Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 14 cz.2

Jeździliśmy zgodnie z mapą i wskazówkami Jany po kolejnych parkach Filadelfii. Nie było to zajęcie, które chętnie wykonywaliśmy. Nikt jednak nie narzekał. Nie mieliśmy innego pomy­słu, a czasu było mało. Wchodziliśmy do każdego parku po cichu, wręcz zakradaliśmy się, gdyż nie­które były w nocy zamknięte. Starałam się dokładnie rozejrzeć, by mieć pewność czy to ten właściwy. Tyl­ko ja wiedziałam, jak wygląda park, który nas interesował. Niestety ciemna noc i ograniczona widoczność nie ułatwiały mi zadania.
Po ciągłych poraż­kach zatrzymaliśmy się w chińskim barze całonocnym na gorący po­si­łek. Phillip wręcz rzucił się na ryż i kurczaka w pięciu smakach. Dziewczyny wybra­ły sajgonki. Tyl­ko ja nie wiedziałam, co wybrać. Nigdy nie przepadałam za chińszczyzną. Osta­tecznie zde­cy­dowałam się na ryż z warzywami.
Zadowoleni i zachęceni zapachem potraw usiedliśmy przy stoliku. W trakcie jedzenia za­u­ważyłam, że dziewczyny są wykończone. Phil też był poirytowany i zniechęcony, choć starał się tego nie okazywać. Ja jednak wszystko wyczuwałam. Uśmiechnęłam się do niego ciepło. Chciałam przesłać mu trochę optymistycznego myślenia. Nie wiem czemu, ale czułam, że się nam uda.
– Czy ten Hesperos nie mógłby być bardziej konkretny i wskazać nam prosto właściwy park? – spytała rozżalona Sarah.
– Ciesz się, że wiemy o jaką gwiazdę chodzi. Przecież w przepowiedni jest mowa po pro­stu o gwieździe – zauważyłam spokojnie.
Kiwnęła głową z nieśmiałym uśmiechem. Jany podniosła głowę i spojrzała na mnie pół­przytomnym wzrokiem. Wyskoczyła z bardzo niespodziewaną propozycją.
– Słuchaj, a nie możesz połączyć się ze swoją babcią, by uzyskać dodatkowe informacje?
– Nie! – praktycznie jednocześnie krzyknęli Śnieżka i Jacks.
Sarah spojrzała na naszą koleżankę, jakby ta się dopiero urodziła. Córka Anety mówiąca coś bez przemyślenia… cóż to był faktycznie dziwne, nawet niepokojące. To tylko wskazy­wało na to, jak bardzo Janete była zmęczona.
– Połączenie myślowe ze mną, czy Phillipem nie jest problemowe – zaczęła wyjaśnienia córka Hekate bardzo zirytowanym tonem. – Ale ilekroć Elpis zechce się połączyć z kimś z zew­nątrz, ciemność, która wciąż czuwa, dopadnie ją. Nie możemy tak ryzykować.
– Ech… wiem, przepraszam – jęknęła Jany i sięgnęła po szklankę coli.
Przez resztę posiłku jedliśmy w milczeniu. Wyszliśmy na świeże powietrze i stanęliśmy na parkingu. Spojrzałam w ciemne niebo, zasnute gwiazdami. Łuna bijąca z miasta sprawiała, że ciężko było je dostrzec. Gdzie nie gdzie przysłaniały je chmury. Nie było widać już Wenus, ale ja wiedziałam, gdzie się znajdowała. Mu­sieliśmy zmie­rzać na południe.
– Macie pomysł, czym jest ta ciemność i kto ją na Elpidhę ściąga, prawda? – zapytała ci­cho Śnieżka.
Nie odpowiedziałam, nie musiałam. Byłam pewna, że każdy z nas myśli o tym samym. Spoj­rzałam na Phila. Jego wzrok utkwiony we mnie upewnił mnie w tym przekonaniu. Cie­m­ność była domeną jednego z potężniejszych bogów i żadne z nas nie kwapiło się, by wy­po­wia­dać jego imię na głos. Pytanie brzmiało, dlaczego to robił? Co chciał tym uzyskać? Było pa­rę opcji, ale nie czułam się na siłach, aby snuć teorie oparte tylko na przypuszczeniach. Mia­łam nadzieję, że z czasem sprawa się rozwiąże.
Wsiedliśmy bez słowa do samochodu, zaparkowanego z tyłu budynku. Cisza między nami była bardzo napięta. Nie mieliśmy ocho­ty odwiedzać kolejnego parku. W końcu Jany popro­siła, byśmy się na spokojnie przespali. Po­szu­kiwania tej dziewczyny dałyby lepszy rezultat w cią­­gu dnia. W końcu nie mieliśmy gwa­rancji, że nocą ją tam zastaniemy. W sumie… nie mie­liśmy żadnej gwarancji, że tam będzie, ale nie chciałam się zniechęcać.
Rozłożyłam swój śpiwór i okryłam się nim. Phil zablokował drzwi i rozłożył mi fotel, bym mogła się położyć. Potem zwinął się pod swoją kurtką. Nie chciał śpiwora. Dziewczyny ułożyły się na tylnym siedzeniu. Zasnęłam praktycznie natychmiast.

Sen, który pojawił się w mojej głowie był z początku bardzo chaotyczny. Widziałam róż­ne sceny z mitologii tak, jak kiedyś, jeszcze w domu Lyry. Potem wszystko się uspokoiło i zna­la­złam się w starożytnym greckim mieście. Przez moją głowę przeszła jedna myśl: Znowu? Za­ś­miałam się i obejrzałam wokół siebie. Miasto zdawało się być zwyczajne. Nie znalazłam ża­d­nych znaków szczególnych. Budynki były wzniesione z białego wapienia, podparte od frontu wysokimi kolumnami. Stałam pod drzwia­mi jednego z nich nie wiedząc, co mam ro­bić. Tej sa­mej chwili w pobliżu pojawiły się dwie po­stacie. Nauczona doświadczeniem poprzed­niego snu schroni­łam się za kolumną. Nie chciałam, by mnie zauważono.
Zerknęłam nieśmiało i zauważyłam dwóch młodzieńców w greckich tunikach w kolorze kości słoniowej. Jeden miał na sobie żółty himation. Drugi z kolei miał na głowie macedoński kapelusz, który nazywał się kausia i była nakryciem głowy królów i wyższych urzędników. Nie wiem, skąd ta informacja pojawiła się w mojej głowie. Ostatnio różne wiadomości przycho­dzi­ły mi na myśl tak naturalnie, jakbym się o nich wiedziała od dawna. Ale od czego to było zale­żne? Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie.
– Niby jak mam Ci w to uwierzyć? – zawołał mężczyzna w kapeluszu z kpiną w głosie.
– To prawda. Mówię jak jest – odpowiedział drugi, młodszy o rudych włosach.
– Czy aby na pewno? A może jesteś dzieckiem jakiegoś sługusa? Skąd pomysł, że to zaraz bóg jest twoim ojcem? Zazdrościsz mi mojego ojca i dlatego gadasz takie bzdury?
Mężczyzna w żółtym okryciu wzburzył się na te słowa. Zatrzymał się.
– Co mam zrobić, byś mi uwierzył? Moim ojcem jest Helios, Bóg Słońca! – wykrzyknął.
Przemknęłam ślinę słysząc te słowa. Znałam tę historię. Byłam świadkiem kłótni Fae­to­na, syna Heliosa i Epafosa, syna Zeusa. Ostatnio chłopcy Apolla przypomnieli herosom ten mit, w czasie ogniska.
– Wszyscy już dawno przyjęli to do wiadomości. Mam w sobie boską krew, tak jak ty – nie dawał za wygraną młodzieniec.
– Na słowo ci nie uwierzę. Musisz mi pokazać dowód! – zaśmiał się Epafos i odszedł.
W alejce został samotny Faeton. Wiedziałam, co się teraz stanie. Postanowi odwiedzić oj­ca w jego pałacu na Krańcu Świata i poprosi go o dowód ojcostwa. To się źle skończy… – pomy­śla­łam. Już miałam zamiar podejść do niego, kiedy nagle zrobiło się kompletnie ciemno. W na­stę­pnej chwili znajdowałam się już w złotej budowli.
Jej rozmiary były niezwykle imponujące. Ściany były całe ze złota, ozdobione drogimi ka­mie­niami i rzeźbami z kości słoniowej. Główna sala, w której stałam, była wsparta wspa­nia­łymi kolumnami ze złotego piaskowca. Przyglą­da­jąc się im zauważyłam charakterystyczne cechy dla porządku jońskiego. Cała kolumna miała żło­­bienia, wyrastała z trójczłonowej bazy i kończyła się kształtem baranich rogów. W central­nej części pomieszczenia stał obszerny tron ze złota i połyskujących metali. Jego tylnia część była w kształ­cie promiennego słońca. Przód był zwyczajny jak siedziska w starożytnym świecie.
Na tronie siedział mój wujko-dziadek, a za nim stały trzy niewiasty o niezwykłej urodzie. Przez chwilę nie mogłam zgadnąć, kim były. Odpowiedź jed­nak sama pojawiła się w moim u­myśle. Były to córki Heliosa i Selene, mylnie nazywane przez ludzi Horami: Thallo, Auxo, Kar­po*. Pierwsza faktycznie była bujna i szeroka w biodrach, druga wy­soka i szczupła, a ostat­nia miała obfite piersi, a na głowie wieniec z owoców.
Podeszłam bliżej starając się chować za kolumnami. Kiedy od tronu dzieliło mnie za­ledwie parę stóp, przystanęłam. Czekałam, co ma się wydarzyć.
To, co się później zdarzyło zaskoczyło mnie bardzo, bowiem zobaczyłam całą historię w przy­spieszonym tempie. Mimo, że nie sposób było zrozumieć dialogów, to doskonale wie­dzia­łam, co się dzieje. W sali zjawił się młody Faeton, który poprosił ojca, by dał dowód swojej ojcowskiej miłości. Zwykłe przyznanie się przed ludźmi dla młodzieńca nie wystarczyło. Osta­tecznie Bóg Słońca zgodził się dać synowi wszystko, czego poprosi i, żeby uspokoić chłopaka, przysiągł na Styks. Takiej przysięgi nie można złamać i później tego gorzko żałował. Faeton poprosił o możliwość powożenia rydwanem słońca. Zrozpaczony ojciec nie miał wyjścia, mu­siał mu pozwolić. Wiedział czym grozi powo­żenie symbolem słońca przez niedoświadczonego pół­boga.
Kolejna scena, jaką zobaczyłam, działa się już po tym, jak heros został strącony przez Ze­u­sa z nieba, bo jego jazda powozem zagrażała istnieniu świata. Helios klęczał przy swoim tro­nie i pła­kał. Było to tak niewiarygodne, że patrzyłam na wszystko wielkimi oczami. Stary Bóg Sło­ńca zawsze wydawał mi się taki potężny, nieugięty… a tu okazywał słabość, łzy… Jego córki próbowały go pocieszyć, ale bezskutecznie. Po dłuższej chwili Helios podniósł głowę i… spoj­rzał w moją stronę. W tym momencie czas znów popłynął swoim normalnym torem. Oczy mo­je­go dziadka wpatrywały się we mnie.
Tha xanasymveí** – powiedział.
Zamrugałam zaskoczona. Złoty pałac zniknął, a ja znajdowałam się w gęstej i nie­przy­ja­znej ciemności. Przestraszyłam się jej. Nie chciałam znów tego przechodzić. Zaraz jednak zo­ba­czy­łam jasny punkt w oddali. Ruszyłam biegiem w je­go kierunku. Nim się obejrzałam, leża­łam na swoim własnym łóżku w domu w Jacksonville Beach. Zdumiona wstałam na nogi.
– Co ja tu robię? – zapytałam zmieszana.
Agápi mou, jesteś tu, bo cię wezwałam – usłyszałam głos mamy.
Spojrzałam w stronę drzwi. Stała tam i uśmiechała się do mnie. Miała na sobie krótkie lnia­ne spodnie i żółty top. Podeszłam do niej i uściskałam ją mocno.
– Dlaczego mnie wezwałaś?
– Mrok znów chciał cię zagarnąć dla siebie. Nie mogłam na to pozwolić. Masz misję do wy­­pełnienia.
Eucharistó*** – szepnęłam wdzięczna.
Mama ściskała mnie tak przez dłuższą chwilę. W końcu osunęła mnie od siebie i spojrzała mi w oczy.
– Nie powinnam się angażować i więcej nie będę mogła tego zrobić, więc bądź ostrożna. Żeby cię obudzić wykorzystałam światło świtu. Jesteś Córką Zorzy, więc możesz z niego korzy­stać. Z czasem się tego nauczysz. I nie będziesz musiała tworzyć niebezpiecznych kuli słonecz­nych – uśmiechnęła się z przekąsem. – A teraz pobudka – dodała i tchnęła na mnie.
Zamknęłam oczy pod wpływem siły tego słodkiego oddechu, a kiedy je otworzyłam, by­łam w samo­chodzie Jacksonów. Przetarłam oczy i spojrzałam przed siebie. Na niebie pojawiło się już słabe światło jutrzni.
– Nowy dzień… nowa siła… – szepnęłam prostując się.


*Thallo, Auxo, Kar­po (czyt. Talo, Aukso, Karpo) - Bujna, Rosła, Owocna; boginie nazywane w Atenach Horami (boginiami zajmującymi się rytmem natury) lub Charytami (boginiami wdzięku) [Θαλλώ, Αὐξώ, Καρπώ].
**Tha xanasymveí (czyt. ta ksanasymwi) - to się powtórzy [θα ξανασυμβεί].
***Eucharistó (czyt. efcharisto) - dziękuję [ευχαριστώ].


Biedna Elpidha, się nie wyśpi… Ale spokojnie. Jak to bywa ze snami, każdy przynosi jakieś znaczenie. Czekajcie, a dowiecie się o co chodzi. Może już macie jakieś teorie?
Buziaki
GusiaG

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d