Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 23 cz.2


– Vic oddawaj Rydwan, to już nie jest śmieszne – Ian zgrzytnął zębami i zacisnął pięści.
– Nie ma mowy. Dlaczego miałbym Wam oddać mój skarb? – zaśmiał się dzieciak.
– skarb? Po co ci on? – zapytałam.
– Apollo ma za dużo obowiązków, nie sądzicie?
Spojrzałam na syna Zeusa z powątpiewaniem. Nie wierzyłam w jego słowa. Chłopak był zbyt zadufany w sobie, by pomyśleć o innych. Ian najwyraźniej myślał tak samo, bo przewrócił oczami.
– A o co dokładnie chodzi Hawk? – warknęłam podchodząc bliżej. Czułam narastającą wściekłość.
– No cóż… – wzruszył ramionami – Wiedziałem, że nie łatwo będzie was przekonać, więc przejdę do sedna. – Przestał się uśmiechać i spojrzał z powagą. – W końcu mój ojciec zwróci na mnie uwagę.
Warknęłam nie mogąc powstrzymać frustracji i spojrzałam w górę. Zeusie, dlaczego muszę rozwiązywać twoje rodzinne problemy z ciebie? Może go przywołać do porządku? – krzyknęłam w myślach. Coś mi jednak mówiło, że nic z tego nie będzie. Bóg Piorunów ustalił dawno temu zasadę, by bogowie nie ingerowali w życie herosów i ludzi bardziej, niż to konieczne. Konflikty i bitwy rozwiązywali przy użyciu innych herosów. Zeus nie mógł złamać tej zasady po raz kolejny, już i tak bardzo mi pomógł. Po za tym, gdyby się zjawił, albo zabrał stąd syna, udowodniłby Victorowi, że jego działanie się opłaciło, a to nie byłby dobry pomysł… Pokręcone są te boskie relacje rodzinne… Dobrze, że nie był moim ojcem, a moje matka i ba­bka chętniej zaginały boskie zasady. Przy okazji szkoda, że tytani nie przestrzegają tych twoich zasad… – dodałam wiedząc, że Król Bogów mnie słyszy.
Nie miałam czasu myśleć, bo Poczułam lekkie spięcie w powietrzu. Młody syn Zeusa po­stanowił wykorzystać moje zamyślenie i puścił w moją stronę wiązkę niewielkich pio­runów. Nie widział chyba, że miałam już doświadczenie w pokonywaniu burz i radzeniu sobie z nała­dowaniem atmosferycznym dzięki jego ojcu. Sięgnęłam po tarczę i osłoniłam się w ostatniej chwili. Następnie sięgnęłam po swoją moc i za pomocą wiatru odrzuciłam od siebie naele­ktry­zowane powietrze. Chłopak uśmiechnął się półgębkiem. Wyglądało na to, że tylko mnie sprawdzał.
– Widzę, że refleks masz, mimo wszystko… – mruknął.
Schowałam znów tarczę, bo wolałam walczyć mocami jak bogowie, nie bronią, a coś mi mówiło, że Victor też to wolał.
– Jeśli sądzisz, że twój ojciec się tu zjawi, to się mylisz – uśmiechnęłam się z przekąsem i zrobiłam kolejny krok do przodu, co pewnie nie było mądrym posunięciem, ale nie myślałam już jasno przez wściekłość. – To mnie przysłał, abym rozwiązała problem.
– Ha! – zakrzyknął, a potem się zaśmiał. – I jak chcesz tego dokonać? Nie wiesz, gdzie jest Rydwan.
– Być może, ale znam pewien sposób – szepnęłam i zmrużyłam oczy, bo nagle przyszło mi do głowy rozwiązanie.
Kiedy używałam światła miłości niechcący miałam dostęp do niewielkiej próbki mocy Afrodyty i… Persefony. Czemu jej? Nie wiem. A dzięki temu wiedziałam już jak wykorzystać swoje moce do odnalezienia Rydwanu Słońca. Wystarczyło odnaleźć nienormalne, nieludzkie źródło ciepła i światła w taki sam sposób, w jaki wyszukałam Kryształowego Kwiatu. A potem połączyć to ze światłem miłości odszukują ukochany Rydwan Apolla.
Zaśmiałam się, kiedy doszłam do tych wniosków. Spojrzałam na kuzyna z triumfem. Wiem, co robić. Zajmiesz się nim? – spytałam w myślach. On pokiwał głową i stanął przed Victorem.
– Czas na walkę między nami Hawk. Czas się policzyć. – Ian wyciągnął swoją włócznię i sięgnął po mroczną mgłę zmierzchu. Astrajos odciął go od tego daru, mimo to heros wciąż z niego korzystał. Wiedziałam, że musiało go to kosztować wiele bólu.
– Och, z rozkoszą dam ci popalić. Już nie będziesz mną pomiatał! – odpowiedział syn Zeusa. Zerknął na mnie z dzikim uśmiechem. – Uważaj, potem będzie twoja kolej Iliakos – rzucił i wyczarował w ręku miecz.
Odsunęłam się bez słowa. Nie chciałam dać się sprowokować. Wyszłam szybko na zewnątrz, żeby móc się skupić i zdobyć trochę czasu dla swoich przyjaciół. Do skorzystania ze światła miłości potrzebowałam Phillipa. Czułam, że się zbliża i niedługo będzie ze mną. Wyczuwałam jego lokalizację dzięki broszce. Zamknęłam oczy i zawołałam Philiosa w myślach ponownie, a potem zawołałam pozostałych przyjaciół.
Choć na zewnątrz znów było zimno, nie czułam tego. Rozgrzewało mnie moje własne zielone światło, które cały czas w so­bie miałam. Kołysałam się lekko na piętach czekając na przyjaciół. Ze stodoły dochodziły mnie odgłosy walki dwóch herosów, którzy do niedawna byli sojusznikami. Skrzywiłam się, nie miałam ochoty patrzeć na kolejne walki, a już tym bardziej w nich uczestniczyć. Wyglądało na to, że nie byłam typowym herosem…
Po trzydziestu minutach czekania usłyszałam głośny huk ze strony stodoły. Przerażona miałam tam pobiec, ale w tej samej chwili poczułam potężną mieszaninę uczuć w sobie. Nie były to moje uczucia. W następnej chwili zapomniałam o tym, co miałam zrobić. Odwróciłam się w stronę południa. Moje oczy napotkały turkusowe oczy Phillipa Jacksona. Widziałam obok niego trzy inne sylwetki, ale nie interesowały mnie one w tym momencie. Skupiłam się na uczuciach, które poczułam od chłopaka. Radość, tęsknota, szok, niedowierzanie, ulga i… miłość. Ta ostatnia przebiła się przez wszystkie inne. Wiedziałam, że jeśli się jej poddam, mogę się w niej zatracić, a coś z tyłu mojej głowy brzęczało na alarm. A jednak to uczucie było takie silne… takie czyste… takie kuszące… Ruszyłam biegiem i nim się obejrzałam już byłam w ramionach Phila. Nic innego nie miało już dla mnie znaczenia. Byłam bezpieczna, on był bezpieczny! I byliśmy w końcu razem. Tylko to się dla mnie liczyło.
Po raz pierwszy nie umiałam określić dokładnie, albo chociaż w przybliżeniu upływu czasu. Było mi tak dobrze w silnych ramionach Jacksa, wtulona w do jego klatki, wdychająca jego męski zapach… Nic nie mówiliśmy, nie potrzebowaliśmy. Czuliśmy swoje emocje bardzo dokładnie. Po dłuższej chwili oderwałam głowę od klatki chłopaka i spojrzałam mu w oczy. Zatraciłam się w tym spojrzeniu. On też. Zatraciliśmy się w uczuciu, które czuliśmy do siebie. Nie było już żadnej wątpliwości. To była miłość.
Z transu wybudziła nas potężna eksplozja. Phillip nie puścił mnie, jedynie zwrócił wzrok w stronę źródła hałasu. Ja obróciłam się w jego objęciach stając do niego plecami. Natychmiast objął mnie w pasie mocniej i przyciągnął do siebie, kiedy zobaczył co było powodem eksplozji.
Przed nami na miejscu, gdzie wcześniej stała stodoła, znajdował się potężnych roz­miarów piekielny ogar. Inny niż ten, którego wysłałam w otchłań wody. Był większy i potę­żniejszy. Obok ogara stał wysoki i ponury męż­czyzna. Jego skóra zdawała się być czarna jak noc. Czułam jak uczucia mojego przyjaciela się zmieniały i po chwili górę wziął gniew. Rozpoznaliśmy mężczyznę od razu, mimo że miał tym razem na sobie pozłacaną zbroję rycerską. W ręku wciąż dzierżył ten sam miecz ze szlachetnymi kamieniami.
– Astrajos – mruknął Phil.
Tytan bez słowa podszedł w naszą stronę, a ogar szedł za nim. Drewno stodoły zgrzy­t­nęło pod jego stopami. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o herosach, którzy tam wcześniej walczyli. Poczułam, jak wzbiera się we mnie strach.
– Gdzie jest Ian? – zawołałam głośno wyswobadzając się z objęć Jacksa.
Nie doczekałam się odpowiedzi. Miałam ochotę pobiec w stronę stodoły, krzyczeć… Ale wiedziałam, że ogar mnie nie przepuści. Rozejrzałam się przerażona. Zorientowałam się wówczas, że obok mnie i Phillipa swoją Sarah, Janete i Amber. Co tu robiła Amber? To pytanie pojawiło się w tyle głowy, ale nie miałam czasu się nad nim zastanawiać. Nie to teraz było ważne. Znów spojrzałam na Astrajosa. Stał teraz raptem parę stóp od nas. Patrzył z kamienną twarzą na nas. Zrobiłam głęboki wdech i wykrzyczałam znów to samo pytanie.
– GDZIE JEST IAN!?
– Tam, gdzie zasłużył – mój ojczym odezwał się zimnym głosem. – Używał moich darów, nawet po tym, jak mu je zablokowałem. Musiał ponieść za to karę.
Poczułam furię. Miałam ochotę coś rozwalić i chyba po raz pierwszy prawdziwie i świa­domie życzyłam jakiemuś bogu śmierci. A właściwie to tytanowi… a oni byli znacznie gorsi… Phillip chwycił mnie za rękę tak, jak ja go kiedyś, gdy staliśmy przed Persefoną. Uspokoiło mnie to troszkę, na tyle, że zaczęłam wolniej oddychać.
– Kim jest Ian? – usłyszałam pytanie Amber i mimowolnie się uśmiechnęłam.
– Długa historia… – powiedziałam nie patrząc na nią.
– A w skrócie? – zapytała Sarah.
– Moim kuzynem, który był złodziejem Rydwanu, ale się nawrócił i mi pomagał. Rydwan skradł z Vickiem Hawkiem. Walczyli razem w tej stodole przed waszym przybyciem – wyrzu­ciłam z siebie na jednym oddechu.
– Wiele nas ominęło, jak widzę – mruknął Phil, a ja pokiwałam nieznacznie głową.
W czasie tej krótkiej rozmowy moi przyjaciele uzbroili się w broń do walki i stanęli obok mnie w lekkim półkolu, przodem do naszego wroga.
– Zakładam, że teraz Rydwan Słońca jest w twoich rękach. Nie mylę się? – spytałam.
Tytan pokiwał głową z lekkim uśmiechem.
– Tak, teraz ta zabawka jest moja. Gdy minie kolejna doba dzień przejdzie do przeszłości i zostanie tylko noc. – w jego głosie słychać było triumf.
– Czyli nie będzie też zorzy i zmierzchu… – zauważyła przytomnie Janete. Czy nie stracisz swojej mocy? – zapytała przechylając głowę w bok.
Astrajosowi się to nie spodobało. Warknął nieuprzejmie.
– Już ty się o to nie martw. Słońce można zawsze przywrócić na naszych warunkach. A do tego czasu Apollo straci swoją moc, a za nim i inni bogowie, bo ludzie przestaną zwracać się do nich o pomoc – uśmiechnął się bardzo diabolicznie, a ja zgrzytnęłam zębami.
– Bogowie greccy może stracą, ale są i inni, wiesz? – Jany kontynuowała swój dialog. – Bóg chrześcijański ma większe moce i więcej wyznawców.
– Ech… – Tytan zamilkł na chwilę. – Dość gadania. Nic Wam do tego wszystkiego. I tak nie dożyjecie jutra.
– To się okaże! – zawołałam. Puściłam rękę Phillipa i dobyłam swojej broni i tarczy. W końcu byłam gotowa do walki i nawet się do niej paliłam. Nie mogłam się doczekać, aż pokonam tego zarozumialca.
– Tym razem nie dam wam forów.
Astrajos zerwał kontakt wzrokowy ze mną i spojrzał na swojego ogara. Powiedział do niego coś, czego nie zrozumiałam, po czym potwór rzucił się do przodu na nas. Sarah natychmiast rzuciła w nim jakimś zaklęciem. Odskoczyłam w bok. To nie z ogarem miałam zamiar walczyć. Dziewczyny zabrały się na tego wielkiego psa, a ja spojrzałam w innym kierunku. Miałam rachunki do wyrównania. Czułam, że Iana już z nami nie było. Wiedziałam, kogo za to winić.
Dobiegłam do tytana. Obok mnie jak cień pojawił się Phillip. Zaszarżowaliśmy oboje na mężczyznę. Ja swoim długim sztyletem, Jacks mieczem. Zagorzała szybka i dzika walka, w której nie było żadnych zasad czy taktyk. Nacieraliśmy na tytana zmierzchu na zmianę, czasami w tym samym czasie. Mimo że było nas dwoje, wcale nie mieliśmy przewagi. Astrajos okazał się niezwykle szybki i silny. Bez problemu odparowywał nasze ataki. Wszystko wskazywało na to, że jego wcześniejsza walka z Phillipem była jedynie na pokaz… by uśpić naszą czujność…
– Do stu tysięcy piorunów… – wysapał Phil podnosząc się z ziemi po kolejnym nieudanym ataku. Dyszał ciężko, podobnie jak ja. – Tak go nie pokonamy.
– Nigdy mnie nie pokonacie. Nie macie szans  – zaśmiał się nasz wróg.
– Zaryzykuję – warknęłam i znów natarłam.
 Nie wiem skąd było we mnie tyle zawziętości i siły. Mimo ciężkiego oddechu nie zmęczyłam się za bardzo. Im dłużej walczyłam, tym lepiej poznawałam taktykę tytana. Niestety szybkość wymiany ciosów nie pozwalała mi wymyślić sposobu na pokonanie go. Wiedziałam, że nie mogę też liczyć na błyskotliwy umysł Jany, bo ta zajęta była walką z piekielnym ogarem. Kiedy pomyślałam o ogarze, przyszło mi do głowy, aby użyć małej gwiezdnej kuli, ale odrzuciłam ten pomysł. Nie miałam pewności, że w taj szybkiej bitwie dam radę utrzymać kontrolę nad kulą, a Astrajos był też bogiem gwiazd. Istniało prawdo­po­dobieństwo, że nie zaszkodziłabym mu, a wręcz pomogła.
Ostatecznie, po kolejnym sparowanym tarczą ciosie, zdecydowałam się na użycie swo­jego wiatru. Przywołałam go i sprawiłam, że stworzyła się wokół nas trąba powietrza izolując naszą trójkę od otoczenia. Phil zdawał sobie sprawę, że potrzebuję teraz całej koncentracji uwagi na wiatr, więc przejął inicjatywę w walce z tytanem, który zdawał się męczyć powoli. Skupiłam się na powietrznym wirze zastanawiając się jednocześnie jak go wykorzystać, gdy usłyszałam świst. W następnej chwili poczułam pieczenie w prawym ramieniu. Spojrzałam na nie. Miałam rozciętą rękę mieczem, który leżał teraz niewiele dalej ode mnie. Tytan zdecydował się rozproszyć mnie, pozbawiając się swojej obrony. Wiatr rozszalał się po całej wyspie, unosząc spore ilości śniegu, piachu i kamieni w górę.
– Cała jesteś? – zapytał Phil głośno.
Pokiwałam głową mimo że oboje wiedzieliśmy, ze to nieprawda. Ramię paliło mnie niemiłosiernie.
– Mam tego dość! – zawołał mój przyjaciel. Schował miecz. Wyciągnął ręce przed siebie.
Nie czekałam na jego dalsze kroki. Schowałam tarczę i sztylet. Znów były biżuterią na moich rękach. Wiatry nie uspokoiły się, ale też nam nie zagrażały. Szybko podbiegłam do miecza Astrajosa. Nie byłam pewna czy broń pozwoli mi się dotknąć. Wiedziała, że z atry­butami bogów trzeba było postępować ostrożnie. Zaryzy­ko­wałam jednak. Chwyciłam klingę w rękę. Zajaśniała nagle mocno. Usłyszałam śmiech tytana.
– Dobrze, lepiej nie mogłem tego wymyślić! Miecz cię zaraz wypali – rzekł między wybuchami śmiechu.
– Nie bądź tego taki pewny – powiedzieliśmy razem z Phillipem cicho.
Złota broń żarzyła się jasno, ale mnie nie paliła. Nie miała szans mnie oparzyć czy spalić. W końcu byłam Potomkiem Słońca. Czułam ciepło swojego dziadka w sobie. Czułam, ze jego siła się odradzała, czy tego chcieliśmy, czy nie. Zdałam sobie sprawę, że po odnalezieniu Rydwanu Słońca nie będzie łatwo oddać go Apollowi, zwłaszcza, że stary bóg słońca wzrastał w siłę i mógł go spokojnie zastąpić. Czy to było dobre rozwiązanie? Nie wiedziałam… Ale nie martwiłam się tym jeszcze. Ważne w tym momencie było to, że żadne gorąco nie mogło zrobić mi krzywdy. Uśmiechnęłam się ściskając miecz. Odwróciłam się do mojego przyjaciela. Też się uśmiechał, ale z innego powodu.
Kiedy ja i tytan zajęci byliśmy mieczem, on zebrał morską wodę otaczającą wyspę i szy­kował wysoką falę. Widziałam ją kątem oka. Zwróciłam się do tytana wiedząc, że muszę zająć jego uwagę. Patrzył na miecz w moim ręku z zaskoczeniem w oczach.
– Zaskoczony? – zapytałam i uśmiechnęłam się jeszcze bardziej. – Muszę ci podziękować. Dzięki wykradnięciu Rydwanu Słońca wzmocniłeś pozycję mojego dziadka, który przekazał mi w spadku sporo mocy. Między innymi odporność na gorąco. – Uniosłam miecz przed siebie i przyjrzałam mu się. Kamienie mieniły się różnymi kolorami w blasku jaśniejącego złota. – Śliczny ten miecz. Może go zatrzymam?
– Skąd pomysł, że ci pozwolę? – z głosu tytana zniknęło rozbawienie, które niedawno tam gościło. Ton głosu znów był zimny.
– Nie musisz pozwalać – powiedziałam spokojnie i powoli. – Wystarczy, że wezmę jako trofeum… – mrugnęłam oczkiem.
W tym samym momencie wielka fala wodna spadła z impetem na niespodziewającego się tytana. Zadziwiające jak łatwo można było go zaskoczyć. Może nawet za łatwo, a jednak… Astrajos zaczął krztusić się wodą. Podeszłam szybko do Phillipa i położyłam swoją lewą dłoń na jego ramieniu dając mu wsparcie. Potrzebował teraz dużo swojej energii i spokoju.
Wprawnie manipulował wodą, nie pozwalając tytanowi się wyswobodzić. Nie było to łatwe, bo siła Pana Zmierzchu przewyższała nasze. Szarpał się wyraźnie w środku wody. Niestety dla niego, ciemność w wodzie nie wiele mogła mu pomóc. Nie mógł też liczyć na pomoc ogara, który również był narażony na wodę, którą sterowała Amber.
Rodzeństwo Jacksonów stworzyło wodny lejek, którym uwięzili naszych wrogów. Ci obracali się w środku z niezwykłą prędkością. To musiało przprawiać o zawrót głowy i poz­bawiać koncentracji. W tym czasie Sarah wypowiedziała na głos jakieś zaklęcie i przywołała gęstą, magiczną mgłę. Owinęła nią lej wodny. Wtedy ja skupiłam wokół niego wiatry unoszące piasek i śnieg. Wspól­nymi siłami wyrzuciliśmy tego irytującego mężczyznę i jego pupila wy­so­ko w powietrze. Czy to było mądre posunięcie? Pewnie nie… ale mieliśmy już serdecznie dość.
Woda powróciła do morza, a wiatr się rozproszył. Nagle wokół nas zrobiło się przy­je­mnie cicho.
– Gdzie… on… wyląduje? – zapytała Amber między szybkimi oddechami.
– W kosmosie, gdzie jego miejsce – rzuciłam patrząc w górę za tytanem.
– Nie wiem, czy to rozwiąże nasz problem. Może wrócić… – zauważył Phillip.
– W takim razie nie przeciągajmy. Trzeba znaleźć Rydwan. Oby nie było przeszkód. – zdecydowała Jany i podeszła do mnie. – Domyślam się, ze masz plan.
Kiwnęłam głową. Musiałam teraz wcielić w życie swój plan. Spojrzałam na miecz, który miałam w ręku. Obejrzałam go z każdej strony.
– Ma ktoś pomysł jak go schować? – zapytałam zdezorientowana.
– Eeee – Phil odwrócił się w moją stronę i popatrzył na miecz. – Pewnie nie ma zatyczki jak mój, co? – zapytał.
Zaśmiałam się i pod wpływem impulsu dotknęłam jego ostrego czubka palcem. W na­stępnej chwili trzymałam w ręku stylowe, złote pióro na tusz. Okrzyki podziwu wyrwały się każdemu z nas. Pióro już nie błyszczało jak miecz, więc pewnie nie parzyło. Nie umiałam jednak tego stwierdzić, skoro wcześniej tego nie czułam. Wnuk Posejdona musiał czytać mi w myślach, bo sięgnął po niego i zabrał. Przekładał z ręki do ręki.
– Zimny i lekki. Musi być dobrze wywarzony – stwierdził i oddał mi go. – Teraz należy do ciebie.
– Hah… trofeum – zaśmiałam się i schowałam go do kieszeni spodni. Dziwne, ale wcale mi nie przeszkadzał.
– Dobra, działamy. Elpis bierz się do roboty. Czas nam ucieka – zakomenderowała Janete.
– A propos czasu. Wie ktoś, która godzina? Ciemno jak w nocy… – Amber rozejrzała się dookoła.
Wzruszyłam ramionami. Popatrzyłam na gwiazdy, a potem na nadgarstek, gdzie zawsze miałam zegarek. Niestety, wciąż spoczywał w plecaku po prysznicu w domu Iana. Myśl o ku­zynie wywołała skurcz w żołądku. Nie mogłam uwierzyć, że już go nie zobaczę…
Skup się! Masz misję do ukończenia – usłyszałam w głowie i podskoczyłam. To był defi­nitywnie głos Iana. Czyżby jednak nie umarł? Uczepiłam się tej nadziei i zamknęłam oczy.

Ten Astrajos to wrzut na tyłku. Pytanie, czy faktycznie się go pozbyli. No ale... Teraz czas się zabrać w końcu za znalezienie Rydwanu.
pozdrawiam
Ag


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d