Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah.
Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany.
– Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany.
– Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć.
– Co? Kiedy?
– Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu.
Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poczułam dziwne szarpnięcie w żołądku. Uś­mie­chnęłam się delikatnie. Nie zdawałam sobie sprawy, jak mi go brakowało, dopóki nie sta­nął prze­de mną. Miałam ochotę się do niego przytulić. Dziwne… bo nigdy wcześniej tak nie mia­łam.
– Cześć Nadziejo – przywitał mnie z powalającym uśmiechem.
Zaśmiałam się radośnie. Kątem oka dostrzegłam, jak Phil zaciska pięści. Wiedziałam, że wal­czył z zazdrością i złością. Przywitałam się więc najzwyczajniej, najspokojniej, choć kusiło mnie, żeby się trochę podroczyć.
Zrobiłam krok do przodu i nagle zalała mnie fala gniewu. Zaskoczona stanęłam jak wryta. Moje zaskoczenie musiało się malować na mojej twarzy, bo Brad zrobił zaniepokojoną minę. Jany spytała, co się dzieje, ale jej nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Gniew który czułam ściskał mi gardło i nie pochodził ode mnie. Była tak ogromny, że nie po­trafiłam racjonalnie myśleć. Zamrugałam kilka razy.
– Phillip co ty jej robisz? – usłyszałam przerażony krzyk Śnieżki.
– Nic nie robię… To nie ja! – rzucił z niepokojem w głosie.
Podszedł do mnie, stanął tuż przede mną i spojrzał mi w oczy. Jego spojrzenie było pełne spokoju. A gdzie się podziała ta złość, którą jeszcze niedawno emanował? Jakim cudem był taki spo­kojny, skoro czułam jego gniew? Nie mogłam tego zrozumieć. Zaraz, zaraz… Przed chwi­lą powie­dział, że to nie on… to w takim razie… czyj to gniew? Czy to Alitis? A może harpie? – myślałam go­rączkowo.
– Elpis walcz z tym! – zawołała Sarah łzawym wzrokiem. Potem dodała coś o ciemności, ale nie potrafiłam rozróżnić słów.
Próbowałam walczyć. Próbowałam się skupić na turkusowych oczach znajdujących się przede mną. Chciałam wchło­nąć w siebie ich spokój, ale coś mi przeszkadzało. Coś silnego cią­gnęło mnie w stronę mrocz­nego gniewu, jaki przytępiał mój umysł.
– Brad, potrzebujemy twojej pomocy. – Głos Phila był głośny i stanowczy.
Syn Hekate wyminął go szybkim krokiem i zniknął mi z pola widzenia. Chwilę później poczułam na barkach jego dotyk. Wnuk Pana Mórz wyciągnął do mnie ręce. Dotknął moich dłoni. Nie wiem, co robili dalej i ile czasu to zajęło. Mój wzrok zaszedł mgłą. Moje zmysły ro­biły się coraz bardziej otępiałe…

Kiedy wróciłam do siebie, znajdowałam się w powietrzu, w ramionach Phillipa. Nasi przy­jaciele stali do­okoła nas. Wszyscy mieli zatroskane miny. Tylko Jackson wyglądał inaczej. Miał na twarzy coś na kształt ulgi. Nie czułam jego emocji, co mnie zaskoczyło i zaniepokoiło. Czy to przez to, że się wypaliłam?
– Jak długo? – zapytałam, kiedy do mnie dotarło, co się właściwie stało.
– Niedługo na szczęście. – Uśmiechnął się do mnie czule.
– Postaw mnie na ziemię, proszę.
Zrobił, o co go prosiłam, ale bardzo powoli i delikatnie. Kiedy tylko stałam stabilnie na swoich no­gach dziewczyny chwyciły mnie w objęcia.
– Tak się bałam… – szepnęła Sarah.
– Nic mi nie jest. To był gniew Persefony. Wściekła się, że Alitis je zwodzi. A jeszcze bar­dziej się wściekła, kiedy się zorientowała, że nie może jej skrzywdzić.
– Skąd to wiesz? Skąd wiedziałaś, że to Persefona przysłała harpie? – zapytała zacie­ka­wiona Janete.
Odsunęłam się od nich i spojrzałam uważnie na każdego z nich.
– Nie umiem tego wytłumaczyć dokładnie. Ta wiedza pojawia się w mojej głowie znie­na­cka. A, że to córka Demeter… – wzruszyłam ramionami – słyszałam ich rozmowę i połączyłam fakty. Chce zabrać Kwiat do podziemia, a Demeter boi się, że to niebezpieczne.
– Ale dlaczego Persefona nie może skrzywdzić Alitis? – zapytał Bradley.
Pokręciłam głową w odpowiedzi. Nie wiedziałam skąd pojawiła się ta pewność w moim umyśle. Zupełnie, jakbym ją wyczytała z tego gniewu, jaki mnie dopadł.
– Nie mamy czasu – odezwał się Phillip poważnie. – Musimy lecieć. W końcu znajdą spo­sób, by na­mó­wić dziewczynę do współpracy, a wtedy może być za późno.
– Czujesz się na siłach? – Bard podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu. Wyraźnie się o mnie bał.
Étsi nomízo*… Mam tak cały dzień. Już przywykłam – stwierdziłam cicho.
– Nie udawaj.
Westchnęłam przytłoczona tym wszystkim. Miał rację, udawałam.
– Dlaczego to właśnie mnie spotyka? – zapytałam w końcu poddając się bezsilności. Czu­łam, jak łzy na­pływają mi do oczu.
– Wszystko będzie dobrze.
Chłopak przytulił mnie do siebie. Bardzo tego teraz potrzebowałam, więc nie protesto­wa­łam. Nikt nie protestował. Nie czułam żadnych emocji Phillipa, choć byłam przygotowana na ból, zazdrość czy coś w tym stylu. Zaniepokojona odsunęłam się od Bradleya i spojrzałam za sie­bie. Jeszcze przed chwilą stał tam Phil. Ale teraz go nie było. Zdziwiona rozejrzałam się. Stał koło Lamposa i gładził go po grzywie. Nie wyczuwałam jego emocji… Nie wyczuwałam je­go obecności.
– Philos, dlaczego cię nie czuję? – zapytałam podchodząc do niego.
Bezradność, którą czułam przed sekundą gdzieś wyparowała. Znów byłam czujna, uważ­na i zaniepokojona.
Odwrócił się do mnie. Na twarzy miał wyryty smutek i coś czego nie umiałam określić.
– Zdjęliśmy Ci ją... – powiedział cicho.
– To ja pomyślałam, by zdjąć broszkę. Pani Podziemia musiała przez nią jakoś dotrzeć do twojego umysłu. –Janete wygłosiła swoją opinię ze strachem w głosie.
– Tylko tak udało nam się odizolować cię od tego gniewu – ciągnął Phil, jakby nie słyszał Jany. – Ja też go czułem… ale bez względu jak mocno się starałem, nie mogłem go od ciebie za­brać. Nie mogłem też przelać ci swoich uczuć… Przepraszam… Ja…  
Zamilkł i się odwrócił. Byłam prawie pewna, że tym uczuciem, którego nie odczytałam był ból. Podeszłam do niego. Objęłam go od tyłu. Chciałam wlać mu otuchę. Nie musiałam no­sić broszki, by wiedzieć, że czuł się źle. Może nawet czuł się winny.
– W porządku. Nie masz za co przepraszać. Już po wszystkim.
– Nieprawda. To się jeszcze może powtórzyć.
– Może…
– Na pewno. A jeśli nie będę w stanie ci pomóc? – zadrżał.
– Na szczęście nie jesteśmy w tym sami – szep­nę­łam. – Nie próbuj naprawiać wszy­stkie­go sam.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, bo już otwierał usta, ale ostatecznie tylko we­s­tchnął. Od­wrócił się do mnie przodem i pozwolił mi się wtulić w swoją szeroką klatkę. Jego puls bił szyb­ciej niż zwykle.
– Dziękuję – wyszeptałam tak, by tylko on usłyszał.
Ścisnął mnie mocniej i pocałował w czubek głowy.
– Musimy być bardziej ostrożni. Z magią Podziemia ciężko jest wygrać – zauważył.
– Tak, ale jesteśmy razem – odpowiedziała mu Sarah.
Przed chwilę milczeliśmy wszyscy. Ciszę przerwało rżenie koni mojej matki.
– Musicie lecieć – napomniał nas Brad.
Phil wypuś­cił mnie z objęcia i uśmiechnął się lekko. Odpowiedziałam mu również takim samym uś­mie­chem. Odwróciłam się, by pożegnać drugiego przyjaciela. Miał nieprzeniknioną minę. Zupełnie, jakby założył maskę. Podeszłam do niego, chciałam aby mnie ponownie uści­snął. On jednak wyciągnął do mnie rękę.
– Powodzenia. Jakby co, będę pod tęczą. – Uśmiechnął się z przekąsem.
Jeśli chciał poprawić mój nastrój, to mu się udało. Wybuchłam radosnym śmiechem.
– Trzymaj się i uściskaj Amber.
– Chciała ze mną lecieć, ale jej mama nie pozwoliła. Miała jakieś sprawy.
– Powiedz jej, że jak znajdziemy ten kwiat, to do niej zadzwonię przez tę tęczę – zaś­mia­łam się.
– Masz to jak w banku – wyszczerzył się w odpowiedzi.
Coś mi się w tym uśmiechu nie podobało. Nie był do końca szczery, ale nie miałam czasu tego roztrząsać. Uśmiechnęłam się słabo. Sarah uwiesiła się bratu na szyi.
– Od nas też ją uściskaj! – zawołała.
Odwróciłam się. Odeszłam do Phillipa i Jany. Czułam, że powinnam zostawić rodzeństwo same.
– Którego chcesz dosiąść? – Jany pokazała na konie mojej matki.
Faeton stał dumnie. Jego różowa grzywa spływała mu niczym długi wodospad z prawej strony szyi. Lampos z kolei tupał niespokojnie. Wyglądał na zniecierpliwionego.
– Różowego – wyznałam. – Chyba że ty go chcesz.
Pokręciła głową. I pogłaskała jednego z pegazów. Miał piękne, brunatne umaszczenie.
– Ja wolę Błyska.
– A ja Lamposa. Świetnie się dogadujemy – przyznał Phil.
– Czyli postanowione.

Wznieśliśmy się wysoko. Phillip prowadził nasz pościg. Ja galopowałam po niebie tuż za nim. Koło mnie leciał Gios. Jego ciało było czarne, a włosy i skrzydła kasztanowe. Wyglądało to niesamowicie. Nikt go nie dosiadał, bo był przeznaczony dla Alitis. Poczułam ukłucie bólu, kiedy o niej pomyślałam. Miałam nadzieję, że nic jej się nie stanie… Że zdążymy ją odnaleźć, nim Per­sefona znajdzie na nią sposób.
Zamknęłam oczy i zaczęłam modlić się do swojej matki, a na­stępnie do babci. Prosiłam, aby nas strzegły, aby nam pomogły. Po chwili postanowiłam poprosić o pomoc mojego wujko-dziadka. W końcu powinno mu zależeć na moim życiu, jeśli miałam być rozwiązaniem jego problemów z brakiem mocy i pozycji boga słońca. Chociaż… jeśli to on stał za porwaniem ryd­wanu słońca, to nie sądziłam, że chciałby, bym mu go odebrała… To było tak pokręcone. Po­czu­łam się zagubiona. Otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie. Nie sądziłam, że kiedy­kol­wiek przyznam, że brakuje mi emocji Phillipa, ale tak właśnie było. Zaczęłam żałować, że nie mogę poczuć jego spokoju, czy czegoś innego i oderwać się od swoich uczuć. Z drugiej strony, mój stan duszy był tak ciężki, że prędzej to on zostałby wessany przeze mnie.
– Czy odzyskam swoją broszkę? – zawołałam.
– Nie – odpowiedziała mi Jany, która pojawiła się nagle z mojej drugiej strony.
– Ale… – zaczęłam.
Przerwała mi unosząc dłoń w moją stronę. Pokręciła głową.
– Jak wyjaśnimy sprawę z Panią Podziemia i uwolnimy Alitis – wytłumaczył mi Phil. – Póki co to zbyt niebezpieczne.
– Czyżbyś za nią tęskniła? – zaśmiała się córka Ateny.
Głupio mi było się do tego przyznawać, ale nie widziałam sensu, by temu zaprzeczać. Uśmiechnęłam się zmieszana i spuściłam wzrok.
– Jestem tak zaniepokojona tym wszystkim, tak przerażona, że przydałby mi się spokój Philosa. I to poczucie bezpieczeństwa, jakie miałam, gdy… gdy wiedziałam, gdzie się dokładnie znaj­duje i… że przyjdzie mi z pomocą…
Jany szarpnęła za grzywę swojego wierzchowca. Chwilę potem na jej miejscu galopował Lampos. Phillip spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach.
– Mi też tego brakuje, Moró mou. – Poczułam przyjemne ciepło w klatce piersiowej na te słowa – Ale wszystko po kolei. Sprawdź co z dziewczyną.
Westchnęłam. Bałam się tego robić, ale zamknęłam oczy. Miałam większy problem ze zlo­kalizowaniem jej, niż wcześniej. Zupełnie, jakby coś chciało mi w tym przeszkodzić… Albo ktoś…
Po pięciu minutach widziałam dokładnie niewielki park, w którym się znajdowała Alitis i dwie harpie. Siedzieli na ławce w pobliżu podłużnego stawu, a da­lej znajdowała się rzeka. Do­brze znałam to miejsce. Rzeka nosiła nazwę St Johns, a park znajdował się na końcu ulicy Rosselle w Jackosnville. Często tam przesiadywałam z Lyrą i Sylvią, jej siostrą. Ich tata praco­wał w biurze finansowym w pobliżu.
– Lecimy do domu! – zaśmiałam się wesoło.
Moi przyjaciele wydali z siebie okrzyki zaskoczenia. Każdy z nich domagał się wyjaśnień.
– Nie wiem czemu, ale znajdują się w Jacksonville w niewielkim parku na brzegu rzeki. I to w tym, który znam od dziecka.
Apokálypsi** – jęknął Phil, a ja wybuchłam śmiechem. Byłam ciekawa jaki znaczenie tego słowa chodziło mu po głowie.

*Étsi nomízo (czyt. Etsi nomizo) - myślę, że tak; [έτσι νομίζω].
**Apokálypsi (czyt. Apokalypsi) - apokalipsa, manifestacja, objawienie, odkrycie, rewelacja, ujawnienie, wyjawienie, zdrada, zdradzenie; [αποκάλυψη].

Bradley kontra Phillip - Elpidha nie ma wesoło. Na dodatek Persefona nie ułatwia. Czy uda im się dostać do Alitis na czas? Oby...
Buziaczki.
Ag
ps. Jak wam się podoba, nie zamotałam za bardzo? AB

Komentarze

  1. Super pisz dalej. Czekam niecierpliwie na dalsze losy bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
  2. hah, najpierw była wściekła za tę broszkę, teraz jej dziwnie... czyżby aż tak się związała z Philem?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d