Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 23 cz.3


– Elpis, ty jesteś ranna! – usłyszałam piskliwy głos Amber.
Ranna? – spytałam w myślach zaskoczona i otworzyłam oczy. Nie pamiętałam o żadnej ranie. Spojrzałam na swoje prawe ramię. Rana nie była głęboka i już wcale nie bolała. Krwawienie jednak było silne. Zachwiałam się nagle, zupełnie, jakby mój mózg właśnie teraz postanowił zareagować na ten mało przyjemny upust krwi. Phil złapał mnie nic upadłam.
– Trzymaj się. To ten dupek ci zrobił. Musimy to opatrzyć.
– Zgadzam się, niewiadomo, czy miecz nie był zatruty – dodała Janete pochylając się, by przyjrzeć się mojej ranie.
Otworzyłam usta, by im powiedzieć, że nic mi nie jest, ale w tym momencie poczułam przeszywający ból rozchodzący się od ramienia, aż do klatki piersiowej. W następnej se­kun­dzie odpływałam w ciemność… znowu…

Tym razem czułam się inaczej. Ciemność, która otuliła mnie podczas omdlenia nie była złowroga. Czułam się bezpiecznie. Może to było najzwyklejsze ludzkie omdlenie?  – pomyślałam i uczepiłam się tej myśli. Nie czułam już bólu, choć czułam swoje ciało. Miałam wrażenie, że unoszę się gdzieś w niezidentyfikowanej przestrzeni. Miałam pełną świadomość tego, co się ze mną działo i w jakiej sytuacji się znalazłam. Czułam jednak, że nie jestem wstanie się sama obudzić. Nie przeszkadzało mi to. Postanowiłam wykorzystać ten spokój, jaki mnie otaczał. W tej dziwnej próżni nie docierały do mnie żadne dźwięki, emocje czy inne bodźce. Mogłam się skupić na sobie. Mogłam się skupić na zadaniu.
Nie zamykałam oczu, nie sądziłam, aby to było potrzebne. Wyobraziłam sobie mapę Ameryki. Obraz zamiast pojawiać się w mojej głowie, ukazał się przede mną, w dole.  Przyszło mi do głowy, że nie bez znaczenia władałam światłem nadziei, boskim światłem. Przy­pom­niało mi się ponownie, że miałam chwilowy dostęp do mocy miłości i mocy kwitnienia wio­sennego. Postanowiłam się skupić na tym, zwłaszcza, że światło miłości miało mnie dopro­wadzić do zgubionej rzeczy.
Skupiłam wzrok na środku mapy i sięgnęłam w umyśle po wspomnienie mocy Afrodyty. Przez chwilę miałam wrażenie, że słyszę perlisty śmiech. Zmrużyłam oczy. Nie minęła sekunda, jak mapa zaroiła się mnóstwem różowych punkcików. Parę błyszczało w Wielkim Kanionie, pojedyncze z kolei porozrzucane były po kraju Stanów Zjednoczonych. W Kanadzie nie było ani jednego. Najwięcej ich znajdowało się z Nowym Jorku. Przyjrzałam się tym. Mapa, jakby czytała mi w myślach, przybliżyła mi ten obszar. Niczym zoom w aparacie. Gęstość kropek skumulowana była na Long Island, stąd szybko się zorientowałam, że widzę herosów, dzieci Afrodyty.
Ciekawy sposób na szukanie półbogów… – mruknęłam i pokręciłam głową. Światełka zniknęły.
Skupiłam się zatem na świetle Persefony, właściwie z czystej ciekawości. Na mapie pojawiły się dwa jasne punkty, które miały kolor miętowy. Zaskoczył mnie ten kolorek, ale nie zastanawiałam się nad nim. Jeden punkt był naprawdę bardzo jasny. Kiedy skupiłam na nim swoją uwagę, mapa przybliżyła się, aby pokazać mi jego dokładną lokalizację. To musiała być sama bogini, ponieważ punkt znajdował się w Muzeum Rolnictwa. Jakby nie patrzeć latem córka przebywała z matką. Kolejny punkt znajdował się w Kanadzie, co było sporym dla mnie zaskoczeniem. Czyżby dziecko Kory? – zamyśliłam się, ale nie miałam czasu na rozważania. Zapamiętałam jednak jego lokalizację i zamrugałam oczami. Mapa wróciła do poprzedniego stanu.
Poczułam lekkie wirowanie w głowie, pomogło oznaczać, że moi przyjaciele próbowali mnie obudzić z mojego omdlenia. Miałam coraz mniej czasu. Zaczynałam się lekko denerwować, co poskutkowało napływem adrenaliny do krwi. Nagle myśli krążyły szybciej w moim umyśle. Pomyślałam o mocy Apolla, jaką poczułam od niego w swoich snach. Ledwo się na niej skupiłam, a mapa zaroiła się złotymi punkcikami. Było ich znacznie mniej niż punktów Afrodyty. Najjaśniejszy znajdował się na Florydzie, co mnie zaskoczyło. Bóg najwy­raźniej kogoś odwiedzał. A może ma tam swoją siedzibę? Kolejne punkty poruszały się po Nowym Jorku, żaden jednak nie wyglądał na Rydwan. Wszystkie wskazywały na ludzi.
Jak mogę cię odnaleźć Rydwanie? – spytałam w duchu zrezygnowana rozglądając się po mapie.
Chwila upłynęła i nagle przed oczami stanęła mi twarz Heliosa. Miałam ochotę pacnąć się ręką w czoło. Przecież Rydwan należał kiedyś do dziadka. I choć teraz był własnością Apolla, to moc słońca zdawała się przenosić z młodego boga na starego, przez modły i ból ludzi. Uczepiłam się tej myśli. Skorzystałam z światła nadziej, które wciąż się we mnie tliło. W końcu słońce dawało nadzieję, nadzieję nowego życia. Z resztą było kiedyś symbolem życia, odro­dzenia… Sięgnęłam też po gorąco słońca tworząc kulę w lewej ręce. Ameryka pode mną zadrżała lekko, ale w końcu pokazała mi czerwone światło na południu centralnego kraju kon­tynentu. Niestety, od razu zgasło i nie mogłam rozszyfrować właściwej lokalizacji. Jęknęłam i warknęłam prawie jednocześnie, a w głowie poczułam niesamowity ból. Myśli się rozproszyły. Kula gorąca zaczęła mi palić rękę, co się nigdy nie zdarzało. Zaskoczona wstrząsnęłam nią. Zniknęła równie szybko jak punkt na mapie.
Diaole! – warknęłam całkiem głośno i coś mi się wydawało, że mogłam wypowiedzieć te słowo na głos. Zaraz poczułam, że ktoś mną potrząsa. Poczułam, że wiruję lekko. Mapa zawibrowała pode mną i prawie znikła. Ból w głowie ustał, ale chwilę potem przeniósł się na prawą rękę. Όchi tóra! Lígho akóma…* – poprosiłam tą samą siłą głosu.
Nie wiedziałam, co się działo „na powierzchni”, ale nie to było teraz dla mnie ważne. Czułam, że jestem bliska znalezienia Rydwanu Słońca. Wiedziałam, że to było to czerwone światełko. Pochyliłam się nad mapą nad południową granicą USA z Meksykiem. Miałam wrażenie, że to musiało być tam.
Skoro moc nadziei i słońca to za mało, to musi być coś jeszcze… – rozważałam unosząc się nad mapą.
Skupienie powróciło, gdy ból ustał. Myśli znów przelatywały przez moją głowę niczym torpedy. Wszystkie jednak odrzucałam. Nie było sensu wyszukiwać mocy każdego znanego mi boga, skoro taki sposób wskazywał mi tylko ich i ich potomków. W końcu potrzebowałam wyszukać atrybutu. Zatrzymałam się na tej myśli. Miałam ochotę roześmiać się głośno. To było takie banalne, a ja wpadłam na to wcześniej, tylko zdążyłam zapomnieć przez walkę z Astrajosem. Każdy bóg miał artykuł, który cenił i który był źródłem jego mocy, albo jej pod­porą. Zeus miał swój Piorun Piorunów, Posejdon Trójząb, moja matka swój Rydwan, a Apollo swój! Był jego skarbem, za którym wzdychał. Chociaż jako bóg wielu rzemiosł, miał atrybutów więcej, to ten zdawał się dla niego najcenniejszy. Dodatkowo ten pojazd stawał się teraz ważny i dla mego wujka.
I to jest ta miłość! – zabłysnęło mi w głowie. Możliwe, że znów wypowiedziałam te słowa na głos. Nie zważałam jednak na to.
Odetchnęłam głęboko i skupiłam się na myśli o atrybutach bogów. Chwilę później mapa zaroiła się punktami w różnych kolorach, jednak wszystkie zdawały się błyszczeć srebrzystą poświatą. Tym odróżniały się od punktów przedstawiających boskie dzieci. Rozejrzałam się i zaskoczona zauważyłam jeden z punktów na wysepce Kanadyjskiej, na której się znaj­dowałam z przyjaciółmi. Wyglądało na to, że któreś z nas miało ze sobą boski atrybut. Nie musiałam nawet zastanawiać się nad tym długo. Ku mojemu jeszcze większemu zdumieniu, punkt poszerzył się i ukazał mi długi miecz. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Wychodziło na to, że przechwyciłam od Astrajosa jego boski atrybut, ten główny! Zaskoczona odsunęłam się od mapy. Niestety, spowodowało to zachwianie mojej koncentracji uwagi i punkty zaczęły powoli znikać z mapy. Zirytowana znów się skupiłam. Tym razem wpa­trywałam się w południe Stanów Zjednoczonych. Wyobraziłam sobie dwóch bogów słońca stojących na­przeciwko siebie, a potem przypomniałam sobie tęsknotę w oczach Apolla za Rydwanem.
Mapa błyskawicznie zbliżyła się do mnie i po chwili potężne jasne czerwone światło ze złotą poświatą ukazało mi się na granicy z Meksykiem, na skraju Teksasu. Światło świeciło niesamowicie mocno. Po raz drugi tego dnia zostałam porażona gorącem. Zaskoczona odsunęłam się z takim impetem, że w głowie mi zawirowało. Zamknęłam oczy. Kiedy je otwo­rzyłam ponownie, leżałam na ziemi pod niebem pełnym gwiazd. Obok mnie siedzieli moi półboscy przyjaciele. Spojrzałam w oczy Phillipa, który trzymał moją głowę na swoich kola­nach. Poczułam jego emocje – lęk, ból, tęsknota i miłość. A potem wszystko ustąpiło czułości i uldze.
Ti ítan? Poú eísai?** – zapytał z dziwnym akcentem.
Den xéro…  allá xéro poú eínai to Árma*** – powiedziałam mocnym głosem.
Janete wyciągnęła do mnie rękę i pomogła wstać. Opowiedziałam w skrócie co się ze mną działo podczas omdlenia. Próbowałam jak najlepiej zobrazować wizję mapy, ale słabo mi to szło. Miałam wrażenie, że przyjaciele nie umieli tego ogarnąć, czemu się właściwie nie dziwiłam. Teraz wydawało mi się to strasznie nierealne.
– To gdzie ty właściwie byłaś? – zapytała mnie Amber.
Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi i dopiero wtedy przyjrzałam się swojej ręce. Była zdrowa. Zaskoczona podniosłam oczy na Jany.
– Gdzie rana? Jak to możliwe?
– Eeee – dziewczyna wyraźnie się zmieszała na moje pytanie.
Rozejrzałam się więc po reszcie moich towarzyszy.
– Co się działo, kiedy byłam nieprzytomna? – spytałam wstając. Poruszałam ręką, była jak nowa.
– Wiesz… – Sarah stanęła koło mnie. Miała osłabiony głos. Z resztą każdy z nich wyglądał na bardzo osłabionego. – Próbowaliśmy wszystkiego. Nektar i ambrozja nie chciały działać. Moje czary też nic nie pomagały. Rana krwawiła cały czas tak samo mocno, a może nawet mocniej z każdą minutą…
– Minutą… – szepnęłam i zadałam sobie pytanie w duchu o czas, jaki spędziłam omdlona.
– Prawie pół godziny – odpowiedziała mi natychmiast córka Ateny. Traciliśmy nadzieję, że się ockniesz…
– Po tym, jak nic nie działało, Phil zaproponował, że spróbuje z wodą – dodała Amber zerkając z krzywym uśmiechem na brata. – Uparł się, ze skoro jemu woda pomaga się wyleczyć, to Tobie też. Nie słuchał nas… – zamilkła.
Spojrzałam na Phillipa. Wciąż siedział na ziemi skulony. Miał zamknięte oczy. Podeszłam do niego.
– Jak domyślam się, nie pomogło, prawda? – zapytałam.
Chłopak pokręcił głową i otworzył oczy. Jedyną emocją jaką od niego w tej chwili czułam było poczucie winy. Widać je było również w jego turkusowych oczach.
– Woda po zetknięciu z twoją skórą wyparowała natychmiast, a ty syknęłaś i wydałaś z siebie dziwny dźwięk, w końcu zaklęłaś. To była twoja pierwsza reakcja od dłuższego czasu. Najpierw się przestraszyłem, a potem… – głos mu się załamał.
– Zaczął tobą potrząsać w panice – zakończyła za niego Sarah. – Musiałam go ogłuszyć zaklęciem, aby się uspokoił.
– Byłaś tak gorąca, że myśleliśmy, że się cała spalisz – przyznała Jany lekkim uśmiechem. – I to mi podsunęło pomysł, że skoro gorąco nigdy ci nie szkodziło, ogień nie był ci straszny, to teraz mógł pomóc. Nie było łatwo przekonać Phila do tego pomysłu, ale nie mieliśmy innego.
– Z pomocą zaklęcia podpaliłam ci rękę – szepnęła Śnieżka.
Zachłystnęłam się powietrzem. Pamiętałam ten moment, gdy zgasło światło na mapie wskazujące położenie Rydwanu Słońca, a ja poczułam ogromną frustrację. Pamiętałam ból w głowie, wirowanie i potrząsanie. A potem ten palący żar w ręce…
– Czułam to – kiwnęłam głową. – Nie pomagało mi to w skupieniu, bo właśnie byłam bliska odkryciu tego, co tak usilnie próbujemy odnaleźć… Zirytowana poprosiłam o trochę czasu…
– Tak… – Sarah zaśmiała się. – Tak nas tym zaskoczyłaś! Ale nie tylko tym. Kiedy ogień się wypalił miałaś zdrową rękę. Dasz wiarę? Znamyz historii paru herosów odpornych na ogień, ale do tej pory byli to synowie Hefajstosa, a tu proszę… wnuczka Heliosa odporna na ogień! – zawołała ostatnie słowa wznosząc oczy do nieba.
Zaśmiałam się nerwowo. To faktycznie było dziwne. Ciekawe ile mam jeszcze tych nieodkrytych mocy?
– „Wówczas pojawi się potomek w nowiu, który cechami rozkwitnie, jak kwiat.” – zacytowała Przepowiednię Słońca Janete.
– Ta… – przyznałam. Chyba znów czytała mi w myślach.
Przez chwilę zrobiło się zupełnie cicho. Phil wciąż siedział w tej samej pozycji z głową pochyloną obok mnie. Sarah stała po mojej drugiej stronie. Dziewczęta kucały na przeciwno nas. Wyglądały, jakby lada chwila miały omdleć.
– Chyba czas się przespać… – zaproponowałam. – Wiemy gdzie jest Rydwan. Teraz tylko musimy się tam dostać, ale najpierw zbierzmy siły.
Nikt nie protestował. Zabraliśmy się w sobie jeszcze tylko po to, aby przejść do opuszczonej stodoły. Co prawda niewiele po niej nie zostało, ale deski z niej wystarczyły nam ona jako ochrona przed wiatrem. Wyjęliśmy śpiwory z plecaków i ułożyliśmy się jeden, koło drugiego. Pod prowizorycznym szałasem z desek. Przy­tuliłam się do Amber, za plecami miałam Phillipa. Zasnęłam w mgnieniu oka.

* Όchi tóra! Lígho akóma… (czyt. ohi tora! Ligo akoma) - Nie teraz! Jeszcze trochę… [Όχι τώρα! Λίγο ακόμα].
** Ti ítan? Poú eísai? (czyt. Ti itan? Pu ise?) - Co to było? Gdzie byłaś? [Τι ήταν; Πού είσαι;].
*** Den xéro…  allá xéro poú eínai to Árma (czyt. den ksero, Ala ksero pu ine to arma) - Nie wiem, ale wiem gdzie jest Rydwan [Δεν ξέρω, αλλά ξέρω πού είναι το Άρμα].

Kolejne moce, kolejne ciekawe zdarzenia. I jesteśmy bliżej celu. Tylko czy im się uda? Co będzie z funkcją boga słońca? 

A co Wy na to?
Ag


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d