Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 9 cz.2

Na placu do szermierki zgromadzeni byli wszyscy obozowicze. Po środku znajdowały się dwa stosy broni i zbroi dla tych, którzy mieli brać udział w bitwie. Zabawa nie była obo­wiąz­kowa. Widziałam, że dwóch synów Iris i najmłodsze dzieci w obozie nie brali udziału.
Podeszłam za Amber do jednego ze stosów i sięgnęłam po hełm oraz zbroję. Miała nie­bies­kie akcenty na ramiennikach i przy „spódniczce”. Brad pomógł mi ją założyć, po czym wrę­czył mi przytępione sztylety i niewielką tarczę.
Kiedy byłam ubrana, rozejrzałam się dookoła. Przeciwnicy mieli na sobie zbroje z czer­wo­nymi elementami. Na niektórych hełmach znajdowały się czerwone pióropusze. Niektórzy he­rosi patrzyli na mnie wrogo. Zauważyłam Jess zerkającą na mnie ze zjadliwym uśmiesz­kiem. Ciarki przeszły mi po plecach. Odwróciłam od niej wzrok. Moje spojrzenie natrafiło na dwoje młodych ludzi stojących z dala, pod lasem. Nie rozpoznałam ich od razu. Dopiero, gdy przeczesałam szybko obie grupy, zauważyłam kogo brakuje. To musieli być Ruby i Phil. Stali blisko siebie i o czymś rozmawiali. Z mowy ciała odkryłam, że dziewczyna próbowała się przy­milić przytulając się do Jacksona, ale ten sobie tego nie życzył, bo ją odtrą­cał. Żałowałam, że nie słyszę o czym rozmawiają. Miło byłoby mieć bardzo dobry słuch. Z dru­giej strony… Pod­słuchiwanie cudzych dialogów jeszcze nikomu na dobre nie wyszło. Przy­najmniej nie mnie…
– O co im chodzi?
Amber stanęła koło mnie patrząc w tę samą stronę, co ja. Pokręciłam głową, że nic nie wiem, po czym odwróciłam się do syna Hekate.
– A ty coś wiesz?
– Wiem, ale nie powiem.
Westchnęłam, a zbroja lekko zazgrzytała.
– A możesz trzymać Phila z daleka ode mnie? Nie potrzebuję niańki.
– Nie ma sprawy – uśmiechnął się szeroko, – jeśli zgodzisz się na moje towarzystwo.
Przewróciłam oczami i pokręciłam energicznie głową. Doprawdy! Chłopaki byli nie­moż­li­wi, traktowali mnie jak małą, słabą dziewczynkę.
W tym momencie Chejron przywołał nas wszystkich do siebie i przypomniał zasady. Właściwie nie uważałam, że było to konieczne. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie wolno nam się ranić specjalnie i mocno, (sądziłam, że niektórzy mieli zamiar złamać ten zakaz). Nasza broń była tępa, ale mogliśmy używać dowolnych magicznych przedmiotów i swoich umiejętności. To dodało mi trochę otuchy. Chociaż wciąż czułam się dziwnie skrępowana w zbroi. A ręce bo­lały mnie od intensywnych treningów. Miałam nadzieję, że sobie poradzę.
– Powodzenia wszystkim! – zawołał centaur. – Czas zanieść sztandary na miejsca.
Nasza grupa ruszyła pod dowództwem Janete i Alexa, syna Ateny. Sztandar niósł Rick. Zauważyłam, że po środku materiału był utkany jakiś jasny kształt, ale nie miałam szans mu się dobrze przyjrzeć, bo tuż przede mną wyrósł Phillip.
– Gotowa? – spytał spiętym głosem.
Nie miałam zamiaru odpowiadać mu na to pytanie, bo sama nie wiedziałam, czy byłam gotowa.
– O co poszło z Ruby? Co jest między wami?
– Próbowała zawrzeć ze mną umowę, ale się nie zgodziłem.
Obejrzał się za siebie z niesmakiem. Drużyna czerwonych opuściła już plac i weszła do la­su. Właściwie to tylko nasza czwórka została w miejscu.
– Na co się nie zgodziłeś? – dopytywałam się.
– Nie powiem. Nie mogę – rzucił przez zęby.
Już o nic więcej nie pytałam. Ruszyłam za jego siostrą przyspieszając. Trzeba było dogo­nić naszych. Szliśmy w milczeniu przez las, w stronę zachodnią.
– O, już jesteśmy na miejscu! – moja przyjaciółka podskoczyła radośnie i pobiegła do przodu.
Miała rację, pomiędzy drzewami dało się zauważyć poruszające się postaci. Brad wy­prze­dził mnie i wyszedł na polanę, a ja stanęłam jak wryta na jej skraju. Janete na ukrycie flagi wybrała skały obok Jaskini Wyroczni… Nie uważałam, że to było odpowiednie miejsce. Bałam się, że Wyroczni może się to nie spodobać. Zerknęłam w bok. Phillip również nie wyszedł spo­śród drzew. Oparł się o jedno z nich w niewielkiej odległości ode mnie.
– Czy to dobry pomysł? Przecież ta kobieta… – urwałam, bo bałam się, że może mnie usły­szeć. Poprzednim razem czytała mi w myślach!
– Nie wiem… Mam nadzieję, że Rachel tu teraz nie ma. Potrafi być nieprzewidywalna… – Jego oczy wyrażały lekki niepokój. Rozejrzał się, a potem znów na mnie spojrzał. – Skąd znasz to miejsce? Kiedy zdążyłaś ją poznać? – spytał po chwili podejrzliwie.
– W nocy. Wiem, że to ona kazała ci obiecać, ale nic więcej nie chciała mi wytłumaczyć. Była jeszcze bardziej tajemnicza od ciebie.
Phil uśmiechnął się lekko. Był to dość nerwowy uśmiech. Wyraźnie nie czuł się pewnie, prze­bywając w tym miejscu. Rozumiałam go bardzo dobrze. Zrobiłam dwa kroki w głąb lasu. Na szczęście nie musiałam stać na polanie chroniąc flagi. Według wymyślonej strategii, nasza dru­żyna dzieliła się na cztery grupy. Pierwsza miała bronić naszego sztandaru. Dowodzić nimi miał Rick, Pete trzymał się obok niego. Druga i trzecia, dowodzone przez Jany i Alexa miały wyruszyć po zdobycie flagi przeciwników, a ostatnia grupa miała odwrócić uwagę od miejsca, gdzie znajdowała się nasza.
Usłyszeliśmy rozbrzmiewający dźwięk rogu rozpoczynający zabawę. Skierowałam się na wschód. Byłam w grupie czwartej, miałam odwrócić uwagę Ruby i Jess, które chciały mi doko­pać. Wiedziałam, że mimo naszej umowy, Phil mnie nie zostawi. Zerknęłam za siebie. Szedł za mną w odpowiedniej odległości. Za nim szedł Bradley gwiżdżąc cicho, a obok niego szedł Nick. Nasza grupa była bardzo mała.
– Kto nami dowodzi? – spytałam zwalniając i zrównując się z Phillipem.
– A jak myślisz? Obiecałem, że nie będę cię niańczyć, więc ty będziesz decydować, co ro­bi­my. To może być ciekawe… – mrugnął do mnie widząc moje zaskoczenie.
– Wow… ale ja nie mam strategii… Mam zamiar po prostu nie pozwolić dziewczynom na wygranie – powiedziałam nieco skrępowana. Chłopak zaśmiał się w odpowiedzi.
Ustawiliśmy się w pobliżu potoku przecinającego las. Brad zdradził mi, że potok nosi imię mojego brata, którego poznałam wczoraj, Zafira. Byłam zaskoczona. Ta informacja dodała mi otuchy. Wiedziałam, że gdyby potrzebowała pomocy, młody bóg zjawiłby się. Jednak, czy na pewno chciałam rozwiązywać swoje konflikty przez pośredników? Nie, zdecy­dowanie nie… Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.
Nick znalazł w pobliżu rozłożyste drzewo i wdrapał się na nie. Stwierdził, że to świetny punkt obserwacyjny. My schowaliśmy się za drzewami i czekaliśmy, co się wydarzy. W mojej głowie pojawiały się różne myśli. A może Ruby wcale nie będzie mnie szukać? Może to była pod­pucha? A skąd będzie wiedziała, że jestem akurat tutaj? Czy będzie chciała zaryzykować atak na mnie przy Philosie i chłopakach? Z każdą minutą robiłam się bardziej podenerwowana. Z in­nych części lasu dało się słyszeć krzyki i odgłosy walk. Kiedy doszłam do wniosku, że bitwy nas ominą, Nick gwizdnął.
– Idzie do nas pięć osób. Ich przywódca ma bardzo dziwną zbroję – szepnął konspira­cyjnie. – Przygotujcie się, będzie ciężko. Ja się stąd nie ruszam.
– Dzięki… – jęknęłam.
Chłopak sięgnął do tylnej kieszeni. Wyciągnął z niej czapkę bejsbolową. Wyprostował ją, założył i… zniknął! Musiałam zakryć sobie usta, by nie krzyknąć zdumiona. Świat herosów wciąż mnie zaskakiwał.
– A więc tu się podziała czapka mojej mamy…
Zerknęłam za siebie zaskoczona. Phil zgrzytał zębami. Pokręcił głową wpatrując się w miej­sce, gdzie powinien być Nickolas. Wymruczał do siebie parę zdań po hiszpańsku.
Nie miałam czasu pytać, o co mu chodzi, bo w tym momencie zza drzew wyłoniła się niewielka grupka czerwonych. Stanęli nad potokiem w bojowym szyku. Syn Hermesa miał rację. Osoba, która stała na przedzie, miała na sobie bardzo niebezpiecznie prezentującą się zbroję. Żelastwo zasłaniało każdą część ciała. Dzięki temu wyglądała bardziej jak robot, a nie jak człowiek. Nie wiedziałam, kto to był, ale coś mi podpowiadało, że nie była to ani Ruby Blythe, ani Jessica Rodriguez. Domyśliłam się, że musiał to być mieszkaniec domku numer 9. Obo­zo­wiczów stojący z boku znałam tylko z widzenia. Troje było dziećmi Aresa, a jedno dziec­kiem Boga Kowali. Mieli na sobie zwykłe zbroje, podobne do naszych, ale ich broń świeciła dziw­nym zielonym blaskiem.
– Nie przejdziecie tędy – zawołałam stając około trzech jardów przed nimi.
– Nie dacie nam rady! Nic nas nie powstrzyma.
Głos, który się odezwał był głosem zachrypniętym i nieprzyjemnym. Wydobywał się z wnętrza zbroi. Obawiałam się, że miał rację. Gdyby tylko chcieli, mogli nas zmiażdżyć. Nie wiem, czy chłopaki podzielali mój niepokój, ale obaj wynurzyli się z zza drzew. Phillip stanął koło mnie z mojej prawej strony, a Bradley z lewej.
– Wycofajcie się, bo nie dostaniecie się z tej strony do naszego sztandaru, Tsuyo – zawo­łał twardo Brad.
Głos w zbroi zaśmiał się kpiąco.
– Nie potrzebny nam wasz głupi kawałek materiału – odezwała się córka Boga Wojny, stojąca lekko z tyłu. – Przyszliśmy tu dać jej nauczkę – wskazała na mnie.
– A czego chcecie mnie nauczyć? – zapytałam irytując się.
– Tego gdzie jest miejsce takich jak ty, – w głosie dziewczyny słychać było pogardę – dzi­wolągów.
W tym momencie wezbrał silny wiatr z zachodu. Był za silny, jak na Zefira, który przecież był łagodnym bogiem. Przeszło mi przez myśl, że być może wiatr pochodził od jego syna. Bał­am się, że na polanie mogło być niebezpiecznie. Spokojnie Peter, tylko spokojnie. Nie przesadź z tą siłą – powiedziałam w myśli mając nadzieję, że to usłyszy. (W końcu mam w sobie więcej boskich pierwiastków, prawda?)
Jeden z herosów z drużyny przeciwnej doszedł najwyraźniej do wniosku, że ten wiatr to moja sprawka, bo cisnął we mnie ciężkim sztyletem. Odbiłam go tarczą z łoskotem.
– Odejdźcie stąd – powiedziałam prawie błagalnie.
Serce biło mi jak oszalałe. Czułam adrenalinę w swoich żyłam, ale czułam również strach. Nie chciałam walczyć. Naprawdę tego nie lubiłam. Przed innymi mogłam udawać, że było ina­czej, ale nie mogłam okłamywać samej siebie…
– Najpierw cię wykończymy! – zawołała Tsuyo robiąc krok do przodu.
To, co się potem zdarzyło zaskoczyło mnie do tego stopnia, że zbaraniałam. Gdyby nie Bradley, pewnie leżałabym już poraniona… Byłam tak skupiona na dziewczynie w zbroi, że nie zauważyłam lecących w naszą stronę sześciu sztyletów. Na szczęście moi przyjaciele byli na tyle przytomni, że się nimi zajęli. Phil zajął się dwoma, lecącymi na niego. Dosłownie sparował je w powietrzu. Brad natomiast rzucił o ziemię jakąś fiolką i wkrótce przed nami pojawił się spośród dymu kamienny mur, który zatrzymał broń.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i od razu zwróciłam się w stronę naszych wrogów. Córka Aresa stojąca z tyłu patrzyła na mnie z drwiną. Po spojrzeniach, jakie posyłali jej pozostali zrozumiałam, że to ona dowodziła grupą.
– Wyeliminujcie najpierw tamtych – powiedziała jadowicie podchodząc i klepiąc swoją ko­leżankę po tylnej blasze jej pancerza. – Do dzieła.
Syn Hekate rzucił jakimś specyfikiem w stronę dziewcząt, ale Tsuyo odbiła go i bute­le­czka wybuchła w powietrzu nad potokiem. Był to dość potężny huk, który powalił nasz ka­mien­ny mur i nas wszystkich na ziemię. No, prawię wszystkich. Córka Hefajstosa, dzięki swo­jej zbroi, wciąż stała na nogach. Wykorzystała moment naszego osłabienia i wycelowała swoją pra­wą ręką w stronę Phila. Chłopak akurat próbował się podźwignąć na nogi i nie zau­ważył mkną­cego ku niemu pocisku z żelaza.
– Nie! – krzyknęłam rzucając się w jego stronę.
Było jednak za późno. Pocisk zetknął się z klatką piersiową chłopaka. Wystrzeliła z niego metalowa siatka, która oplotła go szczelnie wrzynając się w gołą skórę.
– Co wy robicie! – zawołałam przerażona klękając nad przyjacielem. – Przecież to tylko za­bawa. Nie wolno nam się umyślnie ranić.
– Och, nie szkodzi… – dziewczyna zaśmiała się gorzko
– Ruby powiedziała, że skoro nie może mieć Phillipa Jacksona dla siebie, to nikt nie bę­dzie go miał – powiedziała liderka grupy.
Popatrzyłam na nią, nie wierząc swoim uszom. Czy to możliwe, że córka Bogini Miłości mogła zabić kogoś tylko dlatego, że nie chciał z nią być?
– Niech no tylko Chejron się o tym dowie… – sapnął Phil próbując się oswobodzić.
– Nie dowie się. Ruby już go zajęła w innej części lasu – pośpieszyła z wyjaśnieniami przy­wódczyni. –  Z pozdrowieniami od całej drużyny! – zawołała w moją stronę rzucając we mnie szurikenami.
Zasłoniłam się tarczą, ale broń mnie nie dosięgła. Zaskoczona zerknęłam, co się stało. Szurikeny zawisły w powietrzu, jakby je coś tam utrzymało. Przypomniałam sobie o Nicku, który siedział niewidzialny na drzewie. Przezornie nie spojrzałam w jego stronę. Zaskoczenie i konsternacja na twarzach czerwonych pozwoliły mi chwycić szybko ostre gwiazdki. Czułam, że coś je trzymało, ale puściło, gdy je szarpnęłam. Włożyłam jedną z nich w skrępowane ręce Phillipa. Wiedziałam, że sobie poradzi z oswobodzeniem się. Odwróciłam się do Brada, on również był skrę­powany, ale zdecydowanie bardziej ciasno. Nie był w stanie chwycić ostrza.
Usłyszałam ostry, nieprzyjemny śmiech. Wstałam czujna i spojrzałam ponuro na swoich wrogów. Cała się trzęsłam. Moi przyjaciele się męczyli, a ich ta sytuacja bawiła!
– Możecie robić MI, co się wam podoba… – szepnęłam cicho poważnym tonem. – Ale nie wolno wam ranić moich PRZYJACIÓŁ.
Mój ton był spokojny. W moich żyłach krążyła adrenalina. Nie czułam już żadnego strachu, tylko wściekłość. Poczułam, że rośnie we mnie niezwykła siła. Patrzyłam wyzywająco prosto w twarz córki Aresa. Nagle przyszło mi do głowy jej nazwisko: Cleo Tarrant. W jednej chwili wiedziałam o niej wszystko. Wiedziałam, że matka szczyciła się tym, że sam Ares się nią zain­teresował, w efekcie czego zginęła w niewyjaśnionym wypadku, kiedy dziewczyna była mała. Wychowywała ją babcia. Nie sprawiło to, że zaczęłam jej współczuć, byłam tylko jeszcze bar­dziej wściekła, że zachowywała się tak bezlitośnie.
Tym razem nie otaczał mnie wiatr. Siła, która mnie wypełniała potrzebowała innego uj­ścia. Czułam to, więc skupiłam się na swoich rękach. Wyciągnęłam je przed siebie, zwracając dłonie do siebie. Chciałam tę moc zgromadzić pomiędzy nimi. Stworzyć pocisk.
– Nit nie będzie mną pomiatał – wysyczałam.
Chłopak, stojący najbliżej mnie, zrobił krok do tyłu przerażony. Dziewczyna w zbroi po­ru­szyła się lekko mówiąc coś cicho do swojej przywódczyni. Ja jednak nie zwracałam na to u­wa­gi. Skupiłam się na energii, która mnie przepełniała. Przenikała ona przez moje dłonie i for­mo­wała się w niewielką bezkształtną masę. Zamknęłam oczy. Przed oczami stanęła mi kula og­nia, to małe słońce, jakie Helios stworzył w Świątyni Apolla. Po chwili, kiedy otwo­rzyłam oczy trzy­małam w rękach takie samo. Musiał parzyć niemi­łosiernie, ale ja wcale tego nie czu­łam. Jednakże całe powietrze dookoła mnie zdawało się gęstnieć od ciepła. Liście na drzewach się kur­­czyły, woda w strumieniu zaczęła się poruszać, jakby wrzała. Herosi skulili się w sobie i za­częli się cofać.
– Kim ty jesteś? – spytał nagle przelękniony chłopak.
– Wnuczką Dawnego Boga Słońca – odpowiedziałam spokojnie. – Jeśli nie chcecie się spa­rzyć… cóż, radzę nie zaczynać ani ze mną, ani z moimi przyjaciółmi.
Spojrzałam na Cleo. Kiwnęła głową, po czym zawołała do swoich kompanów. Wszyscy szy­bko odeszli. Czułam satysfakcję, ale nie wiedziałam, co mam z tą kulą zrobić. Wciąż reje­s­trowałam w sobie siłę, która rosła i rosła. Nie wiedziałam, jak mam przerwać tę energię, jak się jej pozbyć.
– Zgaś to! – usłyszałam za sobą głos Nicka. Stał już na ziemi.
– Nie wiem jak… – przyznałam.
– Woda, podejdź do strumienia – rzucił Phillip stałym głosem.
Zrobiłam, o co mnie poprosił, ale ilekroć zbliżałam kulę do wody, ta zamiast gasić ogień, wy­parowywała. Moja gwiazda była za gorąca. W końcu doszłam do wniosku, że jedynym spo­sobem, żeby się jej pozbyć było rzucenie jej najwyżej, jak się da. W stronę kosmosu. Zebrałam w sobie całą energię i wyobraziłam sobie, że wyrzucam kulę w eter, tam, gdzie stałam we śnie podziwiając ziemię. Kiedy szarpnęłam rękami poczułam ciepły powiew wiatru, który pomógł pofrunąć tej niewielkiej gwieździe wysoko do nieba. Patrzyłam urzeczona tym widokiem. Nie mogłam uwierzyć, że mi się udało. Kula robiła się coraz mniejsza i mniejsza. Miałam nadzieję, że gdy dotrze do kosmosu, zniknie i nie narobi szkód.

Odwróciłam się w stronę przyjaciół. Nickolas pomógł chłopakom wydostać się z więzów. Ręce Phila krwawiły. Chciałam do niego podejść, ale w tym momencie rozległ się potężny grzmot. Niebo rozdarły dwie błyskawice. Jedna trafiła moje oddalające się słońce, a druga trzas­nęła o ziemię tuż przede mną…


I co teraz? Co się stało? Skąd ta błyskawica? Czym Elpidha zasłużyła na ten piorun?
Wygląda na to, że nasza bohaterka nie może normalnie przeżyć choćby jednego dnia w spokoju, bez greckich bogów...
Papa :) ja idę spać
Ag

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Inspirowane grecką mitologią - "Nadzieja bogów" Prolog

Pierwsza historia, która usilnie chce wyciec z mojej głowy jest inspirowana grecką mitologią, a dokładnie serią książek "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy". Tak wiem, to książka dla dzieci, mimo to urzekła mnie bardzo! A może właśnie dlatego? Cóż… żeby nie przedłużać – zaczynamy! Prolog /Potężny Głos Ubrana byłam w zwiewną sukienkę w kolorze nieba o brzasku słońca – błękitu prze­cho­dzącego w róż. Znajdowałam się w niezwykle pięknym miejscu. Wokół mnie migotało ty­siące różnych świateł, rozświetlających czerń mroku. Byłam urzeczona ich ilością. Zrobiłam krok do przodu i zorientowałam się, że unoszę się w powietrzu... Pode mną, daleko w dole, widziałam biało-niebieskie plamy. Coś mi te plamy przypominały… Rozejrzałam się. Tuż za mną z daleka zauważyłam niezwykłą jasność. Z początku była delikatna, z czasem jednak nabierała inten­sy­wności, w końcu musiałam odwrócić wzrok.  – Nie powinnaś tam patrzeć – usłyszałam. Spojrzałam zaskoczona ...

"Nadzieja bogów" Rozdział 23 cz.2

– Vic oddawaj Rydwan, to już nie jest śmieszne – Ian zgrzytnął zębami i zacisnął pięści. – Nie ma mowy. Dlaczego miałbym Wam oddać mój skarb? – zaśmiał się dzieciak. – skarb? Po co ci on? – zapytałam. – Apollo ma za dużo obowiązków, nie sądzicie? Spojrzałam na syna Zeusa z powątpiewaniem. Nie wierzyłam w jego słowa. Chłopak był zbyt zadufany w sobie, by pomyśleć o innych. Ian najwyraźniej myślał tak samo, bo przewrócił oczami. – A o co dokładnie chodzi Hawk? – warknęłam podchodząc bliżej. Czułam narastającą wściekłość. – No cóż… – wzruszył ramionami – Wiedziałem, że nie łatwo będzie was przekonać, więc przejdę do sedna. – Przestał się uśmiechać i spojrzał z powagą. – W końcu mój ojciec zwróci na mnie uwagę. Warknęłam nie mogąc powstrzymać frustracji i spojrzałam w górę. Zeusie, dlaczego muszę rozwiązywać twoje rodzinne problemy z ciebie? Może go przywołać do porządku? – krzyknęłam w myślach. Coś mi jednak mówiło, że nic z tego nie będzie. Bóg Piorunów ustalił dawno te...

"Nadzieja bogów" Rozdział 16 cz.2

Kiedy doszliśmy do celu, poczułam przyjemny powiew wiatru. Wiedziałam, że jestem tam, gdzie być powinnam. Ale jak miałam znaleźć dziewczynę? Zaczęliśmy się uważnie rozglądać, badać drzewa. Sarah szeptała zaklęcia, Janete dokła­dnie przyglądała się pniom, a Phillip badał podłoże. Przez chwilę obserwowałam ich z uśmie­chem. Byłam szczęśliwa, że miałam ich przy sobie. W końcu zamknęłam oczy i przywołałam obraz młodej dziewczynki śpiewającej piosenkę. Słowa piosenki same przyszły mi do głowy. Po chwili zaczęły płynąć z moich ust. Poczułam dziwną wibrację w powietrzu. Otworzyłam oczy i zaskoczona zachłystnęłam się powietrzem ucinając piosenkę w pół wersu. Przede mną stała niezwykle piękna dziewczyna o delikatnych rysach i o smukłej sylwet­ce. Miała na sobie sukienkę z kory drzewa, a długie włosy w kolorze żołędzi były ozdobione liśćmi dębu. Patrzyła na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. – Witajcie młodzi herosi – powiedziała do nas śpiewnie. – Jestem Belanida. – Witamy cię driado ...