Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 5 cz.2

Pawilon jadalniany znajdował się w pobliżu plaży, pomiędzy potokiem a lasem. To jego widziałam, gdy wpływaliśmy do obozu na łódkach. I wcale nie był żadną halą, jak z początku mi się wydawało. Okazał się dużą przestrzenią ogrodzoną greckimi kolumnami. W środku sta­ło dwadzieścia stołów ustawionych jak ramiona gwiazdy. W samym środku znajdowało się gi­gan­tyczne ognisko. Herosi schodzili się z różnych stron i stawali między kolumnami.
– Zapraszamy – Janete ciągnęła mnie za sobą. – Kiedyś to było tylko dwanaście stołów. Po jednym na domek. Ale kiedy pan D. wrócił do siebie, a obóz odwiedziła Hestia, która jest bogi­nią ogniska domowego, zdecydowała z Chejronem i starszymi herosami, grupowymi dom­ków, że powiększą ilość stołów do dwudziestu. Trochę zmniejszyli ich długość, ale pozwolili siadać gdzie nam się podoba. Oczywiście wciąż są pewne zasady.
– Jakie? – bałam się, że mogę jakąś złamać nawet jej nie znając.
– Siadamy przy stołach w kolejności domków – odpowiedziała spokojnie rozglądając się.
– To ja kiedy? Na końcu? – nie byłam zadowolona z takiej wersji…
W tej chwili poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Annabeth Jackson stanęła koło mnie i uś­miechnęła się do mnie serdecznie.
– Ty Elpidho, jako nasz gość, wejdziesz tam z nami. A to, gdzie usiądziesz zależy od ciebie. Oczywiście zapraszam cię do naszego stołu.
– Dziękuję – odpowiedziałam grzecznie wdzięczna za to zaproszenie. – Czy Amber już wró­ciła?
– Tak, zaraz powinna tu być.
Odwróciłam się, żeby jej poszukać, ale zamiast niej zobaczyłam jej brata idącego ramię w ramię ze swoim tatą. Kiedy nasze oczy się spotkały natychmiast odwróciłam głowę. Miałam cichą nadzieję, że nie będzie chciał siedzieć z rodzicami…
Rozległ się kolejny dźwięk rogu. Wszyscy się rozglądali uważnie, ale stali na swoich miej­scach.
– Co się dzieje? – spytałam panią Jackson.
– Czekają na Victora, – pan Jackson pośpieszył z wyjaśnieniem – jedynego syna Zeusa prze­bywającego w obozie. Oczywiście się spóźnia. Chyba powinienem mu wymyślić kolejną karę…
– Vic uważa, że skoro jest synem Króla Bogów to nie obowiązuje go prawo – zazgrzytał zębami Phillip.
– Ale to śmieszna, bo nawet Zeusa obowiązuje prawo – zauważyłam.
– Powiedz to JEMU, nie nam – mruknął. – Głodny jestem.
– Nie ty jeden, Philos – wtrąciła się Janete.
Chłopak spojrzał na nią spode łba.
– Uważaj, bo będę cię nazywał Jany-Jo.
– Proszę bardzo. Wiesz, przecież, że nie mam nic przeciwko temu – uśmiechnęła się.
W tym momencie dało się słyszeć wiwaty ze strony plaży. Do pawilonu wszedł wysoki chłopak w wieku około trzynastu lat. Miał czarne krótkie włosy i bardzo jasne oczy. Mimo młodego wieku, był bardzo barczysty. Po sposobie, w jakim się poruszał można było odczytać jego dużą pewność siebie.
– Wybaczcie, że musieliście czekać – uśmiechnął się szczerząc zęby. – Cóż, warto było. – dodał siadając przy stole z wyrytą cyfrą 1 z przodu.
Phil zacisnął pięści i wyglądał, jakby chciał podejść do Victora i go uderzyć. Nie wiem cze­mu to zrobiłam, ale chwyciłam go za ramię, jakbym chciała go powstrzymać. Wiem, że gdyby chciał, nie miałabym szans przeszkodzić mu w jakikolwiek sposób. Był przecież ode mnie znacznie silniejszy. Spojrzał najpierw na moją rękę, a potem w moje oczy. To spojrzenie było niezwykłe. Po raz pierwszy patrzył na mnie szczerze zainteresowany.
– Zostaw go, pozwól mi coś zadziałać – szepnęłam.
– A jak ty chcesz z nim zadziałać? – spytał zły. Miałam nadzieję, że nie był zły na mnie.
– Spokojnie, coś wymyślę.
Chyba chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie jego tata dał nam znać, że teraz nasza kolej. Puściłam go odwracając wzrok w stronę ogniska. Ruszyłam ramię w ramię z Phillipem, tuż za mną szła zdyszana Amber. Dziękowała pomiędzy oddechami, że na nią poczekaliśmy. W mojej głowie zapaliła się lampka.
– Nie ma za co, Amber. Zawsze zaczekamy na ciebie z ochotą – powiedziałam trochę gło­śniej.
Tak, jak tego chciałam, Victor złapał przynętę i poderwał wzrok w naszą stronę. Nie mu­siałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że go zabolało. Czuło się dziwną wibrację w powie­trzu. Phil podchwycił mój pomysł. Odwrócił się do siostry i się uśmiechnął.
– Pewnie, że tak. Ty zawsze jesteś punktualna, więc takie spóźnienie ci wybaczymy.
Amber się zaśmiała wyraźnie zadowolona z naszej odpowiedzi. Znów nam podziękowała. Usiedliśmy przy stole oznaczonym cyfrą numer 3. Taki numer miał domek Posejdona. Aż się zachłystnęłam powietrzem, kiedy zorientowałam się, co to oznacza. Jednym krótkim, rzu­conym ponad sto­łami spojrzeniem w oczy Janete, zadałam nieme pytanie: Posejdon? Skinęła głową. Zwró­ciłam się w stronę Percy’ego Jacksona. Był synem Posejdona! A Phil i Amber byli jego wnu­kami… To by wyjaś­niało, dlaczego unosili się na wodzie, zamiast w niej tonąć pod­czas walki z potworem. I to, że w podróży wykorzystali hipokampy…
– Znasz kolejność domków? – Amber wyrwała mnie z zamyślenia.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi. Rozejrzałam się, by się rozeznać, kto teraz wchodzi do pawilonu.
– Zeus to samotny Victor, od Hery nie ma nikogo, Posejdon to my, a właściwie tata. De­meter jak widzisz to radosne żółte koszulki. Nie są szkodliwi. Za to Piątka… Dzieci Aresa mu­sisz się wystrzegać. Uwielbiają siać zamęt i kłótnie, jak ich ojciec.
– Tak i od kiedy nasz tata wygrał walkę z Aresem, wiecznie jesteśmy nimi na wojennej ścieżce – Phil uśmiechnął się cierpko. – Jako, że siedzisz z nami, to teraz i ciebie się to tyczy.
– O, idzie Jany. – Amber pomachała jej wesoło.
Oprócz Janete naliczyłam jeszcze pięcioro dzieci Ateny. Wszyscy mieli taki sam kolor wło­sów i oczu. Większość z nich usiadła do stołu szóstego, tylko moja dotychczasowa przewo­dniczka przysiadła się do nas.
– Dziękuję za oprowadzanie – uśmiechnęłam się wesoło ściskając jej ramię.
Amber na te słowa zrobiła wielkie oczy i ochrzaniła brata po grecku, że wysłużył się Jany, kiedy to on miał mnie odprowadzić. Zupełnie zapomniała, że przecież ją rozumiem, a Phil nie lubi tego języka. Postanowiłam udawać, że ich nie słucham i przyglądałam się, jak stoły się za­pełniają. Przy stole siódmym zobaczyłam tylko dwóch bliźniaków.
– Apollo ma dwoje dzieci? Tylko? – szepnęłam zdumiona do Janete. Przecież był z niego niezły donżuan.
– Długa historia… może później ci opowiem.
Kolejna grupa młodzieży rozeszła się po stołach. Była do tej pory najliczniejsza i najpo­tężniejsza, jeśli chodzi o muskuły. Dwóch chłopaków usiadło z Victorem. Trzy dziewczyny do­siadły się do dzieci Ateny, a reszta została przy swoim stole. Domek Afrodyty zamieszkiwali mini modele i modelki, którzy usiedli razem i zaprosili do siebie chłopców Apolla. Dzieci Her­mesa i miesz­kańców jego domku też było niemało. Prawie wszyscy usiedli przy swoim stole. Poza jednym, chyba dwunastoletnim chłop­cem, który wyglądał na wystraszonego. Amber za­wołała go do nas.
– To jego przywiozłam z Manuelem – wyjaśniła nam cicho. Do niego zaś zawołała rado­śnie – Pete, siadaj z nami, jako nasz gość.
Uśmiechnął się niepewnie i usiadł koło niej, a naprzeciwko mnie i Jany.
– Nie bój się, też jeszcze nie wiem gdzie powinnam siedzieć – pocieszyłam go.
Usłyszałam tupanie kopyt. Zorientowałam się, że do pawilonu weszli satyrowie. Dexter dosiadł się do nas, obok Phillipa.
– Mieszkasz w domku Dionizosa? – spytałam zaskoczona. Czy każdy satyr był dzieckiem pana D.? Nic mi o tym nie było wiadomo.
– Tak. Każdy satyr jest tam mile widziany. W końcu jesteśmy jego świtą.
 Zaśmiałam się w odpowiedzi i wróciłam do obserwowania herosów. Kolejna część po­chodu była już znacznie krótsza. Nie było żadnych dzieci Hadesa, Hypnosa, czy Kymopolei. Nie było też żadnych przedstawicieli ostatniego domku. Iris miała trzech synów i córkę. Usiedli ra­zem w wesołej gromadce.
– Są bardzo sympatyczni i pomocni. Można się z nimi zaprzyjaźnić. – Amber konty­nuowała przybliżanie mi mieszkańców obozu. – Dzieci Nemezis bywają bardzo wybuchowe. Lepiej uważać, jak się z nimi wygrywa. Zżyły się razem z dziećmi Nike.
Stoły numer 18, 19, 20 stały puste, bo dzieci tych bogiń rozeszły się po całym pawilonie. Niski chłopak o mocno zielonych oczach dosiadł się tuż koło mnie naprzeciwko Phila.
– Przedstawisz mnie ślicznotce? – spytał Phillipa wskazując na mnie.
Zrobiło mi ciepło na sercu. Zostałam nazwana ślicznotką!
– Elpidho, to jest Bradley, syn Hekate. To Elpidha, jeszcze nieokreślona.
– Miło mi – chłopak wyciągnął do mnie rękę, a kiedy podałam mu swoją, zamiast ją uści­s­nąć – ucałował.
– Witam wszystkich – zagrzmiał Chejron przerywając wszystkie rozmowy.
Spojrzałam w jego stronę. Stał w pełnej swojej postaci. Jego koński tors był mleczno-bia­ły. Ubrany był w koszulę w niebieską klatę. Był naprawdę imponujący.
– Zanim zaczniemy, chcę powitać nowych obozowiczów. Cieszę się, że dotarliście szczę­ś­liwie.
Wszystkie oczy zwróciły się na nas. A Chejron dokonał naszej prezentacji. Znów usły­sza­łam, że jestem nieokreślona. Miałam nadzieję, że to nie jest nic złego. Pete również nie wy­g­lądał na zadowolonego.
Na naszych stołach pojawiły się potrawy przynoszone przez driady. Parę osób również się podniosło by pomóc, w tym chyba wszystkie dzieci Hebe.
Kiedy każdy dostał talerz żeberek i skrzydełek oraz pustą szklankę, Chejron zmówił krótką modlitwę do Hestii z podziękowaniem za to, że mogliśmy się zebrać. Życzył nam sma­cz­nego i przysiadł przy końcu naszego stołu. Wówczas herosi zaczęli podnosić się. Podchodzili kolejno do ogniska, i wrzucali kawałek jedzenia prosto w ogień.
Zszokowana spytałam Janete, dlaczego to robią, ale z wyjaśnieniami pośpieszył mi Brad­ley. Wytłumaczył, że w ten sposób składa się ofiary bogom, którzy lubią zapach palonego je­dzenia, zanosząc krótką modlitwę. Nie rozumiałam tego kompletnie, ale Amber mnie uspo­ko­iła, że chyba każdy z nich miał problem, by się do tego przekonać. Obserwowałam młodzież.  Jedni mówili prośby głoś­no, inni zachowywali je dla siebie. Jedni prosili ogólnie bogów, inni zwracali się bezpośrednio do swojego boskiego rodzica. Kiedy przyszła moja kolej, miałam pu­stkę w głowie. Sięgnęłam po wyjątkowo tłuste żeberko, którego i tak bym nie zjadła i wrzu­ciłam do ognia. Proszę tylko, żeby mama mogła tu jutro przyjechać. Chcę z nią porozmawiać… – zawahałam się na moment – taaato… – dodałam na końcu i odeszłam. Rozmowa z mamą była dla mnie ważna i miałam nadzieję, że będę mogła ją spokojnie odbyć.

Po kolacji, która okazała się całkiem ciekawym doświadczeniem, każdy odszedł w swoją stronę na krótki odpoczynek, albo spacer. Niedługo i tak miało odbyć się ognisko zor­ga­ni­zo­wane na placu pomiędzy domami. Nie bardzo wiedziałam, gdzie mam iść i z kim. Amber zajęła się Petem, Jany poszła sprzątać po posiłku, bo podobno to jej domku była kolej. Zostałam przy stole z Philem i Bradem. Właściwie nie miałabym nic przeciwko temu, bym została sama z he­ro­sem znającym magię. Naprawdę mnie zafascynował. Zwłaszcza, gdy się dowie­działam, że je­go mama stworzyła Mgłę, a on potrafił nią manipulować. Niestety, Phillip tym razem nie miał zamiaru odchodzić. Nawet wtedy, kiedy Brad mu to sugerował.
– Wybacz, ale nie mogę zostawić z tobą Elpidhy. Obiecałem komuś, że się nią zaopiekuję – szepnął do swojego kumpla, gdy ja odwróciłam się do sympatycznej dziewczynki o ślicznych kasztanowych włosach. – Nie wiem, czy ty będziesz umiał się nią właściwie zaopie­kować. Wciąż pamiętam twoje poprzednie czary…
– To było w tamte wakacje! – syknął chłopak urażony – Nie wybaczysz mi tego?
– Nie. Zawsze tak jest, ilekroć widzisz ładną dziewczynę.
Nie mogłam się powstrzymać i odwróciłam się z powrotem do nich.
– Chłopaki, ja wciąż tu jestem. Możecie przestać się o mnie sprzeczać i to przy mnie? Phil, nie potrzebuję przyzwoitki, nie opiekowałeś się mną zbytnio, gdy zwiedzałam obóz, a teraz nagle chcesz?
– Wtedy wiedziałem, że w razie czego jesteś bezpieczna. Janete ufam jak nikomu innemu.
– Ciekawe… a ona o tym wie?
Phillip wzruszył ramionami. Wstał obszedł stół i stanął nade mną. Byłam na niego wście­kła, a on musiał to zauważyć, bo westchnął i wyciągnął do mnie rękę.
– Chodź trzeba się dowiedzieć, gdzie będziesz ulokowana na noc.
Nie ruszyłam się, tylko uważnie mu się przyglądałam. W jego oczach nie zauważyłam żad­nej złości, ani poprzedniej obojętności. Był chyba po prostu zmęczony. Naprawdę go nie rozumiałam. Chciałam zapytać komu obiecał, że się mną zaopiekuje, ale byłam pewna, że nie powie tego przy Bradleyu, czy przy tej dziewczynce.
– Błagam Elpi, – powiedział miękko i się uśmiechnął ujmująco.
Mój żołądek wywinął kozła tak samo, jak przy pierwszym uśmiechu jego taty. Obaj mieli identyczne uśmiechy. Zamknęłam oczy. Na jachcie cioci obiecałam sobie, że nie pozwolę się nabrać na te jego czułe słówka. Pokręciłam głową wprawiając moje bujne, wielokolorowe wło­sy w ruch. Po leżeniu na łóżku, rozpuściłam je swobodnie. Otworzyłam oczy i spostrze­g­łam dziwny błysk w oczach Phillipa.
– Chodźmy, więc – westchnęłam. – Chcę z kimś porozmawiać.
Chłopak kiwnął głową i opuścił rękę. Odwrócił się do dziewczynki, która stała cały czas tuż koło mnie i mi się przyglądała. Odezwał się do niej po hiszpańsku, ona zaśmiała się w od­po­wiedzi. Coś odpo­wiedziała i uciekła.
– Brad, – zwróciłam się do nowego kolegi – dziękuję ci za towarzystwo. Myślę, że jeszcze się spotkamy.
– Też mam taką nadzieję, Nadziejo – zaśmiał się ze swojego żartu, który według mnie wca­le mu się nie udał i odszedł.
Szłam koło młodego Jacksona w stronę Wielkiego Domu. Żadne z nas się nie odzywało. Każ­dy heros, którego mijaliśmy pozdrawiał nas wesoło. Teraz nikt mnie nie ignorował. Stałam się częścią obozu. Dopiero kiedy doszliśmy do placu ćwiczebnego w pobliżu lasu, zatrzy­mali­śmy się. Nikt już na nim nie ćwiczył. Wszyscy czekali na ognisko.
– Z kim chciałaś porozmawiać? – spytał Phil dziwnym głosem.
Zerknęłam na niego. Był zwrócony w stronę morza. Oczy miał zamknięte. Wyglądał tak łagodnie, tak młodzieńczo…
– Komu obiecałeś, że będziesz się mną opiekował?
– Ech… – westchnął – to też usłyszałaś? Nie mogę ci powiedzieć. Obiecałem, że się tobą zaopie­kuję, że przywiozę cię bezpiecznie. I, że nie powiem ci nic, za wcześnie.
– Co to znaczy za wcześnie? Na co? Powiedz mi wszystko, proszę.
– Och… Elpis, nie proś mnie teraz. Sam nie wiem, kiedy będzie właściwy czas. Podobno kie­dy on nastąpi, będę wiedział.
Dhen katalavaíno… – jęknęłam i zakryłam usta ręką. Przecież Phil nie lubi tego języka.
Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się leniwie.
– Ja też tego nie rozumiem. Chodź… Ty się przespałaś w ciągu dnia, ja padam na łeb na szyję.
– To może odpuść sobie to ognisko. Na dobre ci to wyjdzie – zaproponowałam poważnie zatroskana.
– Może tak zrobię. Tylko najpierw znajdźmy kogoś, kto się tobą zaopiekuje. I nie może to być dziecko Hekate. Ta śpiączka, w którą wpadłaś była magiczna. Powinnaś się trzymać z dala od magii…
– To oto ci chodziło? – spytałam nagle rozumiejąc jego zachowanie podczas kolacji.
Phillip popatrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam rozpoznać.
– Taaa… o to chodziło – rzucił cierpkim tonem, po którym ciarki przeszły mi po plecach.
Jego zmiana nastrojów była okropna... Ale czemu się dziwić. Miał w sobie naturę rozważ­nego stratega i burzliwego oceanu.


Elpidha poznaje Obóz. Czy znajdzie przyjaciół? A może pojawią się tu również wrogowie? Jak będzie wyglądało jej życie w obozie? Jaką tajemnicę zawiera jej przeszłość? Kim jest jej ojciec?
Mnóstwo pytań!

GG

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d