Śniadanie jadłam w towarzystwie Sarah i
Amber. Miałam kiepski nastrój. Dziewczyny zdawały się to widzieć, więc nie
wciągały mnie do rozmowy. Ja byłam zaprzątnięta swoimi myślami. Rozważałam, co
powinnam teraz zrobić. Żałowałam, że nie ma przy mnie mamy. Potrzebowałam
rozmowy z nią. Odkąd poczyniłam postępy w blokowaniu swojego umysłu, nie czułam
tak silnej obecności mojej matki. Tęsknota za nią pozbawiła mnie apetytu. W
końcu odsunęłam talerz i przysunęłam się do dziewcząt.
– Nie wiecie, gdzie mogę znaleźć jakąś
tęczę? Chcę pogadać z mamą.
– Pewnie. W domku mojego dziadka
znajdziesz źródełko. Zaprowadzę cię tam. – Amber uśmiechnęła się lekko do
mnie. – Wszystko w porządku? – szepnęła zatroskana.
– Nie bardzo… – przyznałam – Możemy
odpuścić sobie mój trening dzisiaj?
Moja przyjaciółka uśmiechnęła się
zmieszana.
– Musisz spytać o to Phila… To on miał
cię dzisiaj trenować. Ja mam jechać z mamą do miasta po zakupy…
Jęknęłam. Dziewczyny spojrzały na mnie
uważnie.
– Pokłóciliście się? – spytała Sarah.
– Nie my… raczej on i Brad… i…
Czułam się bardzo skrępowana. Amber
chyba zrozumiała, bo uścisnęła mnie mocno i wyszeptała mi do ucha parę słów
pocieszenia po grecku. Sarah nic nie powiedziała tylko uśmiechnęła się, a
potem zerknęła za mnie. Wiedziałam, że patrzy w stronę chłopaków. Ja się nie odważyłam.
– Amber skończyłaś? Możemy iść? Dłużej
tu nie wytrzymam… – jęknęłam.
Dziewczyna zaśmiała się lekko i
pokiwała głową. Dopiła swój napój, skończyła tosta i wstała.
– Jakby ktoś nas szukał, będziemy w
Trójce. Ale niech nam nie przeszkadzają, jeśli to nie będzie ważne. Mamy parę
spraw do obgadania z jej mamą.
Sarah mrugnęła, że rozumie i życzyła
nam miłego dnia.
Domek Posejdona okazał się niezwykle
jasny i przestronny. Był zdecydowanie najdłuższy ze wszystkich domków w obozie.
Ściany zostały zrobione z szarego kamienia wapiennego ozdobionego muszlami i
koralowcami. Z sufitu zwieszały się ozdobne hipokampy i rozgwiazdy. Okna były
duże i wychodziły bezpośrednio na morze. Pod jedną ze ścian stała fontanna wykonana
z tego samego kamienia. Po środku niej znajdowała się błyszcząca ryba. Z jej
pyska tryskała woda tworząc lekką mgiełkę. Amber podeszła do okna i otworzyła
je na oścież. Promienie słoneczne przedostały się do środka i oświetliły
mgiełkę wodną tworząc piękną tęczę. Sięgnęłam do muszli stojącej obok i
chwyciłam drachmę.
– Wiesz, nigdy tego nie robiłam… –
stwierdziłam niepewnie.
– Kalá,* chcesz rozmawiać z mamą w Jacksonville Beach, Sostá?** – moja przyjaciółka mówiła tonem znawczyni. Najwyraźniej robiła to już
nieraz.
– Tak. Podać dokładny adres?
– Nie, nie trzeba.
Amber podeszła do mnie. Wzięła drachmę
z mojej ręki. Rzuciła ją w stronę tęczy i powiedziała:
– Bogini, przyjmij moją ofiarę.
Moneta zniknęła, a tęcza zamigotała.
– Augerinos Iliakos, Jacksonville
Beach.
Przyszło mi do głowy, że Bogini Tęczy,
może nie wiedzieć, gdzie dokładnie ma szukać mojej mamy, ale w tym momencie, w
tęczy pojawił się obraz naszej kuchni. Poczułam ucisk w żołądku. Mama
ubrana w żółtą sukienkę, pochylała się nad zlewem. Wyglądała tak samo jak
zawsze. Obraz był tak wyraźny, jakbyśmy stały na przeciwko siebie.
– Mamo! – krzyknęłam.
Odwróciła się od razu, a gdy mnie
zauważyła, na jej twarzy rozgościł radosny uśmiech.
– Agápi
mou! Tak się cieszę, że cię widzę. Co u ciebie?
– Wiele się dzieje… – głos mi drżał –
Nie wiem od czego zacząć… Masz czas?
Zaśmiała się i zerknęła w stronę drzwi,
które znajdowały się poza obrazem w tęczy.
– Dla ciebie zawsze. Może tak
porozmawiamy inaczej? Bezpośrednio?
Zrobiłam wielkie oczy i rozdziawiłam
usta. Serce zabiło mi mocniej z radości.
– A mogłabyś tu przyjechać? – pisnęłam.
– Physiká,
przecież jestem boginią. Nie muszę przyjeżdżać. – Zaśmiała się.
Poczułam się głupio. Widząc ją, jak
sprząta, łatwo było mi zapomnieć o tym, że jest kimś więcej niż tylko moją mamą.
Amber, która stała z boku przy oknie, spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Po
chwili machnęła ręką w stronę tęczy i obraz się rozmył. Już chciałam ją
skarcić, kiedy poczułam, że ktoś mnie obejmuje. Mama już stała koło mnie.
– Jesteś tu! Dhen pistévo!^
Tuliłam się do niej długo. Kiedy w
końcu się od niej odsunęłam, okazało się, że zostałyśmy same. Usiadłyśmy na
jednym z łóżek i zaczęłam swoją opowieść. Mama słuchała z uwagą. Przez cały
czas była spokojna i uśmiechnięta. Po jej zdawkowych reakcjach zauważyłam, że
wiedziała, co działo się na obozie. Bardziej interesowały ją moje odczucia, a
nie fakty. Opowiedziałam jej, więc o tym, co martwiło mnie najbardziej – o
konflikcie między Phillipem i Bradleyem oraz tym, że lubiłam obu
chłopaków w ten sam sposób…
– I co ja mam teraz robić? – zapytałam
zmartwiona.
Rozejrzałam się przy tym. Bałam się, że
Phil może przyjść do domku, skoro czasami tu mieszkał.
– Agápi
mou, a czego ty właściwie chcesz? Czy nie jest tak, że na siłę chcesz sobie
znaleźć chłopaka? Wszystko jedno jakiego?
Spojrzałam na mamę zaskoczona. Chciałam
zaprzeczyć, ale jej uważny wzrok sprawił, że się zaczęłam zastanawiać… Przez
ostatnie lata w szkole wodziłam oczami za Loganem, najmilszym koszykarzem,
jakiego znam. Pomagałam mu w nauce biologii. Gdy zbliżały się wakacje moje
zainteresowanie zmieniało się na Ruperta, który co rok przyjeżdżał do nas
z rodziną. A teraz będąc na obozie zapomniałam o obu chłopcach i
zwróciłam uwagę na dwóch przyjaciół.
– Ciekawe, bo Phillip i Brad, to
pierwsi chłopcy z obozu, z jakimi rozmawiałaś, jak tu przyjechałaś, prawda?
Dextera nie liczę. – Mama uśmiechnęła się przebiegle.
– Chyba tak… – westchnęłam.
– To może skup się na ćwiczeniach.
Odsuń od siebie romanse, póki nie odkryjesz, czego tak naprawdę chcesz.
Pokiwałam głową, jak zwykle miała
słuszność. Objęłam ją mocno.
– Dziękuję, wiedziałam, że ty mi
pomożesz. Teraz muszę tylko z nimi pogadać, powiedzieć, że nie chcę psuć ich i
naszej przyjaźni… – skrzywiłam się. – To trudniejsze niż walka wręcz.
Mama zaśmiała się wesoło.
– Nikt nie powiedział, że będzie łatwo.
Siedziałyśmy jeszcze chwilę. Mama
opowiedziała mi, co się dzieje u Lyry. Wyczarowała nawet papier, bym mogła
napisać do przyjaciółki list.
– Jest przekonana, że zabrali ci tu
komórkę. Jest zła, że nie ma wieści od ciebie, więc może jej coś napiszesz?
Wzięłam się za pisanie z ogromną
radością. Opisałam swoich nowych przyjaciół, a także swój domek. Opisałam
niektóre zajęcia i bitwę o sztandar. Opuściłam tylko wszystkie krwawe i
niebezpieczne szczegóły. Kiedy skończyłam, mama chwyciła list i schowała go do
kieszeni.
– Znam najszybszą pocztę na świecie.
Zajmę się tym. – Pogłaskała mnie po włosach. – Jak Lyra będzie chciała ci
odpisać, dostaniesz przesyłkę. A teraz muszę wracać do obowiązków.
Wstałyśmy z łóżka i pożegnałyśmy się
gorąco. Mama życzyła mi jeszcze siły na kolejne dni. Ucałowała mnie i
pobłogosławiła swoją mocą. Potem odeszła na dwa kroki i się rozmyła. Zostałam
sama w domku. Rozejrzałam się po nim po raz ostatni i wyszłam na zewnątrz. Żar
rozlewający się z nieba był straszny. Pociłam się w swojej długiej granatowej
tunice. Zdecydowałam się, że ją zmienię i ruszyłam w stronę swojego domku.
– Elpidha!
Odwróciłam się. Parę jardów ode mnie
stał Chejron w swojej pełnej postaci. Pogalopował do mnie, gdy odwróciłam się
do niego.
– Szukaliśmy ciebie. Chodź, jest ktoś,
kto chce z tobą porozmawiać – jego ton był oficjalny, a zielone oczy patrzyły
na mnie smutno.
– Coś się stało? Czy ja coś zrobiłam? –
zawahałam się. Może rozmowa z mamą, nie była zgodna z regulaminem obozu?
– Po prostu chodź ze mną.
Przełknęłam głośno ślinę i ruszyłam za
trenerem. Prowadził mnie do Wielkiego Domu. Nie odzywał się przez całą drogę.
Widziałam napięcie w jego postawie. Przez to wszystko ja też się spinałam. Z
każdym krokiem czułam większe zdenerwowanie. Czy zrobiłam coś strasznego?
Żałowałam, że mama ze mną nie została. Żałowałam, że nie było koło mnie Amber,
Jany lub Śnieżki.
Centaur zatrzymał się przed schodami na
ganek i wskazał, bym weszła do środka. Ruszyłam przed siebie z ciężkim sercem.
Weszłam do salonu powolnym krokiem i rozejrzałam się niepewnie. W środku
zastałam trzy osoby. Phillip stał najbliżej drzwi. Kiedy weszłam uśmiechnął
się do mnie pokrzepiająco ustami, oczy jednak miał smutne. Jego tata stał po
środku pokoju. Był zwrócony w stronę okna. Słysząc moje kroki odwrócił się do
mnie.
– Elpidho, jest ważna sprawa. Jest
ktoś, kto chce z tobą porozmawiać – powiedział cicho, ale poważnie.
Dopiero wtedy spojrzałam na trzecią
osobę, która stała pod oknem, bokiem do mnie. Był to młody mężczyzna o blond
włosach zaczesanych do tyłu. Miał na sobie jeansy i złotą koszulkę. Mógł mieć
najwyżej 22 lata. Kiedy odwrócił się twarzą do mnie, wciągnęłam powietrze ze
świstem. Wszędzie poznałabym ten uśmiech…
– Yeia
sou, Liakáda mou^^ –
przywitał się Apollo.
*Kalá
(czyt.
Kala) - dobrze [καλά].
**Sostá?
(czyt. Sosta?) - dobrze, słusznie, tu: czyż nie?/prawda? [σωστά;].
^Dhen
pistévo (czyt. Den pistewo) – nie wierzę [δεν πιστεύω].
^^Yeia
sou, Liakáda mou. (Czyt. Ja su, Liakada mu) – Witaj, Słoneczko moje.
[Γεια σου, Λιακάδα μου].
Matka zawsze pomoże i wysłucha. Przyjemnie jest mieć matkę - boginię. Ale dlaczego Chejron szukał Elpis? Co ją czeka?
Hmmm... Pomysły w głowie się mnożą.
ABala
Komentarze
Prześlij komentarz