Chciałam uciec jak najdalej, bez
względu na kierunek. Słyszałam za sobą, jak ktoś krzyczał moje imię. Nie
miałam ochoty z nikim rozmawiać, potrzebowałam, aby zostawili mnie w spokoju.
Łzy w oczach przeszkadzały mi w dostrzeżeniu szczegółów. Biegłam ze wszystkich
sił w stronę Sosny Thalii, która górowała nad wszystkimi drzewami na
wzgórzu. Możliwe, że udałoby mi się, gdy nie pewien centaur, który stanął mi na
drodze. Wyrósł przede mną tak nagle, że nie zdążyłam wyhamować i uderzyłam z
impetem w jego klatę. Objął mnie silnymi ramionami.
– Elpídha
mou, ti tréchei?* – spytał zatroskanym głosem. – Poú
trécheis?**
– Dhen
xéro… pouthená.*** – odpowiedziałam przez łzy.
Chejron zaczął gładzić mnie po włosach
przyciskając jednocześnie do siebie. Szeptał mi do ucha uspakajające słowa po
grecku, a ja płakałam cicho. Na nowo przeżywałam wszystkie emocje, jakie
targały mną przez całą podróż z Jachsonville, przy spotkaniu z ciocią
Seleną. Te wszystkie dziwne sny i to napięcie, jakie czułam, gdy przebywałam
wśród herosów były nie do zniesienia. Miałam tego dość. Jeśli w obozie miałam
być bezpieczna, to wcale się tak nie czułam. Brakowało mi mamy…
– Elpidho, już dobrze. Chodź do nas –
ciepły głos pani Jackson wyrwał mnie z rozpaczy.
Potrząsnęłam głową, wytarłam łzy i
odwróciłam się do niej. Uśmiechała się do mnie czule wyciągając ręce. Obok
niej stał jej mąż, a tuż za nią moi obozowi przyjaciele: Amber, Janete, Dexter
i jeszcze dwójka dzieci Ateny. Phillip piął się na wzgórze w towarzystwie
Bradleya.
– Pamiętaj, nie jesteś sama, Elpi.
Jesteśmy z tobą – Amber podeszła do mnie i uściskała. – Co się stało? –
zapytała szeptem.
– Chcę spotkać się z mamą. Muszę z nią
porozmawiać – odpowiedziałam cicho.
– To raczej nie będzie możliwe –
odpowiedział mi Chejron, który stał na tyle blisko, że słyszał naszą wymianę
zdań. – Przykro mi, ale ludzie nie mogą tu wejść.
Chciałam powiedzieć, że w takim razie,
to ja stąd wyjdę do niej, ale w tym momencie usłyszeliśmy ruch po drugiej
stronie wzgórza. Centaur odwrócił się i stanął obok Sosny. Chłopak i
dziewczyna z szóstego domku, którzy byli ubrani w zbroje wyciągnęli miecze. Musieli
stać na straży przy Runie. Przystanęłam obok Chejrona, z Amber przy drugim
ramieniu.
– Kto idzie? – głos centaura był głośny
i groźny.
Nikt mu nie odpowiedział, ale postać,
która zbliżała się od drogi zatrzymała się na chwilę pomiędzy drzewami. Podjęła
marsz znacznie szybciej. Strażnicy wyszli dwa kroki do przodu gotowi do ataku.
W tym momencie zauważyłam między drzewami różowy przebłysk. Postać, która do
nas zmierzała miała na sobie coś różowego. Potwór
na pewno nie założyłby nic takiego… prawda?
– Ostrożnie – ostrzegł wszystkich pan
Jackson. – Wszyscy się cofnąć.
Posłuchaliśmy go bez zastrzeżeń.
Czekaliśmy w napięciu na to, co się miało wydarzyć.
– Dziewczyny, odsuńcie się – usłyszałam
szept Phillipa i poczułam jego rękę na moim ramieniu.
– Ja się nigdzie nie wybieram – syknęła
jego siostra. – Przestań mnie chronić.
Chłopak coś jej odpowiedział, ale nie usłyszałam
co, bo w tej samej chwili zza drzew wyłoniła się osoba w różowej sukience.
Była to kobieta, którą znałam od dziecka.
– Mamo! – krzyknęłam i wyrwałam się w
jej stronę.
Chejron znowu mnie powstrzymał, bym nie
wybiegła poza Sosnę Thalii.
– Moja droga, nie wolno ci tam iść, to
nie jest bezpiecznie.
– Przy mamie zawsze będę bezpieczna! –
odpowiedziałam szamocząc się. Chciałam mu się wyrwać.
– Agápi mou, uspokój się – mama podeszła i stanęła
cztery kroki przede mną – Cheíron ma rację. Nie powinnaś przekraczać
granicy.
– Dobrze, nie zrobię tego, ale niech
mnie puści!
Byłam wściekła. Stałam naprzeciwko
mojej ukochanej mamy, ale nie mogłam jej dotknąć! Nie mogłam jej przytulić!
Mama powiedziała po grecku do Chejrona, że lepiej będzie, jeśli mnie puści. Przypomniała
mu przy okazji, że jestem herosem i wciąż nie wiadomo jakimi zdolnościami mogę
władać, gdy się zdenerwuję. Ten argument zadziałał doskonale, ponieważ trener
z obozu półbogów nie tylko mnie puścił, ale również odsunął się na kilka
kroków.
– Mamo… – zaczęłam, ale do oczu
ponownie napłynęły mi łzy.
Nie mogłam uwierzyć, że stała przede
mną w swojej codziennej różowej sukience, z włosami związanymi w kok. Jak
to możliwe, że od naszego ostatniego lunchu minęły dwa dni… Miałam wrażenie,
że upłynęło znacznie więcej czasu.
– Agápi
mou, nie płacz proszę. Jestem tu i chętnie ci odpowiem na wszystkie
pytania.
– Wiedziałaś, że jestem herosem?
– Oczywiście. Jesteś moją córką.
– Kto jest moim ojcem? – spytałam
drżącym głosem – He-Helios?
Mama pokręciła energicznie głową. I
zrobiła krok do przodu. Musiała stać na granicy, bo powietrze wokół niej
dziwnie falowało. Widziałam to wyraźnie w promieniach słońca.
– Odpowiem ci na to pytanie, ale nie
tutaj.
Po tych słowach, nim zdążyliśmy
zareagować, mama zrobiła jeszcze jeden krok i stanęła w granicach obozu.
Byłam w totalnym szoku i sądząc po minach innych, nie tylko ja. Niespodzianek
najwyraźniej nie było końca, gdyż chwilę później postać mojej rodzicielki
rozbłysła różowo-błękitnym blaskiem. Nie było to światło tak intensywne, jak
światło promieniujące z Dawnego Boga Słońca, ale równie oślepiające.
Zasłoniłam ręką oczy przestraszona. Kiedy światło zgasło, spojrzałam na mamę
i pisnęłam zaskoczona nie poznając jej.
Przed nami stała kobieta o różanej
cerze, błękitnych oczach i platynowych włosach ze złocistymi pasemkami. Włosy
falowały poruszane lekkim wiatrem. Miała na sobie długą, letnią sukienkę na
cienkich ramiączkach w kolorze brzasku. Taką samą, miałam na sobie w śnie,
unosząc się w kosmosie.
– Mamo… – szepnęłam mrugając. Czy to
był kolejny sen? – To ty, Augerinos? – zwróciłam się do niej pełnym imieniem.
– Avyerinós^ –
szepnął Chejron zaskoczony – Jutrzenka…
– Jutrzenka? Nie rozumiem… – stałam
próbując pojąć to, co się przed chwilą stało.
– To jedno z moich imion, Oraía mou^^ –
mama zwróciła się do mnie miękko. – Rzadko go używałam. Większość może mnie
znać pod innym imieniem… Czas byś dowiedziała się prawdy Elpídha mou^^^.
Jesteś herosem, bo jesteś moją córką, córką Bogini Świtu.
Z ust wyrwał mi się okrzyk zdumienia, a
nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłabym, gdyby nie Phil, który mnie
podtrzymał. Słowa mojej mamy brzmiały w moich uszach jak wyrok. Nie było już
mowy o żaden pomyłce. Moja matka była Boginią Jutrzenki, a jej prawdziwe imię
brzmiało…
– Eos… – pisnęła Amber.
*Elpídha mou, ti tréchei? (czyt. Elpida mu, ti trechi?) - Elpidho moja, co się
dzieje? [Ελπίδα μου, τι τρέχει?;].
**Poú trécheis? (czyt. Pu trechis?) -
gdzie biegniesz? [Πού τρέχεις;].
***Dhen xéro, pouthená.
(czyt. Den ksero, putena) - nie wiem, gdziekolwiek. [δεν ξέρω, πουθενά].
^Avyerinós (czyt. Awjerinos) -
Jutrzenka [Αυγερινός].
^^Oraía mou (czyt. Orea mu) -
Miła/Piękna moja [Ωραία μου].
^^^Elpídha mou (czyt. Elpida mu) -
Nadziejo moja; albo po prostu Elpidho moja [Ελπίδα
μου].
A to ci dopiero... Wszystko inaczej! To kto jest jej ojcem? Czemu cały czas śni się dziewczynie Bóg Słońca?
Pozdrawiam czytelników, nawet tych co nie dają znaku życia. Miło by było, gdybyście zostawili mi jakiś komentarz. Każdy może to zrobić, nie trzeba się logować.
Gusia
Totalne zaskoczenie. Oby tkie dalej Aga. Tata
OdpowiedzUsuńEos!!! :D Nie żebym nie wiedziała wcześniej :D
OdpowiedzUsuń