Rozdział 9 / Bitwa nad
potokiem
Wstałam z rana czując zmęczenie po
krótkim śnie. Chętnie położyłabym się i ponownie zasnęła, ale wiedziałam, że
mam sporo zadań na dziś. Zajrzałam do swojej walizki i znalazłam szare dresy
idealne do ćwiczeń. Założyłam je szybko za parawanem i wyszłam do łazienki. Pewnie
powinnam najpierw się umyć, potem przebrać, ale nie miałam ochoty biegać po
obozie w piżamach… Moja nocna wyprawa stanowczo wystarczyła.
W łazience natknęłam się na dwie
siostry Janete i córkę Iris, którą widziałam już w stajniach. Przywitałam
się radośnie i wskoczyłam szybko pod prysznic. Chłodna woda podziałała na mnie
orzeźwiająco. Potem ustawiłam się przy zlewie, żeby umyć zęby. Dziewczyny rozmawiały
o ciuchach i chłopakach. Takie zwykłe rozmowy, jak to u nastolatek…
– Elpi, czy ciebie i Phila coś łączy?
Jedna z dziewcząt o krótkich, blond
włosach stanęła nagle tuż obok mnie. To ona była na warcie przy Runie, kiedy
w obozie pojawiła się moja mama. Uśmiechnęłam się do niej i pokręciłam
głową.
– Jesteśmy przyjaciółmi –
odpowiedziałam spokojnie nakładając pastę na szczoteczkę.
– Aha… To dobrze. Philos to
najprzystojniejszy i najciekawszy chłopak na obozie. Jakby się okazało, że jest
zajęty… Cóż… ta dziewczyna będzie miała przerąbane. – Spojrzała w lustro wprost
w moje odbicie. – To tak mówię, by cię ostrzec.
– Dzięki, ale nie sądzę, by mi to
groziło.
– Wiem co widzę… Tylko cię przyjaźnie
ostrzegam – dziewczyna nie wydawała się być przekonana moimi słowami.
– Merida zostaw ją. Musimy iść na
zbiórkę – jej siostra pociągnęła ją za rękę w stronę wyjścia. – Do zobaczenia
na śniadaniu – rzuciła w moją stronę.
Odmachałam jej mając usta pełne wody.
Dziewczyny wyszły, a ja zostałam sama w łazience. Nie miałam ochoty na
spotkanie z mieszkankami domków numer 5 czy 10, więc skończyłam szybko swoją
poranną toaletę i wybiegłam do Dwudziestki Dwójki.
Pod drzwiami domku numer 20
sąsiadującego z moim stali Bradley, Rick i Phillip. Pomachałam do nich na
dzień dobry i czmychnęłam do swojego mieszkania. Pete siedział na swoim łóżku
i marudził, że w wakacje musi tak wcześnie wstawać. Zaśmiałam się z tego.
Doskonale go rozumiałam. Było kilka minut po siódmej. Sama się sobie dziwiłam,
że udało mi się wstać bez żadnego budzika. Może ujawniały się u mnie kolejne
niezwykłe zdolności?
Nie zdążyłam dojść do swojego łóżka,
kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę! – odezwał się chłopak.
Drzwi się otworzyły i do środka weszli
Brad z Philem. Zerknęłam na nich nerwowo, czułam się dziwnie w obecności
Jacksona. Na szczęście oni podeszli do Petera, który siedział na swoim łóżku.
– Jak się masz? – zagadnął do niego syn
Hekate. – Słyszałem o twojej mamie. Nasze kondolencje. Chciałem ci powiedzieć,
że masz tu w nas rodzinę i przyjaciół. Możesz na nas liczyć.
Pete kiwnął głową, a ja zdałam sobie
sprawę, że nic nie wiem na temat losów jego rodziny oraz zdarzeń, przez które
się tu znalazł.
– Obóz jest wspaniałym miejscem, na
pewno go pokochasz – powiedział Phillip ciepłym tonem spoglądając na mnie z
lekkim uśmiechem.
Odwróciłam wzrok i skupiłam się na
odkładaniu kosmetyczki na miejsce.
– Dzięęki… – głos Pete’a zdradzał
targające nim silne emocje. – Jeszcze nie potrafię uwierzyć w to, co się
stało… Cały czas mam wrażenie, że to sen, że mama zaraz tu wejdzie.
Głos mu się załamał i odwrócił się w
stronę ściany. Podeszłam szybko do chłopaków. Zganiłam spojrzeniem Bradleya za
rozpoczynanie tak drażliwego tematu. Zrozumiał i odsunął się od łóżka. Jeśli
mama tego dzieciaka nie żyła, wspominanie jej nie było dobrym pomysłem…
– Jesteśmy wszyscy razem – powiedziałam
spokojnie. – Czy mamy już taktykę na dzisiejszą bitwę o sztandar? – spytałam
zmieniając temat. Peter potrzebował czasu, aby dojść do siebie.
– Oczywiście – Phil podchwycił temat. –
Jany właśnie omawia ją ze swoim rodzeństwem i przedstawicielami innych
domków.
– A słyszałam o tym. Widziałam się z
Meridą i jeszcze jedną… jak jej na imię?
– Pewnie masz na myśli Emily. Wszyscy
jednak nazywają ją Mily.
– A córka Bogini Tęczy jak ma na imię?
– spytałam zaciekawiona.
– Lily, Lily Roberts.
Pokręciłam głową.
– Nie zapamiętam… – jęknęłam.
Phil uśmiechnął się promiennie, a Brad
zaśmiał się cicho.
– Nauczysz się, zobaczysz – rzucił
lekko.
– Ile domków jest z nami? I dlaczego
nasz domek nie jest na naradzie? – zapytałam ciekawa.
Phillip wzruszył ramionami.
– Jeśli policzyć mnie i Amber jako
przedstawicieli trójki, to łącznie jest dziewięć na osiem. Może stwierdzili, że
po prostu przekażą wam wieści.
– Ładnie – uśmiechnęłam się lekko.
Właściwie, to nie miałam ochoty tam być. – A wy? Czemu nie jesteście na
naradzie?
Phillip burknął coś w stylu „a po co mi
to” i odszedł w stronę drzwi. Bradley oparł się o ścianę i spojrzał na
mnie znudzonym wzrokiem.
– Grupowym u mnie jest Sarah, nasza
jedyna siostra, nasza księżniczka. Nazywamy ją Śnieżką, bo ma na nazwisko
White.
– Pasuje – przyznałam.
Peter odwrócił się do nas i uśmiechnął
się niepewnie. Doszedł do siebie.
– Jakiego koloru mamy sztandar? –
spytał.
– Niebieski. Przeciwnicy mają czerwony
– odpowiedział Phillip.
Niebieski to kolor nieba i idealnie mi
odpowiadał. Tym bardziej, że był to mój ulubiony kolor. Kiwnęłam więc głową z
aprobatą.
– Czy możemy iść na śniadanie? –
spytałam mając ogromna potrzebę wyjść z budynku.
Chłopaki z entuzjazmem przyjęli mój
pomysł.
Reszta dnia minęła mi bardzo
intensywnie. Podczas śniadania Amber wyjaśniła mi taktykę gry. Zgodziła się
również pomóc mi w treningu. Phillip znów siedział z dziećmi Nemezis. Tym razem
nie spojrzał na mnie ani razu. Cóż… było mi z tego powodu trochę przykro.
Nauka walki sztyletami okazała się
znacznie ciekawsza i przyjemniejsza niż walka mieczem. Moja przyjaciółka
ćwiczyła mnie osobiście z dala od reszty, w pobliżu zbrojowni. Trening był tak
ciężki i intensywny, że nie miałam czasu myśleć o niczym. Kiedy skończyłyśmy
ociekałam potem, a mięśnie rąk bolały niemiłosiernie.
– Nie wiem, jak ja dam dziś radę… –
przyznałam idąc w stronę Wielkiego Domu.
– Na pewno sobie poradzisz. Z resztą,
ty masz tylko odciągnąć uwagę Ruby i reszty. Przy okazji pokażesz im, co
potrafisz.
– O tak, dobrze by było! A Phil da mi
przestrzeń, czy będzie za mną łaził i mnie pilnował?
Amber zaśmiała się na moje słowa.
– Nie wiem, ale obawiam się, że będzie
cię śledził.
– Już wiem komu obiecał opiekować się
mną.
Opowiedziałam jej swoje spotkanie z
Wyrocznią. Dziewczyna była pod wielkim wrażeniem. Okazało się, że ona nigdy
osobiście jej nie spotkała. Wiedziała natomiast, że kobieta nazywała się
Rachel Elisabeth Dare.
– Jest przyjaciółką moich rodziców z
czasów nastoletnich. Przebywa w obozie, ale rzadko się nam ukazuje. Robi to
tylko wtedy, kiedy ma do przekazania komuś jakąś przepowiednię i misję.
– Skoro spotkała się z Philem, to
znaczy, że ja byłam jego misją?
– Na to wygląda, chociaż nic mi nie
mówił. Byłam pewna, że to mama go prosiła, by pojechał. O tym, że jesteś
gdzieś tam ukryta, że grozi ci niebezpieczeństwo dowiedział się Chejron. Nie
wiem skąd. Przyszedł do nas z prośbą o pomoc. Od początku miałam jechać ja i
Dexter. Później dołączył mój braciszek i to on automatycznie stał się naszym
szefem. Był przy tym strasznie męczący.
Mogłam to sobie jedynie wyobrazić.
Chciałam ją wypytać dokładnie o całą ich podróż, ale dotarłyśmy do Wielkiego
Domu. Amber wbiegła szybko po schodach krzycząc, że potrzebujemy porządnego
prysznica. Jej mama zganiła ją za robienie hałasu i kazała nam iść na piętro.
Pierwszy raz byłam w części domu zamieszkanej przez Jacksonów. Znajdowały się
tam trzy sypialnie, gabinet i całkiem spora łazienka wyłożona biało szarymi kafelkami.
Wzięłam prysznic i przebrałam się w
dżinsy i niebieską koszulkę z logiem Obozu Herosów. Amber miała na sobie taką
samą.
– Czas na lunch – stwierdziła i
pociągnęła mnie w dół, w stronę kuchni. – Dziś zjesz z nami tutaj.
Nie protestowałam. Byłam z tego bardzo
zadowolona. Kuchnia okazała się bardzo przytulna. Ściany zostały wyłożone
sosnowym drewnem. Szafki również drewniane pomalowano na biało. Dębowy stół
stał pod oknem, a wokół niego stały krzesła z plecionymi siedziskami. Usiadłam
na jednym z nich i rozejrzałam się w poszukiwaniu obrazów czy innych dzieł
sztuki. Poza niewielką figurką sowy na parapecie, nie było niczego.
– Podoba ci się? – zapytała pani
Jackson.
Stała przy kuchence i trzymała w ręku
patelnię. Obok na szafce znajdował się talerz ze stertą naleśników.
– Niezwykłe miejsce. Cały dom jest
niezwykły – przyznałam.
– Chaíromai* –
odpowiedziała z uśmiechem.
Jej córka podała mi z jednej z szafek
naczynia, a potem sztućce, które rozłożyłam na stole. Kiedy zastawa była
gotowa, w kuchni pojawił się pan Jackson. Przywitał mnie wesoło. Był ciekaw,
jak się czuję na obozie, więc mu odpowiedziałam, że powoli zaczynam się oswajać
z tym miejscem. Zadowolony powiedział, że zawsze będę mile widziana w ich
domu.
Naleśniki były pyszne i nie mogłam przestać
się ich nachwalić. Kiedy skończyłyśmy z Amber jeść, jej mama życzyła nam
powodzenia w bitwie i wygoniła z domu.
– Bo się spóźnicie! – krzyknęła.
Miała rację. Nie miałyśmy zbyt wiele
czasu.
*Chaíromai (czyt. Cherome) - cieszę się [Χαίρομαι].
I się zacznie! W końcu mamy bitwę o sztandar. Jak zachowa się Phillip? Czy Elpi podoła? wszystko się okaże!
GG
Komentarze
Prześlij komentarz