Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja miłości" Rozdział 22 cz.3


Spojrzałam w górę w stronę czarnego nieba i wyciągnęłam ręce do góry. Kolorowa jasność rozbłysnęła wokół mnie. Utworzyły czerwono-zieloną półkulę. Po dłuższej chwili czerwień zdominowała, bo skupiłam swoje myśli na Brożce. Tu już nie chodziło o moją miłość do Phillipa, ale o coś więcej. Broszka została z troski i miłości przekazana przez dziadka dla wnuków. Miała zapewnić im bezpieczeństwo, pomagała im zachować bliskość i troszczyć się o siebie. Ja otrzymałam ją od Amber. Dała mi broszkę, ze szczerego serca i z troski. Chciała mnie chronić. Ta niewinna cześć biżuterii stała się pomostem, który był potrzebny do roz­niecenia Światła Miłości, bo tam gdzie jest chęć ochrony innych, troska i opieka, tam też po­jawia się miłość.
Skupiłam się na tych myślach z uśmiechem na twarzy. Czerwony blask wzbił się do góry rozpraszając ciemność wokół mnie. Nie miałam czasu zastanawiać, się, co sąsiedzi powiedzą, gdy to zobaczą. Skoncentrowałam się na odnalezieniu broszki.
– Chcę odnaleźć skradzioną broszkę, dar od serca, dar ochrony, symbol miłości… – sze­pnęłam zamykając oczy.
Prawą rękę położyłam na sercu. Czułam ciepło płynące ze światła. Wkrótce poczułam jak unoszę się w powietrzu. Lekki ciepły wiatr wzbił się wokół mnie. Nie otwierałam oczu, nie czułam takiej potrzeby. I tak widziałam doskonale co się ze mną dzieje okiem swojego umysłu. Wyczuwałam swoje otoczenie. Stałam na czymś bardzo miękkim. Wydawało się, że wstążki światła uwiły się pod moimi stopami tworząc coś w rodzaju dywanika. Reszta Światła Miłości otoczyła mnie jak bańka mydlana.
Byłam już dobry metr nad ziemią, kiedy wyciągnęłam rękę w stronę Iana.
– Lecisz ze mną? – spytałam nie otwierając oczu i pilnując skupienia.
– Eee… a mogę? – jego głos był niepewny.
– Masz szansę to naprawić, kuzynie. – Kiwnęłam ręką ponaglając go.
Nie musiałam go dłużej namawiać. Chłopak chwycił moją wyciągniętą rękę i sekundę później sam wzbił się w powietrze obok mnie. Nie wydawał się być zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale nic nie mówił. Byłam mu za to wdzięczna. Skupiłam się na świetle, które miał nas poprowadzić. Siłą umysłu popchnęłam je w górę. Nie zostało nam wiele czasu na wykonanie zadania.
Najpierw wzlecieliśmy wysoko nad domy i drzewa. Dopiero po chwili skierowaliśmy się w stronę północną. Z każdą milą, którą przebywaliśmy powietrze robiło się zimniejsze. Na szczęście mój ciepły wiatr, wirujący dookoła, ogrzewał nas wystarczająco. Ian z początku chwiał się lekko. Widać było, że nie czuł się komfortowo. W końcu stanął pewnie na miękkim świetlistym dywaniku bardzo blisko mnie. Miałam ochotę skomentować jego zachowanie, ale nie chciałam się rozpraszać jeszcze bardziej. Ilekroć pozwalałam myślom odlecieć gdzieś na bok – zwalnialiśmy. Musiałam wówczas znów przywołać twarze Amber i Phillipa przed ocza­mi, a następnie skupić się na obrazie broszki.
Nie umiem powiedzieć jak długo lecieliśmy, bo słońca kompletnie nie było widać. Zu­peł­nie, jakbyśmy mieli jakieś nagłe zaćmienie, albo noc w środku dnia. W końcu w oddali zau­ważyłam oczami umysłu pojedyncze, ale bardzo jasne światło. Kierowaliśmy się w tamtą stro­nę. Skoncentrowałam się na tym świetle i z każdą sekundą przyspieszaliśmy.
– Zwolnij, bo się rozbijemy! – zawołał mój towarzysz. Miał zachrypnięty głos.
Odetchnęłam głęboko i otworzyłam oczy. Zwolniliśmy jak na zawołanie. Powoli opada­liśmy w stronę światła. Rozejrzałam się przy okazji. Wyglądało na to, że znajdowaliśmy się na jednej z wysepek kanadyjskich pokrytych śniegiem nawet w lato.
– Masz paszport? – spytałam z lekkim uśmiechem kiedy zdałam sobie sprawę, że prze­kroczyliśmy nielegalnie granicę.
– Ta… mam nadzieję, że odstawisz mnie do domu w taki sam sposób.
Nie odpowiedziałam. Niczego nie mogłam obiecać.
Wylądowaliśmy miękko na zbitym śniegu, nieopodal sporej stodoły. To z niej wydobywało się światło. Było niezwykle intensywne. Musiało należeć do Rydwanu Słońca. Patrząc na nie zgasiłam swoje czerwone promienie, które zdawały się niezwykle blade w tej chwili. Momen­talnie zrobiło nam się zimno. Żałowałam, że nie mam na sobie kurtki, albo swojej bluzy. Koszulka, którą dostałam od chłopaka nie dawała mi wystarczającej osłony przed mro­zem. Zer­knęłam na Iana. On też próbował się rozgrzać. Przywołałam więc ciepły wiatr i ka­załam mu ogrzewać nas wiejąc dookoła nas. Gdybym miała pewność, że to bezpieczne, przywo­ła­ła­bym też małą gwiazdę, jednak bałam się, że znów nad nią nie zapanuje.
– To jak chcesz zabrać Rydwan Victorowi? – zagadnął mnie kuzyn.
– Z twoją pomocą. Porozmawiaj z nim – spojrzałam na niego uważnie. – Gdy się pojawił w twojej kuchni, zdawało się, że ty rządzisz całą operacją.
Chłopak się skrzywił. Nagle zauważyłam, że opuściły go jego siła, determinacja, upór i po­tęga, które miał wcześniej. Nie rozumiałam tego. Patrzyłam na niego zaskoczona. Teraz zda­wał mi się mniejszy i delikatniejszy. Jego mięśnie zdawały się być mniejsze. Z twarzy zniknął gniew i władcze rysy twarzy, wzrok złagodniał. Trząsł się lekko.
– Co się dzieje z twoją mocą? Osłabła wyraźnie…
– No właśnie… – westchnął i zacisnął pięści rąk, po czym je rozluźnił. – Nie czuję już pomocy tytanów. Nie zdziwię się, jak przekazali tę moc Hawkowi. Już nie jestem w stanie przy­wołać ciemności. Z chwilą, kiedy wszedłem do tej twojej bańki, ciemność mnie opuściła – spojrzał na mnie.
– Ha! – prychnęłam. – Stin pragmatikótita, i agápi therapévei*… – mruknęłam i zerknęłam w stronę stodoły. Zaczęłam tuptać w miejscu, aby się rozgrzać. Dobrze, że miałam na sobie swoje sportowe buty. – Jak to się stało, że ukradliście Rydwan? Jak tego dokonaliście? Który z was to zrobił? – zadałam pytania, które mnie nurtowały.
– Skoro już musisz to wiedzieć… – jęknął Ian prostując się. Znów spojrzał na swoje ciemne ręce. – Pomysł okradzenia Apolla był Vica. Ja już od dawna szukałem sposobu na dowiedzenie się, czy to ja jestem tą Nadzieją z przepowiedni naszego dziadka. Kiedy pojawiłaś się ty, stało się to moją obsesją. A gdy Victor, którego znam od dawna, zaproponował mi kradzież rydwanu, doszedłem do wniosku, że to dobra okazja, by się pokazać. Ukradliśmy go razem, kiedy ojciec Hawka był zajęty, no… przyglądaniem się tobie – zaśmiał się zerkając na mnie. – Apollo był w tym czasie z jakąś damulką. Mało on rozważny, zostawić rydwan tak po prostu…
– Dla mnie zawsze będzie młokosem… – mruknęłam patrząc w niebo. Miałam nadzieję, że usłyszy to bóg, który zawsze jawił mi się jako zbuntowany, bezczelny nastolatek.
– Wiedziałem, że bogowie mogą mnie podejrzewać, bo jestem Potomkiem Słońca, więc ukrycie rydwanu zleciłem młodemu. Teraz zaczynam tego żałować. Też nie jest specjalnie odpowiedzialny…
Zaśmiałam się na te słowa. Dla mnie on był jeszcze bardziej dziecinny od boga słońca i sztuki. Przypomniałam sobie jak paradował do kuchni. I mało się ze wszystkim nie wygadał. Wydawał się być przy tym bardzo dumny z siebie.
– Ukradłeś rydwan, bo chciałeś walki ze mną? Chciałeś pokazać, że to ty jesteś Nadzieją? Chciałeś mnie pokonać? – rzuciłam te pytania, by mieć pewność.
Ruszyłam w stronę stodoły. Chłopak szedł obok mnie pewnym krokiem i pokiwał głową. Przez chwilę milczał. Miał zaciętą twarz.
– Głupio mi teraz… Wykorzystałem do tego twojego kolegę.
– Skąd wiedziałeś, że to się uda? – zapytałam zaciekawiona. W sumie spotkanie Butlera po mojej ucieczce od przyjaciół zdawało się być przypadkowe, jak to możliwe, że Ian wszystko zaplanował?
– Moc Thei, zapomniałaś? Po prostu wiedziałem, co powinienem zrobić, aby się z tobą spotkać…
– Wszystko jest zapisane… – szepnęłam zdumiona jak to się los plecie.
Podchodziliśmy już bliżej i odnosiłam wrażenie, że jest znacznie cieplej. Śnieg pod naszymi stopami zniknął. Wyglądało na to, że bliskość rydwanu Apollina wpływała na zimny klimat tej wyspy destrukcyjnie.
– On ci tego tak łatwo nie odda, wiesz o tym? – mój ciemnoskóry kuzyn zmienił nagle te­mat. – W ten sposób odgrywa się na wszystkich. Chce tak udowodnić, że powinniśmy się z nim liczyć.
Przytaknęłam z krzywym uśmiechem. Wiedziałam, że czeka mnie kolejna walka. Tym razem jednak czułam siłę i wiedziałam, że sobie poradzę. Mogło być ciekawie…
Stodoła nie była nadzwyczajna. Czarne drewno pamiętało lepsze czasy. Okna były brudne, a drzwi wykrzywione. Byłam pewna, że jeśli je poruszę, ich zardzewiałe zawiasy zaskrzypią. Stałam przed nimi chwilę. Czułam, że Rydwan Słońca i moje rzeczy są w środku. Ale nie czu­łam nic innego. Nie miałam pewności, że Victor czy Rupert tam są. Próbowałam ich zna­leźć, ale coś mi przeszkadzało. W końcu porzuciłam ten pomysł. Wzięłam głęboki oddech i szar­pnę­łam za drzwi.
W środku budynku było gorąco, co było miłą odmianą. Porsche stało przykryte jakąś plandeką, ale światło słoneczne emanowało z niego z ogromną siłą. Nie byłam w stanie patrzeć na nie bezpośrednio. Zmrużyłam oczy i zaczęłam rozglądać się dookoła. Mój plecak, oraz moje ubrania leżały na kupie starych opon. Nie podeszłam do nich, bo coś mi się nie zgadzało. Spodziewałam się pułapki. A przede wszystkim czekałam na spotkanie z bezczelnym synem boga piorunów.
– I gdzie on jest? – spytałam wciąż rozglądając się dookoła.
Odpowiedziała mi cisza. Rozejrzałam się za Ianem i zdałam sobie sprawę, że nie ma go koło mnie. Nie wszedł ze mną do stodoły. Już chciałam za nim zawołać, gdy usłyszałam hałas z zewnątrz. Następnie niezidentyfikowany warkot wstrząsnął całą stodołą. Podbiegłam in­stynktownie do plecaka i narzuciłam go na siebie. Wybiegłam czujna przez drzwi i stanęłam jak wryta. Przed sobą ujrzałam niecodzienny widok. Potomek Słońca leżał obok rozpadającego się płotu, a nad nim stał piekielny ogar.
– Świetnie… – warknęłam i wyciągnęłam z kieszeni plecaka pierścień i bransoletę.


*Stin pragmatikótita, i agápi therapévei (czyt. stin pragmatikotita, i agapi therapewi) - rzeczywiście/w rzeczywistości /faktycznie, miłość leczy [Στην πραγματικότητα, η αγάπη θεραπεύει].



I w końcu dochodzimy do sedna. Czy odzyskanie rydwanu będzie łatwe? Czy uda się pokonać piekielnego ogara? Czy Victor się w ogóle pojawi?
Się okaże wkrótce!
Do napisania!
Gusia

Komentarze

  1. Cześć, może mnie jeszcze pamiętasz. Wejdź kiedyś na starego discorda z Persopedii :)/ ten okropny i zły admin Tęcz :p

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Inspirowane grecką mitologią - "Nadzieja bogów" Prolog

Pierwsza historia, która usilnie chce wyciec z mojej głowy jest inspirowana grecką mitologią, a dokładnie serią książek "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy". Tak wiem, to książka dla dzieci, mimo to urzekła mnie bardzo! A może właśnie dlatego? Cóż… żeby nie przedłużać – zaczynamy! Prolog /Potężny Głos Ubrana byłam w zwiewną sukienkę w kolorze nieba o brzasku słońca – błękitu prze­cho­dzącego w róż. Znajdowałam się w niezwykle pięknym miejscu. Wokół mnie migotało ty­siące różnych świateł, rozświetlających czerń mroku. Byłam urzeczona ich ilością. Zrobiłam krok do przodu i zorientowałam się, że unoszę się w powietrzu... Pode mną, daleko w dole, widziałam biało-niebieskie plamy. Coś mi te plamy przypominały… Rozejrzałam się. Tuż za mną z daleka zauważyłam niezwykłą jasność. Z początku była delikatna, z czasem jednak nabierała inten­sy­wności, w końcu musiałam odwrócić wzrok.  – Nie powinnaś tam patrzeć – usłyszałam. Spojrzałam zaskoczona ...

"Nadzieja bogów" Rozdział 23 cz.2

– Vic oddawaj Rydwan, to już nie jest śmieszne – Ian zgrzytnął zębami i zacisnął pięści. – Nie ma mowy. Dlaczego miałbym Wam oddać mój skarb? – zaśmiał się dzieciak. – skarb? Po co ci on? – zapytałam. – Apollo ma za dużo obowiązków, nie sądzicie? Spojrzałam na syna Zeusa z powątpiewaniem. Nie wierzyłam w jego słowa. Chłopak był zbyt zadufany w sobie, by pomyśleć o innych. Ian najwyraźniej myślał tak samo, bo przewrócił oczami. – A o co dokładnie chodzi Hawk? – warknęłam podchodząc bliżej. Czułam narastającą wściekłość. – No cóż… – wzruszył ramionami – Wiedziałem, że nie łatwo będzie was przekonać, więc przejdę do sedna. – Przestał się uśmiechać i spojrzał z powagą. – W końcu mój ojciec zwróci na mnie uwagę. Warknęłam nie mogąc powstrzymać frustracji i spojrzałam w górę. Zeusie, dlaczego muszę rozwiązywać twoje rodzinne problemy z ciebie? Może go przywołać do porządku? – krzyknęłam w myślach. Coś mi jednak mówiło, że nic z tego nie będzie. Bóg Piorunów ustalił dawno te...

"Nadzieja bogów" Rozdział 16 cz.2

Kiedy doszliśmy do celu, poczułam przyjemny powiew wiatru. Wiedziałam, że jestem tam, gdzie być powinnam. Ale jak miałam znaleźć dziewczynę? Zaczęliśmy się uważnie rozglądać, badać drzewa. Sarah szeptała zaklęcia, Janete dokła­dnie przyglądała się pniom, a Phillip badał podłoże. Przez chwilę obserwowałam ich z uśmie­chem. Byłam szczęśliwa, że miałam ich przy sobie. W końcu zamknęłam oczy i przywołałam obraz młodej dziewczynki śpiewającej piosenkę. Słowa piosenki same przyszły mi do głowy. Po chwili zaczęły płynąć z moich ust. Poczułam dziwną wibrację w powietrzu. Otworzyłam oczy i zaskoczona zachłystnęłam się powietrzem ucinając piosenkę w pół wersu. Przede mną stała niezwykle piękna dziewczyna o delikatnych rysach i o smukłej sylwet­ce. Miała na sobie sukienkę z kory drzewa, a długie włosy w kolorze żołędzi były ozdobione liśćmi dębu. Patrzyła na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. – Witajcie młodzi herosi – powiedziała do nas śpiewnie. – Jestem Belanida. – Witamy cię driado ...