Ian
stał przede mną w kiepskim stanie. Jego ciemna skóra lśniła od potu. Był
wyraźnie zmęczony. W przeciwieństwie do mnie. Światło Nadziei dawało mi
niezwykłą siłę, orzeźwiło mnie. Dawało mi również jasność umysłu. I nie minęła
sekunda, a słowa końcowe Przepowiedni Słońca pojawiły się w mojej głowie:
Nim Światło Nadziei moc swoją
objawi,
Potomek
Słońca w ciemność się wprawi.
Kiedy
dotarł do mnie sens tych słów, nie mogłam się powstrzymać i wybuchłam śmiechem.
To wszystko wydawało się teraz takie komiczne i bezsensowne. Chłopak spojrzał
na mnie mrużąc oczy i marszcząc czoło. Pokręciłam głową wciąż się śmiejąc i
usiadłam na stołku. Sięgnęłam po czekoladę i upiłam łyk. Dziwne, ale wciąż była
gorąca. Moje światło rozproszyło się. Podobnie jak jego ciemność.
–
Faktycznie jesteś potomkiem, o którym mowa w tych dwóch wersach – przyznałam,
kiedy się uspokoiłam. Zerknęłam na niego z lekkim uśmiechem. – Ale to nie
znaczy, że jesteś też Nadzieją. Wygląda na to, że nie – wzruszyłam ramionami i
znów upiłam łyk.
Chłopak
zgrzytnął zębami. Zacisnął pięści. Po jego ogolonej skórze głowy spłynęła
strużka potu.
– Znasz
te słowa? – zapytał cicho przez zaciśnięte zęby.
Pokiwałam
głową i przetłumaczyłam je na głos na grecki. Wysłuchał mnie uważnie. Kiedy
skończyłam, pokręcił głową zrezygnowany. Rozluźnił ręce i opadł obok mnie na
stołek. Nie wyczuwałam już od niego złości i wrogości. Cała jego postawa mówiła
mi, że był zrezygnowany, pokonany.
– Czyli
wprawiłem się w ciemność zgodnie z przepowiednią... Myślałem, że to sprawi, że
objawi się we mnie światło – westchnął. – W końcu się w tym zatraciłem. A tu
proszę… – urwał patrząc na swoje ręce.
– Twój
mrok sprawił obudzenie się we mnie mojej jasności – dokończyłam za niego.
Przez
chwilę siedzieliśmy w ciszy. Znów chciało mi się śmiać. Całe to zamieszanie
było jednym wielkim kołem… Ian chciał udowodnić sobie i innym, że jest tą
nadzieją i zasięgnął mocy u tytanów, którzy wykorzystali go do osiągnięcia
swoich celów, które jak zwykle miały zniszczyć bogów.
– I
pomyśleć, że jeszcze przed chwilą mieliśmy ochotę bić się, walczyć i niszczyć –
szepnęłam.
To
wszystko wydawało się takie niemożliwe…
–
Zostałem wykorzystany przez tytanów! – jęknął mój kuzyn wstając.
Podszedł
do okna i otworzył je szeroko. Było mu gorąco i wyglądało na to, że potrzebuje
powietrza. Na zewnątrz była ciemność. Zupełnie jakby świat odczuwał brak
Rydwanu Słońca. Czasu na odnalezienie go było coraz mniej.
– Ian,
gdzie jest Rydwan? – zapytałam zsuwając się ze stołka.
– Nie
wiem… – przyznał odwracając się do mnie. Jego oczy były smutne, przygaszone.
Patrzyłam
na niego zaskoczona.
– Jak
to możliwe? – podeszłam do niego.
– Tylko
Victor zna jego lokalizację – odpowiedział spokojnie.
–
Wezwij go. Musimy oddać rydwan Apollowi. Widzisz, co się dzieje ze światem!
Ciemność zalega. A im dłużej będzie zalegała, tym więcej zła może się zjawić na
świecie! – zawołałam z determinacją w głosie.
Chłopa
westchnął i bez słowa, nie patrząc na mnie, wyszedł z kuchni. Podążyłam za nim.
Przeszliśmy przez salon do garażu. Tam syn Heliady zaczął czerpać z ciemności.
Zamknął oczy i skupił się. Widziałam na jego czole nowe krople potu. Po
minucie, która zdawała się być wiecznością, otworzył oczy. Spojrzał na mnie z
niepokojem.
– Nie
wyczuwam go. Nie mogę go wezwać.
Zaklęłam
znów po grecku. Tym razem były to bardzo nieprzyjemne zwroty skierowane w stronę
Victora Hawka. Odetchnęłam potem i zamknęłam oczy. Spróbowałam odnaleźć dzieciaka
za pomocą swoich mocy. Nie było łatwo. Za każdym razem, kiedy się skupiałam na
nim, bądź na rydwanie natrafiałam na dziwny mur. Próbowałam go rozbić Światłem
Nadziei, ale nic to nie pomagało. Otworzyłam oczy wściekła.
– Szlag
by to! – krzyknęłam.
– Jak
według twojej przepowiedni masz znaleźć skradzione? – zapytał czarnoskóry.
–
Dzięki Światłu Miłości, którego nie posiadam – stwierdziłam.
–
Jesteś pewna? – Ian patrzył na mnie sceptycznie. – Wyczuwam w tobie nie tylko
nadzieję.
Zerknęłam
na niego z zastanowieniem. Po chwili rozejrzałam się po garażu, w którym nie
było żadnego samochodu. Był niezwykle czysty.
– Moje
rzeczy są z Victorem i rydwanem Apolla? – zapytałam chcąc się upewnić.
Chłopak
kiwnął głową na potwierdzenie. Uśmiechnęłam się. W głowie krystalizował mi się
plan, ale potrzebowała do niego przestrzeni i powietrza. Wyszłam z garażu
wprost na podjazd. Ciemność była przytłaczająca. Miło się wrażenie, że to środek
nocy, a nie popołudnie w wakacyjny dzień.
Zamknęłam
oczy. Persefona mówiła, że aby wzbudzić światło miłości, potrzeba jest rozdzielenia
dwóch kochających się ludzi. Namierzanie Phillipa nie miało sensu, bo jego przy
porsche Apollina nie było. Namierzanie Ruperta też nic by nie dało, bo go
właściwie nie kochałam. On mi się jedynie podobał. A zatem na pierwszy rzut oka
wydawać by się mogło, że nie ma żadnych możliwości. Ja jednak wiedziałam,
czułam, co powinnam zrobić. Moja wewnętrzna nadzieja mnie prowadziła. Ian miał
rację. Miałam w sumie coś więcej. Nadzieja budzi się pierwsza. Póki jest
nadzieja, jest i wiara, jest i miłość. Mogłam wykorzystać swoje uczucie do
młodego, przystojnego Jacksona. Bo nie tylko Rydwan Słońca został skradziony.
Mój plecak także, a w nim brożka.
– Skradzione
odnajdziesz dzięki światłu miłości – powtórzyłam dobitnie słowa Wyroczni.
Czułam
w sercu radość i szczęście. Przed oczami pojawiła mi się wyraźna twarz roześmianego
Phila. Nie było co się spierać i chować. Kochałam go całym swoim sercem.
Dotarło to w końcu do mnie. Otworzyłam oczy i spojrzałam na swoje ręce. Prawa
błyszczała zielonym blaskiem, a lewa czerwonym. Miłość się obudziła silnym
światłem.
Sweet po prostu. Nie chce mi się komentować :D
Do
napisania!
Gg
motyw... ale zwrot akcji, a myślałam, że go zabije
OdpowiedzUsuń