Rozdział 23 / Ostateczne
starcie
– Kiedy
ja się do tego przyzwyczaję, co? – jęknęłam i odrzuciłam plecak na bok.
Kliknęłam
w bransoletę i chwilę później miałam w lewym ręku tarczę ze spiżu. Założyłam
pierścień i zacisnęłam prawą pięść. W ułamku sekundy trzymałam dobrze wyważony
sztylet. Jego kamień błyszczał lekko.
– Z
czasem… – odpowiedział mi Ian z przekąsem.
Spojrzałam
na niego. Właśnie próbował powalić wielkiego rdzawego ogara za pomocą ognistych
kul. Niestety, jak przystał ona zwierzę z piekieł, ogień nie robił mu krzywdy.
– I jak
my mamy go pokonać? – zapytałam skrzywiona. Naprawdę miałam już dość walki
z potworami.
Chłopak
mi nie odpowiedział, tylko zgrzytnął zębami. Zamachnął się znów, tym razem
przyszykował większą kulę i celował w pysk ogara. Byłam pełna podziwu dla jego
umiejętności. Zadziwiające, z jaką łatwością przychodziło mu panowanie nad
tymi kulami. Wielki pies zaskowyczał i warknął, po czym puściła w naszą stronę
chmurę dymu. Zakryłam się tarczą, ale i tak dym dostał się do moich płuc i
zaczęłam kaszleć głośno, by się go pozbyć. Zrobiłam parę kroków do tyłu.
Diaole! – warknęłam w myślach, kiedy udało mi się ponownie
normalnie oddychać, a dym się rozproszył. Skupiłam się ponownie na
potworze, którego trzeba było zabić. Wyglądało na to, że to on był strażnikiem
Rydwanu Słońca. Był ogromny, czułam się przy nim jak malutkie dziecko. Rdzawa
sierść ogara momentami była kompletnie czarna, a w innych miejscach zdawała się
tlić czerwonym blaskiem niczym rozżarzone węgle. Jego szczęka kłapała wrogo w
naszą stronę, a ostre zęby przyprawiały o dreszcz. Czerwone oczy
błyszczały niebezpiecznie wpatrując się w Iana. Zapach siarki, jaki się z niego
wydobywał, przyprawiał o mdłości. O dziwo, na szyi stworzenia widniała
wielka złota obroża.
– On do
kogoś należy! – zawołałam zaskoczona i zaczęłam się rozglądać za właścicielem.
–
Wiesz, przydałby się nam teraz Jackson!
Ian
posłużył się ciemną, gęstą mgłą. Skierował ją w stronę oczu potwora chwilowo
go oślepiając. Ogier zaskowyczał i się cofną. Chłopak sapnął ciężko. Widać
było, że posługiwanie się darami od tytanów go męczyło.
–
Najpierw nas rozdzieliłeś, a teraz chcesz, aby do nas dołączył? – spojrzałam
skonsternowana na kuzyna. Zbliżyłam się do niego i ustawiłam w pozycji
bojowej.
– Mówię
o starym Jacksonie. Percy ma udomowionego ogara, wiesz? Z pewnością wiedziałby,
jak postąpić z tym tutaj – wskazał na naszego przeciwnika, który otrząsnął się
z mgły i spojrzał na nas z nowym błyskiem w oczach.
–
Koniec pogaduszek! – zawyrokowałam i zaatakowałam sztyletem w szyję stwora.
Niestety,
ogar był szybki i nie udało mi się go dosięgnąć. Odskoczył, a potem zaatakował
swoimi groźnymi zębiskami wprost na mnie. Zasłoniłam się tarczą, ale siła
uderzenia zwaliła mnie z nóg. Jęknęłam głośno niezadowolona. Miałam tego dość.
Byłam już po prostu zmęczona tymi ciągłymi walkami. Tęskniłam za swoim
poprzednim życiem.
–
Elpidha odsuń się! – usłyszałam krzyk.
Przeturlałam
się trzymając tarczę przy ciele, jak najdalej od ogara i wstałam. Ian napierał
na niego z kolejną kulą ognia w ręce.
– To
nic nie da! On jest z piekieł, a tam ogień to norma! – zawołałam, na co chłopak
tylko prychnął.
Znów naparłam
całą swoją siłą do przodu. Tym razem celowałam w bok korzystając z tego,
że mój kuzyn przyciągał sobą całą uwagę ogara. Pewnie udałoby mi się go trafić,
gdyby stwór nie odskoczył. A powodem tego była kolejna kula ognia trafiona w
jego paszczę. Upadłam na lewy bok. Sapnęłam i wstałam szybko.
Zajmij go proszę! – zawołałam w myślach do towarzysza.
A co ja niby robię? – spytał telepatycznie ze wściekłością
w głosie.
Nie miałam
czasu na kłótnie. Olsen odskoczył w prawo z głośnym wrzaśnięciem, dzięki czemu stwór
obrócił się w jego stronę. Zaatakowałam jeszcze raz, próbują trafić w serce
stwora. Musiałam powtarzać manewr kilka razy, bo cwaniak się ode mnie odsuwał,
jakby mnie wyczuwał. Po którymś mało owocnym doskoku, poczułam się zmęczona.
Postanowiłam zmienić taktykę. Wykorzystałam swój wiatr, aby przyspieszyć swoje
ruchy. I wówczas sztylet wbił się w skórę z ogromną prędkością. Ogar zawył
i odrzucił mnie swoją łapą w tył. Upadłam na plecy z jękiem. Ból, jaki
poczułam był straszny, ale zamiast mnie osłabić, tylko bardziej zdeterminował.
– Tak się nie da! – wstałam i odeszłam. Czułam
potężną moc we krwi. Sięgnęłam po nią.
Przyzwałam
silny wiatr korzystając z czterech wiatrów swoich braci. Panowanie nad wiatrami
przychodziło mi z większą łatwością, niż poprzednio. Najtrudniej było utrzymać
zimny wiatr północny, co mnie zaskoczyło, bo byliśmy na północy globu. Wymykał
się on mojej kontroli, chcąc odlecieć z dala od Rydwanu. Bliskość takiego
gorąca wyraźnie północy nie służyła. Zupełnie, jakby działała między nimi siła
magnetycznego odpychania się.
Chciałam
podrzucić swój sztylet Ianowi i skupić się na wiatrach. On jednak dzierżył
w ręku włócznię. Zaskoczona byłam tym widokiem. Do tej pory walczył
jedynie mrokiem i ogniem. Skąd taka zmiana? Nie miałam jednak czasu nad
tym myśleć. Schowałam sztylet i tarczę. Znów były ozdobną biżuterią na moich
rękach. Wyciągnęłam ręce w górę. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie
trąbę powietrzną. Zamierzałam zrobić to samo, co z wilkołakami – posłać ogara
do wody. Z tego, co wiedziałam, te ciężkie psy pływać nie umiały.
Kiedy
otworzyłam oczy, potężny wir powietrzny formował się nad nami. Ciemne chmury
wirowały z wyładowaniami elektrycznymi u szczytu. Wyglądało na to, że Zeus
pozwolił mi pobawić się chmurami i pogodą. Czyżbym dostała od niego moc? Nie
umiałam odpowiedzieć, ale nie to było w tej chwili ważne. Tornado powoli zniżało
się ku wyspie. Silne podmuchy wiatrów wirowały dookoła nas. Co rusz któryś z
nich uderzał w stodołę, czy rdzawego potwora. Uśmiechnęłam się utrzymując
koncentrując się na sile powietrznej, aby żaden z wiatrów się nie wymknął.
–
Zwariowałaś? – krzyknął Ian z przerażeniem w głosie odsuwając się.
Zerknęłam
na naszego przeciwnika wyglądał na rannego, skowyczał. Było mi to na rękę, bo w
ten sposób mogłam zająć się wiatrami.
–
Spokojnie, kontroluje to – odpowiedziałam cicho zapatrzona z powrotem w to niebezpieczne
zjawisko pogodowe.
– Ale
to nas wszystkich zmiecie! Nie mówiąc już o samochodziku Apolla! Aphíste tous anémous éxo!* – rozkazał.
Nie
usłuchałam. Wzięłam głęboki wdech i przywołałam jeszcze jeden wiatr, swój. Tym
razem skierowałam go lewą ręką w stronę ogara z całą siłą. Zaskoczone
stworzenie odskoczyło w bok. To mi wystarczyło. Ściągnęłam szybko podstawę
trąby powietrznej prawą ręką w dół. Stało się to, co sobie założyłam.
Wiatry w mgnieniu oka wciągnęły ogara w górę. Ten zaczął skamleć przeraźliwie.
Próbował się chwycić pazurami podłoża, ale podmokły teren, który powstał
w skutek topnienia się śniegu, nie ułatwiał sprawy.
Odsunęłam
się na bezpieczną odległość stając przed stodołą. Popchnęłam ręce przed siebie,
jakbym miała przesuwać meble, a nie wirujące powietrze. Pioruny rozjaśniły
chmury. Wiatry zwarte w tubę wzbiły się w górę gubiąc podstawę. Ogar został
przez nie wciągnięty wysoko. Czułam, jak próbuje się uwolnić.
–
Elpidha! – jęk czarnoskórego chłopaka działał mi na nerwy.
– Nie
jęcz, a pomóż! – krzyknęłam.
Chłopak
nie potrzebował większego zaproszenia. Podszedł do mnie i stanął za mną.
Wyciągnął swoje ręce wzdłuż moich i chwycił moje nadgarstki. Poczułam pokrzepiające
ciepło płynące od niego. Dodało mi to dodatkowych sił. Wykorzystałam to, by
ścisnąć tornado i tym samym uwięzić tego wielkiego psa. Próbował on użyć swojej
zdolności podróżowania wśród cieni, więc szarpał się i przewracał. Trąba
obracała się jednak tak szybko, że cienie się rozmywały. I w końcu, z głośnym
warkotem, piekielny ogar został wyrzucony w górę przez północny wiatr, który
tak usilnie chciał się wydostać spod mojej kontroli.
W tym
samym momencie Ian mnie puścił. Stworzył kulę ognistą i wyrzucił ją w górę za
ogierem. Nie musiałam pytać, co robił. Chciał rozgonić cienie, aby przypadkiem
potwór nie miał szansy wykorzystać swojego niezwykłego środka transportu. Sama
pewnie bym tak zrobiła, gdybym nie musiała ujarzmić pogody.
– Och
Zeusie, pomóż! – pisnęłam cicho i zamknęłam oczy w skupieniu uspokajając burzę
piorunów i tornado.
Niecałą
minutę później niebo było pogodne, a wiatry rozgonione na cztery strony świata.
Usiadłam wyczerpana na zabłoconym pagórku. Oddychałam ciężko. Wokoło było
przyjemnie ciepło, bo bardzo mi pomagało. Powoli powracałam do siebie, a puls
mi zwalniał. Mogłoby się wydawać, że to już koniec, że misja została wykonana.
Ja jednak czułam niepokój w sercu. W głowie miałam obraz obroży ogara i
twarz Victora. Skrzywiłam się przeczuwając, że jeszcze się spotkamy.
Zatęskniłam
za swoimi przyjaciółmi. Wyprostowałam się i sięgnęłam po plecak, ale był za daleko.
Z westchnieniem wstałam i podeszłam do niego. Wyjęłam z kieszonki broszkę
w kształcie muszli i przyczepiłam do koszulki Iana, którą wciąż miałam na
sobie. Phillip chodź do mnie! – zawołałam
w myśli z tęsknotą. Wiedziałam, że mnie usłyszał, co więcej, wiedziałam, że
mnie odnajdzie i przybędzie.
Rozejrzałam
się dookoła. Byłam sama, a wokół był dziwna cisza. Weszłam szybko do stodoły,
gdzie mój kuzyn stał przed Rydwanem Słońca.
– Co
jest? – zapytałam.
– Nie
wiem… Coś tu nie gra – pokręcił głową. – Gdy stałem wcześniej przy Rydwanie
było mi strasznie gorąco i przede wszystkim czułam się przytłoczony. Tu się tak
nie czuję.
– Co
chcesz przez to powiedzieć?
– Że to
nie jest Rydwan… – szepnął. Wyciągnął ręce przed siebie i wypuścił gęstą ciemność.
Dosięgła ona samochodu, i, zamiast się rozproszyć, wniknęła w niego. – To
iluzja – dodał pewnym głosem.
W tym
samym momencie Rydwan zniknął, a w jego miejscy pojawił się Victor w greckiej złotej
szacie.
–
Brawo! – zawołał i zaczął klaskać ze złowieszczym uśmiechem.
Znów
przeklęłam w myślach wołając jednocześnie swoich przyjaciół. Czułam, że to
starcie nie będzie łatwe…
*Aphíste tous anémous éxo (czyt. afiste tus anemus ekso) - Wypuść wiatry/Pozwól wiatrom wyjść
[αφήστε τους ανέμους έξω].
Och Elpidho, z deszczu pod rynnę znów... Ale jeśli uda Ci się teraz pokonać herosa, który ma wsparcie tytanów, to będzie już z górki! ... Chyba...
Czekajcie na ciąg dalszy!
Ag
Komentarze
Prześlij komentarz