Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 5 cz.3

Na ognisko wybrałam się z Janete i Amber. Phillip poszedł za moją radą i położył się do łóżka. Zanim odszedł kazał Jany nie spuszczać mnie z oczu. Zaśmiała się z niego, ale obiecała, że będzie o mnie dbała. Kiedy szłyśmy w stronę domków, opowiedziałam dziewczynom swoją rozmowę z chłopakiem i spytałam czy mają pomysł, komu obiecał mnie chronić. Żadna nie miała o tym pojęcia. Amber wymyśliła, że może chodziło mu o jej rodziców, albo Chejrona.
– Kiedyś, gdy życie naszego taty było zagrożone, Chejron wymusił na naszej mamie przy­sięgę na Styks, że będzie się nim opiekowała. Przysięga na Styks jest najważniejszą przysięgą, jaką można złożyć, bo gdy ją złamiesz, możesz mieć poważne konsekwencje. Styks pamięta… Ale taka przysięga nie jest tajemnicą…
– Myślicie, że Phillip złożył ją komuś? Dlatego jest taki irytujący? Nie rozumiem go. Raz jest jak wrzut na tyłku, innym razem jest całkiem uprzejmy.
Wyglądało na to, że opiekował się mną tylko dlatego, że komuś to obiecał. Zabolało mnie to bardziej niż powinno. W końcu praktycznie go nie znałam…
– Cały Philos, przyjacielski i strasznie irytujący… – westchnęła Jany.
– Wiesz, że ci ufa? Powiedział to przy stole w obecności Brada.
Dziewczyna zrobiła wielkie oczy.
– Domyślałam się, że ufa, ale… Przyznał się do tego tak z własnej, nieprzymuszonej woli? Wow…
Zaśmiałam się widząc jej zaskoczoną minę. Chwilę potem obie dziewczyny poszły w moje ślady. Byłam szczęśliwa z powodu ich towarzystwa, z powodu ich przyjaźni. Postanowiłam skupić się na tym tego wieczoru.
Dotarłyśmy na miejsce w wesołym humorze. Ognisko sięgało wysoko do nieba, wokół niego ustawione były ławki zrobione z pni drzew. Większość była już zajęta przez młodzież. Bradley siedział w towarzystwie kolegów. Pan Jackson stał z paroma herosami. Po drugiej stronie Chejron rozmawiał z panią Jackson i jeszcze inną, potężnie zbudowaną kobietą o brą­zowych włosach.
– Kim jest ta pani? – spytałam wskazując w stronę rozmawiających.
Dziewczyny spojrzały w tamtym kierunku. Z ust Amber wyrwał się okrzyk radości, po czym rzuciła się biegiem wprost w zaskoczone ramiona kobiety.
– To Clarisse La Rue. Heroska, koleżanka Percy’ego i Annabeth. Ulubiona ciotka Amber. Phil jej nie cierpi, bo jest tak, jak on cięta i chłodna. No i jest córką Aresa.
– Słyszałam to nazwisko. Ona przyniosła Złote Runo, prawda?
– Tak, ale nie bez pomocy przyjaciół. Chociaż akurat o tym nie lubi wspominać… – Jany ro­zej­rzała się po obozie. – Skoro jest tu ona, to na pewno jest i jej córka Jessica Rodriguez.
– Inne nazwiska? – podniosłam jedną brew zastanawiając się, co to może oznaczać.
– Spokojnie, Rodzice Jess są razem, oboje są herosami. Nie wiem czemu jej mama nie przy­­jęła jego nazwiska. Jej tata jest synem Hermesa.
– Nieźle… A gdzie mieszka w trakcie pobytu w obozie?
– W Piątce, bo uważa się bardziej za wnuczkę Aresa niż Hermesa. I jest bardzo podobna do matki.
– Czyżbyście rozmawiały o mnie, Jonas?
Tuż za nami stała wysoka, dobrze zbudowana dziewczyna. Miała jasnobrązowe włosy i brązowe oczy. Rysy twarzy miała wyraziste i groźne. Janete miała racje mówiąc, że jest po­dobna do matki.
– Wyjaśniałam Elpi wasze zawiłości rodzinne – zaśmiała się córka Ateny. – Co słychać w wielkim świecie?
– Szkoła, potwory i tym podobne… nic nowego – wzruszyła ramionami, po czym spoj­rzała na mnie. – Jessica, a ty?
– Elpidha. Uprzedzę pytanie i powiem, że jestem nieokreślona.
– Czyli domek jedenasty jak sądzę?
Pokiwałam głową. Nie chciałam tam mieszkać, ale nie mogłam mieszkać w Wielkim Do­mu. Nie powinnam być inaczej traktowana od innych herosów.
– To witamy na obozie – uśmiechnęła się cierpko. – Jeszcze będziemy miały okazję się le­piej poznać – dodała odchodząc.
– Uważaj na nią. Potrafi być bardzo uprzejma, a potem wbić szpilę w plecy… – szepnęła Jany i pociągnęła mnie na ławkę.
Ognisko zaczęło się radosną piosenką bliźniaków. Nie kojarzyłam melodii, więc tylko słu­chałam. Słowa mówiły o odważnych herosach, którzy poświęcali swoje życie, by ocalić świat. Amber, która do nas wróciła, śpiewała cicho. Przysunęłam się do Jany i spytałam jej, dlaczego Apollo miał tylko dwóch synów. Zaśmiała się i opowiedziała cicho przedziwną historię o tym, jak to Zeus zdenerwował się za coś na swojego syna i pokarał go zsyłając na ziemię. Apollo stał się śmiertelnikiem i musiał wykazać się przed ojcem, aby ten przywrócił mu nieśmiertelność. Przez tamten okres był nastolatkiem i nie flirtował z kobietami. Kiedy tylko odzyskał swoją boskość, spotkał młodą dziewczynę i bracia byli owocem tego romansu.
– Mają dopiero czternaście lat. Myślę, że poza obozem znajdują się młodsi herosi jeszcze nieświadomi tego, kto jest ich ojcem – zauważyła cicho moja nowa koleżanka. – W najbliższym czasie możemy mieć tu ich zatrwożenie. Może Pete okaże się jednym z nich. Słyszysz jak ład­nie śpiewa?
Miała rację, chłopak śpiewał naprawdę pięknie, ale nie był podobny do bliźniaków, ani do Apolla, którego zapamiętałam.
Po śpiewie nastąpiła seria zabaw, w których nie brałam udziału. Zauważyłam, że ognisko zmieniało kolor w zależności od tego, jak dobrze się bawiliśmy. Na koniec naszego spotkania wystąpił Bradley wykonując ciekawą sztuczkę z ogniem. Sprawił, że dym unoszący się nad ogniem układał się w różne, kolorowe kształty. Najpierw były to zwierzęta. Bawiliśmy się wykrzykując ich nazwy. Następnie dym zgęstniał i ułożył się w twarz kobiety. Rozpoznałam w jej rysach żonę kierownika obozu. Wszyscy zaczęli klaskać. Pani Jackson zaśmiała się we­soło i podziękowała. Zadowolony Bradley ukłonił się, machnął ręką i twarz zmieniła się nieco w inną, okoloną burzą rudych włosów.
– A to kto? – spytałam nie mogąc tego zgadnąć.
– Ty – zaśmiała się Amber, a mi zrobiło się głupio.
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie, a ja dziękowałam w duchu swoim genom, dzięki którym nigdy nie rumieniłam się ze wstydu. Co za szczęście! Uśmiechnęłam się tylko lekko wpatrzona w dym. Moja twarz błyszczała radośnie, oczy wyglądały jakby były płynnym zło­tem. Burza falujących włosów mieniła się różnymi odcieniami pomarańczy i czerwieni. Nie sądziłam, że inni mogą mnie w ten sposób widzieć.
– Dawaj dalej! – zawołał Victor rzucając mi wściekłe spojrzenie.
Spojrzałam na Brada. Mrugnął do mnie, machnął ręką i dym przeistoczył się w całą po­stać młodej dziewczynki, która zaczepiła mnie po kolacji w pawilonie.
– Jak ona się nazywa? – zaciekawiłam się.
– To Inés. Jest naprawdę urocza, ale skryta – Janete pomachała dziewczynie.
– Phillip zwrócił się dzisiaj do niej po hiszpańsku – przypomniałam sobie.
– To jego ulubiony język… A ona jest Hiszpanką. Mieszka z tatą w Hiszpanii i tylko na wakacje tu przyjeżdża. Jest córką Hebe… jak myślisz, ile może mieć lat?
Przyjrzałam się Inés uważnie. Dopiero teraz dostrzegłam, jej ciemną karnację i rysy twa­rzy świadczące o tym, że jest Europejką.
– Nie wiem, może mieć jakieś osiem lat…
– Ma dziesięć. Ubolewa nad tym, że wszyscy traktują ją jak dziecko. Ale wygląda nie­winnie, jak dziecko… To wszystko dlatego, że jej mama jest Boginią Młodości. Wszystkie dzieci Hebe wyglądają na młodsze niż są w rzeczywistości. Zupełnie, jakby się wolniej starzały. Weź­my chociażby Giovanniego – wskazała chłopca o niezwykłej urodzie, który siedział obok dzie­wczynki. – Jest z nas wszystkich najstarszy. Ma dwadzieścia lat, ale nie wygląda…
Miała rację, nie wyglądał. Gdybym miała zgadywać, dałabym mu maksymalnie siedem­na­ście. Phillip wyglądał od niego znacznie dojrzalej. Pokręciłam głową. To wszystko, czego się dowiedziałam o świecie herosów było naprawdę niesamowite. Wyglądało na to, że dzieci dzie­dziczyły po swoich rodzicach niezwykłe zdolności. U jednych przejawiały się one konkretnymi umiejętnościami, a u innych nadprzyrodzonymi cechami.
Po zakończonym ognisku podszedł do mnie chłopak o szelmowskim uśmiechu. Taki uś­miech miewała najczęściej Lyra, gdy wymyślała jakieś psoty. Myśl o niej zakłuła mnie trochę. Żałowałam, ze jej przy mnie nie ma. Na pewno się o mnie zamartwiała. Zniknęłam przecież tak niespodziewanie! Do tego zostawiłam u niej swoją komórkę… Mam nadzieję, że nie wezwali policji… Nie chcę, by mama miała kłopoty – pomyślałam.
– Elpidha, tak? – chłopak wyrwał mnie z zamyślenia. – Jestem Nick, grupowy domku Her­mesa. Zaprowadzę cię do nas. Jest tam łóżko, które dla ciebie przygotowaliśmy  – uśmiech­nął się zachę­cająco, ale nie byłam pewna, czy powinnam mu zaufać.
Zerknęłam na Amber, która kiwnęła głową. Uspokoiła mnie, że dopóki nie dowiemy się, kto jest moim ojcem, moim domkiem był budynek numer 11. Kiedy się żegnałyśmy na noc szepnęła, bym uważała, bo dzieci Boga Złodziei uwielbiają przywłaszczać sobie cudzą włas­ność. Na szczęście, ja nie miałam przy sobie nic cennego.
Domek wyglądał z zewnątrz dość intrygująco. Wydawał się zużyty. Był brązowy, wyraź­nie niedawno malowany. Okna zasłonięte były przez stare okiennice. W środku znajdowało się mnóstwo łóżek. Większość była już zajęta przez młodych ludzi. Przywitali się ze mną, kiedy weszłam. Nick przedstawił mnie wszystkim, co według mnie nie było konieczne. Poprowadził mnie do łóżka w kącie. Tuż obok znajdowało się posłanie Pete’a. Chłopiec siedział na nim z podku­lonymi kolanami.
– Hej, co słychać? – zagadnęłam go.
Odburknął coś w odpowiedzi. Wyglądało na to, że wcale nie chciał tu być. Byłam ciekawa, co się stało z jego tatą lub mamą. Chciałam z nim spokojnie porozmawiać, pocieszyć, ale to chyba nie było idealne miejsce na prywatną rozmowę. Wielu herosów uważnie nam się przy­glądało. Uśmiechnęłam się do nich. Wzięłam ręcznik i przybory toaletowe, jakie zostały mi przydzielone i wyszłam do wspólnej łazienki znajdującej się w pobliżu jeziora.

Noc spędzona w zatłoczonym domku, nie należała do najlepszych w moim życiu. Przy­najmniej dwie osoby chrapały, a Pete płakał cicho. Miałam nadzieję, że nikt nie będzie się z te­go powodu z niego naśmiewał. Kiedy obudziłam się rano byłam szczęśliwa, że nadszedł pora­nek. Tym razem nie śnił mi się żaden sen związany z greckimi bogami. Właściwie to nie pa­miętałam jakiegokolwiek snu.
Ubrałam się szybko i wyszłam z domku do toalety. Po drodze spotkałam Nicka, który wytłumaczył mi, że po śniadaniu będę miała pierwszy trening szermierki, a potem naukę strzelania z łuku. Miałam podjąć zwyczajne obozowe zadania, jak przystało na obozowiczkę. Trochę się tego bałam.
W łazience, przy zlezie zastałam Jessicę w towarzystwie dziewcząt, które musiały być jej współlokatorkami z domku, bo miały podobne rysy twarzy. Przywitałam się z nimi uprzejmie i stanęłam przy jednej z umywalek. Dziewczyny nie odpowiedziały mi, tylko obrzuciły wro­gimi spojrzeniami. Jess udała, że mnie wcale nie widzi i paplała o jakichś chłopakach. Zrobiło mi się przykro, ale postanowiłam nie dawać tego po sobie poznać. Umyłam się i jak najszybciej wyszłam na zewnątrz. Odetchnęłam z ulgą, kiedy oddaliłam się od łazienki w stronę jeziora. Z anegdot, jakie opowiadała mi Amber dowiedziałam się, że herosi uwielbiali urządzać sobie chrzty. Bałam się, że zechcą wymyślić mi jakiś kawał. Do tej pory jednak nic się takiego nie stało. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle.
– Elpis! – usłyszałam krzyk i odwróciłam się.
Phillip szedł szybkim krokiem od strony Wielkiego Domu. Uśmiechnęłam się niez­na­cz­nie. Lubiłam, kiedy tak mnie nazywał. Było to imię bogini, która wyskoczyła z puszki Pandory po wszystkich nieszczęściach i rozsiewała wśród ludzi  nadzieję jako pociechę w ich niedoli.
– Cześć – uśmiechnęłam się. – Podobno mam dziś ćwiczyć szermierkę. Muszę?
Chłopak zaśmiał się i pokiwał głową.
– Tak, ja będę nadzorował szkolenie. Oprócz ciebie mam pod opieką jeszcze paru mło­dych herosów. Jak ci się spało?
– Kiepsko, jak mam być szczera – skrzywiłam się, – ale tym razem żadna ciemność mnie nie pochłaniała. Tylko chrapanie budziło co jakiś czas.
– Założę się, że to David. Wszyscy narzekają na jego chrapanie. Chcieli go nawet wyrzucić z domku, ale jest synem Hermesa, więc nie mają prawa.
Uśmiechnęłam się kpiąco. Myślę, że wszyscy skorzystaliby na takim rozwiązaniu.
– Zaraz śniadanie, prawda? – spytałam spoglądając w stronę słońca.
– Aha… – Phil przyglądał mi się dziwnie. – Masz ciekawą barwę włosów – powiedział nagle ciepłym tonem.
Odwróciłam się do niego zaskoczona. Nie spodziewałam się komplementu, o ile to był kom­plement. Przyjrzałam mu się uważnie. Miał nieodgadniony wyraz twarzy, a jego turku­sowe oczy błyszczały.
– Dziękuję. Są niezwykłe. A najdziwniejsze, że zupełnie niewiadomo po kim je odziedzi­czyłam… – zwierzyłam się.
– Pewnie po ojcu… Nie przychodzi ci do głowy, kto może nim być?
Zawahałam się przez moment, bo przed oczami stanęła mi postać Heliosa, a w uszach znów zabrzmiał jego głos wypowiadający moje imię.
– Nie, nie wiem… nie znam bogów tak dobrze, jak wy. A ty masz jakiś pomysł?
Phil nie dał się chyba nabrać, bo patrzył na mnie podejrzliwie.
– Ja mogę się jedynie domyślać – rzucił cierpko. Z jego głosu uleciała dotychczasowa up­rzejmość. – Chodź. Trzeba pomóc w przygotowaniu śniadania.
Pomagałam w rozstawieniu talerzy i kryształowych szklanek, które mnie fascynowały. Wy­starczyło wziąć jedną w rękę i pomyśleć o jakimkolwiek napoju. Ten natychmiast pojawiał się w szklance i smakował właśnie tak, jak się tego chciało.
Na śniadanie wchodziliśmy w pomieszanej kolejności i siadaliśmy, gdzie chcieliśmy. Pań­stwo Jackson jadali śniadanie u siebie, razem z Chejronem. Usiadłam pomiędzy Amber i Janete przy stole numer 6. Phillip przysiadł w towarzystwie starszych herosów przy innym stole. Victor, który wszedł do pawilonu jako ostatni obrzucił mnie niechętnym spojrzeniem. Nie mogłam się powstrzymać i kiedy usiadł z synami Hefajstosta, wybuchłam cichym śmie­chem. Wkrótce cały nasz stół śmiał się radośnie.
– Z czego my się właściwie śmiejemy? – zagadnęła mnie krótko ścięta blondynka o sre­brnych oczach.
– Z małego ważniaka. Ktoś powinien ukręcić mu nosa… – powiedziałam, wskazując na syna Zeusa. – Strasznie się rządzi…
Wszystkie dzieci Ateny zgodziły się ze mną.
– Może będzie szansa w trakcie bitwy o sztandar – zaproponowała Amber. – Trzeba tylko wymyślić strategię.
– O to się nie martw, już my coś wymyślimy – uśmiechnęła się dziewczyna chytrze.
Już poprzedniego dnia Amber wyjaśniła mi, że raz na jakiś czas w obozie były organizo­wane bitwy o sztandar. Obóz dzielił się na dwie grupy. Każda z grup chowała sztandar gdzieś w lesie. Jej zadaniem była obrona swojego i przejęcie drugiego. Dozwolone były wszelkie ma­gi­czne przedmioty, a walki były często bardzo zaciekłe. Poprzednio wygrał zespół pod prze­wodnictwem domku Aresa. Tym razem dzieci Ateny zamierzały się odegrać.
– Zawieramy już stosowne pakty – powiedziała cicho Janete.
– Dlatego Phil gada z dziećmi Hekate oraz Nemezis. Jeśli będziemy mieli ich po swojej stro­nie, uda nam się bez problemu – wyjaśniła mi jego siostra.
Zerknęłam na stół, przy którym siedzieli. Wyglądali beztrosko, jakby się dobrze ze sobą bawili. Po chwili zauważyłam, że Phillip pochyla się do niewysokiego chłopaka o poważnej twa­rzy. Coś między sobą omawiali. Po krótkiej wymianie zdań uścisnęli sobie ręce, jakby za­warli umowę. Chłopak się odprężył i odwrócił się w stronę tęższej brunetki siedzącej po jego lewej stronie. Wówczas młody Jackson spojrzał na nas. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja głu­pia speszyłam się i odwróciłam wzrok, jakby przyglądanie się ich rozmowie było jakimś prze­stępstwem.
Po śniadaniu Jany zaprowadziła mnie do zbrojowni i pomogła wybrać miecz do ćwiczeń. Zdecydowałam się na stalowy półtorak. Nie był idealnie wyważony, ale nie było czasu szukać innego. Dostałam też zbroję ćwiczebną i ruszyłam na plac ćwiczeń. Na miejscu zastałam dwie dziewczyny i jednego chłopaka. Przywitałam się z nimi skinieniem głowy. Phillip stał na środ­ku placu i rozmawiał ściszonym głosem ze swoim ojcem. Kiedy skończyli, pan Jackson ży­czył nam powodzenia i odszedł w stronę areny.
Zasady szermierki okazały się strasznie trudne. Nie szło mi najlepiej. Cały czas zapo­mi­na­łam o właściwej postawie. W walkach nie pamiętałam, że powin­nam atakować i cały czas się tylko broniłam. Najchętniej rzuciłabym miecz i uciekła. Raphael, który był moim par­tne­rem o­kazywał wobec mnie dużo cierpliwości. Po dwóch godzinach ćwiczeń bolały mnie wszy­stkie mięśnie rąk i nóg. Rzuciłam cały ekwipunek na ziemie i pokręciłam głową.
– Phillip, przykro mi, ale nie dam rady. To nie dla mnie.
Chłopak podszedł do mnie i stanął tuż przede mną. Nie czułam się komfortowo z powodu tak niewielkiej odległości między nami.
– Spokojnie, nie poddawaj się – powiedział miękko. – Musisz poznać podstawy i nauczyć się chociaż bronić. To bardzo ważne, jeśli chcesz przeżyć w prawdziwym świecie.
– Do tej pory nie było mi to potrzebne, a przeżyłam – wzruszyłam ramionami i odwró­ci­łam wzrok.
– Bo do tej pory potwory nie wiedziały o twoim istnieniu, nie wyczuwały cię. Teraz się to zmieni. Musisz nauczyć się walczyć, inaczej cię stąd nie puścimy.
Spojrzałam na niego zaskoczona jego słowami. Nie wypuszczą? Pomyślałam o mamie i w o­czach mimowolnie poczułam łzy.
– Ja MUSZĘ wrócić do mamy. Nie możecie mnie tu trzymać – chciałam te słowa wykrzy­czeć, ale głos mi się załamał. – Nie będę walczyć czy zabijać, nawet potworów… – jęknęłam przez łzy.
Twarz Phila wykrzywił grymas. Nie miałam ochoty słuchać, jak się ze mnie wyśmiewa, więc odwróciłam się i pobiegłam przed siebie wprost na wzgórze herosów.

Tyle się dzieje. Nasza bohaterka nie ma już sił. Tęskni... Czy uda się Elpi spotkać z matką? Czy obóz herosów faktycznie jest dla niej?
Wszystko się wkrótce okaże :)
GG

Komentarze

  1. Hebe podoba mi się coraz bardziej :D Serio!
    A jak Elpidha nie zadomowi się w Obozie, to się z nią zamienię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Padłam... To opisz swoje opowiadanie i wstaw tam siebie.

      Usuń
    2. Nie, ty napisz kolejne. Albo sequel tego :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d