Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 7 cz.1

Rozdział 7 / Prawdziwa wichura emocji

Poszukiwanie koni Bogini Świtu zaczęliśmy od zajrzenia do stajni. W mitach konie były opisywane jako różowe, ale wątpiłam, by była to prawda. Ani ja, ani Phillip nie wiedzieliśmy jak wyglądają i czy faktycznie są już w obozie.
– Jest ktoś, kto zna stajnie, jak nikt inny. Znajdźmy go. Ma na imię Rick i jest synem Iris. Dzieci Bogini Tęczy mają niesamowitą rękę do koni.
Chodziliśmy po stajni szukając chłopaka. Minęliśmy dziewczynę w tęczowej sukience. Spy­tałam ją, czy może wie coś na temat koni, których szukamy. Ona tylko pokręciła głową i wró­ciła do czesania dwóch małych pegazów. Stałam przez chwilę urzeczona tym obrazkiem. Źre­baki były naprawdę piękne. Oba były ciemne jak nocne niebo bez gwiazd, ich skrzydła wy­dawały się być bardzo delikatne.
– Chodź, nie będę tu siedział wiecznie. – Phil pociągnął mnie za sobą. – I jak go znaj­dzie­my, nie waż się z niego śmiać – powiedział groźnie.
– Czemu?
– Ma niezwykłe włosy. Zobaczysz.
– Jesteś królem niedopowiedzeń – jęknęłam i próbowałam wyswobodzić rękę.
Nic nie odpowiedział, tylko mocniej ścisnął i pociągnął do ostatniego korytarza.
– Rick, jesteś tu? – zawołał przystając.
Korzystając z okazji szarpnęłam rękę. Tym razem mnie puścił.
– W ostatnim boksie! – usłyszałam radosny głos.
Ruszyliśmy spokojnie. Phil spojrzał na mnie i przypomniał, bym się zachowywała. Do­pra­wdy, nie było to konieczne! Nie będę się śmiała z czyjegoś wyglądu, nigdy tego nie robiłam. Nie jestem taka… Zabolało, że insynuował inaczej.
Najpierw zobaczyłam dwa piękne konie. Umaszczenie miały śnieżno-białe. Jeden z nich miał grzywę i ogon w kolorze pastelowego różu, a drugi w kolorze pastelowej żółci.  Pomiędzy nimi stał chłopak o perfidnie różowych włosach sięgających do ramion. Już rozumiałam, co Jackson miał na myśli.
– Siema Jacks, co słychać? – Rick był wyraźnie w dobrym nastroju.
– W porządku. To Elpidha, jak już zapewne wiesz. Szukamy dwóch koni…
– Właśnie znaleźliśmy – przerwałam mu nieuprzejmie przyglądając się wierzchowcom. – Faeton – wska­załam na tego z różową grzywą – i Lampos – pokazałam drugiego.
Nie wiem skąd to wiedziałam, ale czułam, że to właściwe wierzchowce. Konie potwier­dziły moje przypuszczenia. Oba zarżały radośnie na swoje imiona.
– Zgadza się – syn Iris się zaśmiał. – Trafiły tu wczoraj rano. A skąd znasz ich imiona?
– To konie mojej matki – odpowiedziałam spokojnie.
 Wyglądało na to, że najnowsze wiadomości jeszcze do niego nie dotarły, bo chłopak zro­bił wielkie oczy. Jego włosy zmieniły kolor na fioletowy.
– Wow… – wyrwało mi się – masz niezwykłe włosy – szepnęłam.
– Dziękuję – ukłonił się lekko.
– Zmieniają kolor w zależności od nastroju. Jak jestem wesoły, są różowe, jak zasko­czony – chwycił między palce kosmyk swoich włosów – fioletowe. Jak wściekły czerwone i tak dalej.
Kiedy skończył mówić, jego włosy zmieniły się w żółte.
– A teraz jestem po prostu zaciekawiony. Miło mi poznać córkę Eos – uśmiechnął się jesz­cze raz.
– Przyjemność po mojej stronie – odpowiedziałam śmiejąc się.
– Mam tak praktycznie od dziesiątego roku życia, wiesz? – wskazał na swoją czuprynę –Możesz sobie wyobrazić jakie używanie mieli ze mnie kumple ze szkoły…
Kiwnęłam głową. Doskonale wiedziałam, jak okrutni potrafią być rówieśnicy. Sama mia­łam doświadczenie z jedną taką okrutnicą…
– Żeby uniknąć wyśmiewania, goliłem głowę. Już wolałem chodzić łysy, ale koledzy nie za­pomnieli… – wzruszył ramionami, a jego włosy stały się niebieskie. – Dopiero kiedy tu tra­fi­łem, przestałem wstydzić się swojej odmienności. Oczywiście na obozie też znalazły się oso­by, które robiły sobie ze mnie żarty. Na szczęście Phillip mi pomógł i już nikt mnie nie zacze­pia.
– Och, przesadzasz. Największy wkład miała twoja mama, nie zapominaj – Phil klepnął go w plecy.
Rick zaśmiał się i powrócił go czyszczenia Faetona. Na głowie znów miał różową szopę.
– A co takiego zrobiła twoja mama, jeśli mogę spytać? – nie mogłam powstrzymać cieka­wości.
– Niech Phil opowie, a ty bierz szczotkę i zajmij się Lamposem.
Zrobiłam to, o co mnie poprosił. Phillip oparł się o ścianę zagrody i zaczął opowiadać.
– Najpierw muszę ci wytłumaczyć, co to jest Iryfon… Żeby móc się porozumiewać bez komórki, używamy tęczy wytwarzanej przez kropelki wody. Iris za jedną złotą drachmę poz­wala nam się skontaktować z kimkolwiek chcemy. Trzeba powiedzieć „Bogini przyjmij moją ofiarę”, a potem powiedzieć z kim chcemy się skontaktować i w tęczy pojawia się obraz przez który można się widzieć i rozmawiać. Taka rozmowa video za jedną drachmę.
– Świetny pomysł! Będę mogła tak rozmawiać z mamą? – spytałam podniecona tą moż­liwością.
– Na pewno – pokiwał głową z powagą. – Kiedy Iris dowiedziała się, że Rick jest drę­czony wpadła w złość. Zażądała od nas nazwisk sprawców i powiedziała, że sama ich ukarze. Zrobiła to po cichu. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Kiedy któreś z nich chciało skorzystać z Iryfonu mu­siało zapłacić więcej niż jedną drachmę, by uzyskać połączenie. Możesz sobie wyobrazić ja­cy byli wściekli.
– Nie chcieli się odegrać? – spytałam.
– Och, chcieli! – odezwał się Rick zirytowany, jego włosy przybrały pomarańczowy kolor – Odegrali się zastawiając pułapkę w nocy tu, w stajni. Byli pewni, że nikt ich nie zauważy… Nie przyszło im do głowy, by pomyśleć o mieszkańcach stajni.
– Z rana jeden z pegazów, Mroczny przybiegł do taty i opowiedział o wszystkim – konty­nuował Phil zerkając z niepokojem na kolegę, którego włosy zrobiły się na chwilę czerwone. – Z pomocą Brada udało nam się zneutralizować pułapkę i wymyśliliśmy sposób, by raz na zaw­sze dać im nauczkę… Dodaliśmy zaczarowane barwniki do ich szamponów. Przez długi okres chodzili w kolorowych włosach.
Zaśmiałam się z zakończenia tej historii. Już raz o tym słyszałam. Amber opowiadała mi pierwszego dnia o grupce chłopaków i dziewcząt z domku Afrodyty i z domku Aresa biega­ją­cych z włosami, których kolor zmieniał się w zastraszającym tempie. Pokręciłam głową z nie­dowierzaniem. Jak dzieci Bogini Miłości mogły być tak okrutne?
Spytałam o to chłopaków, oni tylko wzruszyli ramionami. Najwyraźniej nie mieli ochoty poruszać więcej tego tematu. Inna sprawa, że Phillip rzadko udzielał mi odpowiedzi na zada­wane pytania… Wiedziałam, że jeśli chcę znać odpowiedź, muszę zapytać Amber albo Janete. Niestety, obie w tej chwili były zajęte.
– Nie wiecie może, czy szykują mi jakiś chrzest obozowy? – rzuciłam zmieniając temat. Trochę się bałam, że szykuje się coś strasznego.
– Nawet jeśli, to nic nie zrobią – powiedział twardo Phillip prostując się.
– Czemu? – zerknęłam na niego. Miał zaciętą minę.
– Bo ja i Brad się nimi zajmiemy. Jesteś chroniona.
Wybałuszyłam oczy. Wiedziałam, że Phil obiecał komuś opiekować się mną, ale wątpi­łam, aby obietnica dotyczyła tak marnych rzeczy, jak chrzest obozowy! Nie potrzebo­wa­łam, żeby mnie chronił. Tym bardziej, że nie wyglądało na to, aby robił to z wielką ochotą. Raczej był do tego przez kogoś zmuszony… Dlaczego to robił? Dlaczego się tak zachowywał?
– Dlaczego? – zapytałam stając przed nim.
– A czy to ważne? – znów robił unik. – Powinnaś być zadowolona. Ominą cię żarty.
– Ja nie chcę nadzwyczajnego traktowania! Poradzę sobie, nie musisz mnie chronić.
– Mylisz się – wycedził przez zęby.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Jackson znów był na mnie zły, ale wcale mnie to nie obchodziło, bo ja była na niego wściekła. Przed godziną powiedział, że mogę na niego li­czyć, a ja zaliczyłam go do swoich przyjaciół. Teraz znowu zachowywał się jak dupek, który mi nie ufa... Miałam go dość.
– Nienawidzę cię – wyszeptałam. – Zostaw mnie.
Odwróciłam się błyskawicznie upuszczając szczotkę. Ruszyłam biegiem w stronę wyj­ścia.
– Nigdzie nie pójdziesz, Elpidho! – zawołał za mną startując.
Wiedziałam, że nie mam szans przed nim uciec. Był ode mnie szybszy. Kiedy dobiegłam do końca korytarza, skręciłam szybko w kolejny. Co mam robić? – pytałam siebie w duchu. – Chcę się uwolnić. Dziadku, pomóż! – modliłam się z nadzieją, że Helios w jakiś niezwykły spo­sób mi pomoże.
– Elpidha!
Phil był coraz bliżej. Wyminęłam dziewczynę w tęczowej sukience i wybiegłam na zew­nątrz, na wybieg dla koni. Zawahałam się przez ułamek sekundy. Poczułam na skórze pro­mienie słońca. Miałam wrażenie, że dzięki nim wstąpiła we mnie nowa energia. Zobaczy­łam bramkę po drugiej stronie. Przyspieszałam z każdym krokiem, a wokół siebie czułam gorący powiew wiatru. Nim się zorientowałam, biegłam przez las. Nie miałam czasu się zasta­nawiać, jak się tam znalazłam. Biegłam dalej ciesząc się z przedziwnej wolności, jaką czułam. Dziękuję. Wiedziałam doskonale komu zawdzięczam tę prędkość.
Zatrzymałam się dopiero przy stertach kamieni. Mimo szybkiego biegu nie czułam zmę­czenia. Oddychałam lekko. Przez chwilę, biegnąc między drzewami czułam się, jakbym była czę­ścią tego ciepłego wiatru, który mnie otaczał. To było niezwykłe uczucie…
Obejrzałam się za siebie zastanawiając się, czy zgubiłam Phillipa. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Tym razem nie tylko mnie zirytował, ale i zranił. Wyglądało na to, że miał zamiar mnie chronić, nie dbając o moją opinię. Zupełnie nie brał pod uwagę tego, że ja sama mo­gę sobie poradzić z trudnościami. To mnie naprawdę bolało. Westchnęłam i postanowiłam się przyjrzeć otoczeniu. Znalazłam się na niewielkiej pola­nie. W centralnym jej miejscu znaj­dowała się sterta kamieni. Obeszłam ją dookoła zastana­wia­jąc się, czy zostały umieszczone tu specjalnie, czy przypadkowo.
– To Pięść Zeusa – usłyszałam nieznany głos.
Poczułam powiew przyjemnego wiatru z zachodu i odwróciłam się. Po drugiej stronie Pięści stał młody, umięśniony mężczyzna o brązowych włosach i jasnej karnacji. Jego oczy bły­szczały błękitem. Był ubrany w krótkie dżinsy i sportową obcisłą koszulkę na ramiączkach.
– Witaj siostrzyczko. – Uśmiechnął się ciepło. – Pozwól, że się przedstawię. Jestem Zefir. Może o mnie słyszałaś?
– Coś tam słyszałam. Miło mi cię poznać – odpowiedziałam grzecznie.
Zupełnie nie pomyślałam, że z racji bycia córką Bogini Świtu, byłam również siostrą wszy­stkich wiatrów! A przede mną stał Bóg Wiatru Zachodniego, najłagodniejszy i najprzy­stoj­­niej­szy z nich.
– Trzeba przyznać, ze jesteś godną noszenia miana naszej siostry. Biegłaś niesamowicie szybko. A ten wiatr… Bardzo gorący wiatr… Omal się nie oparzyłem…
– Przepraszam! – podskoczyłam do niego zaskoczona – nie chciałam!
– Spokojnie, wiem. Znam sprawę. Dopiero odkrywasz swoje moce. Jeśli mogę ci coś do­radzić… – powiedział i pochylił się nade mną. – Zamiast prosić wuja o pomoc, uwierz w siebie. Masz więcej mocy niż ci się wydaje.
Patrzyłam zaskoczona w jego błękitne oczy.
– Mam moce? – spytałam piszcząc. Jak zwykle, gdy się czymś przejmowałam, mój głos ro­bił się piskliwy.
– Oczywiście! – zaśmiał się pogodnie, a ja poczułam wokół siebie lekki zefirek. – To, TY biegłaś tak szybko, praktycznie zmieniłaś się w wiatr. To pochodziło od ciebie. Wuj dał ci jedy­nie moc czerpania siły z promieni słońca.
Zefir okręcił się wokół własnej osi. Z jego pleców wystrzeliły skrzydła w kształcie skrzy­deł ważki. Wzleciał na nich w powietrze. Delikatny wiaterek się wzmógł.
– Kiedyś to opanujesz, jestem jego pewny – zawołał.
Chwilę polatał, po czym opadł na ziemię tyłem do mnie, a  przodem w stronę zachodu. Skrzy­dła skurczyły się i zmieniły się w rysunek na jego koszulce.
Przyglądałam się jemu z niekrywaną fascynacją. Z wydarzeń, które mi się ostatnio przy­trafiły, to było najciekawsze. Może pomijając moją mamę zmieniającą się w Boginię Ju­trzenki.
– Jak mam odkryć swoje zdolności? – spytałam.
– Musisz się wsłuchać w siebie. Uwierzyć w siebie – powtórzył odwracając się. – A jak bę­dziesz miała problem, poproś o pomoc mnie, lub moich braci, albo mamę. – Mrugnął do mnie.
Kalá, ipóschomai sou* – obiecałam, choć nie czułam się pewnie.
– Nie proś Heliosa… On myśli głównie tylko o sobie – mruknął.
Nagle wokół nas pojaśniało dziwnie, a nad nami pojawiła się jasna kula słoneczna. Taka miniaturowa. Zrobiło się strasznie gorąco i po chwili kula znikła. To chyba miło być ostrze­żenie… Na mnie to gorąco nie zrobiło wrażenia, czułam jego ciepło, ale nie parzyło mnie. Zefir natomiast aż podskoczył do tyłu i zaklął po grecku.
Sygnómi** – zawołał pocierając sobie rękę, – ale nie wolno ci jej zrobić krzywdy! – do­dał.
Odpowiedziała nam cisza. Słońce skryło się za chmurami. Doszłam do wniosku, że dosta­łam od Heliosa jeszcze jeden dar – byłam odporna na gorąco. Ciekawe, czy to oznaczało, że by­łam odporna na ogień… Póki co nie miałam ochoty tego sprawdzać.
– Skoro już rozmawiamy, to mam prośbę. Zaopiekuj się moim synkiem, dobrze? Myślę, że może spać w domku nr 22, jak przystało na wnuczka Eos.
– Twoim synem? – spytałam zdezorientowana.
– Tak, Pete jest moim synem. Tylko jeszcze tego nie wie. W czasie kolacji przyznam się do niego.
Katapliktikó***, jestem jego ciocią…
Zefir zaśmiał się w odpowiedzi, po czym życzył mi miłego dnia i zniknął z lekkim powie­wem zachodniego wiatru.


*Kalá, sou ipóschomai (czyt. Kala, su yposchome) - Dobrze, obiecuję [Καλά, σου υπόσχομαι].
**Singnómi (czyt. Sygnomi) - Przepraszam [συγγνώμη].
***Katapliktikó (czyt. Katapliktiko) – zdumiewające, niesamowite, zaskakujące, oszałamiające [καταπληκτικό].

I się porobiło!! Relacje Phila i Elpis robią się naprawdę napięte. Czy uda im się porozumieć?
A po wszystkim... Ciekawe rodzinne spotkanie. Zawsze wyobrażałam sobie Zefira jako niewiarygodne ciacho :D i najmłodszego z braci.
Całuski i czekam na pozytywne komentarze.
GG

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d