Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 12 cz.2

Pakowanie się na misję wcale nie było takie łatwe, jak się wydawało. Kompletnie nie wie­działam, jak mam się do tego zabrać. Nie wiedziałam, jak ma wyglądać nasza podróż, ile ubrań powinnam zabrać, jaką broń. W końcu wrzuciłam do pomarańczowego plecaka obozo­wego jeden ciepły sweter, bieliznę na zmianę i dwie koszulki. Właśnie wybierałam spodnie, kiedy usłyszałam głos Bradleya:
– Słyszałem, że idziesz na swoją pierwszą misję.
Spojrzałam w stronę drzwi. Stał oparty o framugę. Jego wzrok był utkwiony we mnie, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Skupiłam się na myśli, że nasz domek był ogólnodostępny. Naj­wy­raźniej każdy mógł wejść do nas o każdej porze. To było bardzo irytujące. Muszę założyć tu jakiś alarm – pomyślałam.
Brad nie doczekawszy się odpowiedzi pomachał do mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
– Tak, chyba tak… i kompletnie nie wiem, jak się spakować.
– Cóż… – Ruszył w moją stronę. – Pewnie będziecie spali w lesie, albo gdziekolwiek… Nie licz na hotele. Weź coś cie­płego na noc. Nick ma jakiś kieszonkowy śpiwór w obozowym skle­piku. Poproś go o taki.
– Kieszonkowy? – nie rozumiałam.
– Ciepły śpiwór magicznie pomniejszony do kieszonkowego rozmiaru. Bardzo przydatny.
– Hmm… muszę poprosić. Dziękuję. A jaką broń powinnam wziąć i ile?
– Miecz, albo sztylet, może ze dwa… jakieś magiczne przedmioty też mogą być.
– Mam dwa sztylety, tylko nie leżą mi w ręce zbyt dobrze. A co do tego drugiego, to nie mam takich.
– Coś ci znajdę.
– Super jeszcze raz dziękuję – uśmiechnęłam się wdzięczna siadając na łóżku. – Trochę się boję… – przyznałam.
– Nie ma czego. Będziesz miała Jany i Phila obok siebie.
– Chciałabym móc wybrać ekipę na misję.
– Zazwyczaj osoba, która dostaje zadanie może sobie wybrać grupę. Tym razem tak nie ma. – Wzruszył ramionami i usiadł koło mnie.
– Tak… szkoda, że ciebie nie będzie.
Jego oczy się zaświeciły, a ja zdałam sobie sprawę, że właśnie na takie słowa czekał. Przy­sunął się w moją stronę, a mnie zabrakło powietrza… Miałam ochotę uciec z domku jak najszy­bciej, ale nie potrafiłam się ruszyć. Byłam jak sparaliżowana.
– Pamiętaj, że będę cię wspierał z daleka. Jeśli będziesz chciała pogadać, wystarczy, że znaj­dziesz sposób.
Jego głos był zmysłowy i wywoływał u mnie dreszcze. Jak to możliwe, że moje ciało rea­go­wało tak na obu chłopaków?
– Będę pamiętać… – wydusiłam.
Bradley uśmiechnął się czule. Jego twarz była tuż przed moją. Oddychaliśmy tym samym powietrzem. Moje serce biło jak oszalałe…
– To niemożliwe! – Amber wbiegła do domku z wielkim impetem i doskoczyła do nas. – Nie wierzę! Jak możesz iść na misję beze mnie!
Brad wyprostował się i uśmiechnął leniwie. Patrzył prosto na mnie. Wdzięczna za przy­bycie przyjaciółki wstałam i spojrzałam na nią ze zrozpaczoną miną.
– Myślisz, że tego chcę? Pytałam, czy mogę kogoś wziąć. Apollo był bardzo nieugięty. Sam wybrał grupę…
– Apollo wybrał…
Dziewczyna wyglądała, jakby dostała obuchem w głowę. Zganiłam siebie w duchu za swój niewyparzony język. Amber ubóstwiała młodego boga. Fakt, że ją pominął przy wy­­borze musiał ją zaboleć. Normalnie uważałabym na słowa, a tak… Zerknęłam na Brada, to była jego wina! Wytrącił mnie z równowagi.
– Wiesz, – zaczęłam z innej strony – Apollo pojawił się, kiedy cię nie było w obozie. Może wybrał nas na podstawie tego, że byliśmy wszyscy w pobliżu. Z tego, co mi Sarah mówiła, obie były akurat w stajniach.
Niestety nie wydaje mi się, aby moje wytłumaczenia wystarczyły. Na twarzy mojej przy­jaciółki pojawił się smutny grymas. Spojrzałam na Brada. On również nie był zado­wo­lony. Westchnęłam. Nie byłam pewna, czy pocieszanie ich obu na raz było dobrym pomysłem, ale nie miałam siły wyganiać syna Hekate.
– Posłuchajcie mnie. Naprawdę chciałabym mieć was przy sobie na misji, ale na szczęście, jeśli będę potrzebowała waszej pomocy, skorzystam z Iryfonu. Poza tym, będziecie w moich myślach.
Przyjrzałam się uważnie każdemu z nich. Bradley wyglądał na usatysfakcjonowanego. Wstał, uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
– To życzę szczęścia i powodzenia. Niech bogowie was prowadzą. – Skinął głową. – Idę po­­szukać jakiejś magii dla was – dodał wychodząc.
Kiedy zostałyśmy same przez chwilę zaległa niezręczna cisza. Odetchnęłam i zebrałam myśli.
– Amber, naprawdę chciałam ciebie zabrać, ale wolę nie narażać się żadnemu z bogów, nawet jeśli jest to Bóg Sztuki.
Dziewczyna słysząc to zaśmiała się cicho. Obeszłam łóżko i przytuliłam się do niej moc­no.
– Wszystko ci opowiem. Ypóschomai sou.*
– Dziękuję.
Amber pomogła mi się spakować. Przez cały ten czas rozmawiałyśmy o obozie i chło­pa­kach. Opowiedziałam jej o Bradzie i Philu – o tym, jak na mnie działali i o tym, co poradziła mi mama.
– I ogólnie jestem trochę załamana. Nie uda mi się do tego dostosować, bo będę cały czas z twoim bratem… – podsumowałam.
– Masz Jany, ona potrafi go utemperować. To jedyna dziewczyna, poza mną oczywiście, na którą nie działa jego urok. Zawsze może ci usłużyć radą i spostrzeżeniem.
– Dobrze wiedzieć… – miałam wrażenie, że lada chwila głowa mi pęknie, więc zmieniłam temat. – Muszę wziąć broń.
Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i wyjęła z kieszeni trzy rzeczy: pierścień, bran­so­letę i broszkę. Patrzyłam na nie skonsternowana. Amber pospieszyła z wyjaśnie­niami:
– To zaczarowana broń. Weź jedną.
Sięgnęłam po pierścień. Był masywny i niezwykle stylowy. Złożony został z dwóch meta­lowych pło­mieni połyskujących złotem, przeplatających się nawzajem. Założyłam go na palec ser­deczny. Wyglądało to tak, jakby stalowe płomienie oplatały go z każdej strony sięgając do połowu jego długości. Poczułam dziwne mrowienie w dłoni. Zacisnęłam ją w pięść, mimo że teoretycznie nie byłabym w stanie tego zrobić, skoro metal oplatał mi pół palca. W tym mo­mencie pierścień wniknął między palce. Momentalnie, w mojej zaciśniętej dłoni pojawił się długi spiżowy sztylet. Jego rękojeść była pozłacana, w jej centralnej części znaj­dował się żółto-różowo-błękitny kamień. Broń była lekka i idealnie leżała w ręce.
– Skąd to masz? – spytałam ściszonym głosem. – Jest piękny…
– Właśnie po to pojechałam z mamą. Zamówiłyśmy go wcześniej i wystarczyło go ode­brać. Dobrze, że udało się przed misją – rozpromieniła się.
– Dziękuję, – wykrzyknęłam podniecona. – Jak ja mam ci się odwdzięczyć?
– Wróć cało i wykonaj misję – wzruszyła ramionami. – Ten kamień, – wskazała na ręko­jeść sztyletu – to rzadko spotykany szafir. Nazywa się go Szafirem Brzasku. Idealnie odnosi się do twojej mamy.
W oczach miałam łzy, a w gardle poczułam gulę. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, więc tylko pokiwałam głową i uśmiechnęłam się promiennie.
– Weź bransoletę.
Wzięłam ją do ręki. Była sztywna, prosta i gruba na dwa palce. Po środku niej znajdowała się gałązka oliwna w okręgu.
– To tarcza – wytłumaczyła mi przyjaciółka. – Jak przyciśniesz ten przycisk, auto­ma­tycznie zmieni się w tarczę. Powrót do bransolety następuje również automatycznie. Wystar­czy, że już jej nie potrzebujesz. A to – podała mi broszkę, – właściwie nie jest broń. To coś w rodzaju nadajnika. Phil ma taki drugi. Dzięki temu zawsze będzie wiedział, gdzie jesteś, a ty będziesz wiedziała, gdzie jest on. Może ci to też pomóc, jeśli nie chcesz być przez niego zasko­czona. Tylko akurat to ci jedynie pożyczam. Dostałam tę broszkę od dziadka…
Nie musiała tego dodawać. Sama bym się domyśliła, bo broszka była w kształcie muszli małży. Zrobiona była z delikatnego w dotyku morskiego kamienia. Kiedy zacisnęłam na niej palce, automatycznie zobaczyłam w myślach obraz Phillipa stojącego nad jeziorem i rozma­wiającego z kimś, kogo niestety nie widziałam. Nagle przerwał rozmowę i odwrócił wzrok. Poczułam się dziwnie, bo miałam wrażenie, że patrzy bezpośrednio na mnie. Wystraszona upuściłam biżuterię. Na szczęście Amber była szybka. Złapała ją, zanim ta dosięgła ziemi.
– Rozumiem, że właśnie go zobaczyłaś – uśmiechnęła się przepraszająco. – Przyzwy­czaisz się. Jeśli nie chcesz jego widzieć, a tylko wyczuć jego lokalizację, musisz wykorzystać ćwicze­nia, jakie stosujesz do blokowania umysłu. Śnieżka ci pomoże.
– Dziękuję ci bardzo. To wszystko jest niezwykłe. Jesteś kochana – uściskałam ją ponow­nie lekko skołowana – Eíste énas alithinós phílos.**
Epísis.***
Kiedy ją puściłam, zauważyłam, że nie jesteśmy w domku same. Przy pierwszym łóżku stali Pete, Dex, Nick i Phil, i przyglądali się nam.
– Wiecie, że już po lunchu? Nie jesteście głodne? – spytał Peter.
Pokręciłam głową przecząco, choć w tym samym momencie zaburczało mi w brzuchu. Nick podszedł do mnie i podał mi kieszonkowy śpiwór, a także czapkę bejsbolową. Amber zaś­miała się na jej widok i pokręciła głową.
– Mama się wścieknie, jak się dowie, że to ty ją masz, Nick.
– Już nie ja. Oddaję ją Elpis. Jej bardziej się przyda.
Podziękowałam i przyjrzałam się jej uważnie. Była bardzo zużyta, ale jeszcze się nie roz­padała. Nie potrafiłam określić jakiego była koloru na początku. Teraz była raczej brudno-sza­ra. Wiedziałam, że to dzięki niej Nickolas, tydzień wcześniej, zniknął nam z oczu i pozostał nie­widzialny dla Cloe i jej towarzyszy.
– Ja już mam trochę broni, może komuś się bardziej przyda, co wy na to? – zerknęłam na Phillipa.
– Możesz dać Janete. Na pewno się ucieszy. I mama byłaby zadowolona.
– Nick, może tak być? – upewniłam się.
– Jak chcesz. Należy teraz do ciebie. Zrobisz jak zechcesz.
Chári se.****
Chłopak kiwnął głową, życzył mi powodzenia i wyszedł. Amber westchnęła i poklepała się po brzuchu. Opuszczony posiłek jej nie służył. Dex zaśmiał się, a właściwie bardziej zabe­czał jak koza.
– Też bym coś zjadł. Myślicie, że Annabeth, to znaczy wasza mama zostawiła coś z lun­chu? – spytał z nadzieją w głosie.
– Nie zaszkodzi sprawdzić – stwierdziła dziewczyna, po czym wzięła mnie za rękę i po­cią­gnęła za sobą.
Kiedy przechodziłam koło Phillipa, spojrzałam na niego. Patrzył na mnie intensywnym wzrokiem, jakby chciał przekazać mi coś myślami. Nie przypięłam jeszcze broszki, a umysł znów miałam zablokowany, więc nie miał możliwości. Uśmiechnął się lekko. Myślałam, że pój­dzie za nami, ale on został z Peterem.



*Ypóschomai sou (czyt. Iposhome su) - obiecuję ci [Υπόσχομαι σου].
**Eíste énas alithinós fílos (czyt. Iste enas alithinos filos) - Jesteś prawdziwą przyjaciółką/prawdziwym przyjacielem [Είστε ένας αληθινός φίλος].
***Epísis (czyt. Episis) - nawzajem, wzajemnie, też, także [επίσης].
****Chári se (czyt. Hari se) - dzięki [χάρη σε].

Gotowi na misję? Elpidha już tak. Zabezpieczona w każdy sposób. Pytanie tylko, czy uda im się rozgryźć przepowiednię i odnaleźć Rydwan Słońca?
Zobaczymy, zobaczymy
Pozdrawiam w tym pierwszym dniu roku szkolnego. Jako, że czas pracy właśnie się dla mnie zaczął, to rozdziały będą rzadziej, niestety...
GG

Komentarze

  1. Teraz Brad. A gdzie zbliżenie Nicka? Ja chcę zbliżenie z Nickiem!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Inspirowane grecką mitologią - "Nadzieja bogów" Prolog

Pierwsza historia, która usilnie chce wyciec z mojej głowy jest inspirowana grecką mitologią, a dokładnie serią książek "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy". Tak wiem, to książka dla dzieci, mimo to urzekła mnie bardzo! A może właśnie dlatego? Cóż… żeby nie przedłużać – zaczynamy! Prolog /Potężny Głos Ubrana byłam w zwiewną sukienkę w kolorze nieba o brzasku słońca – błękitu prze­cho­dzącego w róż. Znajdowałam się w niezwykle pięknym miejscu. Wokół mnie migotało ty­siące różnych świateł, rozświetlających czerń mroku. Byłam urzeczona ich ilością. Zrobiłam krok do przodu i zorientowałam się, że unoszę się w powietrzu... Pode mną, daleko w dole, widziałam biało-niebieskie plamy. Coś mi te plamy przypominały… Rozejrzałam się. Tuż za mną z daleka zauważyłam niezwykłą jasność. Z początku była delikatna, z czasem jednak nabierała inten­sy­wności, w końcu musiałam odwrócić wzrok.  – Nie powinnaś tam patrzeć – usłyszałam. Spojrzałam zaskoczona ...

"Nadzieja bogów" Rozdział 23 cz.2

– Vic oddawaj Rydwan, to już nie jest śmieszne – Ian zgrzytnął zębami i zacisnął pięści. – Nie ma mowy. Dlaczego miałbym Wam oddać mój skarb? – zaśmiał się dzieciak. – skarb? Po co ci on? – zapytałam. – Apollo ma za dużo obowiązków, nie sądzicie? Spojrzałam na syna Zeusa z powątpiewaniem. Nie wierzyłam w jego słowa. Chłopak był zbyt zadufany w sobie, by pomyśleć o innych. Ian najwyraźniej myślał tak samo, bo przewrócił oczami. – A o co dokładnie chodzi Hawk? – warknęłam podchodząc bliżej. Czułam narastającą wściekłość. – No cóż… – wzruszył ramionami – Wiedziałem, że nie łatwo będzie was przekonać, więc przejdę do sedna. – Przestał się uśmiechać i spojrzał z powagą. – W końcu mój ojciec zwróci na mnie uwagę. Warknęłam nie mogąc powstrzymać frustracji i spojrzałam w górę. Zeusie, dlaczego muszę rozwiązywać twoje rodzinne problemy z ciebie? Może go przywołać do porządku? – krzyknęłam w myślach. Coś mi jednak mówiło, że nic z tego nie będzie. Bóg Piorunów ustalił dawno te...

"Nadzieja bogów" Rozdział 16 cz.2

Kiedy doszliśmy do celu, poczułam przyjemny powiew wiatru. Wiedziałam, że jestem tam, gdzie być powinnam. Ale jak miałam znaleźć dziewczynę? Zaczęliśmy się uważnie rozglądać, badać drzewa. Sarah szeptała zaklęcia, Janete dokła­dnie przyglądała się pniom, a Phillip badał podłoże. Przez chwilę obserwowałam ich z uśmie­chem. Byłam szczęśliwa, że miałam ich przy sobie. W końcu zamknęłam oczy i przywołałam obraz młodej dziewczynki śpiewającej piosenkę. Słowa piosenki same przyszły mi do głowy. Po chwili zaczęły płynąć z moich ust. Poczułam dziwną wibrację w powietrzu. Otworzyłam oczy i zaskoczona zachłystnęłam się powietrzem ucinając piosenkę w pół wersu. Przede mną stała niezwykle piękna dziewczyna o delikatnych rysach i o smukłej sylwet­ce. Miała na sobie sukienkę z kory drzewa, a długie włosy w kolorze żołędzi były ozdobione liśćmi dębu. Patrzyła na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. – Witajcie młodzi herosi – powiedziała do nas śpiewnie. – Jestem Belanida. – Witamy cię driado ...