Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 5 cz.4

Chciałam uciec jak najdalej, bez względu na kierunek. Słyszałam za sobą, jak ktoś krzy­czał moje imię. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, potrzebowałam, aby zostawili mnie w spo­koju. Łzy w oczach przeszkadzały mi w dostrzeżeniu szczegółów. Biegłam ze wszystkich sił w stronę Sosny Thalii, która górowała nad wszystkimi drzewami na wzgórzu. Możliwe, że udałoby mi się, gdy nie pewien centaur, który stanął mi na drodze. Wyrósł przede mną tak na­gle, że nie zdążyłam wyhamować i uderzyłam z impetem w jego klatę. Objął mnie silnymi ra­mionami.
Elpídha mou, ti tréchei?* – spytał zatroskanym głosem. – Poú trécheis?**
Dhen xéro… pouthená.*** – odpowiedziałam przez łzy.
Chejron zaczął gładzić mnie po włosach przyciskając jednocześnie do siebie. Szeptał mi do ucha uspakajające słowa po grecku, a ja płakałam cicho. Na nowo przeżywałam wszystkie emocje, jakie targały mną przez całą podróż z Jachsonville, przy spotkaniu z ciocią Seleną. Te wszystkie dziwne sny i to napięcie, jakie czułam, gdy przebywałam wśród herosów były nie do zniesienia. Miałam tego dość. Jeśli w obozie miałam być bezpieczna, to wcale się tak nie czu­łam. Brakowało mi mamy…
– Elpidho, już dobrze. Chodź do nas – ciepły głos pani Jackson wyrwał mnie z rozpaczy.
Potrząsnęłam głową, wytarłam łzy i odwróciłam się do niej. Uśmiechała się do mnie czu­le wyciągając ręce. Obok niej stał jej mąż, a tuż za nią moi obozowi przyjaciele: Amber, Janete, Dexter i jeszcze dwójka dzieci Ateny. Phillip piął się na wzgórze w towarzystwie Bradleya.
– Pamiętaj, nie jesteś sama, Elpi. Jesteśmy z tobą – Amber podeszła do mnie i uścis­kała. – Co się stało? – zapytała szeptem.
– Chcę spotkać się z mamą. Muszę z nią porozmawiać – odpowiedziałam cicho.
– To raczej nie będzie możliwe – odpowiedział mi Chejron, który stał na tyle blisko, że sły­szał naszą wymianę zdań. – Przykro mi, ale ludzie nie mogą tu wejść.
Chciałam powiedzieć, że w takim razie, to ja stąd wyjdę do niej, ale w tym momencie u­sły­szeliśmy ruch po drugiej stronie wzgórza. Centaur odwrócił się i stanął obok Sosny. Chło­pak i dziewczyna z szóstego domku, którzy byli ubrani w zbroje wyciągnęli miecze. Mu­sieli stać na straży przy Runie. Przystanęłam obok Chejrona, z Amber przy drugim ramieniu.
– Kto idzie? – głos centaura był głośny i groźny.
Nikt mu nie odpowiedział, ale postać, która zbliżała się od drogi zatrzymała się na chwilę pomiędzy drzewami. Podjęła marsz znacznie szybciej. Strażnicy wyszli dwa kroki do przodu go­towi do ataku. W tym momencie zauważyłam między drzewami różowy przebłysk. Postać, która do nas zmierzała miała na sobie coś różowego. Potwór na pewno nie założyłby nic ta­kie­go… prawda?
– Ostrożnie – ostrzegł wszystkich pan Jackson. – Wszyscy się cofnąć.
Posłuchaliśmy go bez zastrzeżeń. Czekaliśmy w napięciu na to, co się miało wydarzyć.
– Dziewczyny, odsuńcie się – usłyszałam szept Phillipa i poczułam jego rękę na moim ra­mieniu.
– Ja się nigdzie nie wybieram – syknęła jego siostra. – Przestań mnie chronić.
Chłopak coś jej odpowiedział, ale nie usłyszałam co, bo w tej samej chwili zza drzew wy­ło­niła się osoba w różowej sukience. Była to kobieta, którą znałam od dziecka.
– Mamo! – krzyknęłam i wyrwałam się w jej stronę.
Chejron znowu mnie powstrzymał, bym nie wybiegła poza Sosnę Thalii.
– Moja droga, nie wolno ci tam iść, to nie jest bezpiecznie.
– Przy mamie zawsze będę bezpieczna! – odpowiedziałam szamocząc się. Chciałam mu się wyrwać.
Agápi mou, uspokój się – mama podeszła i stanęła cztery kroki przede mną – Cheíron ma rację. Nie powinnaś przekraczać granicy.
– Dobrze, nie zrobię tego, ale niech mnie puści!
Byłam wściekła. Stałam naprzeciwko mojej ukochanej mamy, ale nie mogłam jej dotknąć! Nie mogłam jej przytulić! Mama powiedziała po grecku do Chejrona, że lepiej będzie, jeśli mnie puści. Przypomniała mu przy okazji, że jestem herosem i wciąż nie wiadomo jakimi zdol­nościami mogę władać, gdy się zdenerwuję. Ten argument zadziałał doskonale, ponieważ tre­ner z obozu półbogów nie tylko mnie puścił, ale również odsunął się na kilka kroków.
– Mamo… – zaczęłam, ale do oczu ponownie napłynęły mi łzy.
Nie mogłam uwierzyć, że stała przede mną w swojej codziennej różowej sukience, z wło­sami związanymi w kok. Jak to możliwe, że od naszego ostatniego lunchu minęły dwa dni… Mia­łam wrażenie, że upłynęło znacznie więcej czasu.
Agápi mou, nie płacz proszę. Jestem tu i chętnie ci odpowiem na wszystkie pytania.
– Wiedziałaś, że jestem herosem?
– Oczywiście. Jesteś moją córką.
– Kto jest moim ojcem? – spytałam drżącym głosem – He-Helios?
Mama pokręciła energicznie głową. I zrobiła krok do przodu. Musiała stać na granicy, bo powietrze wokół niej dziwnie falowało. Widziałam to wyraźnie w promieniach słońca.
– Odpowiem ci na to pytanie, ale nie tutaj.
Po tych słowach, nim zdążyliśmy zareagować, mama zrobiła jeszcze jeden krok i stanęła w granicach obozu. Byłam w totalnym szoku i sądząc po minach innych, nie tylko ja. Nie­spo­dzianek najwyraźniej nie było końca, gdyż chwilę później postać mojej rodzicielki rozbłysła różowo-błękitnym blaskiem. Nie było to światło tak intensywne, jak światło pro­mieniujące z Dawnego Boga Słońca, ale równie oślepiające. Zasłoniłam ręką oczy przestra­szo­na. Kiedy świa­tło zgasło, spojrzałam na mamę i pisnęłam zaskoczona nie poznając jej.
Przed nami stała kobieta o różanej cerze, błękitnych oczach i platynowych włosach ze zło­cistymi pasemkami. Włosy falowały poruszane lekkim wiatrem. Miała na sobie długą, letnią sukienkę na cienkich ramiączkach w kolorze brzasku. Taką samą, miałam na sobie w śnie, u­no­sząc się w kosmosie.
– Mamo… – szepnęłam mrugając. Czy to był kolejny sen? – To ty, Augerinos? – zwróciłam się do niej pełnym imieniem.
Avyerinós^ – szepnął Chejron zaskoczony – Jutrzenka…
– Jutrzenka? Nie rozumiem… – stałam próbując pojąć to, co się przed chwilą stało.
– To jedno z moich imion, Oraía mou^^ – mama zwróciła się do mnie miękko. – Rzadko go używałam. Większość może mnie znać pod innym imieniem… Czas byś dowiedziała się praw­dy Elpídha mou^^^. Jesteś herosem, bo jesteś moją córką, córką Bogini Świtu.
Z ust wyrwał mi się okrzyk zdumienia, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłabym, gdyby nie Phil, który mnie podtrzymał. Słowa mojej mamy brzmiały w moich uszach jak wy­rok. Nie było już mowy o żaden pomyłce. Moja matka była Boginią Jutrzenki, a jej prawdziwe imię brzmiało…
– Eos… – pisnęła Amber.


*Elpídha mou, ti tréchei? (czyt. Elpida mu, ti trechi?) - Elpidho moja, co się dzieje? [Ελπίδα μου, τι τρέχει?;].
**Poú trécheis? (czyt. Pu trechis?) - gdzie biegniesz? [Πού τρέχεις;].
***Dhen xéro, pouthená. (czyt. Den ksero, putena) - nie wiem, gdziekolwiek. [δεν ξέρω, πουθενά].
^Avyerinós (czyt. Awjerinos) - Jutrzenka [Αυγερινός].
^^Oraía mou (czyt. Orea mu) - Miła/Piękna moja [Ωραία μου].
^^^Elpídha mou (czyt. Elpida mu) - Nadziejo moja; albo po prostu Elpidho moja [Ελπίδα μου].

A to ci dopiero... Wszystko inaczej! To kto jest jej ojcem? Czemu cały czas śni się dziewczynie Bóg Słońca?
Pozdrawiam czytelników, nawet tych co nie dają znaku życia. Miło by było, gdybyście zostawili mi jakiś komentarz. Każdy może to zrobić, nie trzeba się logować.
Gusia 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d