Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 16 cz.3

Wyraźnie nie byłam odpowiednio mocno skupiona. Moja mentalna bariera się posypała. Ciemność wchłonęła mnie nim zdążyłam zareagować. Nie miałam sił walczyć. Pozwoliłam nie­widzialnym dłoniom, by mnie pociągnęły za sobą.
Po dłuższej chwili usłyszałam przytłumione głosy. Ponury mrok ogarniał mnie wokół. Wytę­żyłam słuch. Skoro nie mogłam zobaczyć osób, które rozmawiały, chciałam usłyszeć każ­de ich słowo. Wkrótce potem słyszałam te głosy wyraźniej. Byłam w stanie określić, że nale­żały do dwóch kobiet.
– Chcę go mieć! Potrzebuję go! – zawołała pierwsza z nich. Jej głos przesycony był złością.
– Ależ córciu, po co ci on? – drugi głos był zdecydowanie bardziej łagodny, nasycony miłością.
– Jak myślisz? Mam dość życia w ciemności! Potrzebuję światła!
– Och… Agápi mou… Pomyśl, co możesz narobić zabierając go do Podziemia.
– Nie obchodzi mnie to! Jest już tak blisko!
Usłyszałam westchnienie.
– Nie odmienisz swojego losu... – druga kobieta szepnęła zrezygnowana.
– Jeszcze się okaże.
Głosy oddaliły się i już nie byłam w stanie ich słyszeć. Ponownie otoczyła mnie ciemność, cisza i pustka. Nie wiem ile czasu upłynęło. Rozglądałam się dookoła. Nagle poczułam, pod­much wiatru.
Elpídha, xýpna!* – usłyszałam głos Sarah.
Ale ja CZUŁAM się jak najbardziej obudzona. Mogłam w tej ciemności chodzić, skakać, biegać. Bardzo chciałam się obudzić, ale znowu nie wiedziałam jak to zrobić. Zamknęłam oczy. Potrze­bowałam pomocy. Skupiłam się poszukując mentalnej więzi z matką, Sarah, Janete, Amber czy Phillipem. Nagle poczułam ciepło promieniujące z mojej piersi. Otworzyłam oczy i spojrzałam w dół. Broszka Amber promieniowała błękitnym blaskiem. Ciepło rozchodziło się z niej promieniowało na całe moje ciało. Uśmiechnęłam się i położyłam na niej swoją rękę.
– Phil wyciągnij mnie stąd… – powiedziałam delikatnie.
Starałam się przywołać obraz jego przystojnej twarzy o turkusowych oczach i zabójczym uśmiechu. Udało mi się po dłużej chwili, ale kosztowało mnie to sporo wysiłku. Zdecydowanie byłam dzieckiem światła. Ciemność wysysała ze mnie wszystkie siły. Obawiałam się zostawać w niej dłużej.
Phíle, parakaló!** – powiedziałam głośniej panikując.
Έla se mas, Moró mou.***
Zadrżałam słysząc ostatnie słowa… „Moró mou” jest tak szerokim określeniem. I wszy­stkie tłumaczenia są niezwykle ciepłe. Bardzo byłam ciekawa, czy Jackson wypowiedział je na głos, czy tylko w mojej głowie. Skupiłam się na jego głosie, który wciąż mnie wołał i po­biegłam w jego stronę. Chciałam go zobaczyć, chciałam się w niego wtulić.

Otworzyłam oczy i usiadłam dysząc. Ledwo oddychałam, jakbym naprawdę biegła. Ro­zejrzałam się. Znajdowałam się na jakimś posłaniu zrobionym z liści. Phillip siedział koło mnie. Ściskał w ręku swoją broszkę. On też ciężko dyszał. Śnieżka stała tuż za nim. Przyglądała mi się z niepokojem na twarzy. Nigdzie nie widziałam Janete. Daleko w tyle stały nimfy.
– Co się tutaj stało? – spytałam zachrypłym głosem.
– Zemdlałaś – rzuciła córka Hekate.
– To pamiętam… Ale długo to trwało? I jak ja… się znalazłam na tym posłaniu i…
– Spokojnie Elpis. Oddychaj – Phil pochylił się w moją stronę.
Oddychałam cały czas. I nie były to spokojne oddechy. Nie umiałam się uspokoić.
– Co się ze mną dzieje? – spytałam czując, że ogarnia mnie panika.
Odkąd przyjechaliśmy do parku nie byłam do końca sobą. Nie rozumiałam, co się ze mną działo. Brakowało mi sił, łatwo się denerwowałam. Czy użycie swojej energii do kontroli wiat­rów tak bardzo mnie wymęczyło? Czy ta magiczna ciemność była temu winna? Czułam, ze lada chwila, znów się w niej zatopię, jeśli się nie uspokoję.
– Sarah, możesz poszukać Jany i Przybłędy? Zajmę się Elpis. – Phil powiedział spokojnie, ale stanowczo, nie spuszczając oczu ze mnie.
Kalá.
Śnieżka spojrzała na mnie po raz ostatni i odeszła. Nimfy również nas zostawiły.
– Gdzie one są? Czemu ich tu nie ma? – zapytałam ciężko dysząc.
– Nie myśl o tym teraz. Spójrz mi w oczy. Skup się na mnie. – Dotknął mojej ręki.
Spojrzałam wprost w jego oczy. Były takie piękne, takie głębokie. Im dłużej się w nie wpa­trywałam, tym bardziej w nich tonęłam. Zupełnie jakbym wpatrywała się w turkusowe morze. Jego pozytywne emocje przepływały do mnie dzięki magii broszki. Czułam jego spokój, radość, czułość… Te wszystkie uczucia kierował teraz do mnie. Powoli zaczęłam się uspakajać. Wkrótce oddychałam miarowo.
Kiedy tylko odzyskałam równowagę wewnętrzną, zdałam sobie sprawę z tego, jak bli­sko siebie byliśmy. Poczułam się dziwnie skrępowana. Chciałam się odsunąć, ale Phillip przysu­nął swoją twarz do mojej tak, że oddychaliśmy tym samym powietrzem. Serce znowu zaczęło mi szybko bić. Zrobiło mi się go­rąco. Ogarnął mnie dziwny strach i podniecenie… To nie wróżyło nic dobrego.
– Jeśli chcesz, żebym się uspokoiła… to źle się do tego zabierasz – powiedziałam ner­wo­wo.
Mój przyjaciel zamrugał szybko dwa razy i odsunął się. Ścisnął mocniej moją rękę, po czym ją puścił. Wi­dać było, że był równie skrępowany jak ja. Patrzył w dół na swoje ręce i milczał. Zaśmiałam się nerwowo. To wszystko było takie śmieszne. Nie rozumiałam, jak jeden chłopak mógł mnie uspokoić i przerazić jednocześnie, albo prawie jednocześnie.
Pokręciłam głową. Nie było czasu na głupie rozmyślania. Zdążyłam się już uspokoić. Zerknęłam na Phila. Miałam ochotę go przytulić, ale się powstrzymałam. Zamiast tego wzię­łam go za ręce. Spojrzał na mnie z pytaniem w oczach.
– Dziękuję, że mnie wyciągnąłeś z tego mroku. – uśmiechnęłam się lekko.
– Nie ma za co, Moró mou – szepnął.
Przez chwilę zabrakło mi tchu, a potem zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Uśmiechnęłam się nieśmiało. Phillip zbliżył się do mnie i zajrzał mi w oczy.
– Czy mi się wydaje, czy byłaś o mnie dzisiaj zazdrosna? – spytał zaczepnie.
– Mogę zapytać o to samo, wiesz? – odpowiedziałam tym samym tonem.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie lekko skołowani. W końcu wybuchliśmy śmiechem. Trochę czasu nam zajęło, zanim się uspokoiliśmy. A kiedy to nastąpiło nasze koleżanki już sta­ły koło nas. A za nimi Alitis.
– Co wam jest? – zapytała zdezorientowana Jany.
– Aj… – nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, więc wzruszyłam ramionami.
– Właśnie coś sobie wyjaśniliśmy – odpowiedział Phillip.
Jego odpowiedź mnie mocno zaskoczyła, ale nie dałam tego po sobie poznać. W sumie, to miał rację. Nie musieliśmy sobie nic więcej tłumaczyć, czuliśmy swoje emocje. Zarówno mi, jak i jemu zrobiło się lżej na sercu, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że obojgu nam na sobie zależało. Zależało nam do tego stopnia, że byliśmy o siebie zazdrośni. Te uczucie nie było w nas wcze­pione przez kogoś obcego. Było całkowicie nasze. W ostateczności mogło być spotęgowane i wykorzystane przez kogoś, kto chciał nam zamącić w naszym zadaniu.
Dziewczyny przyjrzały się nam uważnie. Pewnie zastanawiały się, o co chodziło. Byłam szczęśliwa, że nie czerwieniłam się na twarzy z zażenowania. W takich sytuacjach oszczędzało mi to wstydu.
– To dobrze, bo mamy misję do zakończenia – przypomniała nam Jany. – Alitis zgodziła się nam pomóc. Zaprowadzi nas do Ogrodu Jasności.
Spojrzałam na białowłosą dziewczynę. Uśmiechała się do mnie niepewnie. Miała piękne złote oczy.
– Nie wiem czy trafię. Dawno tam nie byłam. I nie wiem czy wejście wciąż jest tam, gdzie je znalazłam.
– Trafisz – zapewniłam ją z przekonaniem. – Czas ruszać. – Wstałam.
Nie chciałam mówić jej kim jest, bo bałam się, że się wystraszy. Ale wiedziałam, że z całą pewnością tam trafi. Przyszło mi do głowy, że znalezienie Przybłędy nie było potrzebne tylko dla nas, dla powodzenia misji. Było potrzebne dla mojej babci. I czułam, że to ona osobiście chciała powiedzieć Alitis, kim była.
Sarah przysunęła się do mnie z pytaniem w oczach.
– Twoja bariera się odbudowała. Jak to zrobiłaś?
– Nie wiem – przyznałam.
– A dlaczego zemdlałaś?
– Też nie wiem…
Pokręciła głową z niedowierzaniem, ale nie powiedziała nic więcej. Odwróciła się do nimf. Zapewne zamierzała im podziękować za pomoc. Byłam pewna, że wyczuła moje kłam­stewko, ale nie mogłam jej teraz powiedzieć prawdy. Nie mogłam ryzykować. Spojrzałam w stronę Przybłędy. Dziewczyna żegnała się właśnie z Belanidą. Nie miała tęgiej miny.
Podeszłam do Janete z wymuszonym uśmiechem na ustach. Phillip stał koło niej i szcze­rzył się wesoło. Wyraźnie był w dobrym humorze.
– Alitis zdradziła mi, że ogród znajduje się na południu Stanów. – szepnęła Jany.
– Super. Nie mów mi, że wracamy na Florydę – jęknęłam. – Jak tak dalej pójdzie, to czasu nam zabraknie, bo podróż z jednego końca kraju do drugiego zajmuje sporo czasu…
– Na szczęście nie chodziło jej o Florydę. Podobno ogród jest czarodziejsko ukryty i nikt nie zna jego prawdziwej lokalizacji. Ostatnim razem Alitis była w nim, gdy miała dwanaście lat. Trafiła tam przez przypadek, kiedy błąkała się po parku w Jackson w Missisipi.
– Poważnie, w Jackson? Ech… – westchnął Phil.
Zaśmiałam się z niego.
– Nikt z nas nie ma zamiaru się z ciebie naśmiewać – zapewniłam go.
– Dzięki, łaskawe jesteście – rzucił z kpiącym uśmieszkiem.
– Jany, co się stało, jak zemdlałam? Jak przekonałaś Alitis?
– Powiedziałam jej prawdę. Trochę czasu mi to zajęło. Z początku była nieufna. Zwłasz­cza, że ty nie chciałaś się obudzić i oddychałaś tak, jakbyś miała koszmary. Musiałam odejść z nią na bok. Powiedziałam, jej o naszej przepowiedni. Zaznaczyłam, że to ona musi być tą Przybłędą, której szukamy, skoro wie jak dojść do Ogrodu Jasności. Przyznałam, że bardzo potrzebujemy jej pomocy i bez niej się nam nie uda. Na szczęście ona zna świat mitów. Wie o wszystkim, więc nie musiałam jej tłumaczyć również tego.
– Ta dziewczyna jest herosem tak, jak my. A skoro wszystko wie, to nie jest tu bezpieczna – zauwa­żyłam.
– Jakimś cudem driady skutecznie ją chronią.
– Tak, ale kiedy z nami ruszy, nie będzie chroniona. Może się zrobić ciężko. – skrzywiłam się.
– A kiedy niby jest lekko, co? – zapytał Phil zrezygnowanym tonem. – Poza tym nie musi należeć do herosów, którzy są ścigani przez potwory.
– Nie bądź taki pewny – mruknęła Janete. – wyczułam z niej sporą moc. Sarah też.
– Musimy ruszać. Czas goni – zdecydowałam ucinając dyskusję, która prowadziła nas do niczego.
Przyjaciele pokiwali głowami. Zawołaliśmy Alitis oraz Sarah i skierowaliśmy się do naszego samochodu. Prowadziła córka Ateny, która doskonale zapamiętała drogę. Obejrzałam się za siebie. Żadna z nimf nam nie towarzyszyła. Wolały pozostać w pobliżu swojego zakątka.
– Co ci się „śniło”? – zapytał Jacks cicho. Przy ostatnim słowie wykonał w powietrzu znak cudzysłowu palcami.
– Rozmowa dwóch kobiet. Słyszałam tylko głosy. Nie wiem, kto rozmawiał i nic z tego nie rozumiem.
– A co mówiły?
– Phil… – westchnęłam. – Będzie na to czas w samochodzie. Przed nami długa droga.
Kiwnął głową, że się ze mną zgadza. Czułam jego ciekawość i podniecenie. Nie byłam pewna czym się teraz podniecał. Czy chodziło mu o podróż, misję, nowe tajemnice do odkrycia czy… Moje wątpliwości rozwiały się, gdy chwycił mnie za rękę. Zerknęłam na niego. Uśmiechał się naprawdę szczęśliwy. Moje serce zabiło szybciej. Czyżbyśmy właśnie wskoczyli na kolejny poziom relacji?

*Elpídha, xýpna! (czyt. Elpida, ksypna!) - Nadziejo, obudź się! [Ελπίδα, ξύπνα].
**Phíle, parakaló! (czyt. File, parakalo!) - Przyjacielu proszę! [Φίλε, παρακαλούμε].
***Έla se masMoró mou. (czyt. Ela se mas, Moro mu) - Chodź/Przyjdź do nas, Kochanie/Dziecino moja/Bejbe/moja Mała; [Έλα σε μας, Mωρό μου].

Elpis i w co ty się pakujesz? Nawet ja tego nie wiem... 

Nasi herosi znaleźli Przybłędę, która zgodziła się zabrać ich do Ogrodu Jasności. Co ich tam czeka? Z czym im przyjdzie walczyć, zanim tam dotrą? Czyją rozmowę podsłuchała Elpidha i co z tego wyniknie?
Nikt tego nie wie... A może wy się domyślacie?
Buziaki i lecę spać.

GusiaG

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d