Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 4 cz.2

Ciemność, która mnie ogarnęła nie była przyjemna. Była raczej głęboka i bardzo ponura. Chciałam się z niej wydostać, ale coś ciągnęło mnie do niej coraz głębiej i głębiej… Kiedy stra­ciłam nadzieję, na to, że kiedykolwiek się z niej wydostanę, zobaczyłam w dole światło. Przy­bliżało się ono z każdą chwilą. W końcu stanęłam na posadce tuż obok kolumny. Rozejrzałam się i jęknęłam niezadowolona. Znów byłam w delfickiej świątyni. Nie miałam ochoty tam być. Dlaczego ja? Ostatnio Apollo nie odpowiedział mi na to pytanie. W głowie zajaśniała mi na­dzieja, że może teraz się dowiem.
Wyjrzałam za kolumnę i zobaczyłam Heliosa i Apolla rozmawiających ze sobą. Czułam się dziwnie patrząc tak na nich. Miałam wrażenie déjà vu. Ponownie obserwowałam całą rozmo­wę bogów. Tym razem rozmawiali po grecku, ale o dziwno nic z ich rozmowy nie rozumiałam. Mimo całej mojej znajomości tego języka, mimo wytężania słuchu i umysłu, nie byłam w stanie zrozumieć, o czym rozmawiali. Obserwowałam jedynie ich zachowanie starając się zapamiętać całą rozmowę. Może jak się zbudzę, to wtedy przypomnę sobie te słowa i spokojnie przetłu­maczę?
Scena, jaką widziałam, była tak podobna do poprzedniej. Byłam prawie pewna, iż roz­ma­wiali o tym samym. Tylko dlaczego ja ich nie rozumiałam? Kusiło mnie, by do nich podejść. Sprawdzić, czy może mnie widzą, czy zareagowaliby na mnie. Nie zrobiłam tego, tylko sta­łam w cieniu i patrzyłam. Chłonęłam każde słowo.
W pewnym momencie tak, jak ostatnio, Helios stworzył w ręku kulę ognia. Apollo się roześmiał i powiedział coś drwiącym tonem. Potem starszy bóg rzucił kulą w stożek, zapytał o coś, a gdy uzyskał odpowiedź, pokiwał głową. Przez ten krótki moment wydawało się, że złagodniał. Po paru sekundach znów spojrzał surowo na boga wyroczni. Jego głos zdawał się wypełniać całą świątynię. Miałam ochotę zatkać uszy, ale nie chciałam stracić niczego z tej niezwykłej rozmowy. Helios mówił dobitnie i dłużej niż poprzednio. Jego słowa wydawały się mieć potężną moc. Apollo przez cały ten czas stał nieruchomo. Kiedy Bóg Słońca zakończył swoją przemowę pojaśniał tak wielkim światłem, że musiałam zamknąć oczy. Po ich ponow­nym otwarciu nie byłam już w świątyni. Znów ogarniała mnie ponura ciemność… Co ja tu robię? – pomyślałam. Chciałam krzyknąć, ale nie byłam w stanie otworzyć ust. Serce waliło mi mocno w piersi… byłam przerażona. Ratunku! – krzyczałam w myślach, miałam nadzieję, że może ktoś mi pomoże… Sama nie wiedziałam, jak się z tej otchłani wydostać.

Nie wiem, ile czasu nurkowałam w ciemności, po raz pierwszy nie potrafiłam tego określić. W pewnym momencie usłyszałam niski i bardzo przyjemny głos gdzieś z oddali. Z po­czątku nie rozumiałam, co mówił, ale skupiłam na nim całą swoją uwagę. Po chwili wydawał się być znacznie bliżej.
– … niestety… bardzo chciałbym jej pomóc. Moje leki jednak nie działają. To musi być ja­kiś rodzaj magii…
Głos dobiegał z bardzo bliska, zupełnie jakby osoba, do której należał znajdowała się tuż obok mnie. Chciałam się poruszyć, coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie. Czułam się, jakby coś przygniatało mnie od przodu unieruchamiając.
– Ta śpiączka nie jest normalna… – głos odezwał się ponownie.
Śpiączka? Skoro mówił o śpiączce, to znaczy, że spałam, że na czymś leżałam. Nagle zro­zumiałam, że ja wcale nie patrzę na ciemność, ja po prostu nie mogłam otworzyć oczu. Chcia­łam się obudzić, MUSIAŁAM się obudzić! Próbowałam otworzyć usta, czy oczy. Próbo­wałam się poruszyć, ale nie udało mi się w żaden sposób.
– Elpi… – usłyszałam szept. – Obudź się.
Znałam ten głos. Potrzebowałam chwili, żeby sobie przypomnieć osobę, do której należał. Amber! – krzyczałam, ale żaden krzyk nie opuścił moich ust. Wszystkie słowa, jakie chciałam wymówić, wypowiadałam w swoich myślach. Chciałam poruszyć głową i wreszcie mi się uda­ło. Pokręciłam ją lekko.
– Chejronie! – usłyszałam głos Dextera dobiegający z mojej lewej strony. – Chyba się budzi, poruszyła się!
Satyr był wyraźnie uradowany. Szkoda, że ja nie mogłam podzielić jego entuzjazmu. Poza poruszeniem głowy, nie dałam rady wykonać innego ruchu.
– Elpidho, – niski głos, który wcześniej słyszałam zwracał się do mnie kojąco. – Czy mo­żesz otworzyć oczy?
Próbowałam, naprawdę, ale czułam się tak, jakby coś przytrzymywało mi powieki, jakby coś na nich siedziało i nie pozwalało ich otworzyć. Były bardzo ciężkie. Czułam również, że moje serce zwalnia, jak gdyby nie miało siły bić szybciej… Na dodatek ciemność, która mnie ogarniała, nie robiła się przyjemniejsza.
– Elpi, słyszysz mnie? – głos Amber był smutny. Wyczuwałam w nim strach.
Chciałam jej pokazać, że ją słyszę, dać jej jakiś znak. Napięłam wszystkie swoje mięśnie. Poczułam, że w prawej ręce coś trzymam. Nie umiałam tego zidentyfikować, ale skupiłam się na tym i przycisnęłam z całej siły. Podziałało.
– Ała! Słyszy nas. Ścisnęła mi rękę.
Moje zdumienie było ogromne. Na krótki moment serce mi przyspieszyło. Wyglądało na to, że w prawej ręce ściskałam rękę Phillipa! Nie spodziewałam się tego.
– Jej świadomość wróciła, ale z jakichś przyczyn nie może się do końca obudzić. – domy­śliła się dziewczyna.
Poczułam dotyk na prawym ramieniu. To musiała być ona, z tej właśnie strony słyszałam jej załamany głos.
– Chejronie, zrób coś, – prosił Phil – bo tym uściskiem pozbawi moją rękę dopływu krwi.
Chciałam rozluźnić uścisk, ale moje palce znów były sztywne i nie potrafiłam nimi ruszyć. Miałam wrażenie, że ciemność chce mną ponownie zawładnąć. Serce zwalniało, coraz trudniej od­dy­chałam. Chcę się obudzić – jęczałam w myślach. Miałam ogromną potrzebę powrotu do rze­czywistości.
Gdzieś z boku usłyszałam jakieś dziwne skrzypienie. Nie umiałam go zidentyfikować. Skrzy­­pienie się przybliżyło. Poczułam czyjąś rękę na swojej twarzy. Ktoś próbował zajrzeć mi do oczu odchylając mi powieki. Nie wiem, czy mu się udało, ale u mnie nic się nie zmieniło. Wciąż widziałam tylko ciemność.
– Ona jest strasznie zimna, trzeba ją rozgrzać – usłyszałam. – Amber zamocz tę chustkę w nektarze. Położymy jej na głowę.
– Dobrze Chejronie – odpowiedziała i odeszła.
Czyli człowiek, który się mną opiekował nazywał się Chejron. Nie sądziłam, by był tym Chejronem z mitologii. Przecież tamten był centaurem. Czy to pomieszczenie, w którym leża­łam zmieściłoby centaura?
– Phillip, Dexter, rozcierajcie jej ręce.
Po tych słowach poczułam, w dłoniach rozchodzące się delikatne ciepło. To dziwne, bo wcześniej nie czułam, żeby było mi zimno. Chwilę później posłyszałam energiczne kroki i na mojej twarzy wylądowała jakaś mokra i gorąca chusta.
Przez krótki moment nic się nie działo. Jednakże sekundę później poczułam, jak gorąco pochodzące z chustki rozchodzi się po mojej twarzy. Z początku myślałam, że całe to gorąco mnie spali, ale nic się takiego nie wydarzyło. Zamiast tego, dotarło do czubka mojej głowy. Ból, który czułam wcześniej nasilił się mocno, po czym zniknął całkowicie. Poczułam ogromną ul­gę. Gorąco dotarło do mojej klatki piersiowej, mojej serce przyspieszyło, wzięłam głęboki od­dech. Mogłam oddychać! Całe ciepło pochodzące z chustki, pochodzące z nektaru dawało mi jakąś niezwykłą siłę. Rozchodziło się po całym moim ciele, aż po czubki palców. Próbowałam się poruszyć. Rozluźniłam palce prawej ręki, po czym znowu ścisnęłam rękę Phillipa. Odwza­jemnił uścisk.
– Oddycha miarowo, wraca do nas – zauważył rozradowany Dexter.
– Amber daj jej nektaru do picia – usłyszałam głos jej mamy z oddali.
Dziewczyna na chwilę puściła moje ramię i odeszła. Ktoś zdjął mi chustkę z twarzy. Po­czułam na niej powiew zimnego powietrza. Poruszyłam głową, otworzyłam usta. Chciałam coś powie­dzieć, ale nie potrafiłam wydobyć głosu.
– Spokojnie Elpidho, powoli – głos Chejrona był niezwykle czuły.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi. Posłyszałam kroki. Potrafiłam rozpoznać, że były to kro­ki Amber. Stanęła koło mnie. Chwilę później poczułam w ustach słomkę.
– Pij powoli – szepnęła.
Posłuchałam. Piłam powoli, małymi łyczkami. Zakrztusiłam się zaskoczona, kiedy zorien­towałam się, że napój miał smak gorącej, deserowej czekolady. Przypominał mi czekoladę, ja­ką mama robiła mi w zimowe, chłodne wieczory. Uśmiechnęłam się lekko nie przestając pić. Na­pój dawał mi siłę. Z każdym łykiem czułam, że wracam do rzeczywistości. Ciemność pod moimi powiekami łagodniała, robiła się bardziej szara. Wracałam do życia…
– Dobra, wystarczy, bo jeszcze jej to zaszkodzi – odezwał się Phillip. – Elpidho otwórz o­czy. Na pewno już możesz.
Ton jego głosu nie był przyjemny, nie tak, jak wcześniej, kiedy odzywał się do Chejrona. Zrobiło mi się przykro. Puściłam jego rękę i otworzyłam oczy. Przez chwilę widziałam tylko różnokolorowe plamy. Musiałam zamrugać parę razy, aby ostrość widzenia powróciła.
– Witaj z powrotem.
Amber stała nade mną i uśmiechała się do mnie radośnie. Oczy miała zaczerwienione. W rękach trzymała kubek z jakimś jasnożółtym płynem i słomką.
– Hej… – odpowiedziałam jej. Głos miałam zachrypnięty.
– Jak dobrze – pisnęła, odstawiła kubek i przytuliła się do mnie.
Uściskałam ją lekko. Kiedy się ode mnie odsunęła, na linii mojego wzroku pojawił się jej brat. Patrzył na mnie obojętnie. Ta jego obojętność zirytowała mnie na nowo. Po co trzymał mnie za rękę, skoro zawsze był dla mnie taki nie miły? Żałowałam, że nie puściłam jego ręki, kiedy tylko mogłam to zrobić. Czekałam chwilę, czy się odezwie, czy coś zrobi. On jednak tylko na mnie patrzył. Nie mogłam tego znieść, więc odwróciłam wzrok i spojrzałam na lewo.
Obok Dextera na wózku inwalidzkim siedział mężczyzna w średnim wieku. Miał przerze­dzone, siwe włosy i rzadką brodę. Nogi miał przykryte kocem. Gdy zmrużyłam oczy, miałam wrażenie, że za tym kocem kryje się coś więcej, niż zwykłe nogi. Nigdy go wcześniej nie wi­działam, a mimo to poznałam bez problemu.
Cheíron, sostá?* – spytałam po grecku.
Nie miałam wątpliwości, że mam do czynienia z mitycznym Chejronem, (nigdy nie zrozu­miem, dlaczego jego imię w języku angielskim czyta się przez „ej”, przecież to nie jest dokła­d­ne tłumaczenie). Mężczyzna uśmiechnął się i skinął głową.
Nei, eghó eímai** – odpowiedział. – Jestem trenerem herosów – dodał po angielsku.
– Jest pan centaurem, prawda? Ten wózek – przyjrzałam się dokładnie, – on nie jest praw­­dziwy…
– Jest prawdziwy, ale zaczarowany. Bez problemu mieści się w nim moja końska część, a te nogi które widać z przodu są sztuczne – wytłumaczył. – Powinnaś odpocząć – dodał i uś­miechnął się do mnie.

*Cheíron, sostá? (czyt. Chiron, sosta?) - Chiron, prawda? [Χείρων, σωστά;]. Imię Chejron po grecku brzmi Chiron.
**Nei, eghó eímai (czyt. Ne ego ime) - tak, to ja [Ναι εγώ είμαι].


Elpidhę nie tylko otacza mitologia, ale i magia... Coś próbuje nią zawładnąć. Dlaczego znów pojawiła się z delfickiej świątyni? Czy kiedykolwiek uzyska odpowiedzi?
Czas pokaże ;)
GG

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d