Pakowanie się na misję wcale nie było
takie łatwe, jak się wydawało. Kompletnie nie wiedziałam, jak mam się do tego
zabrać. Nie wiedziałam, jak ma wyglądać nasza podróż, ile ubrań powinnam
zabrać, jaką broń. W końcu wrzuciłam do pomarańczowego plecaka obozowego jeden
ciepły sweter, bieliznę na zmianę i dwie koszulki. Właśnie wybierałam spodnie,
kiedy usłyszałam głos Bradleya:
– Słyszałem, że idziesz na swoją
pierwszą misję.
Spojrzałam w stronę drzwi. Stał oparty
o framugę. Jego wzrok był utkwiony we mnie, ale ja nie zwracałam na to uwagi.
Skupiłam się na myśli, że nasz domek był ogólnodostępny. Najwyraźniej każdy
mógł wejść do nas o każdej porze. To było bardzo irytujące. Muszę założyć tu jakiś alarm –
pomyślałam.
Brad nie doczekawszy się odpowiedzi
pomachał do mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
– Tak, chyba tak… i kompletnie nie
wiem, jak się spakować.
– Cóż… – Ruszył w moją stronę. – Pewnie
będziecie spali w lesie, albo gdziekolwiek… Nie licz na hotele. Weź coś ciepłego
na noc. Nick ma jakiś kieszonkowy śpiwór w obozowym sklepiku. Poproś go o
taki.
– Kieszonkowy? – nie rozumiałam.
– Ciepły śpiwór magicznie pomniejszony
do kieszonkowego rozmiaru. Bardzo przydatny.
– Hmm… muszę poprosić. Dziękuję. A jaką
broń powinnam wziąć i ile?
– Miecz, albo sztylet, może ze dwa…
jakieś magiczne przedmioty też mogą być.
– Mam dwa sztylety, tylko nie leżą mi w
ręce zbyt dobrze. A co do tego drugiego, to nie mam takich.
– Coś ci znajdę.
– Super jeszcze raz dziękuję –
uśmiechnęłam się wdzięczna siadając na łóżku. – Trochę się boję… – przyznałam.
– Nie ma czego. Będziesz miała Jany i
Phila obok siebie.
– Chciałabym móc wybrać ekipę na misję.
– Zazwyczaj osoba, która dostaje
zadanie może sobie wybrać grupę. Tym razem tak nie ma. – Wzruszył ramionami i
usiadł koło mnie.
– Tak… szkoda, że ciebie nie będzie.
Jego oczy się zaświeciły, a ja zdałam
sobie sprawę, że właśnie na takie słowa czekał. Przysunął się w moją stronę, a
mnie zabrakło powietrza… Miałam ochotę uciec z domku jak najszybciej, ale nie
potrafiłam się ruszyć. Byłam jak sparaliżowana.
– Pamiętaj, że będę cię wspierał z
daleka. Jeśli będziesz chciała pogadać, wystarczy, że znajdziesz sposób.
Jego głos był zmysłowy i wywoływał u
mnie dreszcze. Jak to możliwe, że moje ciało reagowało tak na obu chłopaków?
– Będę pamiętać… – wydusiłam.
Bradley uśmiechnął się czule. Jego
twarz była tuż przed moją. Oddychaliśmy tym samym powietrzem. Moje serce biło
jak oszalałe…
– To niemożliwe! – Amber wbiegła do
domku z wielkim impetem i doskoczyła do nas. – Nie wierzę! Jak możesz iść na
misję beze mnie!
Brad wyprostował się i uśmiechnął
leniwie. Patrzył prosto na mnie. Wdzięczna za przybycie przyjaciółki wstałam i
spojrzałam na nią ze zrozpaczoną miną.
– Myślisz, że tego chcę? Pytałam, czy
mogę kogoś wziąć. Apollo był bardzo nieugięty. Sam wybrał grupę…
– Apollo wybrał…
Dziewczyna wyglądała, jakby dostała
obuchem w głowę. Zganiłam siebie w duchu za swój niewyparzony język. Amber
ubóstwiała młodego boga. Fakt, że ją pominął przy wyborze musiał ją zaboleć.
Normalnie uważałabym na słowa, a tak… Zerknęłam na Brada, to była jego wina!
Wytrącił mnie z równowagi.
– Wiesz, – zaczęłam z innej strony –
Apollo pojawił się, kiedy cię nie było w obozie. Może wybrał nas na podstawie
tego, że byliśmy wszyscy w pobliżu. Z tego, co mi Sarah mówiła, obie były
akurat w stajniach.
Niestety nie wydaje mi się, aby moje
wytłumaczenia wystarczyły. Na twarzy mojej przyjaciółki pojawił się smutny
grymas. Spojrzałam na Brada. On również nie był zadowolony. Westchnęłam. Nie
byłam pewna, czy pocieszanie ich obu na raz było dobrym pomysłem, ale nie
miałam siły wyganiać syna Hekate.
– Posłuchajcie mnie. Naprawdę
chciałabym mieć was przy sobie na misji, ale na szczęście, jeśli będę
potrzebowała waszej pomocy, skorzystam z Iryfonu. Poza tym, będziecie w moich
myślach.
Przyjrzałam się uważnie każdemu z nich.
Bradley wyglądał na usatysfakcjonowanego. Wstał, uśmiechnął się lekko i kiwnął
głową.
– To życzę szczęścia i powodzenia.
Niech bogowie was prowadzą. – Skinął głową. – Idę poszukać jakiejś magii dla
was – dodał wychodząc.
Kiedy zostałyśmy same przez chwilę
zaległa niezręczna cisza. Odetchnęłam i zebrałam myśli.
– Amber, naprawdę chciałam ciebie
zabrać, ale wolę nie narażać się żadnemu z bogów, nawet jeśli jest to Bóg
Sztuki.
Dziewczyna słysząc to zaśmiała się
cicho. Obeszłam łóżko i przytuliłam się do niej mocno.
– Wszystko ci opowiem. Ypóschomai sou.*
– Dziękuję.
Amber pomogła mi się spakować. Przez
cały ten czas rozmawiałyśmy o obozie i chłopakach. Opowiedziałam jej o
Bradzie i Philu – o tym, jak na mnie działali i o tym, co poradziła mi mama.
– I ogólnie jestem trochę załamana. Nie
uda mi się do tego dostosować, bo będę cały czas z twoim bratem… –
podsumowałam.
– Masz Jany, ona potrafi go
utemperować. To jedyna dziewczyna, poza mną oczywiście, na którą nie działa
jego urok. Zawsze może ci usłużyć radą i spostrzeżeniem.
– Dobrze wiedzieć… – miałam wrażenie,
że lada chwila głowa mi pęknie, więc zmieniłam temat. – Muszę wziąć broń.
Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i
wyjęła z kieszeni trzy rzeczy: pierścień, bransoletę i broszkę. Patrzyłam na
nie skonsternowana. Amber pospieszyła z wyjaśnieniami:
– To zaczarowana broń. Weź jedną.
Sięgnęłam po pierścień. Był masywny i
niezwykle stylowy. Złożony został z dwóch metalowych płomieni połyskujących
złotem, przeplatających się nawzajem. Założyłam go na palec serdeczny.
Wyglądało to tak, jakby stalowe płomienie oplatały go z każdej strony sięgając
do połowu jego długości. Poczułam dziwne mrowienie w dłoni. Zacisnęłam ją w
pięść, mimo że teoretycznie nie byłabym w stanie tego zrobić, skoro metal
oplatał mi pół palca. W tym momencie pierścień wniknął między palce.
Momentalnie, w mojej zaciśniętej dłoni pojawił się długi spiżowy sztylet. Jego
rękojeść była pozłacana, w jej centralnej części znajdował się
żółto-różowo-błękitny kamień. Broń była lekka i idealnie leżała w ręce.
– Skąd to masz? – spytałam ściszonym
głosem. – Jest piękny…
– Właśnie po to pojechałam z mamą.
Zamówiłyśmy go wcześniej i wystarczyło go odebrać. Dobrze, że udało się przed
misją – rozpromieniła się.
– Dziękuję, – wykrzyknęłam podniecona.
– Jak ja mam ci się odwdzięczyć?
– Wróć cało i wykonaj misję – wzruszyła
ramionami. – Ten kamień, – wskazała na rękojeść sztyletu – to rzadko spotykany
szafir. Nazywa się go Szafirem Brzasku. Idealnie odnosi się do twojej mamy.
W oczach miałam łzy, a w gardle
poczułam gulę. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, więc tylko pokiwałam głową i
uśmiechnęłam się promiennie.
– Weź bransoletę.
Wzięłam ją do ręki. Była sztywna,
prosta i gruba na dwa palce. Po środku niej znajdowała się gałązka oliwna w
okręgu.
– To tarcza – wytłumaczyła mi
przyjaciółka. – Jak przyciśniesz ten przycisk, automatycznie zmieni się w
tarczę. Powrót do bransolety następuje również automatycznie. Wystarczy, że
już jej nie potrzebujesz. A to – podała mi broszkę, – właściwie nie jest broń.
To coś w rodzaju nadajnika. Phil ma taki drugi. Dzięki temu zawsze będzie
wiedział, gdzie jesteś, a ty będziesz wiedziała, gdzie jest on. Może ci to też
pomóc, jeśli nie chcesz być przez niego zaskoczona. Tylko akurat to ci jedynie
pożyczam. Dostałam tę broszkę od dziadka…
Nie musiała tego dodawać. Sama bym się
domyśliła, bo broszka była w kształcie muszli małży. Zrobiona była z
delikatnego w dotyku morskiego kamienia. Kiedy zacisnęłam na niej palce,
automatycznie zobaczyłam w myślach obraz Phillipa stojącego nad jeziorem i
rozmawiającego z kimś, kogo niestety nie widziałam. Nagle przerwał rozmowę i
odwrócił wzrok. Poczułam się dziwnie, bo miałam wrażenie, że patrzy
bezpośrednio na mnie. Wystraszona upuściłam biżuterię. Na szczęście Amber była
szybka. Złapała ją, zanim ta dosięgła ziemi.
– Rozumiem, że właśnie go zobaczyłaś –
uśmiechnęła się przepraszająco. – Przyzwyczaisz się. Jeśli nie chcesz jego
widzieć, a tylko wyczuć jego lokalizację, musisz wykorzystać ćwiczenia, jakie
stosujesz do blokowania umysłu. Śnieżka ci pomoże.
– Dziękuję ci bardzo. To wszystko jest
niezwykłe. Jesteś kochana – uściskałam ją ponownie lekko skołowana – Eíste énas alithinós phílos.**
– Epísis.***
Kiedy ją puściłam, zauważyłam, że nie
jesteśmy w domku same. Przy pierwszym łóżku stali Pete, Dex, Nick i Phil, i
przyglądali się nam.
– Wiecie, że już po lunchu? Nie
jesteście głodne? – spytał Peter.
Pokręciłam głową przecząco, choć w tym
samym momencie zaburczało mi w brzuchu. Nick podszedł do mnie i podał mi
kieszonkowy śpiwór, a także czapkę bejsbolową. Amber zaśmiała się na jej widok
i pokręciła głową.
– Mama się wścieknie, jak się dowie, że
to ty ją masz, Nick.
– Już nie ja. Oddaję ją Elpis. Jej
bardziej się przyda.
Podziękowałam i przyjrzałam się jej
uważnie. Była bardzo zużyta, ale jeszcze się nie rozpadała. Nie potrafiłam
określić jakiego była koloru na początku. Teraz była raczej brudno-szara.
Wiedziałam, że to dzięki niej Nickolas, tydzień wcześniej, zniknął nam z oczu i
pozostał niewidzialny dla Cloe i jej towarzyszy.
– Ja już mam trochę broni, może komuś
się bardziej przyda, co wy na to? – zerknęłam na Phillipa.
– Możesz dać Janete. Na pewno się
ucieszy. I mama byłaby zadowolona.
– Nick, może tak być? – upewniłam się.
– Jak chcesz. Należy teraz do ciebie.
Zrobisz jak zechcesz.
– Chári
se.****
Chłopak kiwnął głową, życzył mi
powodzenia i wyszedł. Amber westchnęła i poklepała się po brzuchu. Opuszczony
posiłek jej nie służył. Dex zaśmiał się, a właściwie bardziej zabeczał jak
koza.
– Też bym coś zjadł. Myślicie, że
Annabeth, to znaczy wasza mama zostawiła coś z lunchu? – spytał z nadzieją
w głosie.
– Nie zaszkodzi sprawdzić – stwierdziła
dziewczyna, po czym wzięła mnie za rękę i pociągnęła za sobą.
Kiedy przechodziłam koło Phillipa,
spojrzałam na niego. Patrzył na mnie intensywnym wzrokiem, jakby chciał
przekazać mi coś myślami. Nie przypięłam jeszcze broszki, a umysł znów miałam
zablokowany, więc nie miał możliwości. Uśmiechnął się lekko. Myślałam, że pójdzie
za nami, ale on został z Peterem.
*Ypóschomai
sou
(czyt. Iposhome su) - obiecuję ci [Υπόσχομαι σου].
**Eíste
énas alithinós fílos (czyt. Iste enas alithinos filos) - Jesteś prawdziwą
przyjaciółką/prawdziwym przyjacielem [Είστε ένας αληθινός φίλος].
***Epísis
(czyt. Episis) - nawzajem, wzajemnie, też, także [επίσης].
****Chári
se
(czyt. Hari se) - dzięki [χάρη σε].
Gotowi na misję? Elpidha już tak. Zabezpieczona w każdy sposób. Pytanie tylko, czy uda im się rozgryźć przepowiednię i odnaleźć Rydwan Słońca?
Zobaczymy, zobaczymy
Pozdrawiam w tym pierwszym dniu roku szkolnego. Jako, że czas pracy właśnie się dla mnie zaczął, to rozdziały będą rzadziej, niestety...
GG
Teraz Brad. A gdzie zbliżenie Nicka? Ja chcę zbliżenie z Nickiem!
OdpowiedzUsuń