Rozdział 8 / Randka i Wyrocznia
Po kolacji zaprowadziłam Pete’a do naszego
domku. Wybrał łóżko tuż przy wejściu, po prawej stronie. Nick przyniósł mu jego
rzeczy.
– Jeśli chcecie, możemy wykombinować
wam tu okna – powiedział rozglądając się wokół.
– Przydałyby się – przyznałam.
Chłopak pokiwał głową i wyszedł mówiąc,
że zobaczy co da się zrobić jutro. Zostaliśmy sami z Peterem. Chłopak spytał
mnie o moje spotkanie z Zefirem:
– Podobno spotkałaś go wcześniej, zanim
pojawił się przed tobą i Amber. Jak to było?
Odetchnęłam głęboko, usiadłam na
środkowym łóżku i streściłam zdarzenie. Kiedy skończyłam spojrzałam w stronę
drzwi i zobaczyłam stojącego tam Phila. Nie wiem, ile czasu tam stał. Patrzył
na mnie intensywnie. Wiedziałam, że chce pogadać. Potrzebowaliśmy tej rozmowy,
by wyjaśnić sobie parę rzeczy. Trochę się tego obawiałam. Uśmiechnęłam się do
swojego współlokatora.
– Idę na przechadzkę z Jacksem. Muszę
ustalić moje treningi szermierki. Miecz stanowczo nie jest dla mnie…
– Ta, nie musisz się tłumaczyć. Macie
randkę! – krzyknął Pete wesoło.
Zirytował mnie tym tekstem. Wstałam i
stanęłam po środku dywanu.
– Nic z tych rzeczy, bratanku –
odpowiedziałam. Spojrzałam na Phila, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji,
choć oczy zdawały się dziwnie błyszczeć. – Óchi
akóma* –
pokręciłam głową, – Eínai polý norís yia
éna rantevoú.** – mruknęłam cicho wychodząc.
Odpuściliśmy sobie ognisko. Przeszliśmy
się w stronę jeziorka i wskoczyliśmy do kajaków. Pierwszy raz pływałam w
kajaku sama, więc byłam trochę spięta. Phillip to zauważył i uśmiechnął
się lekko.
– Odpręż się. Nie wypadniesz, nie
pozwolę na to.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się
niepewnie.
Zerknęłam w głąb wody. Na dnie
siedziały najady i machały do nas wesoło. Po chwili zorientowałam się, że
machały do mojego towarzysza, na mnie patrzyły wrogo.
– Coś mi się zdaje, że nie tylko Pete
uważa, że wybraliśmy się na randkę – powiedziałam wskazując głową na nimfy
wodne.
– A czemu nie miałaby być to randka? –
spytał chłopak.
Spojrzałam na niego i poczułam się
niezręcznie. Teraz jego twarz wyrażała emocje, których nie potrafiłam nazwać.
Parzył na mnie intensywnie. Serce zabiło mi mocniej. Na szczęście się nie
zaczerwieniłam… Chwała moim genom!
– A dlaczego miałaby być? – odrzuciłam
pytanie.
Phillip w odpowiedzi uśmiechnął się
czarująco, a mój żołądek zrobił fikołka. Odwróciłam wzrok i spojrzałam w stronę
ogniska, które się właśnie zaczynało.
– Nie chcę ćwiczyć walki na miecze.
Wolę poszukać innego sposobu obrony.
Jeśli zmiana tematu zaskoczyła Phila,
to nie dał tego po sobie poznać. Pokiwał głową i zastanowił się chwilę.
– Może spróbuj sztylety. Moja mama
uwielbiała walkę sztyletami. Amber i ja preferujemy miecze, a Janete noże i
walkę wręcz. Jest w tym niezła. Chociaż najlepszy na obozie w walce
na gołe pięści jest Paulo, syn Nemezis. Adam, syn Aresa jest z kolei
najlepszy w zapasach. W strzelaniu z łuku najlepsi są oczywiście
bliźniacy Apolla.
– Czy w obozie jest ktoś, kto nie
nadaje się do żadnego rodzaju walki? – spytałam z nadzieją, że może nie będę
jedyna.
– Oczywiście. Dzieci Iris nie lubią
walczyć i nie bardzo im to wychodzi. Na szczęście są świetne w tresurze
zwierząt. Jak trzeba posługują się nimi, kiedy są zagrożone.
– Też bym tak chciała… – westchnęłam. –
Mama kazała mi nauczyć się walczyć, bronić… Ja się jednak tego boję. Nigdy nie
byłam waleczna…
Przed oczami stanęła mi postać drwiącej
Ruby Blythe, która zamazała się po chwili przez łzy. Nie chciałam płakać, ale
było już za późno. Po prawym policzku spłynęła mi samotna łza. Po chwili
kolejna popłynęła po lewym.
– Przecież ci mówiłem, że będę cię
chronił, Elpis. – Phil przysunął się swoim kajakiem do mnie i chwycił za
krawędź mojego. – Obiecałem pewnej osobie, że pod moją opieką nie stanie ci się
żadna krzywda. Zamierzam tej obietnicy dochować. Pozwól mi na to.
No i byłam w kropce… Właśnie
przyznałam, że nie potrafię sama się obronić, a jeszcze nie tak dawno, byłam
wściekła na Phila, że nie dawał mi szans. Przypomniałam sobie, o co byłam na
niego zła. Co innego jednak bronić przed potworami, a co innego to konflikty
rówieśnicze.
– Dobrze, zgadzam się, byś mnie chronił
przed potworami. Ale nie przed wszystkim innym.
– Co masz na myśli? – spytał spokojnie
zaglądając mi w oczy.
– Z Ruby muszę sobie sama poradzić.
Inaczej nie da mi spokoju – powiedziałam twardo. –Miło będzie mieć wasze
wsparcie, ale chcę jej pokazać, że jestem silna. Poza tym odkryłam w sobie
niezwykłą siłę. – Uśmiechnęłam się i spojrzałam w niebo. – Mogę panować nad
gorącym wiatrem. Jeszcze nie wiem, co mi to daje, ale chętnie się przekonam.
Chłopak zaśmiał się i puścił mój kajak.
– W porządku, masz w sobie niezwykłą
siłę, która objawia się czasami. Owszem, ale bywają chwile, kiedy mam ochotę
schować cię w ramiona i nie dopuścić do złego. Obronić przed wszystkim. A ty mi
nie pozwalasz… – pokręcił głową. – Bywasz bardzo irytująca.
– Ty też! – zawołałam. – Nie jestem
małym dzieckiem, byś bronił mnie zawsze. Chcę nauczyć się walczyć. Myślę, że
jutrzejsza bitwa o sztandar będzie ciekawym testem.
– W takim razie jutro z samego rana
musimy potrenować walkę sztyletami. Poproszę siostrę o pomoc, może z nią ci
pójdzie lepiej.
– Dziękuję – byłam mu bardzo wdzięczna,
że już nie chciał mnie niańczyć.
– A co do tego, że nie jesteś
dzieckiem, to bardzo dobrze. Elpis, mi to odpowiada – uśmiechnął się
rozbrajająco.
Moim kajakiem niebezpiecznie
zakołysało, więc chwyciłam się za niego kurczowo. Winę za to ponosiły najady,
które podpłynęły tuż pod powierzchnię wody. Wyglądały na niezadowolone z
powodu mojej obecności. Phil zirytował się, wyciągnął rękę, zanurzył ją w
wodzie i powiedział coś po hiszpańsku. W wodzie pojawiły się bąbelki
i dziewczęta uciekły w popłochu. Chłopak uśmiechnął się do mnie i
wskazał głową w stronę pomostu.
– Zmienimy kajaki na łódkę? –
zaproponował.
Zgodziłam się z ochotą. Właściwie
wolałabym zejść na ląd, ale Phillip wydawał się kochać wodę. Z resztą,
wyglądało na to, że potrafił nad nią panować.
– Co zrobiłeś najadom?
– Przekazałem groźbę, że
zanieczyszczę jezioro, jak nie dadzą ci spokoju.
– Zrobiłbyś to? – spytałam zaskoczona.
Zerknął w stronę nimf. Już się nami nie
interesowały. Zostawiły nas w spokoju, jak prosił.
– Nie, nie potrafiłbym. Ale one nie
muszą o tym wiedzieć.
Uśmiechnęłam się ze zrozumieniem i
pokiwałam głową.
Przez chwilę pływaliśmy w milczeniu.
Byłam zaskoczona, jak przyjemnie mi było w jego towarzystwie. Nie potrafiłam go
zrozumieć, ale on też nie miał łatwego zadania, co do mnie. Sama czasami siebie nie rozumiem…
– Komu obiecałeś mnie chronić? Kiedy mi
powiesz? – spytałam w końcu, przerywając ciszę.
– A czy to ważne? Nawet gdybym tego nie
obiecał i tak bym cię chronił.
– Dlaczego? – bardzo mnie to nurtowało.
– Na początku wyglądało, że byłeś wściekły, iż musisz mnie niańczyć.
Uśmiechnął się lekko.
– Jak już powiedziałem, obiecałem, że
pod moją opieką nie może stać ci się krzywda, a ty nie chciałaś współpracować.
Ciągle zadawałaś pytania, które mogły nam zaszkodzić… I fakt, z początku
nie byłem zadowolony z tego, że w ogóle muszę po kogoś jechać... i z formy
swojej przysięgi.
– Jest trochę nieosiągalna. Nie dasz
rady upilnować wszystkiego – zauważyłam.
Pokiwał głową spokojnie patrząc w
stronę ogniska.
– Zorientowałem się dopiero po jej
złożeniu. Ale teraz już mi nie przeszkadza. Będę cię chronił bez względu na
obietnicę.
– Dlaczego? – powtórzyłam pytanie
zaciekawiona.
Spojrzał na mnie z sympatycznym
uśmiechem. Przestał wiosłować i pozwolił łódce unosić się na wodzie.
– Bo mnie fascynujesz i zdążyłem cię
polubić.
Zatkało mnie. Nie wiedziałam, co mam
odpowiedzieć. Fascynowałam Phillipa Jacksona, najprzystojniejszego, według
mnie, chłopaka na obozie…
– Choć potrafisz mnie wytrącić z
równowagi szybciej od innych – dodał z półuśmiechem.
Zaśmiałam się.
– Mogłabym powiedzieć dokładnie to
samo, wiesz?
Teraz śmialiśmy się razem. Było nam
całkiem przyjemnie. Chłopak powrócił do wiosłowania. Opływaliśmy jezioro
dookoła i poznawaliśmy się lepiej. Dowiedziałam się, że Phil nie lubił używać
języka greckiego, bo w dzieciństwie mama często się tak do niego zwracała, opowiadała
mu bajki w tym języku. A przekorny Phillip stwierdził, że ma dość tego języka
i postanowił nauczyć się hiszpańskiego. Ja z kolei opowiedziałam, jak
bardzo kocham swój ojczysty język i jaki problem miałam z nauką języka
angielskiego.
Kiedy wychodziliśmy z łódki było już
ciemno. Herosi schowali się w swoich domkach. Wiedziałam, że nastała cisza
nocna i nie powinnam już biegać po placu. O wieczornej toalecie mogłam
pomarzyć…
– Jak chcesz się wykąpać, mogę ci w tym
pomóc – stwierdził Phillip i schylił się w stronę jeziorka.
– Nie, dziękuję! – zawołałam
wystraszona. – Skorzystam z toalety i mogę iść spać. Prysznic wezmę rano.
– Skoro tak wolisz… – wzruszył
ramionami.
Odprowadził mnie do toalety, a potem
pod domek. Stanęliśmy pod drzwiami. Przez chwilę milczeliśmy. Powinnam się
pożegnać, ale jakoś nie chciałam…
– I co? Chyba wyszła nam… kalí rantevoú, alítheia?*** – Phil uśmiechnął się czarująco.
– Yyy… na to wygląda – Poczułam się
niezręcznie i nagle zapragnęłam być już w środku. – Dziękuję ci za miły wieczór
i dobranoc.
Odwróciłam się, żeby wejść do domku,
ale chłopak chwycił mnie za rękę i zatrzymał.
– Nie będziesz już ze mną walczyć? –
spytał zmysłowym szeptem.
– Nie, jeśli pozwolisz mi walczyć o
swoje – odpowiedziałam cicho z bijącym sercem. – Kalinýchta. Tha ta poúme
ávrio!****
Uścisnął mocniej moją rękę, po czym
puścił powoli.
– No to mamy umowę. Dobranoc Elpis.
Odwróciłam się i weszłam do domku. Pete
już spał, dlatego przeszłam cicho do swojego łóżka. Dopiero kiedy się
przebrałam i położyłam na łóżku, zagłębiłam się z rozmyślania o dzisiejszym
dniu. Najwięcej czasu poświęciłam jednak emocjom, jakie targały mną przy Philu.
Mama mnie przed nim ostrzegała. A ja sama nie wiedziałam, czy chciałam, aby się
mną interesował, czy nie. Chyba się tego panicznie bałam. Wydawał się taki
skomplikowany…
– Kiedy go poznałam, nie sądziłam, że
będę tak dobrze się bawić w jego towarzystwie… – szepnęłam w stronę sufitu. –
Dobranoc mamo, jeszcze ci wszystko opowiem.
Zasnęłam bardzo szybko. Sen, który się
pojawił był inny niż poprzednie. Tym razem miałam wrażenie, że wszystko się
dzieje naprawdę.
Usłyszałam jakiś irytujący dźwięk i
wstałam z łóżka. Peter spał smacznie. Przeszłam przez domek i wyjrzałam na
zewnątrz. Było kompletnie ciemno. Chciałam wracać do łóżka, ale znów coś
usłyszałam. Rozejrzałam się dookoła. Zauważyłam niewielkie światło w lesie. Ruszyłam
w jego stronę. Noc była chłodna, ale mi to wcale nie przeszkadzało. Szłam
spokojnie w kierunku światła. Dźwięk, który mnie zbudził stawał się
intensywniejszy. Nie mogłam zgadnąć co go powodowało. Przyspieszyłam pewna, że
lada chwila zagadka rozwiąże się sama.
Las w Obozie Herosów nie jest przyjemny
nocą. Ja się jednak nie bałam. Mijałam drzewa, krzewy i dziwne cienie. Byłam
pewna, że to kolejny sen, gdyby się coś stało, zawsze mogłam się obudzić…
Doszłam do polany, innej niż ta, na
której spotkałam Zefira. Ta była niewielka i z trzech stron była okolona
drzewami, a z jednej skałami. Tuż pod jedną ze skał na ziemi siedziało paru
satyrów grających na dziwnych instrumentach. Wszyscy grali jednocześnie wydając
jeden przenikliwy dźwięk, który mnie tu zwabił. Zrobiłam dwa kroki do przodu i
stanęłam po środku polany.
– Nie powinno cię tu być – usłyszałam
kobiecy głos.
Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie
nie widziałam żadnej kobiety. Satyrowie przestali grać. Patrzyli na mnie,
jakbym była intruzem.
– Przepraszam, wasze granie mnie tu
sprowadziło. Nie wiem do końca dlaczego.
– Słyszałaś nasze instrumenty? – spytał
jeden z satyrów stając na swoje kopyta.
Wyglądał na najstarszego z nich. Jego
rogi zawijały się jak rogi u dorosłego barana czy kozła. Miał na sobie szare
krótkie spodenki i zieloną koszulę z krótkim rękawkiem.
– Słyszałam, dlaczego miałabym nie
słyszeć? – spytałam zaskoczona.
Muzycy popatrzyli tylko na siebie. Nikt
nie raczył mi odpowiedzieć.
– O co chodzi? – pytałam poirytowana.
Głupi
sen… –
pomyślałam.
– To nie jest sen – usłyszałam ponownie
ten sam kobiecy głos.
Podskoczyłam. Zdawało się, że ów głos
wydobywa się z pomiędzy skał. I wyglądało na to, że ta nieznajoma potrafiła
czytać mi w myślach…
– Panowie na dziś skończymy. – Głos był
bardzo uprzejmy.
Na te słowa satyrowie wstali, skłonili
się lekko w stronę wnęki skalnej, (musiała tam być jakaś jaskinia). Następnie
zwrócili się do mnie, również się skłonili i odeszli w stronę lasu.
– Jak to, to nie jest sen? Czy to coś w
stylu, „sen nie przeczy, że to się nie dzieje naprawdę”? – spytałam drwiąco
przypominając sobie rozmowę z Apollem.
– Nie. Ty naprawdę nie śpisz Elpidho.
– Skąd mnie znasz?
– Znam tu wszystkich, choć oni nie
znają mnie.
– Kim jesteś?
Czułam się dziwnie rozmawiając z kimś,
kogo nie widziałam na oczy. Kim była ta Kobieta? Czy to w ogóle była kobieta?
W mitologii wszystko jest możliwe… Mógł to być jakiś potwór, czy postać nie do
końca ludzka…
Kiedy tak rozmyślałam, znów pojawiło
się światełko, które widziałam z domku. Rozświetliło ono skały i moim oczom
ukazała się jaskinia. Z jej środka wyłaniała się w moją stronę postać młodej
kobiety. Miała czerwone loki i poważną trójkątną twarz. Jej oczy świeciły lekko
dziwnym zielonym blaskiem. Miała na sobie dżinsy i dopasowaną bluzkę.
– Zastanawiasz się, kim jestem… –
uśmiechnęła się do mnie lekko. – Słyszałaś o wyroczniach, prawda? Jestem jedną
z nich. To ja kazałam Jacksonom cię tu ściągnąć.
Byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam
wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Pokiwałam tylko głową, że rozumiem, a
wyrocznia mówiła dalej.
– Musisz się przygotować Elpidho, bo
przed tobą trudna bitwa… Jednak, nie mogę ci nic więcej powiedzieć. Dowiesz się
w swoim czasie.
„W swoim czasie”… Znowu to
sformułowanie… Już je gdzieś słyszałam, ale nie umiałam się skupić.
– Czy to prawda? Przepowiednia Słońca
mówi o mnie? – spytałam niepewnie.
– Tak. I dlatego musisz się
przygotować. Musisz nauczyć się walczyć i za żadne skarby nie wolno ci odwrócić
się od Phillipa Jacksona.
I nagle sobie przypomniałam. Zrobiłam
wielkie oczy.
– To tobie Phil obiecał opiekować się
mną. Dlaczego kazałaś mu to zrobić?
– Nie mogę powiedzieć. Dowiesz się w
swoim czasie. A teraz czas spać. Jutro czeka cię trudny dzień. Pamiętaj, co ci
mówiłam. Masz się trzymać Jacksona.
– Może coś więcej?
– Nie, tyle ci wystarczy. Dobranoc
Elpidho Iliakos.
Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale
światło na polanie zgasło i Wyrocznia zniknęła. Odwróciłam się. Powrót przez
las był znacznie trudniejszy, skoro wiedziałam, że to nie jest sen. Szłam
najszybciej jak mogłam. Kiedy dotarłam do swojego domku, ociekałam potem.
Kładąc się do łóżka, miałam mętlik w
głowie. Spotkanie z Wyrocznią niewiele mi pomogło, nic mi nie wyjaśniło…
Leżałam na wznak i patrzyłam w sufit. Bałam się zasnąć, by nie ogarnął mnie
nieprzyjemny mrok, z drugiej strony czułam ogromne zmęczenie. Pomodliłam
się do Hypnosa o dobry sen i zasnęłam głęboko.
*Óchi akóma
(czyt. Ochi akoma) - jeszcze nie [όχι ακόμα].
**yia ranthevoú
eínai makriá (czyt. Ja randevu ine makria) - do randki jest daleko [για
ραντεβού είναι μακριά].
***kalí rantevoú,
alítheia? (Czyt. Kali randevu, alitia?) - dobra/niezła/ładna randka,
prawda? [καλή ραντεβού, αλήθεια;].
****Kalinýchta.
Tha ta poúme ávrio! (czyt. Kalinichta. Tha ta pume awrio!) – Dobranoc, do
jutra! [Kαληνυχτα. θα τα πούμε αύριο!].
Randka z Jacksonem, a potem spotkanie z Wyrocznią. Elpis nie ma nudno. Co czeka ją dalej?
To taki pojedynczy krótki rozdział.
BUZIAKI
Aga
Ale super ta randka
OdpowiedzUsuń