Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 7 cz.2

Pół godziny przed kolacją postanowiłam zajrzeć do swojego domku. Byłam ciekawa, czy w środku znajdują się jakieś łóżka. Przy śniadaniu Amber wspomniała, że w niektórych dom­kach ich nie ma, jak na przykład w domku Hery, Kymopolei czy Zeusa. Zaskoczona spytałam, na czym w takim razie śpi Victor. Moja przyjaciółka wzruszyła ramionami.
– Śpi na chmurze zesłanej mu przez jego ojca. Próbowaliśmy wnieść tam łóżko, ale za każdym razem przeszkadzały nam w tym girlandy kwiatów, które oplatały meble i je nisz­czy­ły… Na pewno domyślasz się czyja to sprawka…
Zaśmiałam się w odpowiedzi. Hera we wszystkich mitach prześladowała potomków swo­jego niewiernego męża. Z resztą ten podobno ładnych parę lat temu przysiągł, że nie będzie już romansował. Jak widać złamał obietnicę.
Weszłam do domku numer 22 i westchnęłam. Z zewnątrz wyglądał mało przyjaźnie, ale w  środku było znacznie przytulniej. Stało tam osiem drewnianych łóżek w dwóch rzędach. Przy każdym ustawiona była szafka, a na niej budzik i lampka nocna. Po środku rozłożony był puszysty żółty dywan. Zaś na końcu domku stały szafy na ubrania i parawan. W bu­dynku było jasno, choć, nie było żadnego okna. Nie bardzo mi się to podobało, ponieważ bez okien nie jestem w stanie stwierdzić pory dnia.
Podeszłam do jednego z łóżek i usiadłam na nim. Materac okazał się gruby i miękki, a po­ściel delikatna. Rozej­rzałam się jeszcze raz i posta­nowiłam zająć łóżko z dala od wejścia po pra­wej stronie. Podeszłam do niego i znalazłam tuż za nim różową walizkę z naklejką przed­stawiającą symbol Bogini Jutrzenki – złotą pochodnią z różowo-błękitnymi skrzydłami. Zaś­miałam się i po­dzię­kowałam głośno swojej mamie krótką modlitwą. Dziwnie się czułam mo­dląc się do swojej własnej matki, którą znałam całe życie…
Otworzyłam walizkę i przebrałam się szybko w luźną, długą tunikę w kolorze zielonego groszku i czarne legginsy. Przyjemnie było znów mieć na sobie swoje ciuchy! Przed wyjściem na zewnątrz rozczesałam włosy i splotłam je w dwa warkocze. Wyglądały, jakbym splotła ze sobą trzy pasemka odrębnego koloru. Dziewczyny nie raz mnie pytały, czy farbuję włosy. Mało która z nich mi wierzyła, gdy mówiłam, że nie. Niektóre mi nawet zazdrościły… Odrzu­ci­łam włosy do tyłu nie chcąc rozpamiętywać przeszłości... Dziewczyny bywają naprawdę okru­tne.
Wyszłam na plac rozciągnięty między domkami herosów. Miałam zamiar poszukać Phi­lli­pa i go przeprosić za moją ucieczkę. Chciałam również wyjaśnić kilka kwestii. Przy płonącym słabym ogniem ognisku zau­ważyłam grupkę młodzieży. Podeszłam w ich stronę uważnie im się przyglądając. Niestety, nie było tam żadnego z moich przyjaciół. Odwróciłam się, by poszu­kać ich w innym kierunku. Pewnie odeszłabym, gdyby nie dziewczęcy śmiech, który wywołał ciarki na moich plecach i szybsze bicie serca. Zwróciłam się w stronę źródła tego dźwięku.
Przed drzwiami domku numer 10 stała grupka dziewcząt, ale moją uwagę zwróciła tylko jedna z nich – wysoka, opalona piękność o prostych, blond włosach. Patrzyła wyzywająco bez­pośrednio w moje oczy. Serce zaczęło mi bić jeszcze szyb­ciej… Dobrze znałam tę twarz z sen­nych koszmarów i wczesnych lat szkoły podstawowej. Ruby Blythe prześladowała mnie odkąd pamiętam. Zaz­drościła mi moich włosów i tego, że pewien chłopak wolał rozmawiać ze mną, a nie z nią.
– Iliakos! Ty, tutaj! – jej głos był słodki, ale ja wiedziałam, że Ruby słodka nie jest.
Ruszyła w moim kierunku z grymasem niesmaku na ustach. Tylko ona ze znanych mi osób zwracała się do mnie po nazwisku. Większość wiedziała, że tego nie lubię. Pewnie właś­nie dlatego ona nigdy nie używała mojego imienia.
– Witaj Ruby – odpowiedziałam uprzejmie. – Mogłabym powiedzieć to samo.
Chodziłyśmy razem do szkoły w Jacksonville do dwunastego roku życia. Ruby mieszkała tam z rodzicami i młodszą siostrą, zanim przeprowadzili się gdzieś na północ. Możliwe, że przy­byli właśnie do Nowego Jorku. Skoro jednak trafiła do obozu, to może państwo Bly­the nie byli jej rodzicami? Właściwie nigdy nie była do nich podobna.
– Lena Blythe okazała się nie być moją prawdziwą mamą. Tata to inna historia. – Dziew­czyna podeszła i stanęła parę kroków przede mną. – Kiedy dowiedziałam się, że moją mamą jest Bogini Miłości, okazało się, że mogę mieć każdego chłopaka, jakiego zechcę. Nie interesuje mnie już Steve Miller – zaśmiała się swoim chara­kterystycznym śmiechem. – A ty? Podobno two­ja matka okazała się Boginią Świtu. Ciekawe… Zawsze wydawała się taka nie­pozorna, nud­na… – znów się zaśmiała, a cała otaczająca ją świta poszła w jej ślady.
Ruby zawsze sprawiała, że czułam się jak śmieć. Kiedy zniknęła, potrzebowałam trochę czasu, żeby w siebie ponownie uwierzyć. Miałam wówczas pełne wsparcie mamy, cioci i Lyry. Nie miałam ochoty znowu przez to przechodzić, ale ta dziewczyna zawsze mnie w pewien spo­sób przerażała… Czy to możliwe, że podświadomie wyczuwałam w niej krew bogini, która prze­klęła moją mamę?
– Moja mama nie jest nudna – odpowiedziałam głosem pełnym złości. – Zawsze była, gdy jej potrzebowałam, a gdzie wtedy była twoja? – spytałam.
Pewnie nie powinnam tego mówić, ale nie mogłam się powstrzymać. Poczułam w żyłach przypływ adrenaliny. Nie pozwolę tej dziewczynie się nade mną pastwić, a już tym bardziej ob.­rażać mojej mamy!
Z twarzy Ruby zniknęło rozbawienie. Była wściekła. Zrobiła krok do przodu. Stanęłam czujnie w lekkim rozkroku. Wokół nas zgromadził się już spory tłumek. Wolałam nie odrywać wzroku od mojego wroga, aby sprawdzić, kto nas obserwuje.
– Afrodyta zawsze nade mną czuwała. Nie musiała mnie pilnować, jak twoja matka ciebie. A ojciec się znalazł, czy jednak nie żyje?
– Nie masz prawa go wspominać – rzuciłam przez zęby. Wokół mnie wezbrał gorący wie­trzyk.
Ruby wiele razy wykorzystywała fakt, że nie znałam taty, by mnie ranić. Między innymi to z jej powodu, tamtego pamiętnego wieczoru spytałam o niego mamę.
– Co tu się dzieje? – usłyszałam męski głos.
Z prawej strony zobaczyłam kątem oka ruch i za chwilę na plac przecis­nął się chłopak.
– Ruby, co ty wyprawiasz? – spytał stając między nami.
Rozpoznałam Bradleya. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, że się pojawił, czy się wście­kać, że się wtrąca.
– A dlaczego uważasz, że to ja coś wyprawiam? Ten wiatr to zdecydowanie nie jest moja sprawka – dziewczyna zaśmiała się lekko i zrobiła słodkie oczy.
Miałam ochotę jej przyłożyć. Nie mogłam patrzeć na jej fałszywe miny. Miałam nadzieję, że syn Hekate się nie nabierze. Chłopak się odwrócił w moją stronę i pokręcił lekko głową. Dopie­ro wtedy zorientowałam się, że wiatr, który wywołałam nasilał się z każdą minutą. Ode­tchnę­łam głęboko i spojrzałam na chłopaka z ukosa.
– Niech mnie nie prowokuje, bo może pożałować – powiedziałam z jadowitym uśmie­chem.
– Policzymy się na bitwie o sztandar. Będziesz wówczas miała swój chrzest obozowy – od­­powiedziała słodko Ruby Blythe.
Chciałam jej odpowiedzieć, że się nie boję i nie mogę się doczekać, ale ktoś mnie ubiegł…
– Nie tkniesz jej, nie masz, co o tym marzyć. – głos Phillipa dobiegł zza moich pleców zupeł­nie, jakby stał z tyłu tuż obok mnie.
Dziewczyna się zaśmiała na te słowa i machnęła ręką.
– Spokojnie, nie muszę to być ja – powiedziała ze słodkim uśmiechem na ustach patrząc na Phila stojącego za mną, po mojej prawej stronie. Potem spojrzała na mnie. – Nie ukryjesz się za swoimi obrońcami.
– Nie mam zamiaru – syknęłam.
Dziewczyna na te słowa kiwnęła głową. Odwróciła się do nas plecami. Jej towarzysze na­tychmiast ją otoczyli.
– Koniec zgromadzenia! – zawołał Phillip – Radzę zmierzać już na kolację. Dopilnujcie, by Vic się spóźnił, bo tym razem nie będziemy na niego czekać.
Chciałam odejść, ale chłopak chwycił mnie za ramię. Spojrzałam na niego zła. Nie byłam w nastroju na żadne kazania. Nie było również mowy o przeprosinach…
– W porządku? Chcesz pogadać? – spytał niezwykle łagodnie uważnie mi się przy­glą­dając. Nie spodziewałam się tego.
– Nie jestem w nastroju. Muszę się uspokoić. Pozwolisz? – spojrzałam wymownie na jego rękę trzymającą moje ramię.
Phillip puścił mnie powoli, cały czas obserwując moją twarz. Nie wiem czego na niej szu­kał. Nie miałam ochoty z nim teraz rozmawiać. Właściwie, to o tych sprawach, dotyczących ran w moim sercu, wolałam porozmawiać z Amber lub Janete.
– Tylko znowu nie uciekaj, proszę – ton jego głosu był uprzejmy i łagodny. Rzadko się tak do mnie odzywał.
– Dobrze. Nie wiesz, gdzie spotkam twoją siostrę?
– Właśnie tu idzie – odezwał się Bradley stojący niedaleko nas.
Rozejrzałam się. Amber szła od strony lasu w towarzystwie dwóch dziewczyn, które za­pa­mię­tałam jako córki Nemezis. Phil pomachał do niej, więc pożegnała koleżanki i przy­biegła do nas.
– Hej, słyszałam, że było tu jakieś spięcie z modelkami – odezwała się na wstępie. – Elpi, w porządku? – dodała spoglądając na mnie.
– Nie… – pokręciłam głową – przejdziemy się?
– Eee… zaraz kolacja… – zawahała się i zerknęła w stronę pawilonu jadalnianego – ale do­brze, chodźmy.
– Ja i tak według kolejności wchodzę ostatnia… – szepnęłam czując, jak do oczu napły­wają mi łzy.
Amber nic nie powiedziała tylko mocno mnie do siebie przytuliła, a potem wzięła za rękę. Poszłyśmy na spacer w stronę Wzgórza Herosów.
Przez jakiś czas nie odzywałyśmy się do siebie. Dopiero kiedy usłyszałam róg wzywający na kolację opowiedziałam przyjaciółce skąd znam Ruby i co się przez nią wycierpiałam. Z re­sztą, nie tylko ja. Bo Steve Miller, o którego była na początku zazdrosna, też się od niej nasłu­chał i po dwóch latach zmienił szkołę.
– Teraz rozumiem całą sytuację z Rickiem… wiem, co przeżywał. Wiem, jaka ta dziew­czyna potrafi być podła. – Skrzywiłam się.
– Nie ma co się zamartwiać i roztrząsać. Nie pozwolimy jej cię złamać. Pamiętaj, że nie jesteś sama.
Słowa Amber podniosły mnie na duchu. Uśmiechnęłam się i uściskałam ją serdecznie.
– Chodź, musimy zawrócić, bo już jesteśmy spóźnione… Głodna jestem… – jęknęła i po­pchnęła mnie w stronę morza.
– Ścigamy się? – spytałam.
– Słyszałam od Phila, że potrafisz być szybka, nie dam ci rady.
– W takim razie biegnijmy razem – zdecydowałam i chwyciłam ją za rękę.

Biegłyśmy tak szybko, jak się dało. Nie zmieniłyśmy się w wiatr, ale ten nas otaczał i po­pychał. Dzięki niemu dobiegłyśmy w bardzo krótkim czasie, prawie wcale się przy tym nie mę­cząc.


Dawny wróg Elpidhy okazuje się wciąż aktualny... Biedna dziewczyna...
Ale spokojnie, będzie też lepiej! W końcu przyjaciół ma więcej niż wrogów.

Pozdrawiam i do napisania w sierpniu. 
ŚDM wzywa.
GG

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d