Rozdział 5 / Obóz Herosów
wita
Leżałam jeszcze jakiś czas w łóżku w
dużej sali przypominającej salę szpitalną. Oprócz mojego łóżka znajdowało się
tu siedem takich samych. Przy każdym z nich stały stojaki na kroplówkę, szafki
nocne i stołki. Na jednym z nich, koło mojego łóżka siedziała Amber, dotrzymując
mi towarzystwa. Wytłumaczyła mi jaką funkcję w obozie ma Chejron. Opisała też,
jak działa jego wózek. Następnie opowiadała mi anegdotki z życia herosów. Z
początku słuchałam ją bardzo uważnie, potem jednak było mi znacznie trudniej,
gdyż moje myśli uciekały do ostatniego snu. Wciąż nie mogłam odgadnąć
o czym rozmawiali bogowie. Chciałam przede wszystkim zrozumieć ostatnie
słowa Heliosa. Czułam, że były dla mnie ważne.
Paplaninę dziewczyny przerwała jej
mama, która przyszła poinformować mnie, że mogę już wyjść na świeże powietrze.
Podziękowałam jej grzecznie. Skorzystałam jeszcze szybko z toalety i
zeszłam na dół. Zamiast Amber na ganku stał jej brat. Gdy go zobaczyłam zatrzymałam
się w pół kroku w drzwiach. Miałam ochotę uciekać, wycofać się. Przez chwilę
zastanawiałam się, czy jest gdzieś tylne wyjście. Potem jednak pomyślałam, że
to nie jest do mnie podobne. Ja nigdy nie uciekałam przed wyzwaniami, a ten
chłopak był dla mnie wyzwaniem. Nie umiałam go rozgryźć. Jego zachowanie w
stosunku do mnie, kiedy leżałam i walczyłam z ciemnością były tak
sprzeczne z tym wcześniejszym… i to mnie frustrowało najbardziej.
Serce mi przyspieszyło, adrenalina
popłynęła do krwi… Poczułam pewność siebie i postanowiłam stawić czoło
Phillipowi .
– Cześć, nie wiesz gdzie podziała się
Amber? – zaczęłam niewinnym pytaniem.
Odwrócił się do mnie i uśmiechnął się
lekko. Wyglądał na zmęczonego.
– Wiem. Jeden satyr miał problem z
podopiecznym…
– Podopiecznym? – nie bardzo
rozumiałam, o czym mówił.
– Tak, z młodym herosem. Poprosił o
pomoc w przywiezieniu go tutaj i Amber zgłosiła się na ochotnika.
– A ty nie pojechałeś?
Uśmiech chłopaka zmienił się z
uprzejmego w drwiący.
– Ja się tym nie zajmuje.
– To dlaczego po mnie pojechałeś?
Od samego początku wyczuwałam jego
niechęć do mnie, niechęć do całej tej wyprawy na Florydę. Chciałam wiedzieć
dlaczego, więc odpowiedź na to pytanie była dla mnie istotna.
– Zostałem przydzielony i nie miałem
nic do gadania.
– A kto cię przydzielił?
Phillip pokręcił głową i zszedł z
ganku.
– Chodź, pokażę ci obóz, a potem będzie
wspólna kolacja.
Znowu unik. Wyglądało na to, że nie
miał zamiaru mi odpowiadać. Nauczona doświadczeniem nie drążyłam tematu.
Przynajmniej na mnie nie krzyczał. Zeszłam posłusznie po schodkach.
– Wiesz… jeśli nie chcesz mojego
towarzystwa, to możesz sobie iść. Dex na pewno chętnie mnie oprowadzi.
– Niestety, Dexter ma spotkanie z radą
satyrów, więc nie ma szans.
– Aha… – tylko tyle przyszło mi do
głowy.
Szliśmy dobrze znaną mi dróżką w
pobliżu boiska do piłki siatkowej. Tym razem nikogo na nim nie było.
Rozglądałam się ciekawie dookoła. Po drugiej stronie strumienia, który ciągnął
się wzdłuż dróżki i wpadał do jeziorka, zobaczyłam pole uprawne, a dalej parę
budowli. Byłam ciekawa, co herosi uprawiali. Phil musiał zauważyć gdzie patrzę,
bo pospieszył z wyjaśnieniami.
– Truskawki. Uprawiamy je i sprzedajemy
ludziom. Tak zdobywamy pieniądze. Obóz jest samowystarczalny.
– Niezły pomysł. Dlaczego tylko
truskawki?
– Nie wiem… – wzruszył ramionami –
podobno uprawa ich jest prawie tak łatwa, jak winorośli. Z resztą to przez
Pana D.
– Kogo?
– spytałam zaskoczona.
Doszliśmy do mostku, który prowadził w
stronę pól. Przechodząc przez niego spostrzegłam w wodzie najady.
– Kiedyś kierownikiem obozu był Pan D.
czyli Bóg Wina. Król Bogów zrzucił go do obozu za karę za jakiś romans.
Zabronił pić wina i uprawiać winorośli. Pan D. był wściekły, kombinował z
innymi owocami i okazało się, że uprawa truskawek idzie mu całkiem dobrze.
I tak wyszło. Odkąd kierownikiem jest mój tata, w obozie zmieniło się
wiele, poza tą jedną rzeczą.
Ta opowieść była tak niewiarygodna, że
przez chwilę próbowałam sobie wyobrazić Dionizosa chodzącego wzdłuż grządek i
uprawiającego owoce… Najtrudniej jednak było mi poradzić sobie
z wizualizacją trzeźwego Boga Wina, który we wszystkich znanych mi mitach
uwielbiał ten trunek i huczne imprezy, które prawie zawsze kończyły się
obłędem biednych ludzi.
– Trzeźwy musiał być nie do zniesienia…
– rzuciłam cicho.
– Podobno… – chłopak pokiwał głową.
Minęło nas czworo młodych ludzi w
żółtych koszulkach. Każdy z nich niósł koszyk z nazbieranymi truskawkami.
Śmiali się wesoło i skinęli uprzejmie głowami w stronę Phillipa. Mnie
zignorowali, co trochę zabolało.
– Co jest tam dalej? – spytałam
wskazując na drewniane budynki, które przypominały mi zagrody dla zwierząt.
– Stajnie dla koni i pegazów –
odpowiedział obojętnym tonem. – Obok jest zbrojownia, gdzie trzymamy broń, a w
podziemiach kuźnia.
No tak,
stajnie
– mogłam się sama domyślić. Zbrojownia kompletnie mnie nie interesowała, więc
zignorowałam jego ostatnie zdanie.
– Zajrzymy tam? – wskazałam na drewniane budynki.
Phil ruszył w tamtym kierunku nie
odzywając się. Ta cisza między nami naprawdę mi ciążyła. Chciałam się jej
pozbyć, więc wyrzuciłam z siebie pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy.
– Wiesz, że imię Phillip z greckiego
oznacza „przyjaciel koni”?
Chłopak zatrzymał się i odwrócił do
mnie z gniewną miną.
– Poważnie?
Jego głos nie zachęcał do rozmowy, ale
tym razem nie miałam zamiaru się poddawać.
– Tak. Phílos* to przyjaciel, íppos* to koń. Nie wiedziałeś?
– Wiedziałem – rzucił przez zaciśnięte
zęby. – Nie interesuję się takimi rzeczami w przeciwieństwie do siostry. Z
nią o tym gadaj, a mnie daj spokój. Rzygam całą tą greką…
– Dhen
katalavaíno** – szepnęłam skonsternowana.
– Co wy macie z tym językiem? –
krzyknął i wzniósł ręce do góry w geście bezradności.
– Bo jesteśmy herosami – usłyszałam
odpowiedź.
Odwróciłam się w stronę źródła głosu.
Od strony zbrojowni szła w naszym kierunku młoda dziewczyna o jasnych
długich włosach. Z twarzy była bardzo podobna do pani Jackson. Na oko miała
jakieś piętnaście lat. Przyszło mi do głowy, że mogłaby być kolejną siostrą Phillipa.
– Witaj Janete – chłopak nie wydawał
się zadowolony ze spotkania.
– Witaj kuzynie, czy raczej
siostrzeńcze – zaśmiała się dźwięcznie. – Znów się dąsasz? Dąsaj się gdzie
indziej.
Chłopak podszedł do niej i powiedział
coś cicho, tak bym nie słyszała, a potem odszedł całkowicie mnie ignorując.
Poczułam jednocześnie ból i ulgę.
– Przejmuję oprowadzanie – dziewczyna
uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła rękę. – Janete Jonas – przedstawiła się.
– Elpidha Iliakos – uścisnęłam jej
dłoń.
– Fantastycznie! Jesteś Greczynką! Ale
ekstra.
– Właściwie to tak tylko w połowie.
Rodzina mamy pochodzi z Grecji, ale ona urodziła się w Stanach, ja też… Poza
nazwiskiem i językiem niewiele mnie z Grecją łączy. Myślenie też chyba mam
bardziej amerykańskie.
Janete zaśmiała się wesoło. Jej śmiech
przypominał mi śmiech Amber. W pewien sposób były do siebie podobne.
– Chodź, przedstawię cię mojemu
przyjacielowi – powiedziała i pociągnęła mnie w stronę stajni.
Szłam za nią, ale jej podobieństwo do
mojej koleżanki nie dawało mi spokoju… I jeszcze to, jak nazwała Phila,
„siostrzeniec”… Czy to możliwe?
– Janete, czemu nazwałaś Phila kuzynem
i… – zaczęłam.
– Och… – przerwała mi – bo my jesteśmy
rodziną, co go doprowadza do szewskiej pasji… – stanęła przed wejściem do
budynku i spojrzała na mnie. – Widzisz, jego mama jest córką Ateny, ja
również. Co czyni mnie ciocią Phillipa. Nie może tego znieść, bo jestem od
niego młodsza.
Patrzyłam na nią szerokimi oczami.
– Jesteś córką Ateny? – powtórzyłam. –
Poważnie?
Zaśmiała się i wzruszyła ramionami.
– Pewnie, to właśnie czyni mnie
herosem. A ty? Ojciec tak?
– To znaczy? – to pytanie było
właściwie niepotrzebne, bo doskonale wiedziałam, o co jej chodzi, ale bałam się
o tym myśleć. Wciąż miałam nadzieję, że była to jedna wielka pomyłka.
– No, ojciec jest bogiem?
– Chyba… Ale to wszystko wydaje się być
takie nierealne… Może się co do mnie pomylili?
Dziewczyna spojrzała na mnie z
powątpiewaniem.
– Nie masz nadpobudliwości
psychoruchowej, która pomaga w walce, albo dysleksji czytając angielskie
teksty? To są pierwsze wyznaczniki herosów.
Zamyśliłam się… Nadpobudliwa bywałam,
ale tylko czasami… Lyra biła mnie w tym na głowę. A moja dysleksja… mama
tłumaczyła, że pierwszym językiem, jakiego się nauczyłam był grecki. Angielski
był drugim i dlatego miałam poważne problemy z czytaniem w tym języku.
– To niczego nie dowodzi… – zaczęłam,
ale mi przerwała.
– Jasne, a do obozu weszłaś ot tak… –
pstryknęła palcami. – Tylko ci, którzy mają w sobie krew bogów mogą tu
wchodzić. Najczęściej są to herosi czyli półbogowie. Wyjątek stanowią Amber i
Phillip. Oni są dziećmi herosów. Czyli wnukami bogów. Najwyraźniej
odziedziczyli po rodzicach wystarczająco dużo boskiej krwi, skoro mogą tu być.
Inaczej zatrzymaliby się na granicy.
Milczałam przez chwilę przetrawiając
informacje. Może to właśnie tak frustrowało młodego Jacksona? W końcu był na
niższym szczeblu w kwestii pokrewieństwa z bogami.
– To mają prawo do tytułu herosów?
– Tak, moja mama zgodziła się, że im
się należy, skoro mogą tu wejść.
– To Atena jest ich babcią… Kto
jeszcze? Bóg czy bogini?
– Nie wiesz? Gdzie ty się uchowałaś? –
zaśmiała się sarkastycznie.
– A skąd mam wiedzieć? Mama ukrywała
mnie przed tym wszystkim bardzo długo.
– I miałaś szczęście – mruknęła Janete.
Miałam nadzieję, że ta dziewczyna w
przeciwieństwie do Phila, zechce odpowiadać na moje pytania. Nie rozumiałam,
dlaczego mama ukrywała to wszystko przede mną. Chciałam znać prawdę, całą
prawdę.
Weszłyśmy do stajni. Moja przewodniczka
poprowadziła mnie do boksu, w którym stał spokojnie dorosły koń. Jego
umaszczenie miało barwę piasku.
– Przedstawiam ci Amosa. Śliczny,
prawda?
– Tak, niesamowity – przyznałam gładząc
go po nosie. – I imię idealnie pasuje – Ámmos***.
Jest naprawdę twój?
Dziewczyna pokiwała głową i przytuliła
się do zwierzęcia.
– Percy mi go dał. Tata Phila i Amber.
Przez chwilę się nie odzywała tylko
cieszyła się z bliskości Amosa. Koń również wyglądał na szczęśliwego. Rżał
radośnie i podskakiwał. Janete nakarmiła go kostkami cukru. Postałyśmy
jeszcze chwilkę, po czym wyszłyśmy na powietrze.
– Trafiłam tu bardzo szybko – zaczęła
swoją opowieść. – Miałam zaledwie osiem lat… Wychowywał mnie tata z pomocą
swoich braci. Byłam szczęśliwa, naprawdę. Nie znałam wtedy swojej mamy, ale
wcale mnie to nie martwiło. Tak jak ty, żyłam w nieświadomości swojego pochodzenia.
W dniu moich ósmych urodzin tata jechał do mnie z drugiego końca kraju. Chciał
zdążyć na tort i… – zawiesiła głos na chwilę –
Rozbił się. Zmarł na miejscu. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem w
drzwiach naszego domu pojawili się Percy i Annabeth, Jacksonowie. Powiedzieli,
że są moją rodziną, od strony mamy. Moi wujkowie nie zaprzeczali i nie
protestowali, kiedy Annabeth mnie zabierała. Myślę, że oni już wtedy doskonale
wiedzieli, kim jest moja mama. I tak oto trafiłam tu. Dowiedziałam się o wszystkim…
byłam w niewiększym szoku niż ty. Jacksonowie to aktualnie moja najbliższa
rodzina. Wujków już nie odwiedzam. Mają swoje rodziny…
– Przykro mi w powodu twojego taty… –
szepnęłam i uściskałam ją.
– Dziękuję – odpowiedziała z lekkim
uśmiechem. – A Amos to prezent od Percy’ego na dziesiąte urodziny. Chciał, bym
miała przyjaciela. Chciałam go nazwać Philos, ale taką ksywkę nadałam wcześniej
Phillipowi i nie chciałam już tego zmieniać.
– Nie wścieka się?
– On się wiecznie o coś wścieka… Taki
już jest. Chodź, bo jest jeszcze dużo do zwiedzania.
Przechadzka po obozie w towarzystwie
Janete okazała się wspaniałą rozrywką. Opowiedziała mi parę historii
dotyczących areny, gdzie odbywały się walki między domkami oraz wyścigi
rydwanów. Pokazała mi miejsce do ćwiczeń strzelania z łuku i przedstawiła dwóm
przystojnym bliźniakom – synom Apolla. Mieli tak samo irytujący uśmiech, jak
ich ojciec. Trudno mi było uwierzyć, że taki młodzieniaszek jak Apollo
poderwał jakieś kobiety i miał dzieci! Kolejny był plac do szermierki, gdzie
dwóch chłopaków walczyło ze sobą w pełnych zbrojach. Stałam jak urzeczona,
obserwując ich walkę. Dziewczyna popędzała mnie powtarzając, że nie mamy
czasu, ale ja nie mogłam oderwać wzroku od walczących. Ich walka przypominała
mi walkę rodzeństwa ze smokiem.
– No chodź… – moja przewodniczka
syknęła mi do ucha ciągnąc za łokieć. – Nie dawaj satysfakcji Jacksonowi. I
bez tego ma wybujałe ego.
Zaskoczona jej słowami odwróciłam
gwałtownie głowę. Nic dziwnego, że walka wydała mi się znajoma, skoro jednym z
walczących był Phil.
– Tak, masz rację, idziemy – rzuciłam
zmierzając w stronę jeziorka.
– Nie tam, idziemy zwiedzić domki! –
zawołała entuzjastycznie.
Kiedy stanęłyśmy na placu przed domkami
z ust wyrwał mi się okrzyk podziwu. Każdy domek był inny, wręcz unikatowy.
Machinalnie je przeliczyłam. Było ich całe dwadzieścia dwa. Zbudowano je na
podstawie jakiegoś wzoru, którego nie potrafiłam odgadnąć.
– Każdy z nich jest domkiem na cześć
innego boga lub bogini – wyjaśniła Janete. – Są ułożone w omeghę, grecką literę. Najpierw było dwanaście domków dla dwunastu
Olimpijczyków. Potem dzięki Percy’emu zostało dorobionych jeszcze osiem. A
jeszcze później kolejne dwa. Herosi mieszkają w domku poświęconym ich boskiemu
rodzicowi.
– A co jeśli rodzicem jest bóg, czy
bogini, których domków tu nie ma? – spytałam – Przecież liczba bogów jest
większa niż dwadzieścia dwa.
– Mieszkają wtedy w domku numer 11,
czyli domku Hermesa, opiekuna podróżnych. A jeśli są dziećmi dawnych bogów
czy tytanów, to mamy domek numer 22 – wybudowany ostatnio.
– Taki zbiorowy? Może tak być?
– Chyba tak. Podobno jego wybudowanie
zostało nakazane przez wyrocznię. Powiedziała, że taki domek będzie potrzebny
w najbliższym czasie.
Zadrżałam na słowo „wyrocznia”… Od razu
przypomniał mi się sen w świątyni. Nie chciałam jednak o tym myśleć. Ruszyłam
w stronę domków.
– Ciekawe czy zgadniesz boskich
patronów – dziewczyna z chytrym uśmiechem rzuciła mi wyzwanie.
Podjęłam je z radością. Zgadywanie
okazało się naprawdę niesamowitą zabawą. Zaczęłam od domku numer 1. Ten
musiał należeć do Zeusa, ponieważ był największym domkiem w obozie. Jego
ściany wykonane były z marmuru, a z przodu znajdowały się białe kolumny.
Polerowane brązowe drzwi, migotały jak hologram, na ich środku wygrawerowany
był piorun. Domek obok był bardzo podobny. Różnił się jedynie tym, że wokół
kolumn rosły girlandy kwiatów i owoców granatu, a na drzwiach widniał kwiat
lilii. Ten z całą pewnością należał do Hery.
Stanęłam po środku placu i przyglądałam
się pozostałym domkom. Nieparzyste stały po stronie budynku numer 1, a parzyste
naprzeciw nich. Zerknęłam na Trójkę. Należała do Pana Mórz, gdyż ściany były
zrobione z szarego kamienia, przyozdobionego kawałkami muszli i koralowców.
Na drzwiach widniał złoty trójząb. Piątka obok niego była jaskrawoczerwona, na
drzwiach znajdowała się głowa dzika – należał do Boga Krwawej Wojny. Kolejny
domek był cały złoty i ciężko było na niego patrzeć. Dlatego od razu
skojarzył mi się z Bogiem Słońca (tym aktualnym). Następny wyglądał, jak wielki
metalowy skarbiec. Patrzyłam na niego i nie mogłam wymyślić, kto mógł być jego
patronem.
– Poddajesz się? – spytała Janete
zadziornie.
– Nie mam zamiaru! Daj mi czas!
Postanowiłam przyśpieszyć oglądanie
domków. Miałam nadzieję, że bóg domku numer 9 sam przyjdzie mi do głowy. Domku
jedenastego nie musiałam zgadywać, bo już wcześniej usłyszałam, że patronem
był Hermes. Właściwie bez problemu sama bym do tego doszła, bo na drzwiach
widniał kaduceusz – atrybut Boga Kupców. Domek obok ustawiony był do zewnątrz,
czyli zaczynał podstawę litery Ω. Był cały czarny, a na drzwiach miał zawieszoną czaszkę –
ku czci Hadesa. Na drzwiach Piętnastki wisiał wieniec z czerwonych maków.
Uśmiechnęłam się, bo doskonale wiedziałam, że to na cześć Boga Snu. Domek
siedemnasty był błękitny. Na drzwiczkach znajdowała się gałązka oliwna
otoczona skrzydłami. Nie umiałam sobie przypomnieć boga z takimi
atrybutami. Następny domek był drewniany i okrągły. Przywodził na myśl koło od
wozu, albo koło fortuny. Uśmiechnęłam się do swoich myśli, bo patronkę tego
domku ostatnio wspominałam z ciocią – Tyche. Ostatni budynek w rzędzie
wyglądał jak mała grecka świątynia. Był z takiego samego kamienia, co
domek trzeci. Nad kolumnami w trójkątnym zadaszeniu znajdowały się
płaskorzeźby wzburzonego morza.
– Ten jest dziwny… – odezwałam się
wracając do mojej przewodniczki.
Spojrzała w stronę domku numer 21 i
kiwnęła głową.
– Możesz nie zgadnąć. To jak? Które już
znasz?
Powiedziałam jej te, które odgadłam i
stanęłam jeszcze raz przed numerem 9.
– Ten mnie frustruje. Skarb?
Dziewczyna wybuchła śmiechem. Po czym
popędziła mnie przypominając, że musimy zdążyć na kolację. Odwróciłam się
zatem w stronę drugiego rzędu domków.
– Okej, postaram się szybciej. Cztery
to Demeter, bo uprawa pomidorów dosięgła nawet dachu. Sześć to… sowa to atrybut
Bogini Mądrości. A zatem to twój domek, Janete! – zawołałam tryumfalnie, a
ona pokiwała głową. – Dalej jest domek… srebro to księżyc, tak? A zatem
Artemida.
Zatrzymałam się na chwilę. Zastanawiałam
się, jakby wyglądały domki Apolla i jego siostry, gdyby funkcje boga słońca i
bogini księżyca powróciły do Heliosa i Selene… Trzeba byłoby je przemalować.
Przeszłam dalej i aż skrzywiłam się zniesmaczona. Dziesiąty domek miał szare
ściany, różowe drzwi, biało-niebieskie filary i różowe firanki w oknach. Jak
dla mnie był za bardzo przesłodzony.
– Afrodyty, jak sądzę… A! – zawołałam
odwracając się gwałtownie w stronę domku numer 9 – a to Hefajstosta! Jak mogłam
o nim zapomnieć? Przepraszam! – zawołałam w eter. Nigdy nie wiadomo, czy jakiś
bóg cię nie podgląda, czy nie podsłuchuje…
– Wiedziałam, że na to wpadniesz –
Janete uśmiechnęła się do mnie radośnie.
Kolejne dwa domkui rozpoznałam bez
problemu. Jeden był porośnięty winoroślą (Dionizosa), a drugi był cały
tęczowy, czyli należał do Iris. Następny wyglądał ponuro… Nad drzwiami wisiało
pęknięte koło, a wokół kolumn podtrzymujących dach wiły się bicze. Nie znałam
odpowiedzi na tę zagadkę. Domek numer 18 był w kolorze liliowym. Dach wydawał
się być zrobiony z chmur. Sam wygląd domku niewiele mi podpowiedział. Dopiero
dzięki złotemu dzbanowi znajdującemu się na drzwiach odkryłam, że budynek
został zbudowany na cześć Hebe – kelnerki na Olimpie. Przedostatni domek
wydawał się mienić tysiącem kolorów. Każda cegła zdawała się być zupełnie
inna. Z całego budynku emanowała jakaś niezwykła magia. Aż zadrżałam…
Przekazałam Janete, co ustaliłam.
Wówczas zdradziła mi, patronów domków, których nie rozszyfrowałam: 16 –
Nemezis, 17 – Nike, 20 – Hekate, 21 – Kymopoleja (córka Posejdona).
Zabrzmiał dźwięk rogu zwołujący
wszystkich na posiłek. Zanim odeszłyśmy w stronę wielkiej jadalni,
przystanęłam przed ostatnim domkiem. Zbudowany został dla dawnych bogów. Tak,
jak dwudziesty pierwszy wyglądał na niewielką świątynię grecką. Wykonano go
z wapienia, w tym samym stylu do świątynię w Delfach. Trójkątne
zwieńczenie fasady nad kolumnami przedstawiało sceny walki bogów z tytanami.
– Czy to rozsądne? Budować świątynię
dla dawnych bogów? Myślicie, że trafią tu ich dzieci?
– Wiele tych domków nie jest
zamieszkanych. Stoją tu, bo są oddaniem czci bogu czy bogini. Tak jest
chociażby z domkiem Hery, Artemidy, Hypnosa i Kymopolei. Wyrocznia któregoś
razu przyszła do Annabeth i powiedziała jej, że lepiej będzie zrobić taki domek.
Uhonorować tych bogów, którzy byli dziećmi tytanów, ale nie brali udziału w
wojnie z ich rodzicami po żadnej ze stron. Tych bogów, którzy zostali
zapomniani…
– Jak Helios, Selene, Eos? – spytałam
czując jak serce mi przyspiesza. Czy ten domek ma coś wspólnego ze mną, z moimi
snami i z Przepowiednią Słońca?
Dziewczyna pokiwała głową w odpowiedzi
nie patrząc na mnie. Nie zauważyła moich rozterek. Zerkała w stronę morza.
– Jeść! – jęknęła i pociągnęła mnie za
sobą.
*Phílos
(czyt. Filos) - przyjaciel, kolega, sympatia, znajomy [φίλος ]; íppos
(czyt. Ipos) - koń, źrebak, klacz [ίππος].
**Dhen
katalavaíno (czyt. Den katalaweno) - nie rozumiem [δεν καταλαβαίνω].
***Ámmos
(czyt. Amos) - piach, piasek, kurzawa [άμμος].
Zwiedzanie obozu chwilowo zawieszone. Czas na posiłek... Czy to możliwe, że przybycie do obozu Elpidhy i ten nowy domek są ze sobą powiązane?
Zobaczymy ;)
GG
Te domki są niezłe! Ja chcę zamieszkać w domku Hebe!
OdpowiedzUsuńDlaczego się tego spodziewałam? ;)
Usuń