Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 24 cz.1



Obudziłam się z niemiłym przeświadczeniem, że przegapiłam sen. Byłam pewna, że coś mi się śniło. Pamiętałam jakąś postać… niestety, im bardziej wytężałam umysł, tym mniej szczegółów umiałam przywołać. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego. Do tej pory umiałam odtworzyć praktycznie każdy swój sen. A przynajmniej ten ważny i sensowny. Czułam, że i ten był istotny, lecz nie został w mojej pamięci.
Z nietęgą miną uniosłam się i rozejrzałam. Phillip leżał koło mnie na plecach. Ręce miał złożone na piersi. Dziewczyny z kolei leżały przytulone do siebie na łyżeczkę. Uśmiechnęłam się lekko na ten widok. Wstałam z naszego prowizorycznego posłania starając się nikogo nie budzić. Nie było specjalnie wygo­dnie mimo obozowych śpiworów. Nasz prowizoryczny szałas, z pozostałych desek po szopie, nie ochra­niał nas od lodowego wiatru ze śniegiem tak skute­cznie, jak byśmy chcieli. Wzdrygnęłam się, gdy zrozumiałam, że taki stan rzeczy nie służy moim przyja­ciołom. Byliśmy głupi, że nie rozpaliliśmy ognia na noc, aby nas ogrzał. Ogrzewanie siebie nawzajem, nie było wystar­czające… Pochyliłam się i dotknęłam delikatnie twarzy swoich przyjaciół i zatrzęsłam się. Byli zimni… W głowie pojawiła mi się ostrzegawcza lampka. Tylko ja byłam wystarczająco ciepła, by sobie poradzić z zimnem. Oni nie byli tak przy­stosowani, nawet Sarah, której ksywka była bardzo śnieżna.
Nie namyślałam się dłużej. Zgromadziłam szybko drewno jak najbliżej posłania, po czym podpaliłam je niewielką kulą ognistą. Dzięki tym ciągłym walkom z wrogami coraz lepiej sobie radziłam z tworzeniem małych gwiazd. Nie byłam pewna, czy Zeus był z tego zadowolony, ale nie zamierzałam go pytać. Cieszyłam się, ze nie poraził mnie jeszcze swoim piorunem. I z ta­kim nastawieniem wpuściłam wokół naszego szałasu ciepły wiatr letni. Dzięki tym dwóm zabiegom wkrótce zrobiło się znacznie cieplej. Moi przyjaciele odzyskali właściwy kolor skóry, choć nie ukrywam, że pomocą tu mogły okazać się krople nektaru, jakimi polałam im czoła.
Pierwsza wybudziła się Amber. Wygramoliła się z uścisku Śnieżki i usiadła. Zaspana popatrzyła na ogień i wyciągnęła do niego swoje ręce. Przez chwilę stała tak, a po­tem nagle spojrzała w górę na szałas.
– Jakim cudem dach nam się nie jara? – spytała zachrypłym głosem.
Zachichotałam w odpowiedzi i wzruszyłam ramionami kręcąc jednocześnie głową. Nie umiałam tego wytłumaczyć. Może mój wiatr zmieniał lekko kierunek ciepłego płomienia? Nie wiedziałam i właściwie się tym nie zamartwiałam. Magia działała nieraz z nietypowy sposób.
– Grunt, że działa… – mruknęłam znów wzruszając ramionami. W ręku miałam ciasteczka z ambrozji. Musiałam pilnować, by uzupełnić energię i magiczną moc, jeśli chciałam bez pro­blemów kontrolować wiatry. Ugryzłam jedno z nich.
Amber podeszła bliżej ogniska. W pierwszym odruchu porządnie mnie wyściskała, wy­glądała na stęsknioną. Nie dziwiłam się jej. Też się stęskniłam. Odwzajemniłam uścisk czu­jąc ogromną radość z jej obecności. Kiedy ją puściłam, usiadła obok mnie i opatuliła się śpi­worem. Najwyraźniej jej nie było tak ciepło jak mi. Podałam jej z uśmiechem paczkę ciasteczek i termos z kawą z plecaka Jacksa. Wiedziałam, że on się nie pogniewa. Z resztą, miał paczkę kawy rozpusz­czalnej w innej kieszeni i pełno śniegu, który mógł roztopić.
– Amy… – zaczęłam rozmowę od zdrobnienia, którego nigdy jeszcze nie używałam. – Cieszę się, że z nami jesteś, naprawdę… tylko… Co ty tu właściwie robisz? Jak dołączyłaś do misji? Dlaczego? – pytania wyspały się ze mnie potokiem zanim zdążyłam je zatrzymać.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko półgębkiem, ale nie odpowiedziała od razu. Napiła się porządnie napoju, po czym skrzywiła się nieco, bo tak, jak ja nie lubiła smaku kawy. Potem oddała mi termos i spojrzała na naszych śpiących przyjaciół. Nie wyglądało na to, by któreś z nich miało się zaraz obudzić.
– Rozprowadź ciepło z ognia w środku szałasu, bo im wciąż musi być zimno… – powie­działa poważnie. Natychmiast wykonałam to polecenie. Musiała to poczuć, bo zdjęła śpiwór z ramion i wyprostowała się. Spojrzała na mnie, a potem w ogień. – A moja obecność tu jest… no… – zmieszała się i wykonała nieokreślony gest ręką – trochę wbrew wszystkiemu…
– Jak to? – spytałam niewiele rozumiejąc. – Czy to znaczy, że rodzice się nie zgadzali?
– Nikt się nie zgadzał… – szepnęła.
Zrobiłam wielkie oczy i mój wzrok powędrował do Phillipa, przyszło mi do głowy, że on nie chciał tu swojej siostry, czy to możliwe?
– On też? – wskazałam na niego głową. W moim głosie było słuchać niedowierzanie.
– On nie wiedział… na początku… – kiwnęła głową wciąż patrząc na ogień.
– Powiedz mi dokładnie, o co chodzi?
Skrzywiła się i przez chwilę milczała zbierając myśli. Patrzyła w ogień i bawiła się rąbkiem śpiwora. Nie poganiałam jej. Cierpliwie czekałam, aż się odezwie. Spojrzałam przy okazji na śpiących. Chyba było już im znacznie cieplej, bo Sarah zdążyła się odkryć. Uśmiechnęłam się mimochodem na ten widok.
– Poprzedniej nocy moja matka miała niepokojący sen… – zaczęła opowieść Amber. – Widziała rozpacz Phila… i twoją ranę… – zamilkła, a ja wstrzymałam oddech. Dotknęłam swo­jej zdrowej ręki. Wciąż pamiętałam ten ból. Już się nie uśmie­chałam. – W tym śnie twoja rana była śmiertelna… a mój brat był daleko od ciebie i sam cier­piał… – Podniosła na mnie oczy. – Moja matka przerażona poszła do wyroczni, by zapy­tać ją o to, co się dzieje. Nie wiem, o czym rozmawiały, ale po tej rozmowie mama przy­szła do mnie i mnie mocno uściskała. Błagała, bym jej nie opuszczała. Kompletnie nie wiedziałam, o co jej chodzi. Dopiero później tej samej nocy, nad ranem ja miałam dziwny sen – znów zamilkła, a ja czekałam. – Ten sen… z początku go kompletnie nie zrozumiałam. Dlatego poszłam z nim do Chejrona. Normalnie opo­wiedziałabym go Śnieżce, ale jej nie było. Chejron wysłuchał mnie i na koniec powiedział, że to nie był sen, a coś w rodzaju naprowadzenia, wizji. Krył się w nim sposób uniknięcia snu matki – uśmiechnęła się smu­tno. Ten uśmiech nie dosięgał oczu. – Musiałam udać się w samotną misję. Wbrew matce, a nawet Phillipowi.
– Jak to wbrew jemu? – nie rozumiałam. – Przecież on był ze mną na wyprawie, ty tam… – próbowałam wysilić swój umysł by to ogarnąć, ale miałam w nim pustkę, co było bardzo dziwne, bo rzadko mi się zdarzało, aby mój umysł nie współpracował ze mną.
– Mówił ci o swojej misji od wyroczni o obronie ciebie? – spytała bardzo cichym szeptem.
Ledwo ją słyszałam przez trzask ognia. Skinęłam głową, chociaż nie byłam pewna, czy znałam całość tego zadania. Przypomniałam sobie też o mojej rozmowie z kobietą na polanie w nocy. Prosiła, bym nie odstępowała Phila… Ciarki przeszły mi po plecach, bo złamałam obietnicę. Uciekłam od niego. Przerażona spojrzałam na Amber.
– Rachel coś ci mówiła?
Przyjaciółka kiwnęła głową i spojrzała na śpiącego brata.
– Wiem o jego obietnicy, wiem o twojej obietnicy. Kiedy rozdzieliliście się, Philos wpadł w szał. Skontaktował się z nami, a właściwie z Rachel. Zażądał od niej, by zapewniła, że nic ci się nie stanie. A potem błagał o kogoś, kto pomoże ciebie wytropić. Zgłosiłam się, ale on nie chciał o tym słyszeć. Wolał, żeby był to Brad.
Zrobiłam wielkie oczy. Phil musiał być w wielkiej desperacji, skoro chciał pomocy tego, o którego był zazdrosny. Wiedziałam, że ostatnio uważał go bardziej za rywala niż przyjaciela. Zerknęłam na niego zaskoczona czując niepokój w sercu. Amber zdawała się nie zauważać mojego stanu, bo kontynuowała wypowiedź.
– Tylko że mój brat nie wiedział, że to właśnie mnie Chejron zlecił to zadanie. Ze względu na ten mój sen i… Powiedział, że więzy krwi, jakie wiążą mnie i Phillipa mogą być lekarstwem na ból… – dokończyła już bardzo cicho.
– Ból? – spytałam cicho. Czułam, że moja ucieczka od niego nie zostanie zapomniana i bardzo żałowałam, że do niej dopuściłam. Niepokój w moim sercu nasilił się.
– Phillip obiecał, że będzie cię chronił, że nic ci się nie stanie. Kiedy byliście rozdzieleni… coś ci się stało, bo on strasznie cierpiał. Nie miałaś na sobie brożki, a on i tak czuł twój strach. Tylko ja mogłam mu pomóc się z tym uporać, bo już to przeżywałam… – odwróciła wzrok i spoj­­rzała w pustkę. – We śnie co prawda… ale jednak… Ten sen… W nim przeżywałam na nowo ból mojej matki, kiedy bała się o ojca. Kiedyś, dawno temu byli w podobnej sytuacji. Mój ojciec zaginął, a matka próbowała go odnaleźć, bo jak Phil złożyła przysięgę, że będzie go chronić. O mało nie popadła w rozpacz… – dziewczyna zamknęła oczy.
Widziałam napięcie na jej twarzy. Zgadywałam, że nie łatwo jej było o tym opowiadać. Objęłam ją ramieniem, aby dodać otuchy. Przez chwilę oddychała szybko. Przyszło mi do głowy, że lada chwila się rozpłacze, ale ona otrząsnęła się tym samym strącając moją rękę. Nie miałam jej tego za złe.
– No, więc… – odchrząknęła. – Wiedziałam jak pomóc bratu wykorzystać ten jego ból w poszu­kiwaniu ciebie. Sen mnie naprowadził, jak mówił Chejron. Wszystko nagle stało się dla mnie jasne.
Pokiwałam głową, że rozumiem, chociaż właściwie niewiele rozumiałam. Jak mogłam być taka egoistyczna? Jak mogłam zapomnieć o ostrzeżeniu wyroczni, by nie opuszczać Phillipa? Jak mogłam zapomnieć o jego obietnicy? Te pytania kłębiły się w mojej głowie. Nie znałam na nie odpowiedzi…
– Z obozu wydostałam się bez rozmowy z matką. Wiedziałam, że mnie nie puści. Kiedy przybyłam, mój brat był wściekły na wszystko i wszystkich, a najbardziej na siebie. Nie był w stanie się skupić, cierpiał. Trochę mi zajęło, zanim pomogłam mu uporać się z bólem stosując wskazówki ze snu… – zawahała się – wiesz… nawet nie wiem jak ci to wytłu­maczyć – przyznała. – Ale udało się. Phil wykorzystał to, że czuł twój strach w zlo­ka­li­zowaniu ciebie. Nie było to łatwe, bo po pewnym czasie przestałaś się bać, co nas zdekoncentrowało. – Spojrzała na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Uśmiechnęłam się krzywo. – Obraliśmy jednak kierunek, tyle nam się udało zrobić. Byliśmy w drodze, kiedy znów cię poczuł. Kiedy znów usłyszał twoje wo­łanie. Myślałam, że zemdleje ze szczęścia i ulgi… – uśmiechnęła się ze smutkiem w oczach.
Widziałam w jej oczach ból. Przeżywała stan swoje starszego brata, jakby był jej. Zam­knęłam oczy, czując ogromny żal w sercu. To ja byłam powodem tego wszystkiego… Miałam ochotę zapaść się pod ziemię…
– Przepraszam… – szepnęłam.
Było mi naprawdę ciężko. Jak mogłam być taka samolubna? Uciekłam jak tchórz bojąc się swoich uczuć… Wyrocznia kazała mi trzymać się Phillipa, nie pozwoliła mi się od niego oddalać. A ja go zostawiłam! Złość na siebie i niemoc zawładnęły mną szybko. A co gdyby ciemność Astrajosa była silniejsza? Co jeśli Ian nie dałby się przekonać? Poczułam łzy pod po­wiekami. Ogromny żal i wstyd rozlewały się po moim ciele łącząc się ze złością. Miałam ochotę się schować, choć wiedziałam, że to żadne rozwiązanie. Musiałam się zmierzyć z tymi emo­cjami, z konsekwencjami swoich bezmyślnych czynów.
Nie zdążyłam się poruszyć czy coś powiedzieć. Silne ramiona oplotły mnie nagle od tyłu. Poczułam ciepło promieniujące z osoby siedzącej za mną. Zaskoczona otworzyłam natych­miast oczy i spojrzałam za siebie. Phil uśmiechał się do mnie, przyciągając mnie do siebie. Objął mnie silnie zamykając w uścisku i plątaninie swoich nóg. Przez mętlik w swoim sercu nie czułam jego emocji, ale widziałam w jego oczach czułość.
– Już wszystko w porządku – powiedział czułym głosem. – Nie musisz się obwiniać. Co się stało to się nie odstanie.
Zaskoczona zamrugałam, a pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
– Skąd wiesz… – zaczęłam pytanie lekko oszołomiona.
– Cii… – uciszył mnie, kładąc mi palec na ustach. – Czuję twoje emocje, Moró mou. Są tak silne, że przeniknęły do mojego snu. Usłyszałem również twoje myśli.
Zrobiło mi się głupio i chciałam odwrócić się, uciec spojrzeniem, ale mi nie pozwolił. Uwięził mój podbródek w swoim uścisku. Jego turkusowe oczy patrzyły na mnie ze szczerym zatroskaniem i spokojem.
– Ja nie mam do ciebie pretensji. Byłaś pod sporą presją, jak każdy z nas. Wiem, że się bałaś… – patrzył mi głęboko oczy – ja też się z początku tego bałem. Ale bardziej się bałem, że ciebie stracę... że nie zdążę – pokręcił głową. – To z tego powodu cierpiałem. Myślałem, że zwariuję – uśmiechnął się lekko i zaraz spoważniał. – Nie wiedziałem, co takiego zobaczyła wyrocznia, że kazała mi ciebie chronić, ale wiedziałem, że nie mogę do tego dopuścić. Za bardzo mi na  tobie zależy… – szepnął to ostatnie zdanie.
Dotknął czołem mojego czoła, a ja zamknęłam oczy. Przez chwilę trwaliśmy w takiej pozycji, w ciszy. Cieszyliśmy się swoją bliskością. Jego spokój i ciepło działały na mnie kojąco. Moje rozkołatane myśli cichły. Poczucie winy i wstyd ulatywały.
– A ty sobie świetnie poradziłaś – powiedział z nutką rozbawienia w głosie. – Zapom­niałem, jak potrafisz być uparta – mruknął mi prosto do ucha, a po moim kręgosłupie rozszedł się przyjemny prąd. – Nieraz mi powtarzałaś, że sobie poradzisz. Przepraszam, że w ciebie nie wierzyłem tak, jak powinienem.
Zaskoczona tymi słowami otworzyłam oczy. Spojrzenie jego oczu znów było intensywne. Serce przyspieszyło mi błyskawicznie. Phillip zbliżył ponownie swoją twarz do mojej. Poca­łował mnie delikatnie i niezwykle czule. Zatraciłam się w tym pocałunku i na mo­ment zapom­niałam o wszystkim innym. W końcu oderwaliśmy się od siebie, gdy usły­sze­liśmy szelest bardzo blisko nas. Cóż… nie byliśmy sami. Zupełnie o tym zapomniałam. Otworzyłam oczy i uśmie­chnęłam się spe­szona. To był nasz pierwszy pocałunek i był idealny, taki, jaki powinien być…
Już cię nie zostawię tak po prostu – obiecałam mu w myślach. Uśmiechnął się również i pokiwał głową.
Ja ciebie też, nigdy – usłyszałam jego odpowiedź tak wyraźnie, jakby mi ją wykrzyczał do ucha. Pewność w jego głosie poruszała moje serce.
– Teraz wszystko będzie dobrze.
Głos Sarah przywrócił mnie do rzeczywistości i zniszczył intymność, jaką sobie stwo­rzyliśmy. Phil opuścił rękę z mojej twarzy i uścisnął moją dłoń. Objął mnie silniej. Odwróciłam się w stronę dziewcząt. Siedziały wszystkie po drugiej stronie ogniska i ogrzewały się kawą. Patrzyły na nas z uśmiechami na twarzach.
– Cieszymy się waszym szczęściem i w ogóle… – zaczęła Jany spokojnie, po czym jej usta ułożyły się w kpiący uśmieszek. – ale wiecie… wciąż mamy coś do znalezienia.
Zaśmiałam się nerwowo na te słowa. Wtuliłam się w Jacksa i westchnęłam.
– Czas, żebym was również przeprosiła. Nie chciałam namieszać i sprawić kłopotów, przepraszam – skinęłam lekko głową z szacunkiem.
Dziewczyny również skinęły mi głowami.
– Nie ma problemu – odezwała się Sarah. – Ale jesteś winna nam szczegółowe wyjaśnie­nia co do Iana i tego co się działo.
Bez żadnego przeciągania sprawy, opowiedziałam im najlepiej jak mogłam wydarzenia poprzedniego dnia. Opowiedziałam kim był mój kuzyn i jak udało mi się go przekonać. Wspo­mniałam o obecności Ruperta, którego nigdzie teraz nie było i od razu zaczęłam panikować, że jemu też coś się stało, jak Ianowi. Phil przytulił mnie mocno i gładził po głowie. Nic nie mówił, nie pytał, kim był dla mnie ten chłopak. Pomógł mi się uspokoić i dzięki niemu sprawdziłam, że Butler był bezpieczny w swoim domu w Kanadzie. Jak się tam znalazł, nie wiedziałam, ale byłam zadowolona. Kontynuowałam więc opowieść. W trak­cie opowiadania o świetle nadziei widziałam ich poruszenie i zdumienie. Ja też nie mogłam się temu nadziwić.
– Wiecie co? – dodałam już po zakończeniu opowieści. – Kiedyś miałam sen o Heliosie i jego synu Faetonie, który został strącony z nieba, bo nie umiał powozić Rydwanem. Bo zgubiła go jego własna pycha, próżność… Na koniec tego snu tytan wypowiedział słowa, które właściwie skierował do mnie – westchnęłam na to wspomnienie. – Powiedział „Tha xanasymveí”… I miał rację. Powtórzyło się z Ianem. Zginął przez swoją pychę, bo koniecznie chciał być Nadzieją Słońca… – zamilkłam ze słabym uśmiechem na ustach. – Wyszło, że ja nią jestem, a się o to nie prosiłam – zakończyłam chrząkając.
– No to wszystko wiemy – zauważyła Janete klaszcząc w dłonie. Byłam jej wdzięczna, że nie drąży tematu. Nie było mi łatwo…
– Ja tam dowiedziałabym się jeszcze czegoś o tym Rupercie  – uśmiechnęła się chytrze Amber.
Jeśli chciała w ten sposób poprawić mi humor, czy zmienić panującą atmosferę, to źle się do tego zabrała. Nie miałam ochoty jej o tym opowiadać, a już na pewno nie przy jej bracie. Chociaż nie czułam do Butlera tego, co czułam do Phila, to jednak nie był mi obojętny. Poczułam, ze robi mi się głupio. Pokręciłam głową.
– Zaschło mi w gardle od tego gadania – powiedziałam wymijająco.
Amy nie dała się zwieść. Wybuchła śmiechem, ale podała mi termos z kawą. Piłam małym łykami patrząc w ogień. Phillip wciąż mnie obejmował od tyłu. Nie odzywał się. Nie wiedzia­łam, o czym myślał, nie widziałam także jego twarzy. Nie miałam jednak odwagi go o to pytać, bo nie wiedziałam, jakie emocje ode mnie odebrał, w trakcie opowiadania. Bałam się ewen­tualnej zazdrości czy wyrzutów.
– To teraz musimy zaplanować dalsze nasze zmagania – zawyrokowała Jany.
Ucieszyłam się, że temat zszedł ze mnie. Odstawiłam termos i kiwnęłam głową. Dziew­czyna wyciągnęła z plecaka mapę Stanów Zjednoczonych, a ja wskazałam jej miejsce, które zabłysło blaskiem w mojej wizji na myśl o miłości Apolla do zagubionego rydwanu. Nie było to miasto, tylko Park Narodowy Big Bend.
– No chyba żartujesz… – jęknął Phillip wstając.
Pokręciłam głową z powagą.
– Musimy się dostać do Teksasu, kochani. Tam jest słoneczny rydwan. Jestem tego pewna.
– Tu mamy właściwie zimę… tam będzie upalne lato – zauważyła Sarah z nietęgą miną.
– Ale jak się tam wybieramy? – rozejrzałam się. – Jak wyście właściwie tu dotarli?
– Korzystając z pomocy pewnego boga wiatru… – mruknął Phil.
Zaskoczona spojrzałam na niego. Teraz to on unikał mojego wzroku. Odszedł od ogniska w stronę naszych posłań.
– Notos zgodził się nam pomóc za pewną przysługę – wyjaśniła mi Janete patrząc na Phillipa w zagadkowy dla mnie sposób. – Ale teraz lepiej poradzić sobie inaczej.
– Ściągnięcie pegazów może nam zająć za dużo czasu – rzucił chłopak cierpkim tonem.
Pochylił się nad swoim plecakiem i pakował śpiwór. Wyraźnie robił wszystko, by na mnie nie patrzeć. Byłam ciekawa, jaką przysługę był winny, ale wiedziałam, że teraz mi nic nie powie. Czułam bijącą od niego rezerwę.
– Elpis, dasz radę przetransportować nas wszystkich? – córka Hekate patrzyła na mnie poważnie.
– Co? – aż pisnęłam wyobrażając sobie, ile energii mogło mnie to kosztować. – To za daleko i nas jest za dużo! Przecież praktycznie musimy przelecieć dziś dwa wielkie kraje! – pokręciłam energicznie głową. – Nie da rady.
– To jak mamy się tam przenieść? – Amber wstała i kopnęła z irytacji swój śpiwór.
– Chyba znów trzeba poprosić kogoś o jakąś przysługę… – szepnęła niepewnie Sarah.
– Nie – przerwała jej Jany z determinacją i pewnością w głosie. – Jest ktoś, kto nam pomoże bez żadnej przysługi. Bo to my robimy przysługę jemu.
Pokiwałam głową powoli. Doskonale wiedziałam o kim mówiła. Co prawda, nie byłam pewna czy to będzie takie proste. W końcu Zeus zabronił bogom się wtrącać… Phil przerwał pakowanie i westchnął głośno. Wyczułam od niego niechęć. Nie podobało mu się, że chcieliśmy zwrócić się z prośbą do Apolla. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Amber i Sarah też się uśmiechały, ale zupełnie z innego powodu. One były przeszczęśliwe z takiego obrotu sprawy.
– To kto się tym zajmie? – spytałam wstając. – Ja nie mam ochoty – zastrzegłam od razu podnosząc ręce w geście obronnym.
Janete chyba się tego spodziewała, bo machnęła na mnie ręką. Wstała, zabrała swój plecak i wyszła z szałasu.
– Zostawcie to mnie! – zawołała na odchodnym. – Spakujcie się do drogi.

Tyle nowości, ciekawe, jak Janete przekona Apolla? A czas mija...
Buziaki
AG



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d