– Vic
oddawaj Rydwan, to już nie jest śmieszne – Ian zgrzytnął zębami i zacisnął
pięści.
– Nie
ma mowy. Dlaczego miałbym Wam oddać mój skarb? – zaśmiał się dzieciak.
–
skarb? Po co ci on? – zapytałam.
–
Apollo ma za dużo obowiązków, nie sądzicie?
Spojrzałam
na syna Zeusa z powątpiewaniem. Nie wierzyłam w jego słowa. Chłopak był zbyt
zadufany w sobie, by pomyśleć o innych. Ian najwyraźniej myślał tak samo, bo
przewrócił oczami.
– A o co
dokładnie chodzi Hawk? – warknęłam podchodząc bliżej. Czułam narastającą
wściekłość.
– No
cóż… – wzruszył ramionami – Wiedziałem, że nie łatwo będzie was przekonać, więc
przejdę do sedna. – Przestał się uśmiechać i spojrzał z powagą. – W końcu mój
ojciec zwróci na mnie uwagę.
Warknęłam
nie mogąc powstrzymać frustracji i spojrzałam w górę. Zeusie, dlaczego muszę rozwiązywać twoje rodzinne problemy z ciebie?
Może go przywołać do porządku? – krzyknęłam w myślach. Coś mi jednak
mówiło, że nic z tego nie będzie. Bóg Piorunów ustalił dawno temu zasadę, by
bogowie nie ingerowali w życie herosów i ludzi bardziej, niż to konieczne.
Konflikty i bitwy rozwiązywali przy użyciu innych herosów. Zeus nie mógł złamać
tej zasady po raz kolejny, już i tak bardzo mi pomógł. Po za tym, gdyby się
zjawił, albo zabrał stąd syna, udowodniłby Victorowi, że jego działanie się
opłaciło, a to nie byłby dobry pomysł… Pokręcone są te boskie relacje rodzinne…
Dobrze, że nie był moim ojcem, a moje matka i babka chętniej zaginały
boskie zasady. Przy okazji szkoda, że
tytani nie przestrzegają tych twoich zasad… – dodałam wiedząc, że Król
Bogów mnie słyszy.
Nie
miałam czasu myśleć, bo Poczułam lekkie spięcie w powietrzu. Młody syn Zeusa postanowił
wykorzystać moje zamyślenie i puścił w moją stronę wiązkę niewielkich piorunów.
Nie widział chyba, że miałam już doświadczenie w pokonywaniu burz i radzeniu
sobie z naładowaniem atmosferycznym dzięki jego ojcu. Sięgnęłam po tarczę i
osłoniłam się w ostatniej chwili. Następnie sięgnęłam po swoją moc i za pomocą
wiatru odrzuciłam od siebie naelektryzowane powietrze. Chłopak uśmiechnął się
półgębkiem. Wyglądało na to, że tylko mnie sprawdzał.
–
Widzę, że refleks masz, mimo wszystko… – mruknął.
Schowałam
znów tarczę, bo wolałam walczyć mocami jak bogowie, nie bronią, a coś mi
mówiło, że Victor też to wolał.
– Jeśli
sądzisz, że twój ojciec się tu zjawi, to się mylisz – uśmiechnęłam się z
przekąsem i zrobiłam kolejny krok do przodu, co pewnie nie było mądrym
posunięciem, ale nie myślałam już jasno przez wściekłość. – To mnie przysłał,
abym rozwiązała problem.
– Ha! –
zakrzyknął, a potem się zaśmiał. – I jak chcesz tego dokonać? Nie wiesz, gdzie
jest Rydwan.
– Być
może, ale znam pewien sposób – szepnęłam i zmrużyłam oczy, bo nagle przyszło mi
do głowy rozwiązanie.
Kiedy
używałam światła miłości niechcący miałam dostęp do niewielkiej próbki mocy
Afrodyty i… Persefony. Czemu jej? Nie wiem. A dzięki temu wiedziałam już jak
wykorzystać swoje moce do odnalezienia Rydwanu Słońca. Wystarczyło odnaleźć nienormalne,
nieludzkie źródło ciepła i światła w taki sam sposób, w jaki wyszukałam
Kryształowego Kwiatu. A potem połączyć to ze światłem miłości odszukują
ukochany Rydwan Apolla.
Zaśmiałam
się, kiedy doszłam do tych wniosków. Spojrzałam na kuzyna z triumfem. Wiem, co robić. Zajmiesz się nim? –
spytałam w myślach. On pokiwał głową i stanął przed Victorem.
– Czas
na walkę między nami Hawk. Czas się policzyć. – Ian wyciągnął swoją włócznię
i sięgnął po mroczną mgłę zmierzchu. Astrajos odciął go od tego daru, mimo
to heros wciąż z niego korzystał. Wiedziałam, że musiało go to kosztować
wiele bólu.
– Och,
z rozkoszą dam ci popalić. Już nie będziesz mną pomiatał! – odpowiedział syn
Zeusa. Zerknął na mnie z dzikim uśmiechem. – Uważaj, potem będzie twoja kolej
Iliakos – rzucił i wyczarował w ręku miecz.
Odsunęłam
się bez słowa. Nie chciałam dać się sprowokować. Wyszłam szybko na zewnątrz,
żeby móc się skupić i zdobyć trochę czasu dla swoich przyjaciół. Do
skorzystania ze światła miłości potrzebowałam Phillipa. Czułam, że się zbliża i
niedługo będzie ze mną. Wyczuwałam jego lokalizację dzięki broszce. Zamknęłam
oczy i zawołałam Philiosa w myślach ponownie, a potem zawołałam pozostałych
przyjaciół.
Choć na
zewnątrz znów było zimno, nie czułam tego. Rozgrzewało mnie moje własne zielone
światło, które cały czas w sobie miałam. Kołysałam się lekko na piętach
czekając na przyjaciół. Ze stodoły dochodziły mnie odgłosy walki dwóch herosów,
którzy do niedawna byli sojusznikami. Skrzywiłam się, nie miałam ochoty patrzeć
na kolejne walki, a już tym bardziej w nich uczestniczyć. Wyglądało na to, że
nie byłam typowym herosem…
Po
trzydziestu minutach czekania usłyszałam głośny huk ze strony stodoły.
Przerażona miałam tam pobiec, ale w tej samej chwili poczułam potężną
mieszaninę uczuć w sobie. Nie były to moje uczucia. W następnej chwili
zapomniałam o tym, co miałam zrobić. Odwróciłam się w stronę południa. Moje
oczy napotkały turkusowe oczy Phillipa Jacksona. Widziałam obok niego trzy inne
sylwetki, ale nie interesowały mnie one w tym momencie. Skupiłam się na uczuciach,
które poczułam od chłopaka. Radość, tęsknota, szok, niedowierzanie, ulga i…
miłość. Ta ostatnia przebiła się przez wszystkie inne. Wiedziałam, że jeśli się
jej poddam, mogę się w niej zatracić, a coś z tyłu mojej głowy brzęczało na
alarm. A jednak to uczucie było takie silne… takie czyste… takie kuszące…
Ruszyłam biegiem i nim się obejrzałam już byłam w ramionach Phila. Nic innego nie
miało już dla mnie znaczenia. Byłam bezpieczna, on był bezpieczny! I byliśmy w
końcu razem. Tylko to się dla mnie liczyło.
Po raz
pierwszy nie umiałam określić dokładnie, albo chociaż w przybliżeniu upływu
czasu. Było mi tak dobrze w silnych ramionach Jacksa, wtulona w do jego klatki,
wdychająca jego męski zapach… Nic nie mówiliśmy, nie potrzebowaliśmy. Czuliśmy
swoje emocje bardzo dokładnie. Po dłuższej chwili oderwałam głowę od klatki chłopaka
i spojrzałam mu w oczy. Zatraciłam się w tym spojrzeniu. On też. Zatraciliśmy
się w uczuciu, które czuliśmy do siebie. Nie było już żadnej wątpliwości. To
była miłość.
Z
transu wybudziła nas potężna eksplozja. Phillip nie puścił mnie, jedynie
zwrócił wzrok w stronę źródła hałasu. Ja obróciłam się w jego objęciach
stając do niego plecami. Natychmiast objął mnie w pasie mocniej i przyciągnął
do siebie, kiedy zobaczył co było powodem eksplozji.
Przed
nami na miejscu, gdzie wcześniej stała stodoła, znajdował się potężnych rozmiarów
piekielny ogar. Inny niż ten, którego wysłałam w otchłań wody. Był większy i
potężniejszy. Obok ogara stał wysoki i ponury mężczyzna. Jego skóra zdawała
się być czarna jak noc. Czułam jak uczucia mojego przyjaciela się zmieniały i
po chwili górę wziął gniew. Rozpoznaliśmy mężczyznę od razu, mimo że miał tym
razem na sobie pozłacaną zbroję rycerską. W ręku wciąż dzierżył ten sam miecz
ze szlachetnymi kamieniami.
–
Astrajos – mruknął Phil.
Tytan
bez słowa podszedł w naszą stronę, a ogar szedł za nim. Drewno stodoły zgrzytnęło
pod jego stopami. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o herosach, którzy tam
wcześniej walczyli. Poczułam, jak wzbiera się we mnie strach.
– Gdzie
jest Ian? – zawołałam głośno wyswobadzając się z objęć Jacksa.
Nie
doczekałam się odpowiedzi. Miałam ochotę pobiec w stronę stodoły, krzyczeć… Ale
wiedziałam, że ogar mnie nie przepuści. Rozejrzałam się przerażona.
Zorientowałam się wówczas, że obok mnie i Phillipa swoją Sarah, Janete i Amber.
Co tu robiła Amber? To pytanie pojawiło się w tyle głowy, ale nie miałam czasu
się nad nim zastanawiać. Nie to teraz było ważne. Znów spojrzałam na Astrajosa.
Stał teraz raptem parę stóp od nas. Patrzył z kamienną twarzą na nas. Zrobiłam
głęboki wdech i wykrzyczałam znów to samo pytanie.
– GDZIE
JEST IAN!?
– Tam,
gdzie zasłużył – mój ojczym odezwał się zimnym głosem. – Używał moich darów,
nawet po tym, jak mu je zablokowałem. Musiał ponieść za to karę.
Poczułam
furię. Miałam ochotę coś rozwalić i chyba po raz pierwszy prawdziwie i świadomie
życzyłam jakiemuś bogu śmierci. A właściwie to tytanowi… a oni byli znacznie
gorsi… Phillip chwycił mnie za rękę tak, jak ja go kiedyś, gdy staliśmy przed
Persefoną. Uspokoiło mnie to troszkę, na tyle, że zaczęłam wolniej oddychać.
– Kim
jest Ian? – usłyszałam pytanie Amber i mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Długa
historia… – powiedziałam nie patrząc na nią.
– A w
skrócie? – zapytała Sarah.
– Moim
kuzynem, który był złodziejem Rydwanu, ale się nawrócił i mi pomagał. Rydwan
skradł z Vickiem Hawkiem. Walczyli razem w tej stodole przed waszym przybyciem
– wyrzuciłam z siebie na jednym oddechu.
– Wiele
nas ominęło, jak widzę – mruknął Phil, a ja pokiwałam nieznacznie głową.
W
czasie tej krótkiej rozmowy moi przyjaciele uzbroili się w broń do walki i
stanęli obok mnie w lekkim półkolu, przodem do naszego wroga.
–
Zakładam, że teraz Rydwan Słońca jest w twoich rękach. Nie mylę się? – spytałam.
Tytan
pokiwał głową z lekkim uśmiechem.
– Tak,
teraz ta zabawka jest moja. Gdy minie kolejna doba dzień przejdzie do
przeszłości i zostanie tylko noc. – w jego głosie słychać było triumf.
– Czyli
nie będzie też zorzy i zmierzchu… – zauważyła przytomnie Janete. Czy nie
stracisz swojej mocy? – zapytała przechylając głowę w bok.
Astrajosowi
się to nie spodobało. Warknął nieuprzejmie.
– Już
ty się o to nie martw. Słońce można zawsze przywrócić na naszych warunkach. A
do tego czasu Apollo straci swoją moc, a za nim i inni bogowie, bo ludzie
przestaną zwracać się do nich o pomoc – uśmiechnął się bardzo diabolicznie, a
ja zgrzytnęłam zębami.
–
Bogowie greccy może stracą, ale są i inni, wiesz? – Jany kontynuowała swój
dialog. – Bóg chrześcijański ma większe moce i więcej wyznawców.
– Ech…
– Tytan zamilkł na chwilę. – Dość gadania. Nic Wam do tego wszystkiego. I tak
nie dożyjecie jutra.
– To
się okaże! – zawołałam. Puściłam rękę Phillipa i dobyłam swojej broni i tarczy.
W końcu byłam gotowa do walki i nawet się do niej paliłam. Nie mogłam się
doczekać, aż pokonam tego zarozumialca.
– Tym
razem nie dam wam forów.
Astrajos
zerwał kontakt wzrokowy ze mną i spojrzał na swojego ogara. Powiedział do niego
coś, czego nie zrozumiałam, po czym potwór rzucił się do przodu na nas. Sarah
natychmiast rzuciła w nim jakimś zaklęciem. Odskoczyłam w bok. To nie z ogarem
miałam zamiar walczyć. Dziewczyny zabrały się na tego wielkiego psa, a ja
spojrzałam w innym kierunku. Miałam rachunki do wyrównania. Czułam, że Iana już
z nami nie było. Wiedziałam, kogo za to winić.
Dobiegłam
do tytana. Obok mnie jak cień pojawił się Phillip. Zaszarżowaliśmy oboje na
mężczyznę. Ja swoim długim sztyletem, Jacks mieczem. Zagorzała szybka i dzika
walka, w której nie było żadnych zasad czy taktyk. Nacieraliśmy na tytana
zmierzchu na zmianę, czasami w tym samym czasie. Mimo że było nas dwoje, wcale
nie mieliśmy przewagi. Astrajos okazał się niezwykle szybki i silny. Bez
problemu odparowywał nasze ataki. Wszystko wskazywało na to, że jego
wcześniejsza walka z Phillipem była jedynie na pokaz… by uśpić naszą czujność…
– Do
stu tysięcy piorunów… – wysapał Phil podnosząc się z ziemi po kolejnym
nieudanym ataku. Dyszał ciężko, podobnie jak ja. – Tak go nie pokonamy.
– Nigdy
mnie nie pokonacie. Nie macie szans –
zaśmiał się nasz wróg.
–
Zaryzykuję – warknęłam i znów natarłam.
Nie wiem skąd było we mnie tyle zawziętości i
siły. Mimo ciężkiego oddechu nie zmęczyłam się za bardzo. Im dłużej walczyłam,
tym lepiej poznawałam taktykę tytana. Niestety szybkość wymiany ciosów nie
pozwalała mi wymyślić sposobu na pokonanie go. Wiedziałam, że nie mogę też
liczyć na błyskotliwy umysł Jany, bo ta zajęta była walką z piekielnym
ogarem. Kiedy pomyślałam o ogarze, przyszło mi do głowy, aby użyć małej
gwiezdnej kuli, ale odrzuciłam ten pomysł. Nie miałam pewności, że w taj
szybkiej bitwie dam radę utrzymać kontrolę nad kulą, a Astrajos był też bogiem
gwiazd. Istniało prawdopodobieństwo, że nie zaszkodziłabym mu, a wręcz
pomogła.
Ostatecznie,
po kolejnym sparowanym tarczą ciosie, zdecydowałam się na użycie swojego wiatru.
Przywołałam go i sprawiłam, że stworzyła się wokół nas trąba powietrza izolując
naszą trójkę od otoczenia. Phil zdawał sobie sprawę, że potrzebuję teraz całej koncentracji
uwagi na wiatr, więc przejął inicjatywę w walce z tytanem, który zdawał
się męczyć powoli. Skupiłam się na powietrznym wirze zastanawiając się
jednocześnie jak go wykorzystać, gdy usłyszałam świst. W następnej chwili
poczułam pieczenie w prawym ramieniu. Spojrzałam na nie. Miałam rozciętą rękę
mieczem, który leżał teraz niewiele dalej ode mnie. Tytan zdecydował się
rozproszyć mnie, pozbawiając się swojej obrony. Wiatr rozszalał się po całej
wyspie, unosząc spore ilości śniegu, piachu i kamieni w górę.
– Cała
jesteś? – zapytał Phil głośno.
Pokiwałam
głową mimo że oboje wiedzieliśmy, ze to nieprawda. Ramię paliło mnie
niemiłosiernie.
– Mam
tego dość! – zawołał mój przyjaciel. Schował miecz. Wyciągnął ręce przed
siebie.
Nie
czekałam na jego dalsze kroki. Schowałam tarczę i sztylet. Znów były biżuterią
na moich rękach. Wiatry nie uspokoiły się, ale też nam nie zagrażały. Szybko
podbiegłam do miecza Astrajosa. Nie byłam pewna czy broń pozwoli mi się
dotknąć. Wiedziała, że z atrybutami bogów trzeba było postępować ostrożnie.
Zaryzykowałam jednak. Chwyciłam klingę w rękę. Zajaśniała nagle mocno.
Usłyszałam śmiech tytana.
– Dobrze,
lepiej nie mogłem tego wymyślić! Miecz cię zaraz wypali – rzekł między
wybuchami śmiechu.
– Nie
bądź tego taki pewny – powiedzieliśmy razem z Phillipem cicho.
Złota broń
żarzyła się jasno, ale mnie nie paliła. Nie miała szans mnie oparzyć czy
spalić. W końcu byłam Potomkiem Słońca. Czułam ciepło swojego dziadka w sobie.
Czułam, ze jego siła się odradzała, czy tego chcieliśmy, czy nie. Zdałam sobie
sprawę, że po odnalezieniu Rydwanu Słońca nie będzie łatwo oddać go Apollowi,
zwłaszcza, że stary bóg słońca wzrastał w siłę i mógł go spokojnie zastąpić.
Czy to było dobre rozwiązanie? Nie wiedziałam… Ale nie martwiłam się tym
jeszcze. Ważne w tym momencie było to, że żadne gorąco nie mogło zrobić mi
krzywdy. Uśmiechnęłam się ściskając miecz. Odwróciłam się do mojego
przyjaciela. Też się uśmiechał, ale z innego powodu.
Kiedy
ja i tytan zajęci byliśmy mieczem, on zebrał morską wodę otaczającą wyspę
i szykował wysoką falę. Widziałam ją kątem oka. Zwróciłam się do tytana
wiedząc, że muszę zająć jego uwagę. Patrzył na miecz w moim ręku z zaskoczeniem
w oczach.
–
Zaskoczony? – zapytałam i uśmiechnęłam się jeszcze bardziej. – Muszę ci
podziękować. Dzięki wykradnięciu Rydwanu Słońca wzmocniłeś pozycję mojego
dziadka, który przekazał mi w spadku sporo mocy. Między innymi odporność na
gorąco. – Uniosłam miecz przed siebie i przyjrzałam mu się. Kamienie mieniły
się różnymi kolorami w blasku jaśniejącego złota. – Śliczny ten miecz. Może go
zatrzymam?
– Skąd
pomysł, że ci pozwolę? – z głosu tytana zniknęło rozbawienie, które niedawno tam
gościło. Ton głosu znów był zimny.
– Nie
musisz pozwalać – powiedziałam spokojnie i powoli. – Wystarczy, że wezmę jako
trofeum… – mrugnęłam oczkiem.
W tym
samym momencie wielka fala wodna spadła z impetem na niespodziewającego się
tytana. Zadziwiające jak łatwo można było go zaskoczyć. Może nawet za łatwo, a
jednak… Astrajos zaczął krztusić się wodą. Podeszłam szybko do Phillipa i
położyłam swoją lewą dłoń na jego ramieniu dając mu wsparcie. Potrzebował teraz
dużo swojej energii i spokoju.
Wprawnie
manipulował wodą, nie pozwalając tytanowi się wyswobodzić. Nie było to łatwe,
bo siła Pana Zmierzchu przewyższała nasze. Szarpał się wyraźnie w środku wody.
Niestety dla niego, ciemność w wodzie nie wiele mogła mu pomóc. Nie mógł też
liczyć na pomoc ogara, który również był narażony na wodę, którą sterowała
Amber.
Rodzeństwo
Jacksonów stworzyło wodny lejek, którym uwięzili naszych wrogów. Ci obracali
się w środku z niezwykłą prędkością. To musiało przprawiać o zawrót głowy i pozbawiać
koncentracji. W tym czasie Sarah wypowiedziała na głos jakieś zaklęcie i
przywołała gęstą, magiczną mgłę. Owinęła nią lej wodny. Wtedy ja skupiłam wokół
niego wiatry unoszące piasek i śnieg. Wspólnymi siłami wyrzuciliśmy tego
irytującego mężczyznę i jego pupila wysoko w powietrze. Czy to było mądre
posunięcie? Pewnie nie… ale mieliśmy już serdecznie dość.
Woda
powróciła do morza, a wiatr się rozproszył. Nagle wokół nas zrobiło się przyjemnie
cicho.
– Gdzie…
on… wyląduje? – zapytała Amber między szybkimi oddechami.
– W
kosmosie, gdzie jego miejsce – rzuciłam patrząc w górę za tytanem.
– Nie
wiem, czy to rozwiąże nasz problem. Może wrócić… – zauważył Phillip.
– W
takim razie nie przeciągajmy. Trzeba znaleźć Rydwan. Oby nie było przeszkód. –
zdecydowała Jany i podeszła do mnie. – Domyślam się, ze masz plan.
Kiwnęłam
głową. Musiałam teraz wcielić w życie swój plan. Spojrzałam na miecz, który
miałam w ręku. Obejrzałam go z każdej strony.
– Ma
ktoś pomysł jak go schować? – zapytałam zdezorientowana.
– Eeee
– Phil odwrócił się w moją stronę i popatrzył na miecz. – Pewnie nie ma
zatyczki jak mój, co? – zapytał.
Zaśmiałam
się i pod wpływem impulsu dotknęłam jego ostrego czubka palcem. W następnej
chwili trzymałam w ręku stylowe, złote pióro na tusz. Okrzyki podziwu wyrwały
się każdemu z nas. Pióro już nie błyszczało jak miecz, więc pewnie nie parzyło.
Nie umiałam jednak tego stwierdzić, skoro wcześniej tego nie czułam. Wnuk Posejdona
musiał czytać mi w myślach, bo sięgnął po niego i zabrał. Przekładał z ręki do
ręki.
– Zimny
i lekki. Musi być dobrze wywarzony – stwierdził i oddał mi go. – Teraz należy
do ciebie.
– Hah…
trofeum – zaśmiałam się i schowałam go do kieszeni spodni. Dziwne, ale wcale mi
nie przeszkadzał.
–
Dobra, działamy. Elpis bierz się do roboty. Czas nam ucieka – zakomenderowała
Janete.
– A propos
czasu. Wie ktoś, która godzina? Ciemno jak w nocy… – Amber rozejrzała się
dookoła.
Wzruszyłam
ramionami. Popatrzyłam na gwiazdy, a potem na nadgarstek, gdzie zawsze miałam
zegarek. Niestety, wciąż spoczywał w plecaku po prysznicu w domu Iana. Myśl
o kuzynie wywołała skurcz w żołądku. Nie mogłam uwierzyć, że już go nie
zobaczę…
Skup się! Masz misję do ukończenia –
usłyszałam w głowie i podskoczyłam. To był definitywnie głos Iana. Czyżby
jednak nie umarł? Uczepiłam się tej nadziei i zamknęłam oczy.
Ten Astrajos to wrzut na tyłku. Pytanie, czy faktycznie się go pozbyli. No ale... Teraz czas się zabrać w końcu za znalezienie Rydwanu.
pozdrawiam
Ag
Komentarze
Prześlij komentarz