Spojrzałam
w górę w stronę czarnego nieba i wyciągnęłam ręce do góry. Kolorowa jasność
rozbłysnęła wokół mnie. Utworzyły czerwono-zieloną półkulę. Po dłuższej chwili
czerwień zdominowała, bo skupiłam swoje myśli na Brożce. Tu już nie chodziło o
moją miłość do Phillipa, ale o coś więcej. Broszka została z troski i miłości
przekazana przez dziadka dla wnuków. Miała zapewnić im bezpieczeństwo, pomagała
im zachować bliskość i troszczyć się o siebie. Ja otrzymałam ją od Amber.
Dała mi broszkę, ze szczerego serca i z troski. Chciała mnie chronić. Ta
niewinna cześć biżuterii stała się pomostem, który był potrzebny do rozniecenia
Światła Miłości, bo tam gdzie jest chęć ochrony innych, troska i opieka, tam
też pojawia się miłość.
Skupiłam
się na tych myślach z uśmiechem na twarzy. Czerwony blask wzbił się do góry
rozpraszając ciemność wokół mnie. Nie miałam czasu zastanawiać, się, co sąsiedzi
powiedzą, gdy to zobaczą. Skoncentrowałam się na odnalezieniu broszki.
– Chcę
odnaleźć skradzioną broszkę, dar od serca, dar ochrony, symbol miłości… – szepnęłam
zamykając oczy.
Prawą
rękę położyłam na sercu. Czułam ciepło płynące ze światła. Wkrótce poczułam jak
unoszę się w powietrzu. Lekki ciepły wiatr wzbił się wokół mnie. Nie otwierałam
oczu, nie czułam takiej potrzeby. I tak widziałam doskonale co się ze mną
dzieje okiem swojego umysłu. Wyczuwałam swoje otoczenie. Stałam na czymś bardzo
miękkim. Wydawało się, że wstążki światła uwiły się pod moimi stopami tworząc
coś w rodzaju dywanika. Reszta Światła Miłości otoczyła mnie jak bańka mydlana.
Byłam
już dobry metr nad ziemią, kiedy wyciągnęłam rękę w stronę Iana.
–
Lecisz ze mną? – spytałam nie otwierając oczu i pilnując skupienia.
– Eee…
a mogę? – jego głos był niepewny.
– Masz
szansę to naprawić, kuzynie. – Kiwnęłam ręką ponaglając go.
Nie
musiałam go dłużej namawiać. Chłopak chwycił moją wyciągniętą rękę i sekundę
później sam wzbił się w powietrze obok mnie. Nie wydawał się być zadowolony z
takiego obrotu sprawy, ale nic nie mówił. Byłam mu za to wdzięczna. Skupiłam
się na świetle, które miał nas poprowadzić. Siłą umysłu popchnęłam je w górę.
Nie zostało nam wiele czasu na wykonanie zadania.
Najpierw
wzlecieliśmy wysoko nad domy i drzewa. Dopiero po chwili skierowaliśmy się
w stronę północną. Z każdą milą, którą przebywaliśmy powietrze robiło się
zimniejsze. Na szczęście mój ciepły wiatr, wirujący dookoła, ogrzewał nas
wystarczająco. Ian z początku chwiał się lekko. Widać było, że nie czuł się
komfortowo. W końcu stanął pewnie na miękkim świetlistym dywaniku bardzo blisko
mnie. Miałam ochotę skomentować jego zachowanie, ale nie chciałam się
rozpraszać jeszcze bardziej. Ilekroć pozwalałam myślom odlecieć gdzieś na bok –
zwalnialiśmy. Musiałam wówczas znów przywołać twarze Amber i Phillipa przed
oczami, a następnie skupić się na obrazie broszki.
Nie
umiem powiedzieć jak długo lecieliśmy, bo słońca kompletnie nie było widać. Zupełnie,
jakbyśmy mieli jakieś nagłe zaćmienie, albo noc w środku dnia. W końcu w oddali
zauważyłam oczami umysłu pojedyncze, ale bardzo jasne światło. Kierowaliśmy
się w tamtą stronę. Skoncentrowałam się na tym świetle i z każdą sekundą
przyspieszaliśmy.
–
Zwolnij, bo się rozbijemy! – zawołał mój towarzysz. Miał zachrypnięty głos.
Odetchnęłam
głęboko i otworzyłam oczy. Zwolniliśmy jak na zawołanie. Powoli opadaliśmy
w stronę światła. Rozejrzałam się przy okazji. Wyglądało na to, że
znajdowaliśmy się na jednej z wysepek kanadyjskich pokrytych śniegiem nawet w
lato.
– Masz
paszport? – spytałam z lekkim uśmiechem kiedy zdałam sobie sprawę, że przekroczyliśmy
nielegalnie granicę.
– Ta…
mam nadzieję, że odstawisz mnie do domu w taki sam sposób.
Nie
odpowiedziałam. Niczego nie mogłam obiecać.
Wylądowaliśmy
miękko na zbitym śniegu, nieopodal sporej stodoły. To z niej wydobywało się
światło. Było niezwykle intensywne. Musiało należeć do Rydwanu Słońca. Patrząc
na nie zgasiłam swoje czerwone promienie, które zdawały się niezwykle blade w
tej chwili. Momentalnie zrobiło nam się zimno. Żałowałam, że nie mam na sobie
kurtki, albo swojej bluzy. Koszulka, którą dostałam od chłopaka nie dawała mi
wystarczającej osłony przed mrozem. Zerknęłam na Iana. On też próbował się
rozgrzać. Przywołałam więc ciepły wiatr i kazałam mu ogrzewać nas wiejąc
dookoła nas. Gdybym miała pewność, że to bezpieczne, przywołałabym też małą
gwiazdę, jednak bałam się, że znów nad nią nie zapanuje.
– To
jak chcesz zabrać Rydwan Victorowi? – zagadnął mnie kuzyn.
– Z
twoją pomocą. Porozmawiaj z nim – spojrzałam na niego uważnie. – Gdy się
pojawił w twojej kuchni, zdawało się, że ty rządzisz całą operacją.
Chłopak
się skrzywił. Nagle zauważyłam, że opuściły go jego siła, determinacja, upór i
potęga, które miał wcześniej. Nie rozumiałam tego. Patrzyłam na niego
zaskoczona. Teraz zdawał mi się mniejszy i delikatniejszy. Jego mięśnie
zdawały się być mniejsze. Z twarzy zniknął gniew i władcze rysy twarzy, wzrok
złagodniał. Trząsł się lekko.
– Co się
dzieje z twoją mocą? Osłabła wyraźnie…
– No
właśnie… – westchnął i zacisnął pięści rąk, po czym je rozluźnił. – Nie czuję
już pomocy tytanów. Nie zdziwię się, jak przekazali tę moc Hawkowi. Już nie
jestem w stanie przywołać ciemności. Z chwilą, kiedy wszedłem do tej twojej
bańki, ciemność mnie opuściła – spojrzał na mnie.
– Ha! –
prychnęłam. – Stin pragmatikótita, i
agápi therapévei*…
– mruknęłam i zerknęłam w stronę stodoły. Zaczęłam tuptać w miejscu, aby się
rozgrzać. Dobrze, że miałam na sobie swoje sportowe buty. – Jak to się stało,
że ukradliście Rydwan? Jak tego dokonaliście? Który z was to zrobił? –
zadałam pytania, które mnie nurtowały.
– Skoro
już musisz to wiedzieć… – jęknął Ian prostując się. Znów spojrzał na swoje
ciemne ręce. – Pomysł okradzenia Apolla był Vica. Ja już od dawna szukałem
sposobu na dowiedzenie się, czy to ja jestem tą Nadzieją z przepowiedni naszego
dziadka. Kiedy pojawiłaś się ty, stało się to moją obsesją. A gdy Victor,
którego znam od dawna, zaproponował mi kradzież rydwanu, doszedłem do wniosku,
że to dobra okazja, by się pokazać. Ukradliśmy go razem, kiedy ojciec Hawka był
zajęty, no… przyglądaniem się tobie – zaśmiał się zerkając na mnie. – Apollo
był w tym czasie z jakąś damulką. Mało on rozważny, zostawić rydwan tak po prostu…
– Dla
mnie zawsze będzie młokosem… – mruknęłam patrząc w niebo. Miałam nadzieję, że
usłyszy to bóg, który zawsze jawił mi się jako zbuntowany, bezczelny
nastolatek.
–
Wiedziałem, że bogowie mogą mnie podejrzewać, bo jestem Potomkiem Słońca, więc
ukrycie rydwanu zleciłem młodemu. Teraz zaczynam tego żałować. Też nie jest
specjalnie odpowiedzialny…
Zaśmiałam
się na te słowa. Dla mnie on był jeszcze bardziej dziecinny od boga słońca
i sztuki. Przypomniałam sobie jak paradował do kuchni. I mało się ze wszystkim
nie wygadał. Wydawał się być przy tym bardzo dumny z siebie.
–
Ukradłeś rydwan, bo chciałeś walki ze mną? Chciałeś pokazać, że to ty jesteś
Nadzieją? Chciałeś mnie pokonać? – rzuciłam te pytania, by mieć pewność.
Ruszyłam
w stronę stodoły. Chłopak szedł obok mnie pewnym krokiem i pokiwał głową. Przez
chwilę milczał. Miał zaciętą twarz.
–
Głupio mi teraz… Wykorzystałem do tego twojego kolegę.
– Skąd
wiedziałeś, że to się uda? – zapytałam zaciekawiona. W sumie spotkanie Butlera
po mojej ucieczce od przyjaciół zdawało się być przypadkowe, jak to możliwe, że
Ian wszystko zaplanował?
– Moc
Thei, zapomniałaś? Po prostu wiedziałem, co powinienem zrobić, aby się z tobą
spotkać…
–
Wszystko jest zapisane… – szepnęłam zdumiona jak to się los plecie.
Podchodziliśmy
już bliżej i odnosiłam wrażenie, że jest znacznie cieplej. Śnieg pod naszymi
stopami zniknął. Wyglądało na to, że bliskość rydwanu Apollina wpływała na
zimny klimat tej wyspy destrukcyjnie.
– On ci
tego tak łatwo nie odda, wiesz o tym? – mój ciemnoskóry kuzyn zmienił nagle temat.
– W ten sposób odgrywa się na wszystkich. Chce tak udowodnić, że powinniśmy się
z nim liczyć.
Przytaknęłam
z krzywym uśmiechem. Wiedziałam, że czeka mnie kolejna walka. Tym razem jednak
czułam siłę i wiedziałam, że sobie poradzę. Mogło być ciekawie…
Stodoła
nie była nadzwyczajna. Czarne drewno pamiętało lepsze czasy. Okna były brudne,
a drzwi wykrzywione. Byłam pewna, że jeśli je poruszę, ich zardzewiałe zawiasy
zaskrzypią. Stałam przed nimi chwilę. Czułam, że Rydwan Słońca i moje rzeczy są
w środku. Ale nie czułam nic innego. Nie miałam pewności, że Victor czy Rupert
tam są. Próbowałam ich znaleźć, ale coś mi przeszkadzało. W końcu porzuciłam
ten pomysł. Wzięłam głęboki oddech i szarpnęłam za drzwi.
W
środku budynku było gorąco, co było miłą odmianą. Porsche stało przykryte jakąś
plandeką, ale światło słoneczne emanowało z niego z ogromną siłą. Nie byłam w
stanie patrzeć na nie bezpośrednio. Zmrużyłam oczy i zaczęłam rozglądać się
dookoła. Mój plecak, oraz moje ubrania leżały na kupie starych opon. Nie
podeszłam do nich, bo coś mi się nie zgadzało. Spodziewałam się pułapki. A
przede wszystkim czekałam na spotkanie z bezczelnym synem boga piorunów.
– I
gdzie on jest? – spytałam wciąż rozglądając się dookoła.
Odpowiedziała
mi cisza. Rozejrzałam się za Ianem i zdałam sobie sprawę, że nie ma go koło
mnie. Nie wszedł ze mną do stodoły. Już chciałam za nim zawołać, gdy usłyszałam
hałas z zewnątrz. Następnie niezidentyfikowany warkot wstrząsnął całą
stodołą. Podbiegłam instynktownie do plecaka i narzuciłam go na siebie.
Wybiegłam czujna przez drzwi i stanęłam jak wryta. Przed sobą ujrzałam
niecodzienny widok. Potomek Słońca leżał obok rozpadającego się płotu, a nad
nim stał piekielny ogar.
–
Świetnie… – warknęłam i wyciągnęłam z kieszeni plecaka pierścień i bransoletę.
*Stin pragmatikótita, i agápi therapévei (czyt. stin pragmatikotita, i agapi therapewi) - rzeczywiście/w rzeczywistości /faktycznie, miłość leczy [Στην πραγματικότητα, η αγάπη θεραπεύει].
I w końcu dochodzimy do sedna. Czy odzyskanie rydwanu będzie łatwe? Czy uda się pokonać piekielnego ogara? Czy Victor się w ogóle pojawi?
Się okaże wkrótce!
Do napisania!
Gusia
Cześć, może mnie jeszcze pamiętasz. Wejdź kiedyś na starego discorda z Persopedii :)/ ten okropny i zły admin Tęcz :p
OdpowiedzUsuń