–
Elpis, ty jesteś ranna! – usłyszałam piskliwy głos Amber.
Ranna? – spytałam w myślach zaskoczona i otworzyłam oczy. Nie
pamiętałam o żadnej ranie. Spojrzałam na swoje prawe ramię. Rana nie była
głęboka i już wcale nie bolała. Krwawienie jednak było silne. Zachwiałam się
nagle, zupełnie, jakby mój mózg właśnie teraz postanowił zareagować na ten mało
przyjemny upust krwi. Phil złapał mnie nic upadłam.
–
Trzymaj się. To ten dupek ci zrobił. Musimy to opatrzyć.
–
Zgadzam się, niewiadomo, czy miecz nie był zatruty – dodała Janete pochylając
się, by przyjrzeć się mojej ranie.
Otworzyłam
usta, by im powiedzieć, że nic mi nie jest, ale w tym momencie poczułam
przeszywający ból rozchodzący się od ramienia, aż do klatki piersiowej. W
następnej sekundzie odpływałam w ciemność… znowu…
Tym
razem czułam się inaczej. Ciemność, która otuliła mnie podczas omdlenia nie
była złowroga. Czułam się bezpiecznie. Może
to było najzwyklejsze ludzkie omdlenie? – pomyślałam i uczepiłam się tej myśli. Nie
czułam już bólu, choć czułam swoje ciało. Miałam wrażenie, że unoszę się gdzieś
w niezidentyfikowanej przestrzeni. Miałam pełną świadomość tego, co się ze mną
działo i w jakiej sytuacji się znalazłam. Czułam jednak, że nie jestem wstanie
się sama obudzić. Nie przeszkadzało mi to. Postanowiłam wykorzystać ten spokój,
jaki mnie otaczał. W tej dziwnej próżni nie docierały do mnie żadne
dźwięki, emocje czy inne bodźce. Mogłam się skupić na sobie. Mogłam się skupić
na zadaniu.
Nie
zamykałam oczu, nie sądziłam, aby to było potrzebne. Wyobraziłam sobie mapę
Ameryki. Obraz zamiast pojawiać się w mojej głowie, ukazał się przede mną, w
dole. Przyszło mi do głowy, że nie bez
znaczenia władałam światłem nadziei, boskim światłem. Przypomniało mi się
ponownie, że miałam chwilowy dostęp do mocy miłości i mocy kwitnienia wiosennego.
Postanowiłam się skupić na tym, zwłaszcza, że światło miłości miało mnie doprowadzić
do zgubionej rzeczy.
Skupiłam
wzrok na środku mapy i sięgnęłam w umyśle po wspomnienie mocy Afrodyty. Przez
chwilę miałam wrażenie, że słyszę perlisty śmiech. Zmrużyłam oczy. Nie minęła
sekunda, jak mapa zaroiła się mnóstwem różowych punkcików. Parę błyszczało w
Wielkim Kanionie, pojedyncze z kolei porozrzucane były po kraju Stanów
Zjednoczonych. W Kanadzie nie było ani jednego. Najwięcej ich znajdowało się
z Nowym Jorku. Przyjrzałam się tym. Mapa, jakby czytała mi w myślach,
przybliżyła mi ten obszar. Niczym zoom w aparacie. Gęstość kropek skumulowana
była na Long Island, stąd szybko się zorientowałam, że widzę herosów, dzieci
Afrodyty.
Ciekawy sposób na szukanie półbogów… –
mruknęłam i pokręciłam głową. Światełka zniknęły.
Skupiłam
się zatem na świetle Persefony, właściwie z czystej ciekawości. Na mapie
pojawiły się dwa jasne punkty, które miały kolor miętowy. Zaskoczył mnie ten
kolorek, ale nie zastanawiałam się nad nim. Jeden punkt był naprawdę bardzo
jasny. Kiedy skupiłam na nim swoją uwagę, mapa przybliżyła się, aby pokazać mi
jego dokładną lokalizację. To musiała być sama bogini, ponieważ punkt znajdował
się w Muzeum Rolnictwa. Jakby nie patrzeć latem córka przebywała z matką.
Kolejny punkt znajdował się w Kanadzie, co było sporym dla mnie zaskoczeniem. Czyżby dziecko Kory? – zamyśliłam się,
ale nie miałam czasu na rozważania. Zapamiętałam jednak jego lokalizację i
zamrugałam oczami. Mapa wróciła do poprzedniego stanu.
Poczułam
lekkie wirowanie w głowie, pomogło oznaczać, że moi przyjaciele próbowali mnie
obudzić z mojego omdlenia. Miałam coraz mniej czasu. Zaczynałam się lekko
denerwować, co poskutkowało napływem adrenaliny do krwi. Nagle myśli krążyły
szybciej w moim umyśle. Pomyślałam o mocy Apolla, jaką poczułam od niego w
swoich snach. Ledwo się na niej skupiłam, a mapa zaroiła się złotymi
punkcikami. Było ich znacznie mniej niż punktów Afrodyty. Najjaśniejszy
znajdował się na Florydzie, co mnie zaskoczyło. Bóg najwyraźniej kogoś
odwiedzał. A może ma tam swoją siedzibę?
Kolejne punkty poruszały się po Nowym Jorku, żaden jednak nie wyglądał na
Rydwan. Wszystkie wskazywały na ludzi.
Jak mogę cię odnaleźć Rydwanie? –
spytałam w duchu zrezygnowana rozglądając się po mapie.
Chwila
upłynęła i nagle przed oczami stanęła mi twarz Heliosa. Miałam ochotę pacnąć się
ręką w czoło. Przecież Rydwan należał kiedyś do dziadka. I choć teraz był
własnością Apolla, to moc słońca zdawała się przenosić z młodego boga na
starego, przez modły i ból ludzi. Uczepiłam się tej myśli. Skorzystałam z
światła nadziej, które wciąż się we mnie tliło. W końcu słońce dawało nadzieję,
nadzieję nowego życia. Z resztą było kiedyś symbolem życia, odrodzenia…
Sięgnęłam też po gorąco słońca tworząc kulę w lewej ręce. Ameryka pode mną
zadrżała lekko, ale w końcu pokazała mi czerwone światło na południu
centralnego kraju kontynentu. Niestety, od razu zgasło i nie mogłam
rozszyfrować właściwej lokalizacji. Jęknęłam i warknęłam prawie
jednocześnie, a w głowie poczułam niesamowity ból. Myśli się rozproszyły. Kula
gorąca zaczęła mi palić rękę, co się nigdy nie zdarzało. Zaskoczona
wstrząsnęłam nią. Zniknęła równie szybko jak punkt na mapie.
Diaole! – warknęłam całkiem głośno i coś mi się wydawało, że mogłam
wypowiedzieć te słowo na głos. Zaraz poczułam, że ktoś mną potrząsa. Poczułam,
że wiruję lekko. Mapa zawibrowała pode mną i prawie znikła. Ból w głowie ustał,
ale chwilę potem przeniósł się na prawą rękę. Όchi tóra! Lígho akóma…* – poprosiłam tą samą siłą głosu.
Nie
wiedziałam, co się działo „na powierzchni”, ale nie to było teraz dla mnie
ważne. Czułam, że jestem bliska znalezienia Rydwanu Słońca. Wiedziałam, że to
było to czerwone światełko. Pochyliłam się nad mapą nad południową granicą USA
z Meksykiem. Miałam wrażenie, że to musiało być tam.
Skoro moc nadziei i słońca to za mało, to musi być coś
jeszcze… –
rozważałam unosząc się nad mapą.
Skupienie
powróciło, gdy ból ustał. Myśli znów przelatywały przez moją głowę niczym
torpedy. Wszystkie jednak odrzucałam. Nie było sensu wyszukiwać mocy każdego
znanego mi boga, skoro taki sposób wskazywał mi tylko ich i ich potomków. W
końcu potrzebowałam wyszukać atrybutu. Zatrzymałam się na tej myśli. Miałam
ochotę roześmiać się głośno. To było takie banalne, a ja wpadłam na to
wcześniej, tylko zdążyłam zapomnieć przez walkę z Astrajosem. Każdy bóg
miał artykuł, który cenił i który był źródłem jego mocy, albo jej podporą.
Zeus miał swój Piorun Piorunów, Posejdon Trójząb, moja matka swój Rydwan, a
Apollo swój! Był jego skarbem, za którym wzdychał. Chociaż jako bóg wielu
rzemiosł, miał atrybutów więcej, to ten zdawał się dla niego najcenniejszy.
Dodatkowo ten pojazd stawał się teraz ważny i dla mego wujka.
I to jest ta miłość! – zabłysnęło mi w głowie. Możliwe, że
znów wypowiedziałam te słowa na głos. Nie zważałam jednak na to.
Odetchnęłam
głęboko i skupiłam się na myśli o atrybutach bogów. Chwilę później mapa zaroiła
się punktami w różnych kolorach, jednak wszystkie zdawały się błyszczeć
srebrzystą poświatą. Tym odróżniały się od punktów przedstawiających boskie
dzieci. Rozejrzałam się i zaskoczona zauważyłam jeden z punktów na wysepce
Kanadyjskiej, na której się znajdowałam z przyjaciółmi. Wyglądało na to, że
któreś z nas miało ze sobą boski atrybut. Nie musiałam nawet zastanawiać się
nad tym długo. Ku mojemu jeszcze większemu zdumieniu, punkt poszerzył się i ukazał
mi długi miecz. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Wychodziło na to,
że przechwyciłam od Astrajosa jego boski atrybut, ten główny! Zaskoczona
odsunęłam się od mapy. Niestety, spowodowało to zachwianie mojej koncentracji
uwagi i punkty zaczęły powoli znikać z mapy. Zirytowana znów się skupiłam.
Tym razem wpatrywałam się w południe Stanów Zjednoczonych. Wyobraziłam
sobie dwóch bogów słońca stojących naprzeciwko siebie, a potem przypomniałam
sobie tęsknotę w oczach Apolla za Rydwanem.
Mapa błyskawicznie
zbliżyła się do mnie i po chwili potężne jasne czerwone światło ze złotą
poświatą ukazało mi się na granicy z Meksykiem, na skraju Teksasu. Światło
świeciło niesamowicie mocno. Po raz drugi tego dnia zostałam porażona gorącem.
Zaskoczona odsunęłam się z takim impetem, że w głowie mi zawirowało. Zamknęłam
oczy. Kiedy je otworzyłam ponownie, leżałam na ziemi pod niebem pełnym gwiazd.
Obok mnie siedzieli moi półboscy przyjaciele. Spojrzałam w oczy Phillipa, który
trzymał moją głowę na swoich kolanach. Poczułam jego emocje – lęk, ból,
tęsknota i miłość. A potem wszystko ustąpiło czułości i uldze.
– Ti ítan? Poú eísai?** –
zapytał z dziwnym akcentem.
– Den xéro… allá xéro poú eínai to Árma*** –
powiedziałam mocnym głosem.
Janete
wyciągnęła do mnie rękę i pomogła wstać. Opowiedziałam w skrócie co się ze mną
działo podczas omdlenia. Próbowałam jak najlepiej zobrazować wizję mapy, ale
słabo mi to szło. Miałam wrażenie, że przyjaciele nie umieli tego ogarnąć,
czemu się właściwie nie dziwiłam. Teraz wydawało mi się to strasznie nierealne.
– To
gdzie ty właściwie byłaś? – zapytała mnie Amber.
Wzruszyłam
ramionami w odpowiedzi i dopiero wtedy przyjrzałam się swojej ręce. Była
zdrowa. Zaskoczona podniosłam oczy na Jany.
– Gdzie
rana? Jak to możliwe?
– Eeee
– dziewczyna wyraźnie się zmieszała na moje pytanie.
Rozejrzałam
się więc po reszcie moich towarzyszy.
– Co
się działo, kiedy byłam nieprzytomna? – spytałam wstając. Poruszałam ręką, była
jak nowa.
–
Wiesz… – Sarah stanęła koło mnie. Miała osłabiony głos. Z resztą każdy z nich
wyglądał na bardzo osłabionego. – Próbowaliśmy wszystkiego. Nektar i ambrozja
nie chciały działać. Moje czary też nic nie pomagały. Rana krwawiła cały czas
tak samo mocno, a może nawet mocniej z każdą minutą…
–
Minutą… – szepnęłam i zadałam sobie pytanie w duchu o czas, jaki spędziłam
omdlona.
–
Prawie pół godziny – odpowiedziała mi natychmiast córka Ateny. Traciliśmy
nadzieję, że się ockniesz…
– Po
tym, jak nic nie działało, Phil zaproponował, że spróbuje z wodą – dodała Amber
zerkając z krzywym uśmiechem na brata. – Uparł się, ze skoro jemu woda pomaga
się wyleczyć, to Tobie też. Nie słuchał nas… – zamilkła.
Spojrzałam
na Phillipa. Wciąż siedział na ziemi skulony. Miał zamknięte oczy. Podeszłam do
niego.
– Jak
domyślam się, nie pomogło, prawda? – zapytałam.
Chłopak
pokręcił głową i otworzył oczy. Jedyną emocją jaką od niego w tej chwili czułam
było poczucie winy. Widać je było również w jego turkusowych oczach.
– Woda
po zetknięciu z twoją skórą wyparowała natychmiast, a ty syknęłaś i wydałaś
z siebie dziwny dźwięk, w końcu zaklęłaś. To była twoja pierwsza reakcja
od dłuższego czasu. Najpierw się przestraszyłem, a potem… – głos mu się
załamał.
–
Zaczął tobą potrząsać w panice – zakończyła za niego Sarah. – Musiałam go
ogłuszyć zaklęciem, aby się uspokoił.
– Byłaś
tak gorąca, że myśleliśmy, że się cała spalisz – przyznała Jany lekkim
uśmiechem. – I to mi podsunęło pomysł, że skoro gorąco nigdy ci nie szkodziło,
ogień nie był ci straszny, to teraz mógł pomóc. Nie było łatwo przekonać Phila
do tego pomysłu, ale nie mieliśmy innego.
– Z
pomocą zaklęcia podpaliłam ci rękę – szepnęła Śnieżka.
Zachłystnęłam
się powietrzem. Pamiętałam ten moment, gdy zgasło światło na mapie wskazujące
położenie Rydwanu Słońca, a ja poczułam ogromną frustrację. Pamiętałam ból w
głowie, wirowanie i potrząsanie. A potem ten palący żar w ręce…
–
Czułam to – kiwnęłam głową. – Nie pomagało mi to w skupieniu, bo właśnie byłam
bliska odkryciu tego, co tak usilnie próbujemy odnaleźć… Zirytowana poprosiłam
o trochę czasu…
– Tak…
– Sarah zaśmiała się. – Tak nas tym zaskoczyłaś! Ale nie tylko tym. Kiedy ogień
się wypalił miałaś zdrową rękę. Dasz wiarę? Znamyz historii paru herosów
odpornych na ogień, ale do tej pory byli to synowie Hefajstosa, a tu proszę…
wnuczka Heliosa odporna na ogień! – zawołała ostatnie słowa wznosząc oczy do
nieba.
Zaśmiałam
się nerwowo. To faktycznie było dziwne. Ciekawe
ile mam jeszcze tych nieodkrytych mocy?
–
„Wówczas pojawi się potomek w nowiu, który cechami rozkwitnie, jak kwiat.” –
zacytowała Przepowiednię Słońca Janete.
– Ta… –
przyznałam. Chyba znów czytała mi w myślach.
Przez
chwilę zrobiło się zupełnie cicho. Phil wciąż siedział w tej samej pozycji z
głową pochyloną obok mnie. Sarah stała po mojej drugiej stronie. Dziewczęta
kucały na przeciwno nas. Wyglądały, jakby lada chwila miały omdleć.
– Chyba
czas się przespać… – zaproponowałam. – Wiemy gdzie jest Rydwan. Teraz tylko
musimy się tam dostać, ale najpierw zbierzmy siły.
Nikt
nie protestował. Zabraliśmy się w sobie jeszcze tylko po to, aby przejść do
opuszczonej stodoły. Co prawda niewiele po niej nie zostało, ale deski z niej
wystarczyły nam ona jako ochrona przed wiatrem. Wyjęliśmy śpiwory z plecaków i
ułożyliśmy się jeden, koło drugiego. Pod prowizorycznym szałasem z desek. Przytuliłam
się do Amber, za plecami miałam Phillipa. Zasnęłam w mgnieniu oka.
* Όchi tóra! Lígho akóma… (czyt.
ohi tora! Ligo akoma) - Nie teraz! Jeszcze trochę… [Όχι τώρα! Λίγο ακόμα].
** Ti ítan? Poú eísai? (czyt. Ti itan? Pu ise?) - Co to było?
Gdzie byłaś? [Τι ήταν; Πού είσαι;].
*** Den xéro… allá xéro
poú eínai to Árma (czyt. den ksero, Ala ksero pu ine to arma) - Nie wiem,
ale wiem gdzie jest Rydwan [Δεν ξέρω, αλλά ξέρω πού είναι το Άρμα].
Kolejne moce, kolejne ciekawe zdarzenia. I jesteśmy bliżej celu. Tylko czy im się uda? Co będzie z funkcją boga słońca?
A co Wy na to?
Ag
Komentarze
Prześlij komentarz