Rozdział 18 / Poświęcenie
Dotarliśmy na miejsce tuż po zmroku. Gwiazda
Wieczorna wskazywała nam drogę. Byłam ciekawa, czy Hesperios wie o naszej
misji i nas obserwuje. Chciałabym go kiedyś spotkać. Ciekawe jak wygląda?
W głowie pojawił mi się obraz z dawnego
snu. Unosiłam się w przestrzeni kosmicznej nad ziemią, a obok mnie pojawił
się z nikąd przystojny młodzieniec. Czy to był on? Czy może był to bóg porannej
gwiazdy? W dawnych czasach rozdzielano obie gwiazdy, choć w istocie były
one tym samym – odbijającą światło słoneczne planetą Wenus. Czy kiedy ludzkość
odkryła tę prawdę, Fosforos, który był uosobieniem Gwiazdy Porannej, przestał
istnieć? Bardzo mnie to ciekawiło.
Alitis pokierowała nas do kolejnego
parku. Kiedy wylądowaliśmy nad niewielkim stawem, Phillip mruknął, że nigdy
tylu parków nie zwiedził, jak ostatnio. Obiecał zająć się naszymi
wierzchowcami, a my przez ten czas ruszyłyśmy przed siebie w Lakeland Park.
– Mam nadzieję, że brama tu wciąż jest
– szepnęła Alitis. Pewnie myślała, że żadna z nas jej nie usłyszy. Niestety
myliła się.
– Nie bój się. Gwiazda Hesperosa jest
nad nami. Dobrze idziemy – powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Chciałam dodać
jej otuchy.
– Musimy minąć Muzeum Dzieci – wskazała
na daleki budynek z niebiesko-zielonymi ścianami. – Brama była ostatnio
pomiędzy dwoma charakterystycznymi drzewami. Dobrze, że już ciemno, bo nie wiem,
czy da się tam wejść za dnia.
Przeszłyśmy wzdłuż parkingu pod
budynkiem Muzeum. Stały tam pojedyncze samochody. Jakaś rodzinka wychodziła
właśnie z budynku. Dzieci krzyczały głośno mocno rozentuzjazmowane.
Uśmiechnęłam się widząc tę radość i beztroskę. Żałowałam, że sama nie mogę się
temu poddać. Niestety… musiałam być czujna. Na naszej drodze wciąż mogły czyhać
jakieś potwory.
Jackson nas dogonił. Rozglądał się
nerwowo. Najwyraźniej on też przeczuwał kłopoty.
– Zmierzch – ulubiona pora zła –
westchnął.
Pokiwałam głową. Wciąż nie miałam na
sobie broszki i dziwnie się bez niej czułam. Jakie to było zaskakujące:
najpierw nie chciałam jej nosić, a teraz mi jej brakowało. Człowiek się szybko
przyzwyczaja do różnych zmian. A może to tylko ja tak miałam?
– Tam są jakieś dwa drzewa blisko
siebie. Alitis, jak myślisz? – Janete wskazała na dwa rozległe dęby stojące na
końcu trawnika.
Przybłęda ruszyła szybkim tempem w
tamtą stronę. Trochę mnie to zaniepokoiło. Przecież tu też mogło ukrywać się
na nas niebezpieczeństwo! Sarah spojrzała na mnie, po czym dogoniła dziewczynę
i chwyciła za rękę zatrzymując.
– Ostrożnie. Musimy uważać –
przypomniała jej.
Alitis z całą pewnością była starsza od
nad wszystkich, ale miałam wrażenie, że jeszcze w głębi duszy była
dzieckiem. Nie rozumiała, jaki świat był niebezpieczny.
– Ale Persefonę i jej harpie mamy z
głowy, prawda?
– Ale to nie jedyne bestie… – mruknęłam
cicho.
– Trzymajmy się razem – poprosił Phil.
Wszystkie pokiwałyśmy głowami. Wspólnie
podeszliśmy do drzew. Skłaniały się w swoją stronę tworząc naturalną bramę i
baldachim z liści. Wyglądały niezwykle malowniczo w niknącym świetle dnia.
Poczułam się dziwnie, jakbym stała na uświęconej ziemi.
– Co teraz? – spytała szeptem Jany.
Spojrzałyśmy na naszą przewodniczkę.
Jej mina wyrażała niepewność. Świetnie…
– pomyślałam. Nie mieliśmy planu, nie wiedzieliśmy jak wejść do ogrodu, a
każda minuta była cenna.
Z westchnięciem dotknęłam drzewa.
Poczułam przedziwną energię. Zupełnie, jakby to miejsce było otoczone magią.
Zamknęłam oczy i otworzyłam umysł na wskazówki. Do tej pory zawsze ktoś nas
prowadził.
– Bogowie poprowadźcie – szepnęłam.
Poczułam rękę na swoim ramieniu.
Otworzyłam oczy. Spodziewałam się zobaczyć za sobą któreś ze swoich przyjaciół.
Ku mojemu zaskoczeniu stał za mną wysoki mężczyzna o niesamowicie
jasnych, złotych oczach i czerwonych włosach. Jego twarz była niezwykle piękna.
Przed oczami stanął mi obraz młodzieńca z mojego snu w kosmosie. Byli niemal
identyczni.
– Żeby wejść o tej porze, musicie mieć
pozwolenie strażnika zmierzchu. Babcia już na was czeka, ale to nie ona strzeże
bramy – powiedział bez powitania.
– Czyli… – udało mi się wydukać.
Chciałam się upewnić kogo miał na myśli, ale mężczyzna zniknął tak szybko,
jak się pojawił.
Zaskoczona zamrugałam kilka razy i
odwróciłam się do swoich przyjaciół. Wyglądało na to, że żadne z nich nie
widział tego, co się właśnie działo. Każdy z nich był zajęty badaniem drzew.
Sarah położyła rękę na drugim z nich i szeptała coś w języku magii. Janete
obchodziła miejsce dookoła uważnie się przyglądając. Alitis stała w środku i
prawdopodobnie się modliła. Natomiast Phil stał niedaleko mnie i rozglądał się
dookoła.
Odetchnęłam głęboko i postanowiłam
przeanalizować wszystko dokładnie. Osobą, którą widziałam musiał być Hesperos.
Przybył do mnie tylko po to, by dać wskazówkę. Bogowie nie mogli pomagać nam
jawnie, więc musiał zrobić to niezauważenie i jakimś cudem mu się udało. A
bóstwem, do którego powinnam się zwrócić o pomoc w wejściu do Ogrodu Jasności,
był mąż mojej matki… Nie czułam się pewna w tej kwestii. Choć w mitologii jest
mowa, że Astrajos przebaczał Eos jej liczne zdrady, to bałam się, że kiedyś
jego cierpliwość się skończy. Nigdy go nie spotkałam i nie wiedziałam, jak się
mam zachować. Kusiło mnie, by poprosić mamę o pomoc, ale nie mogłam wiecznie
na niej polegać. Powinnam zacząć działać sama... A właściwie z przyjaciółmi.
– Chyba wiem, co trzeba zrobić… –
jęknęłam.
Moi towarzysze zwrócili się do mnie z
wyczekiwaniem.
– Czemu masz nieszczęśliwą minę? –
zapytała Jany z troską.
– Czemu otacza się ponura aura? –
zawtórowała Śnieżka.
Westchnęłam znowu i spojrzałam na
Przybłędę.
– Alitis, jak ostatnio weszłaś do
środka? – zapytałam spokojnym głosem.
– Wstyd się przyznać, ale niewiele
pamiętam. Pamiętam tylko, że uciekałam przed czymś. Hamadriady pomogły mi się
ukryć w tym parku niedaleko. Siedziałam tu jakiś czas. W pewnym momencie
zobaczyłam światło pomiędzy tymi drzewami i weszłam w nie. Nim się obejrzałam
stałam w bardzo pięknym i jasnym ogrodzie pełnym kolorowych krzewów i kwiatów.
Nie wiem jak to się stało. Byłam wtedy bardzo mała.
– Jaka była wtedy pora?
– Wczesna noc chyba.
– O co chodzi Elpis? – odezwał się
wreszcie Phillip.
Uśmiechnęłam się blado i zapatrzyłam
się na Gwiazdę Wieczorną.
– Musimy poprosić Pana Zmierzchu o
pomoc.
– Twojego ojczyma… – pisnęła Sarah.
– Jeśli można go tak tytułować –
przyznałam.
– Skąd to wiesz? – po wyrazie twarzy
Janete widać było, że mi niedowierza.
– Powiedzmy, że ktoś nad nami czuwa.
Theja już na nas czeka, ale musimy przejść przez bramę.
– Myślisz, że nam nie pozwoli wejść? –
zapytał Phil.
Nie byłam pewna. Ale nie było sensu nad
tym debatować. Zebraliśmy się przed bramą i pomodliliśmy się o pozwolenie
na przejście do Ogrodu Jasności do Astrajosa. Przez chwilę nic się nie działo,
potem jednak ciemność wokół nas zgęstniała. Niewielkie światełka zamigotały,
niczym robaczki świętojańskie. Zaczęły się zbierać w jednym miejscu i w
następnym momencie stał przed nami potężny mężczyzna o czarnych włosach, w
których błyszczały jasne iskierki. Ubrany był w granatowy płaszcz upstrzony
gwiazdami. W ręku trzymał złoty miecz. Jego rękojeść była ozdobiona kamieniami
szlachetnymi. Jego widok zapierał dech w piersi.
– Panie, dziękujemy ci, że
odpowiedziałeś na naszą modlitwę – powitała go Janete z subtelnym ukłonem.
Nie rozumiałam czemu siliła się na taką
kurtuazję. Jednakże byłam jej wdzięczna, bo ja nie potrafiłam wydobyć z siebie
żadnego dźwięku.
Bóg zmierzchu i światła gwiazd
przyjrzał się nam dokładnie i bez słowa. Najdłużej przyglądał się mnie i
Przybłędzie. Jego wzrok świdrował mnie na wskroś. Bałam się, że tego nie
wytrzymam i się cofnę. Czułam jednak, że nie powinnam tego zrobić. Zamiast tego
pochyliłam lekko głowę.
– Chcecie wejść do Ogrodu Pani
Jaśniejącego Nieba? – odezwał się śpiewnym tenorem. – A co podarujecie mi w
darze za przejście?
Zapadła cisza. Spojrzałam na swoich
przyjaciół przerażona. Nic nie mieliśmy, nie byliśmy przygotowani na taką
możliwość. Po minach dziewcząt zauważyłam, że myślą tak samo. Tylko Phil
wydawał się być pewny siebie. O czym on myślał?
– Panie Rozgwieżdżonego Nieba, –
odezwał się tonem pełnym szacunku – nie mamy wiele. Jesteśmy na misji. Widzę
jednak, że masz miecz w ręku. Co powiesz na pojedynek?
Wstrzymałam oddech. Nie sądziłam, aby
taka propozycja zadowoliła boga. Zamknęłam oczy i czekałam na to, co się
zdarzy. Po krótkiej ciszy usłyszałam niski śmiech. Zaskoczona otworzyłam oczy
i popatrzyłam w twarz mojego ojczyma. Nie wyglądał na zdenerwowanego.
Wręcz przeciwnie, był roześmiany.
– Odważny jesteś. Musisz być naprawdę
dobry we władaniu mieczem.
– Uczył mnie mój ojciec, Percy Jackson.
– Wobec tego, to może być naprawdę
ciekawa walka. Dawno nie miałem sposobności walczyć z godnym przeciwnikiem.
Chętnie zatem przystanę z Twoją propozycję. Zostało nam jedynie ustalić
warunki. Co zrobimy, gdy któreś z nas wygra?
– Jeśli ja wygram, to będziemy mogli
przejść przez bramę.
– Dobrze, a jeśli to ja wygram? –
spytał Astrajos uśmiechając się tak, że aż ciarki przebiegły mi po plecach.
Nie podobał mi się ten uśmiech.
– Wówczas będziesz walczył ze mną –
rzuciłam szybko.
– Ciekawe… Jeśli sądzisz, że dam ci
fory, bo jesteś córką mojej żony, to się mylisz. – głos boga nie był już taki
uprzejmy, jak przed chwilą. – A może zacznę walkę z tobą, co ty na to?
– Nie zgadzam się! – zawołał Phil
stając krok przede mną. Jany pojawiła się obok niego tak, że oboje zasłaniali
mi Astrajosa i bramę do ogrodu. – Elpis nie będzie walczyć.
– Albo walczysz z Phillipem, Panie,
albo będzie ci musiał wystarczyć jeden z naszych wierzchowców jako podarek –
odezwała się Jany ostrzejszym tonem.
Bóg znów się roześmiał.
– Niech będzie walka. Jak przegrasz,
oddacie mi konie Jutrzenki. Umowa stoi?
Zadrżałam. Nie miałam ochoty oddawać
koni mojej matki. Zdążyłam się z nimi zżyć. Ścisnęło mnie w środku. Spojrzałam
na Sarah, która kiwała głową. Nie mieliśmy wyjścia.
– Dobrze. Niech będzie – zgodziłam się
cicho. Phillip i Janete powtórzyli moje słowa.
– Wobec tego zaczynamy! – zawołał
radośnie Pan Zmierzchu.
Jacks wyciągnął swój miecz i
przygotował się do walki. Odsunęłyśmy się z dziewczynami na bok. Panowie
uzgodnili, że wygrywa ten, kto utoczy krwi przeciwnika z torsu. Zacisnęłam
dłonie z nerwów. Nie miałam siły i cierpliwości, żeby tak po prostu stać i
obserwować walkę. Miałam ochotę dobyć sztyletów i również zawalczyć.
– Dlaczego mi nie pozwoliliście? –
spytałam szeptem Jany poirytowana. – Bo jesteś zbyt cenna. Jeśli Philos przegra
i będzie musiał tu zostać i na nas poczekać, to jakoś to zniesiemy, ale ty
MUSISZ z nami tam wejść.
– Ale nie było mowy o tym, że będzie
musiał zostać – zauważyłam.
– Ale tak jest zawsze. To taka
niepisana umowa.
Zadrżałam. Nie chciałam zostawiać
Phillipa. Postanowiłam się modlić do bogini Ateny, o mądrość, o pomoc.
Phillip MUSIAŁ wygrać walkę.
Niebo pociemniało i zalało się mnóstwem
gwiazd. Astrajos wzniósł miecz w górę i natarł na wnuka Posejdona. Chłopak
walczył pewnie, odpierając ataki. Od czasu do czasu udawało mu się zaatakować.
Niestety, nie wyglądało jakby miał wygrać.
– Walczy strasznie przewidywalnie –
mruknęłam.
Jany zganiła mnie wzrokiem, bym się nie
odzywała. Odruchowo rozluźniłam i zacisnęłam pięści. Znów poprosiłam o mądrość
dla Phillipa. W końcu był również wnukiem Ateny.
Walka trwała już trzy minuty, kiedy
nagle chłopak zmienił strategię. Zaczął zadawać ciosy szybciej i z innych
stron. Przerzucił również miecz z prawej do lewej ręki. Pierwszy raz widziałam,
by walczył tą ręką. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana. Teraz to Astrajos
zaczął się bronić. To była naprawdę fascynująca walka. Trwała kolejne trzy
minuty. Ostatecznie oba torsy zalśniły krwią.
– Remis! – zapiszczała Jany. – Jeszcze
nigdy tak nie było!
– Wow… – wymknęło mi się z ust.
– Ale odlot – szepnęła Alitis.
Phillip dyszał ciężko kiedy się
wyprostował i schował miecz. Astrajos zrobił to samo, chociaż jego oddech był
zdecydowanie bardziej równy.
– To była niezwykła walka i świetna
zabawa. Widać, że jesteś wnukiem bogini strategii. Moglibyśmy kiedyś to
powtórzyć. – uśmiechnął się ciepło. Wyglądał przy tym olśniewająco. –Możecie
iść. Nic od was nie chcę.
– Dziękujemy Panie. – Phil skłonił się
głęboko, a my poszliśmy w jego ślady.
– Właściwie to robię to ze względu na
rodzinę, a nie walkę. I nie mówię tu o tobie Elpidho – spojrzał na mnie
przenikliwym wzrokiem. Zanim jednak zdążyłam zareagować zwrócił swoje
spojrzenie na Alitis. Uśmiechnął się czule. – Prosiła mnie o to Theja.
– Nie każmy jej czekać – poprosiłam.
Bóg odwrócił się w stronę drzew.
Wyciągnął przed siebie rękę. Buchnęło z niej jasne światło. Zatrzymało się
pomiędzy drzewami i rozeszło się na całą bramę. Przeszliśmy przez nie
pojedynczo. Nim zdążyliśmy się obejrzeć już byliśmy z dala od ciemnego parku w
Jackson.
No proszę. Jak tak dalej pójdzie, to Elpis spotka całą swoją rodzinę. Tak po kolei.
Udało się wejść do Ogrodu Jasności. I co teraz? Kto z nich będzie musiał zostać zgodnie ze słowami przepowiedni?
Macie pomysły? Ciekawe kto zgadnie.
Buziaczki
Ag
PS. w późniejszym czasie zaktualizuję listębogów o Hesperosa i Astrajosa i może od razu o Theję.
Ej super rozdział! I ta walka i sam Astrajos! genialne. czytam dalej
OdpowiedzUsuńdziękuję :D
Usuń