Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 5 cz.1

Rozdział 5 / Obóz Herosów wita

Leżałam jeszcze jakiś czas w łóżku w dużej sali przypominającej salę szpitalną. Oprócz mojego łóżka znajdowało się tu siedem takich samych. Przy każdym z nich stały stojaki na kro­plówkę, szafki nocne i stołki. Na jednym z nich, koło mojego łóżka siedziała Amber, dotrzy­mując mi towarzystwa. Wytłumaczyła mi jaką funkcję w obozie ma Chejron. Opisała też, jak działa jego wózek. Następnie opowiadała mi anegdotki z życia herosów. Z początku słuchałam ją bardzo uważnie, potem jednak było mi znacznie trudniej, gdyż moje myśli uciekały do osta­tniego snu. Wciąż nie mogłam odgadnąć o czym rozma­wiali bogowie. Chciałam przede wszy­stkim zrozumieć ostatnie słowa Heliosa. Czułam, że były dla mnie ważne.
Paplaninę dziewczyny przerwała jej mama, która przyszła poinformować mnie, że mogę już wyjść na świeże powietrze. Podziękowałam jej grzecznie. Skorzystałam jeszcze szybko z to­alety i zeszłam na dół. Zamiast Amber na ganku stał jej brat. Gdy go zobaczyłam zatrzy­ma­łam się w pół kroku w drzwiach. Miałam ochotę uciekać, wycofać się. Przez chwilę zasta­na­wiałam się, czy jest gdzieś tylne wyjście. Potem jednak pomyślałam, że to nie jest do mnie po­dobne. Ja nigdy nie uciekałam przed wyzwaniami, a ten chłopak był dla mnie wyzwa­niem. Nie umiałam go rozgryźć. Jego zachowanie w stosunku do mnie, kiedy leżałam i walczyłam z ciem­nością były tak sprzeczne z tym wcześniejszym… i to mnie frustrowało najbardziej.
Serce mi przyspieszyło, adrenalina popłynęła do krwi… Poczułam pewność siebie i pos­ta­nowiłam stawić czoło Phillipowi .
– Cześć, nie wiesz gdzie podziała się Amber? – zaczęłam niewinnym pytaniem.
Odwrócił się do mnie i uśmiechnął się lekko. Wyglądał na zmęczonego.
– Wiem. Jeden satyr miał problem z podopiecznym…
– Podopiecznym? – nie bardzo rozumiałam, o czym mówił.
– Tak, z młodym herosem. Poprosił o pomoc w przywiezieniu go tutaj i Amber zgłosiła się na ochotnika.
– A ty nie pojechałeś?
Uśmiech chłopaka zmienił się z uprzejmego w drwiący.
– Ja się tym nie zajmuje.
– To dlaczego po mnie pojechałeś?
Od samego początku wyczuwałam jego niechęć do mnie, niechęć do całej tej wyprawy na Florydę. Chciałam wiedzieć dlaczego, więc odpowiedź na to pytanie była dla mnie istotna.
– Zostałem przydzielony i nie miałem nic do gadania.
– A kto cię przydzielił?
Phillip pokręcił głową i zszedł z ganku.
– Chodź, pokażę ci obóz, a potem będzie wspólna kolacja.
Znowu unik. Wyglądało na to, że nie miał zamiaru mi odpowiadać. Nauczona doświad­czeniem nie drążyłam tematu. Przynajmniej na mnie nie krzyczał. Zeszłam posłusznie po schod­kach.
– Wiesz… jeśli nie chcesz mojego towarzystwa, to możesz sobie iść. Dex na pewno chętnie mnie oprowadzi.
– Niestety, Dexter ma spotkanie z radą satyrów, więc nie ma szans.
– Aha… – tylko tyle przyszło mi do głowy.
Szliśmy dobrze znaną mi dróżką w pobliżu boiska do piłki siatkowej. Tym razem nikogo na nim nie było. Rozglądałam się ciekawie dookoła. Po drugiej stronie strumienia, który ciąg­nął się wzdłuż dróżki i wpadał do jeziorka, zobaczyłam pole uprawne, a dalej parę budowli. Byłam ciekawa, co herosi uprawiali. Phil musiał zauważyć gdzie patrzę, bo pospieszył z wyjaś­nie­niami.
– Truskawki. Uprawiamy je i sprzedajemy ludziom. Tak zdobywamy pieniądze. Obóz jest samowystarczalny.
– Niezły pomysł. Dlaczego tylko truskawki?
– Nie wiem… – wzruszył ramionami – podobno uprawa ich jest prawie tak łatwa, jak wi­no­rośli. Z resztą to przez Pana D.
– Kogo?  – spytałam zaskoczona.
Doszliśmy do mostku, który prowadził w stronę pól. Przechodząc przez niego spostrze­głam w wodzie najady.
– Kiedyś kierownikiem obozu był Pan D. czyli Bóg Wina. Król Bogów zrzucił go do obozu za karę za jakiś romans. Zabronił pić wina i uprawiać winorośli. Pan D. był wściekły, kom­binował z innymi owocami i okazało się, że uprawa truskawek idzie mu całkiem dobrze. I tak wyszło. Odkąd kierownikiem jest mój tata, w obozie zmieniło się wiele, poza tą jedną rzeczą.
Ta opowieść była tak niewiarygodna, że przez chwilę próbowałam sobie wyobrazić Dio­nizosa chodzącego wzdłuż grządek i uprawiającego owoce… Najtrudniej jednak było mi pora­dzić sobie z wizualizacją trzeźwego Boga Wina, który we wszystkich znanych mi mitach uwiel­biał ten trunek i huczne imprezy, które prawie zawsze kończyły się obłędem biednych ludzi.
– Trzeźwy musiał być nie do zniesienia… – rzuciłam cicho.
– Podobno… – chłopak pokiwał głową.
Minęło nas czworo młodych ludzi w żółtych koszulkach. Każdy z nich niósł koszyk z naz­bieranymi truskawkami. Śmiali się wesoło i skinęli uprzejmie głowami w stronę Phillipa. Mnie zignorowali, co trochę zabolało.
– Co jest tam dalej? – spytałam wskazując na drewniane budynki, które przypominały mi zagrody dla zwierząt.
– Stajnie dla koni i pegazów – odpowiedział obojętnym tonem. – Obok jest zbrojownia, gdzie trzymamy broń, a w podziemiach kuźnia.
No tak, stajnie – mogłam się sama domyślić. Zbrojownia kompletnie mnie nie intere­so­wała, więc zignorowałam jego ostatnie zdanie.
– Zajrzymy tam?  – wskazałam na drewniane budynki.
Phil ruszył w tamtym kierunku nie odzywając się. Ta cisza między nami naprawdę mi cią­żyła. Chciałam się jej pozbyć, więc wyrzuciłam z siebie pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do gło­wy.
– Wiesz, że imię Phillip z greckiego oznacza „przyjaciel koni”?
Chłopak zatrzymał się i odwrócił do mnie z gniewną miną.
– Poważnie?
Jego głos nie zachęcał do rozmowy, ale tym razem nie miałam zamiaru się poddawać.
– Tak. Phílos* to przyjaciel, íppos* to koń. Nie wiedziałeś?
– Wiedziałem – rzucił przez zaciśnięte zęby. – Nie interesuję się takimi rzeczami w prze­ci­wieństwie do siostry. Z nią o tym gadaj, a mnie daj spokój. Rzygam całą tą greką…
Dhen katalavaíno** – szepnęłam skonsternowana.
– Co wy macie z tym językiem? – krzyknął i wzniósł ręce do góry w geście bezradności.
– Bo jesteśmy herosami – usłyszałam odpowiedź.
Odwróciłam się w stronę źródła głosu. Od strony zbrojowni szła w naszym kierunku mło­­da dziewczyna o jasnych długich włosach. Z twarzy była bardzo podobna do pani Jackson. Na oko miała jakieś piętnaście lat. Przyszło mi do głowy, że mogłaby być kolejną siostrą Phi­llipa.
– Witaj Janete – chłopak nie wydawał się zadowolony ze spotkania.
– Witaj kuzynie, czy raczej siostrzeńcze – zaśmiała się dźwięcznie. – Znów się dąsasz? Dą­saj się gdzie indziej.
Chłopak podszedł do niej i powiedział coś cicho, tak bym nie słyszała, a potem odszedł cał­kowicie mnie ignorując. Poczułam jednocześnie ból i ulgę.
– Przejmuję oprowadzanie – dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i wyciągnęła rękę. – Ja­nete Jonas – przedstawiła się.
– Elpidha Iliakos – uścisnęłam jej dłoń.
– Fantastycznie! Jesteś Greczynką! Ale ekstra.
– Właściwie to tak tylko w połowie. Rodzina mamy pochodzi z Grecji, ale ona urodziła się w Stanach, ja też… Poza nazwiskiem i językiem niewiele mnie z Grecją łączy. Myślenie też chy­ba mam bardziej amerykańskie.
Janete zaśmiała się wesoło. Jej śmiech przypominał mi śmiech Amber. W pewien sposób były do siebie podobne.
– Chodź, przedstawię cię mojemu przyjacielowi – powiedziała i pociągnęła mnie w stronę stajni.
Szłam za nią, ale jej podobieństwo do mojej koleżanki nie dawało mi spokoju… I jeszcze to, jak nazwała Phila, „siostrzeniec”… Czy to możliwe?
– Janete, czemu nazwałaś Phila kuzynem i… – zaczęłam.
– Och… – przerwała mi – bo my jesteśmy rodziną, co go doprowadza do szewskiej pasji… – stanęła przed wejściem do budynku i spojrzała na mnie. – Widzisz, jego mama jest córką Ate­ny, ja również. Co czyni mnie ciocią Phillipa. Nie może tego znieść, bo jestem od niego mło­dsza.
Patrzyłam na nią szerokimi oczami.
– Jesteś córką Ateny? – powtórzyłam. – Poważnie?
Zaśmiała się i wzruszyła ramionami.
– Pewnie, to właśnie czyni mnie herosem. A ty? Ojciec tak?
– To znaczy? – to pytanie było właściwie niepotrzebne, bo doskonale wiedziałam, o co jej chodzi, ale bałam się o tym myśleć. Wciąż miałam nadzieję, że była to jedna wielka pomyłka.
– No, ojciec jest bogiem?
– Chyba… Ale to wszystko wydaje się być takie nierealne… Może się co do mnie pomylili?
Dziewczyna spojrzała na mnie z powątpiewaniem.
– Nie masz nadpobudliwości psychoruchowej, która pomaga w walce, albo dysleksji czy­tając angielskie teksty? To są pierwsze wyznaczniki herosów.
Zamyśliłam się… Nadpobudliwa bywałam, ale tylko czasami… Lyra biła mnie w tym na gło­wę. A moja dysleksja… mama tłumaczyła, że pierwszym językiem, jakiego się nauczyłam był grecki. Angielski był drugim i dlatego miałam poważne problemy z czytaniem w tym języ­ku.
– To niczego nie dowodzi… – zaczęłam, ale mi przerwała.
– Jasne, a do obozu weszłaś ot tak… – pstryknęła palcami. – Tylko ci, którzy mają w sobie krew bogów mogą tu wchodzić. Najczęściej są to herosi czyli półbogowie. Wyjątek stanowią Amber i Phillip. Oni są dziećmi herosów. Czyli wnukami bogów. Najwyraźniej odziedziczyli po rodzicach wystarcza­jąco dużo boskiej krwi, skoro mogą tu być. Inaczej zatrzymaliby się na gra­nicy.
Milczałam przez chwilę przetrawiając informacje. Może to właśnie tak frustrowało mło­dego Jacksona? W końcu był na niższym szczeblu w kwestii pokrewieństwa z bogami.
– To mają prawo do tytułu herosów?
– Tak, moja mama zgodziła się, że im się należy, skoro mogą tu wejść.
– To Atena jest ich babcią… Kto jeszcze? Bóg czy bogini?
– Nie wiesz? Gdzie ty się uchowałaś? – zaśmiała się sarkastycznie.
– A skąd mam wiedzieć? Mama ukrywała mnie przed tym wszystkim bardzo długo.
– I miałaś szczęście – mruknęła Janete.
Miałam nadzieję, że ta dziewczyna w przeciwieństwie do Phila, zechce odpowiadać na mo­je pytania. Nie rozumiałam, dlaczego mama ukrywała to wszystko przede mną. Chciałam znać prawdę, całą prawdę.
Weszłyśmy do stajni. Moja przewodniczka poprowadziła mnie do boksu, w którym stał spokojnie dorosły koń. Jego umaszczenie miało barwę piasku.
– Przedstawiam ci Amosa. Śliczny, prawda?
– Tak, niesamowity – przyznałam gładząc go po nosie. – I imię idealnie pasuje – Ámmos***. Jest naprawdę twój?
Dziewczyna pokiwała głową i przytuliła się do zwierzęcia.
– Percy mi go dał. Tata Phila i Amber.
Przez chwilę się nie odzywała tylko cieszyła się z bliskości Amosa. Koń również wyglądał na szczęśliwego. Rżał radośnie i podskakiwał. Janete nakarmiła go kostkami cukru. Posta­ły­śmy jeszcze chwilkę, po czym wyszłyśmy na powietrze.
– Trafiłam tu bardzo szybko – zaczęła swoją opowieść. – Miałam zaledwie osiem lat… Wy­chowywał mnie tata z pomocą swoich braci. Byłam szczęśliwa, naprawdę. Nie znałam wte­dy swojej mamy, ale wcale mnie to nie martwiło. Tak jak ty, żyłam w nieświadomości swo­jego pochodzenia. W dniu moich ósmych urodzin tata jechał do mnie z drugiego końca kraju. Chciał zdążyć na tort i… – zawiesiła głos na chwilę –  Rozbił się. Zmarł na miejscu. Jesz­cze tego same­go dnia, wieczorem w drzwiach naszego domu pojawili się Percy i Annabeth, Jackso­nowie. Po­wiedzieli, że są moją rodziną, od strony mamy. Moi wujkowie nie zaprzeczali i nie protesto­wali, kiedy Annabeth mnie zabierała. Myślę, że oni już wtedy doskonale wiedzieli, kim jest moja mama. I tak oto trafiłam tu. Dowiedziałam się o wszystkim… byłam w niewiększym szo­ku niż ty. Jacksonowie to aktualnie moja najbliższa rodzina. Wujków już nie odwiedzam. Mają swoje rodziny…
– Przykro mi w powodu twojego taty… – szepnęłam i uściskałam ją.
– Dziękuję – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. – A Amos to prezent od Percy’ego na dziesiąte urodziny. Chciał, bym miała przyjaciela. Chciałam go nazwać Philos, ale taką ksywkę nadałam wcześniej Phillipowi i nie chciałam już tego zmieniać.
– Nie wścieka się?
– On się wiecznie o coś wścieka… Taki już jest. Chodź, bo jest jeszcze dużo do zwie­dza­nia.

Przechadzka po obozie w towarzystwie Janete okazała się wspaniałą rozrywką. Opo­wie­działa mi parę historii dotyczących areny, gdzie odbywały się walki między domkami oraz wy­ścigi rydwanów. Pokazała mi miejsce do ćwiczeń strzelania z łuku i przedstawiła dwóm przy­stojnym bliźniakom – synom Apolla. Mieli tak samo irytujący uśmiech, jak ich ojciec. Trud­­no mi było uwierzyć, że taki młodzieniaszek jak Apollo poderwał jakieś kobiety i miał dzieci! Ko­lejny był plac do szermierki, gdzie dwóch chłopaków walczyło ze sobą w pełnych zbrojach. Sta­łam jak urzeczona, obserwując ich walkę. Dziewczyna popędzała mnie powta­rzając, że nie mamy czasu, ale ja nie mogłam oderwać wzroku od walczących. Ich walka przypominała mi wal­kę rodzeństwa ze smokiem.
– No chodź… – moja przewodniczka syknęła mi do ucha ciągnąc za łokieć. – Nie dawaj sa­tysfakcji Jack­sonowi. I bez tego ma wybujałe ego.
Zaskoczona jej słowami odwróciłam gwałtownie głowę. Nic dziwnego, że walka wydała mi się znajoma, skoro jednym z walczących był Phil.
– Tak, masz rację, idziemy – rzuciłam zmierzając w stronę jeziorka.
– Nie tam, idziemy zwiedzić domki! – zawołała entuzjastycznie.
Kiedy stanęłyśmy na placu przed domkami z ust wyrwał mi się okrzyk podziwu. Każdy domek był inny, wręcz unikatowy. Machinalnie je przeliczyłam. Było ich całe dwadzieścia dwa. Zbudowano je na podstawie jakiegoś wzoru, którego nie potrafiłam odgadnąć.
– Każdy z nich jest domkiem na cześć innego boga lub bogini – wyjaśniła Janete. – Są uło­żone w omeghę, grecką literę. Najpierw było dwanaście domków dla dwunastu Olimpij­czyków. Potem dzięki Percy’emu zostało dorobionych jeszcze osiem. A jeszcze później kolejne dwa. He­rosi mieszkają w domku poświęconym ich boskiemu rodzicowi.
– A co jeśli rodzicem jest bóg, czy bogini, których domków tu nie ma? – spytałam – Prze­cież liczba bogów jest większa niż dwadzieścia dwa.
– Mieszkają wtedy w domku numer 11, czyli domku Hermesa, opiekuna podróżnych. A jeśli są dziećmi dawnych bogów czy tytanów, to mamy domek numer 22 – wybudowany os­tatnio.
– Taki zbiorowy? Może tak być?
– Chyba tak. Podobno jego wybudowanie zostało nakazane przez wyrocznię. Powie­dzia­ła, że taki domek będzie potrzebny w najbliższym czasie.
Zadrżałam na słowo „wyrocznia”… Od razu przypomniał mi się sen w świątyni. Nie chcia­łam jednak o tym myśleć. Ruszyłam w stronę domków.
– Ciekawe czy zgadniesz boskich patronów – dziewczyna z chytrym uśmiechem rzuciła mi wyzwanie.
Podjęłam je z radością. Zgadywanie okazało się naprawdę niesamowitą zabawą. Za­czę­łam od domku numer 1. Ten musiał należeć do Zeusa, ponieważ był największym domkiem w obozie. Jego ściany wy­ko­nane były z marmuru, a z przodu znajdowały się białe kolumny. Polerowane brązowe drzwi, migotały jak hologram, na ich środku wygrawerowany był pio­run. Domek obok był bardzo podobny. Różnił się jedynie tym, że wokół kolumn rosły girlandy kwiatów i owoców granatu, a na drzwiach widniał kwiat lilii. Ten z całą pewnością należał do Hery.
Stanęłam po środku placu i przyglądałam się pozostałym domkom. Nieparzyste stały po stronie budynku numer 1, a parzyste naprzeciw nich. Zerknęłam na Trójkę. Należała do Pana Mórz, gdyż ściany były zrobione z szarego kamienia, przyozdobionego kawałkami muszli i ko­ra­lowców. Na drzwiach widniał złoty trójząb. Piątka obok niego była jaskrawoczerwona, na drzwiach znajdowała się głowa dzika – należał do Boga Krwawej Wojny. Kolejny domek był ca­ły złoty i ciężko było na niego patrzeć. Dlatego od razu skojarzył mi się z Bogiem Słońca (tym aktualnym). Następny wyglądał, jak wielki metalowy skarbiec. Patrzyłam na niego i nie mogłam wymyślić, kto mógł być jego patronem.
– Poddajesz się? – spytała Janete zadziornie.
– Nie mam zamiaru! Daj mi czas!
Postanowiłam przyśpieszyć oglądanie domków. Miałam nadzieję, że bóg domku numer 9 sam przyjdzie mi do głowy. Domku jedenastego nie musiałam zgadywać, bo już wcześniej us­ły­szałam, że patronem był Hermes. Właściwie bez problemu sama bym do tego doszła, bo na drzwiach widniał kaduceusz – atrybut Boga Kupców. Domek obok ustawiony był do zew­nątrz, czyli zaczynał podstawę litery Ω. Był cały czarny, a na drzwiach miał zawieszoną czaszkę – ku czci Hadesa. Na drzwiach Piętnastki wisiał wieniec z czerwonych maków. Uśmiechnęłam się, bo doskonale wiedziałam, że to na cześć Boga Snu. Domek siedemnasty był błękitny. Na drzwi­czkach znajdowała się gałązka oliwna otoczona skrzydłami. Nie umiałam sobie przypom­nieć boga z takimi atrybutami. Następny domek był drewniany i okrągły. Przywodził na myśl koło od wozu, albo koło fortuny. Uśmiechnęłam się do swoich myśli, bo patronkę tego domku osta­tnio wspominałam z ciocią – Tyche. Ostatni budynek w rzędzie wyglądał jak mała grecka świą­tynia. Był z takiego samego kamienia, co domek trzeci. Nad kolumnami w trój­kątnym zadasze­niu znajdowały się płaskorzeźby wzburzonego morza.
– Ten jest dziwny… – odezwałam się wracając do mojej przewodniczki.
Spojrzała w stronę domku numer 21 i kiwnęła głową.
– Możesz nie zgadnąć. To jak? Które już znasz?
Powiedziałam jej te, które odgadłam i stanęłam jeszcze raz przed numerem 9.
– Ten mnie frustruje. Skarb?
Dziewczyna wybuchła śmiechem. Po czym popędziła mnie przypominając, że musimy zdą­żyć na kolację. Odwróciłam się zatem w stronę drugiego rzędu domków.
– Okej, postaram się szybciej. Cztery to Demeter, bo uprawa pomidorów dosięgła nawet dachu. Sześć to… sowa to atrybut Bogini Mądrości. A zatem to twój domek, Janete! – zawo­ła­łam tryumfalnie, a ona pokiwała głową. – Dalej jest domek… srebro to księżyc, tak? A zatem Artemida.
Zatrzymałam się na chwilę. Zastanawiałam się, jakby wyglądały domki Apolla i jego sio­stry, gdyby funkcje boga słońca i bogini księżyca powróciły do Heliosa i Selene… Trzeba było­by je przemalować. Przeszłam dalej i aż skrzywiłam się zniesmaczona. Dziesiąty domek miał szare ściany, różowe drzwi, biało-niebieskie filary i różowe firanki w oknach. Jak dla mnie był za bardzo przesłodzony.
– Afrodyty, jak sądzę… A! – zawołałam odwracając się gwałtownie w stronę domku numer 9 – a to Hefajstosta! Jak mogłam o nim zapomnieć? Przepraszam! – zawołałam w eter. Nigdy nie wiadomo, czy jakiś bóg cię nie podgląda, czy nie podsłuchuje…
– Wiedziałam, że na to wpadniesz – Janete uśmiechnęła się do mnie radośnie.
Kolejne dwa domkui rozpoznałam bez problemu. Jeden był porośnięty winoroślą (Dio­ni­zosa), a drugi był cały tęczowy, czyli należał do Iris. Następny wyglądał ponuro… Nad drzwia­mi wisiało pęknięte koło, a wokół kolumn podtrzymujących dach wiły się bicze. Nie znałam odpowiedzi na tę zagadkę. Domek numer 18 był w kolorze liliowym. Dach wydawał się być zrobiony z chmur. Sam wygląd domku niewiele mi podpowiedział. Dopiero dzięki złotemu dzbanowi znajdującemu się na drzwiach odkryłam, że budynek został zbudowany na cześć Hebe – kelnerki na Olimpie. Przedostatni domek wydawał się mienić tysiącem kolorów. Każ­da cegła zdawała się być zupełnie inna. Z całego budynku emanowała jakaś niezwykła magia. Aż zadrżałam…
Przekazałam Janete, co ustaliłam. Wówczas zdradziła mi, patronów domków, których nie rozszyfrowałam: 16 – Nemezis, 17 – Nike, 20 – Hekate, 21 – Kymopoleja (córka Posejdona).
Zabrzmiał dźwięk rogu zwołujący wszystkich na posiłek. Zanim odeszłyśmy w stronę wiel­kiej jadalni, przystanęłam przed ostatnim domkiem. Zbudowany został dla dawnych bo­gów. Tak, jak dwudziesty pierwszy wyglądał na niewielką świątynię grecką. Wykonano go z wapienia, w tym samym stylu do świątynię w Delfach. Trójkątne zwieńczenie fasady nad ko­lumnami przedstawiało sceny walki bogów z tytanami.
– Czy to rozsądne? Budować świątynię dla dawnych bogów? Myślicie, że trafią tu ich dzieci?
– Wiele tych domków nie jest zamieszkanych. Stoją tu, bo są oddaniem czci bogu czy bogini. Tak jest chociażby z domkiem Hery, Artemidy, Hypnosa i Kymopolei. Wyrocznia któ­regoś razu przyszła do Annabeth i powiedziała jej, że lepiej będzie zrobić taki domek. Uho­no­rować tych bogów, którzy byli dziećmi tytanów, ale nie brali udziału w wojnie z ich rodzi­cami po żadnej ze stron. Tych bogów, którzy zostali zapomniani…
– Jak Helios, Selene, Eos? – spytałam czując jak serce mi przyspiesza. Czy ten domek ma coś wspólnego ze mną, z moimi snami i z Przepowiednią Słońca?
Dziewczyna pokiwała głową w odpowiedzi nie patrząc na mnie. Nie zauważyła moich rozterek. Zerkała w stronę morza.
– Jeść! – jęknęła i pociągnęła mnie za sobą.



*Phílos (czyt. Filos) - przyjaciel, kolega, sympatia, znajomy [φίλος ]; íppos (czyt. Ipos) - koń, źrebak, klacz [ίππος].
**Dhen katalavaíno (czyt. Den katalaweno) - nie rozumiem [δεν καταλαβαίνω].
***Ámmos (czyt. Amos) - piach, piasek, kurzawa [άμμος].


Zwiedzanie obozu chwilowo zawieszone. Czas na posiłek... Czy to możliwe, że przybycie do obozu Elpidhy i ten nowy domek są ze sobą powiązane?
Zobaczymy ;)
GG

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d