Obudziłam
się z niemiłym przeświadczeniem, że przegapiłam sen. Byłam pewna, że coś mi się
śniło. Pamiętałam jakąś postać… niestety, im bardziej wytężałam umysł, tym
mniej szczegółów umiałam przywołać. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego.
Do tej pory umiałam odtworzyć praktycznie każdy swój sen. A przynajmniej ten
ważny i sensowny. Czułam, że i ten był istotny, lecz nie został w mojej
pamięci.
Z
nietęgą miną uniosłam się i rozejrzałam. Phillip leżał koło mnie na plecach.
Ręce miał złożone na piersi. Dziewczyny z kolei leżały przytulone do siebie na
łyżeczkę. Uśmiechnęłam się lekko na ten widok. Wstałam z naszego prowizorycznego
posłania starając się nikogo nie budzić. Nie było specjalnie wygodnie mimo
obozowych śpiworów. Nasz prowizoryczny szałas, z pozostałych desek po szopie,
nie ochraniał nas od lodowego wiatru ze śniegiem tak skutecznie, jak byśmy
chcieli. Wzdrygnęłam się, gdy zrozumiałam, że taki stan rzeczy nie służy moim
przyjaciołom. Byliśmy głupi, że nie rozpaliliśmy ognia na noc, aby nas ogrzał.
Ogrzewanie siebie nawzajem, nie było wystarczające… Pochyliłam się i dotknęłam
delikatnie twarzy swoich przyjaciół i zatrzęsłam się. Byli zimni…
W głowie pojawiła mi się ostrzegawcza lampka. Tylko ja byłam wystarczająco
ciepła, by sobie poradzić z zimnem. Oni nie byli tak przystosowani, nawet
Sarah, której ksywka była bardzo śnieżna.
Nie
namyślałam się dłużej. Zgromadziłam szybko drewno jak najbliżej posłania, po
czym podpaliłam je niewielką kulą ognistą. Dzięki tym ciągłym walkom z wrogami
coraz lepiej sobie radziłam z tworzeniem małych gwiazd. Nie byłam pewna, czy
Zeus był z tego zadowolony, ale nie zamierzałam go pytać. Cieszyłam się, ze nie
poraził mnie jeszcze swoim piorunem. I z takim nastawieniem wpuściłam wokół
naszego szałasu ciepły wiatr letni. Dzięki tym dwóm zabiegom wkrótce zrobiło
się znacznie cieplej. Moi przyjaciele odzyskali właściwy kolor skóry, choć nie
ukrywam, że pomocą tu mogły okazać się krople nektaru, jakimi polałam im czoła.
Pierwsza
wybudziła się Amber. Wygramoliła się z uścisku Śnieżki i usiadła. Zaspana
popatrzyła na ogień i wyciągnęła do niego swoje ręce. Przez chwilę stała tak,
a potem nagle spojrzała w górę na szałas.
– Jakim
cudem dach nam się nie jara? – spytała zachrypłym głosem.
Zachichotałam
w odpowiedzi i wzruszyłam ramionami kręcąc jednocześnie głową. Nie umiałam tego
wytłumaczyć. Może mój wiatr zmieniał lekko kierunek ciepłego płomienia? Nie
wiedziałam i właściwie się tym nie zamartwiałam. Magia działała nieraz z
nietypowy sposób.
–
Grunt, że działa… – mruknęłam znów wzruszając ramionami. W ręku miałam
ciasteczka z ambrozji. Musiałam pilnować, by uzupełnić energię i magiczną moc,
jeśli chciałam bez problemów kontrolować wiatry. Ugryzłam jedno z nich.
Amber
podeszła bliżej ogniska. W pierwszym odruchu porządnie mnie wyściskała, wyglądała
na stęsknioną. Nie dziwiłam się jej. Też się stęskniłam. Odwzajemniłam uścisk
czując ogromną radość z jej obecności. Kiedy ją puściłam, usiadła obok mnie i
opatuliła się śpiworem. Najwyraźniej jej nie było tak ciepło jak mi. Podałam
jej z uśmiechem paczkę ciasteczek i termos z kawą z plecaka
Jacksa. Wiedziałam, że on się nie pogniewa. Z resztą, miał paczkę kawy rozpuszczalnej
w innej kieszeni i pełno śniegu, który mógł roztopić.
– Amy…
– zaczęłam rozmowę od zdrobnienia, którego nigdy jeszcze nie używałam. – Cieszę
się, że z nami jesteś, naprawdę… tylko… Co ty tu właściwie robisz? Jak
dołączyłaś do misji? Dlaczego? – pytania wyspały się ze mnie potokiem zanim
zdążyłam je zatrzymać.
Dziewczyna
uśmiechnęła się lekko półgębkiem, ale nie odpowiedziała od razu. Napiła się
porządnie napoju, po czym skrzywiła się nieco, bo tak, jak ja nie lubiła smaku
kawy. Potem oddała mi termos i spojrzała na naszych śpiących przyjaciół. Nie
wyglądało na to, by któreś z nich miało się zaraz obudzić.
–
Rozprowadź ciepło z ognia w środku szałasu, bo im wciąż musi być zimno… – powiedziała
poważnie. Natychmiast wykonałam to polecenie. Musiała to poczuć, bo zdjęła
śpiwór z ramion i wyprostowała się. Spojrzała na mnie, a potem w ogień. –
A moja obecność tu jest… no… – zmieszała się i wykonała nieokreślony gest ręką
– trochę wbrew wszystkiemu…
– Jak
to? – spytałam niewiele rozumiejąc. – Czy to znaczy, że rodzice się nie
zgadzali?
– Nikt
się nie zgadzał… – szepnęła.
Zrobiłam
wielkie oczy i mój wzrok powędrował do Phillipa, przyszło mi do głowy, że on
nie chciał tu swojej siostry, czy to możliwe?
– On
też? – wskazałam na niego głową. W moim głosie było słuchać niedowierzanie.
– On
nie wiedział… na początku… – kiwnęła głową wciąż patrząc na ogień.
–
Powiedz mi dokładnie, o co chodzi?
Skrzywiła
się i przez chwilę milczała zbierając myśli. Patrzyła w ogień i bawiła się
rąbkiem śpiwora. Nie poganiałam jej. Cierpliwie czekałam, aż się odezwie.
Spojrzałam przy okazji na śpiących. Chyba było już im znacznie cieplej, bo
Sarah zdążyła się odkryć. Uśmiechnęłam się mimochodem na ten widok.
–
Poprzedniej nocy moja matka miała niepokojący sen… – zaczęła opowieść Amber. –
Widziała rozpacz Phila… i twoją ranę… – zamilkła, a ja wstrzymałam oddech.
Dotknęłam swojej zdrowej ręki. Wciąż pamiętałam ten ból. Już się nie uśmiechałam.
– W tym śnie twoja rana była śmiertelna… a mój brat był daleko od ciebie i sam
cierpiał… – Podniosła na mnie oczy. – Moja matka przerażona poszła do
wyroczni, by zapytać ją o to, co się dzieje. Nie wiem, o czym rozmawiały,
ale po tej rozmowie mama przyszła do mnie i mnie mocno uściskała.
Błagała, bym jej nie opuszczała. Kompletnie nie wiedziałam, o co jej
chodzi. Dopiero później tej samej nocy, nad ranem ja miałam dziwny sen – znów
zamilkła, a ja czekałam. – Ten sen… z początku go kompletnie nie zrozumiałam.
Dlatego poszłam z nim do Chejrona. Normalnie opowiedziałabym go Śnieżce, ale
jej nie było. Chejron wysłuchał mnie i na koniec powiedział, że to nie był sen,
a coś w rodzaju naprowadzenia, wizji. Krył się w nim sposób uniknięcia snu
matki – uśmiechnęła się smutno. Ten uśmiech nie dosięgał oczu. – Musiałam udać
się w samotną misję. Wbrew matce, a nawet Phillipowi.
– Jak
to wbrew jemu? – nie rozumiałam. – Przecież on był ze mną na wyprawie, ty tam…
– próbowałam wysilić swój umysł by to ogarnąć, ale miałam w nim pustkę, co było
bardzo dziwne, bo rzadko mi się zdarzało, aby mój umysł nie współpracował ze
mną.
– Mówił
ci o swojej misji od wyroczni o obronie ciebie? – spytała bardzo cichym
szeptem.
Ledwo
ją słyszałam przez trzask ognia. Skinęłam głową, chociaż nie byłam pewna, czy
znałam całość tego zadania. Przypomniałam sobie też o mojej rozmowie z kobietą
na polanie w nocy. Prosiła, bym nie odstępowała Phila… Ciarki przeszły mi po
plecach, bo złamałam obietnicę. Uciekłam od niego. Przerażona spojrzałam na
Amber.
–
Rachel coś ci mówiła?
Przyjaciółka
kiwnęła głową i spojrzała na śpiącego brata.
– Wiem
o jego obietnicy, wiem o twojej obietnicy. Kiedy rozdzieliliście się, Philos
wpadł w szał. Skontaktował się z nami, a właściwie z Rachel. Zażądał od niej,
by zapewniła, że nic ci się nie stanie. A potem błagał o kogoś, kto pomoże
ciebie wytropić. Zgłosiłam się, ale on nie chciał o tym słyszeć. Wolał, żeby
był to Brad.
Zrobiłam
wielkie oczy. Phil musiał być w wielkiej desperacji, skoro chciał pomocy tego,
o którego był zazdrosny. Wiedziałam, że ostatnio uważał go bardziej za
rywala niż przyjaciela. Zerknęłam na niego zaskoczona czując niepokój w sercu.
Amber zdawała się nie zauważać mojego stanu, bo kontynuowała wypowiedź.
– Tylko
że mój brat nie wiedział, że to właśnie mnie Chejron zlecił to zadanie. Ze
względu na ten mój sen i… Powiedział, że więzy krwi, jakie wiążą mnie i
Phillipa mogą być lekarstwem na ból… – dokończyła już bardzo cicho.
– Ból?
– spytałam cicho. Czułam, że moja ucieczka od niego nie zostanie zapomniana
i bardzo żałowałam, że do niej dopuściłam. Niepokój w moim sercu nasilił
się.
–
Phillip obiecał, że będzie cię chronił, że nic ci się nie stanie. Kiedy
byliście rozdzieleni… coś ci się stało, bo on strasznie cierpiał. Nie miałaś na
sobie brożki, a on i tak czuł twój strach. Tylko ja mogłam mu pomóc się z tym
uporać, bo już to przeżywałam… – odwróciła wzrok i spojrzała w pustkę. –
We śnie co prawda… ale jednak… Ten sen… W nim przeżywałam na nowo ból mojej
matki, kiedy bała się o ojca. Kiedyś, dawno temu byli w podobnej sytuacji. Mój
ojciec zaginął, a matka próbowała go odnaleźć, bo jak Phil złożyła przysięgę,
że będzie go chronić. O mało nie popadła w rozpacz… – dziewczyna zamknęła oczy.
Widziałam
napięcie na jej twarzy. Zgadywałam, że nie łatwo jej było o tym opowiadać.
Objęłam ją ramieniem, aby dodać otuchy. Przez chwilę oddychała szybko. Przyszło
mi do głowy, że lada chwila się rozpłacze, ale ona otrząsnęła się tym samym
strącając moją rękę. Nie miałam jej tego za złe.
– No,
więc… – odchrząknęła. – Wiedziałam jak pomóc bratu wykorzystać ten jego ból
w poszukiwaniu ciebie. Sen mnie naprowadził, jak mówił Chejron. Wszystko
nagle stało się dla mnie jasne.
Pokiwałam
głową, że rozumiem, chociaż właściwie niewiele rozumiałam. Jak mogłam być taka egoistyczna? Jak mogłam zapomnieć o ostrzeżeniu
wyroczni, by nie opuszczać Phillipa? Jak
mogłam zapomnieć o jego obietnicy? Te pytania kłębiły się w mojej głowie.
Nie znałam na nie odpowiedzi…
– Z
obozu wydostałam się bez rozmowy z matką. Wiedziałam, że mnie nie puści. Kiedy
przybyłam, mój brat był wściekły na wszystko i wszystkich, a najbardziej na
siebie. Nie był w stanie się skupić, cierpiał. Trochę mi zajęło, zanim
pomogłam mu uporać się z bólem stosując wskazówki ze snu… – zawahała się –
wiesz… nawet nie wiem jak ci to wytłumaczyć – przyznała. – Ale udało się. Phil
wykorzystał to, że czuł twój strach w zlokalizowaniu ciebie. Nie było to
łatwe, bo po pewnym czasie przestałaś się bać, co nas zdekoncentrowało. –
Spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Uśmiechnęłam się krzywo. –
Obraliśmy jednak kierunek, tyle nam się udało zrobić. Byliśmy w drodze, kiedy
znów cię poczuł. Kiedy znów usłyszał twoje wołanie. Myślałam, że zemdleje ze
szczęścia i ulgi… – uśmiechnęła się ze smutkiem w oczach.
Widziałam
w jej oczach ból. Przeżywała stan swoje starszego brata, jakby był jej. Zamknęłam
oczy, czując ogromny żal w sercu. To ja byłam powodem tego wszystkiego… Miałam
ochotę zapaść się pod ziemię…
–
Przepraszam… – szepnęłam.
Było mi
naprawdę ciężko. Jak mogłam być taka samolubna? Uciekłam jak tchórz bojąc się
swoich uczuć… Wyrocznia kazała mi trzymać się Phillipa, nie pozwoliła mi się od
niego oddalać. A ja go zostawiłam! Złość na siebie i niemoc zawładnęły mną
szybko. A co gdyby ciemność Astrajosa
była silniejsza? Co jeśli Ian nie dałby się przekonać? Poczułam łzy pod powiekami.
Ogromny żal i wstyd rozlewały się po moim ciele łącząc się ze złością. Miałam
ochotę się schować, choć wiedziałam, że to żadne rozwiązanie. Musiałam się
zmierzyć z tymi emocjami, z konsekwencjami swoich bezmyślnych czynów.
Nie
zdążyłam się poruszyć czy coś powiedzieć. Silne ramiona oplotły mnie nagle od
tyłu. Poczułam ciepło promieniujące z osoby siedzącej za mną. Zaskoczona
otworzyłam natychmiast oczy i spojrzałam za siebie. Phil uśmiechał się do
mnie, przyciągając mnie do siebie. Objął mnie silnie zamykając w uścisku i
plątaninie swoich nóg. Przez mętlik w swoim sercu nie czułam jego emocji, ale
widziałam w jego oczach czułość.
– Już
wszystko w porządku – powiedział czułym głosem. – Nie musisz się obwiniać. Co
się stało to się nie odstanie.
Zaskoczona
zamrugałam, a pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
– Skąd
wiesz… – zaczęłam pytanie lekko oszołomiona.
– Cii…
– uciszył mnie, kładąc mi palec na ustach. – Czuję twoje emocje, Moró mou. Są tak silne, że przeniknęły
do mojego snu. Usłyszałem również twoje myśli.
Zrobiło
mi się głupio i chciałam odwrócić się, uciec spojrzeniem, ale mi nie pozwolił.
Uwięził mój podbródek w swoim uścisku. Jego turkusowe oczy patrzyły na mnie ze
szczerym zatroskaniem i spokojem.
– Ja
nie mam do ciebie pretensji. Byłaś pod sporą presją, jak każdy z nas. Wiem, że
się bałaś… – patrzył mi głęboko oczy – ja też się z początku tego bałem.
Ale bardziej się bałem, że ciebie stracę... że nie zdążę – pokręcił głową. – To
z tego powodu cierpiałem. Myślałem, że zwariuję – uśmiechnął się lekko i zaraz
spoważniał. – Nie wiedziałem, co takiego zobaczyła wyrocznia, że kazała mi
ciebie chronić, ale wiedziałem, że nie mogę do tego dopuścić. Za bardzo mi
na tobie zależy… – szepnął to ostatnie
zdanie.
Dotknął
czołem mojego czoła, a ja zamknęłam oczy. Przez chwilę trwaliśmy w takiej
pozycji, w ciszy. Cieszyliśmy się swoją bliskością. Jego spokój i ciepło
działały na mnie kojąco. Moje rozkołatane myśli cichły. Poczucie winy i wstyd
ulatywały.
– A ty
sobie świetnie poradziłaś – powiedział z nutką rozbawienia w głosie. – Zapomniałem,
jak potrafisz być uparta – mruknął mi prosto do ucha, a po moim kręgosłupie
rozszedł się przyjemny prąd. – Nieraz mi powtarzałaś, że sobie poradzisz.
Przepraszam, że w ciebie nie wierzyłem tak, jak powinienem.
Zaskoczona
tymi słowami otworzyłam oczy. Spojrzenie jego oczu znów było intensywne. Serce
przyspieszyło mi błyskawicznie. Phillip zbliżył ponownie swoją twarz do mojej.
Pocałował mnie delikatnie i niezwykle czule. Zatraciłam się w tym pocałunku i
na moment zapomniałam o wszystkim innym. W końcu oderwaliśmy się od siebie,
gdy usłyszeliśmy szelest bardzo blisko nas. Cóż… nie byliśmy sami. Zupełnie o
tym zapomniałam. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się speszona. To był
nasz pierwszy pocałunek i był idealny, taki, jaki powinien być…
Już cię nie zostawię tak po prostu –
obiecałam mu w myślach. Uśmiechnął się również i pokiwał głową.
Ja ciebie też, nigdy – usłyszałam jego odpowiedź tak
wyraźnie, jakby mi ją wykrzyczał do ucha. Pewność w jego głosie poruszała moje
serce.
– Teraz
wszystko będzie dobrze.
Głos
Sarah przywrócił mnie do rzeczywistości i zniszczył intymność, jaką sobie
stworzyliśmy. Phil opuścił rękę z mojej twarzy i uścisnął moją dłoń. Objął
mnie silniej. Odwróciłam się w stronę dziewcząt. Siedziały wszystkie po drugiej
stronie ogniska i ogrzewały się kawą. Patrzyły na nas z uśmiechami na
twarzach.
–
Cieszymy się waszym szczęściem i w ogóle… – zaczęła Jany spokojnie, po czym jej
usta ułożyły się w kpiący uśmieszek. – ale wiecie… wciąż mamy coś do
znalezienia.
Zaśmiałam
się nerwowo na te słowa. Wtuliłam się w Jacksa i westchnęłam.
– Czas,
żebym was również przeprosiła. Nie chciałam namieszać i sprawić kłopotów,
przepraszam – skinęłam lekko głową z szacunkiem.
Dziewczyny
również skinęły mi głowami.
– Nie
ma problemu – odezwała się Sarah. – Ale jesteś winna nam szczegółowe wyjaśnienia
co do Iana i tego co się działo.
Bez
żadnego przeciągania sprawy, opowiedziałam im najlepiej jak mogłam wydarzenia
poprzedniego dnia. Opowiedziałam kim był mój kuzyn i jak udało mi się go
przekonać. Wspomniałam o obecności Ruperta, którego nigdzie teraz nie było i
od razu zaczęłam panikować, że jemu też coś się stało, jak Ianowi. Phil
przytulił mnie mocno i gładził po głowie. Nic nie mówił, nie pytał, kim był dla
mnie ten chłopak. Pomógł mi się uspokoić i dzięki niemu sprawdziłam, że
Butler był bezpieczny w swoim domu w Kanadzie. Jak się tam znalazł, nie
wiedziałam, ale byłam zadowolona. Kontynuowałam więc opowieść. W trakcie
opowiadania o świetle nadziei widziałam ich poruszenie i zdumienie. Ja też
nie mogłam się temu nadziwić.
–
Wiecie co? – dodałam już po zakończeniu opowieści. – Kiedyś miałam sen o
Heliosie i jego synu Faetonie, który został strącony z nieba, bo nie umiał
powozić Rydwanem. Bo zgubiła go jego własna pycha, próżność… Na koniec tego snu
tytan wypowiedział słowa, które właściwie skierował do mnie – westchnęłam na to
wspomnienie. – Powiedział „Tha
xanasymveí”… I miał rację. Powtórzyło się z Ianem. Zginął przez swoją
pychę, bo koniecznie chciał być Nadzieją Słońca… – zamilkłam ze słabym
uśmiechem na ustach. – Wyszło, że ja nią jestem, a się o to nie prosiłam –
zakończyłam chrząkając.
– No to
wszystko wiemy – zauważyła Janete klaszcząc w dłonie. Byłam jej wdzięczna, że
nie drąży tematu. Nie było mi łatwo…
– Ja
tam dowiedziałabym się jeszcze czegoś o tym Rupercie – uśmiechnęła się chytrze Amber.
Jeśli
chciała w ten sposób poprawić mi humor, czy zmienić panującą atmosferę, to źle
się do tego zabrała. Nie miałam ochoty jej o tym opowiadać, a już na pewno nie
przy jej bracie. Chociaż nie czułam do Butlera tego, co czułam do Phila, to
jednak nie był mi obojętny. Poczułam, ze robi mi się głupio. Pokręciłam głową.
–
Zaschło mi w gardle od tego gadania – powiedziałam wymijająco.
Amy nie
dała się zwieść. Wybuchła śmiechem, ale podała mi termos z kawą. Piłam małym
łykami patrząc w ogień. Phillip wciąż mnie obejmował od tyłu. Nie odzywał się.
Nie wiedziałam, o czym myślał, nie widziałam także jego twarzy. Nie miałam
jednak odwagi go o to pytać, bo nie wiedziałam, jakie emocje ode mnie odebrał,
w trakcie opowiadania. Bałam się ewentualnej zazdrości czy wyrzutów.
– To
teraz musimy zaplanować dalsze nasze zmagania – zawyrokowała Jany.
Ucieszyłam się, że temat zszedł ze mnie. Odstawiłam termos i kiwnęłam
głową. Dziewczyna wyciągnęła z plecaka mapę Stanów Zjednoczonych, a ja
wskazałam jej miejsce, które zabłysło blaskiem w mojej wizji na myśl o miłości
Apolla do zagubionego rydwanu. Nie było to miasto, tylko Park Narodowy Big Bend.
– No chyba żartujesz… – jęknął Phillip wstając.
Pokręciłam głową z powagą.
– Musimy się dostać do Teksasu, kochani. Tam jest słoneczny rydwan. Jestem
tego pewna.
– Tu mamy właściwie zimę… tam będzie upalne lato – zauważyła Sarah z
nietęgą miną.
– Ale jak się tam wybieramy? – rozejrzałam się. – Jak wyście właściwie tu
dotarli?
– Korzystając z pomocy pewnego boga wiatru… – mruknął Phil.
Zaskoczona spojrzałam na niego. Teraz to on unikał mojego wzroku. Odszedł
od ogniska w stronę naszych posłań.
– Notos zgodził się nam pomóc za pewną przysługę – wyjaśniła mi Janete
patrząc na Phillipa w zagadkowy dla mnie sposób. – Ale teraz lepiej poradzić
sobie inaczej.
– Ściągnięcie pegazów może nam zająć za dużo czasu – rzucił chłopak
cierpkim tonem.
Pochylił się nad swoim plecakiem i pakował śpiwór. Wyraźnie robił wszystko,
by na mnie nie patrzeć. Byłam ciekawa, jaką przysługę był winny, ale
wiedziałam, że teraz mi nic nie powie. Czułam bijącą od niego rezerwę.
– Elpis, dasz radę przetransportować nas wszystkich? – córka Hekate patrzyła
na mnie poważnie.
– Co? – aż pisnęłam wyobrażając sobie, ile energii mogło mnie to kosztować.
– To za daleko i nas jest za dużo! Przecież praktycznie musimy przelecieć dziś
dwa wielkie kraje! – pokręciłam energicznie głową. – Nie da rady.
– To jak mamy się tam przenieść? – Amber wstała i kopnęła z irytacji swój
śpiwór.
– Chyba znów trzeba poprosić kogoś o jakąś przysługę… – szepnęła niepewnie
Sarah.
– Nie – przerwała jej Jany z determinacją i pewnością w głosie. – Jest ktoś,
kto nam pomoże bez żadnej przysługi. Bo to my robimy przysługę jemu.
Pokiwałam głową powoli. Doskonale wiedziałam o kim mówiła. Co prawda, nie
byłam pewna czy to będzie takie proste. W końcu Zeus zabronił bogom się wtrącać…
Phil przerwał pakowanie i westchnął głośno. Wyczułam od niego niechęć. Nie
podobało mu się, że chcieliśmy zwrócić się z prośbą do Apolla. Mimowolnie się
uśmiechnęłam. Amber i Sarah też się uśmiechały, ale zupełnie z innego powodu.
One były przeszczęśliwe z takiego obrotu sprawy.
– To kto się tym zajmie? – spytałam wstając. – Ja nie mam ochoty –
zastrzegłam od razu podnosząc ręce w geście obronnym.
Janete chyba się tego spodziewała, bo machnęła na mnie ręką. Wstała,
zabrała swój plecak i wyszła z szałasu.
– Zostawcie to mnie! – zawołała na odchodnym. – Spakujcie się do drogi.
Komentarze
Prześlij komentarz