Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 20 cz.2

Kiedy skończyliśmy jeść poczułam się przejedzona, mimo że porcja nie była duża. Nie miałam siły się podnieść. Najchętniej znów bym się położyła. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Czy to znaczyło, że z jedzeniem było coś nie tak? Zapewne jedzenie czegokolwiek z rąk kogoś, kto cię porwał, albo pracował dla pory­wa­czy nie jest dobrym rozwiązaniem, ale człowiek głodny nie myśli racjonalnie…
– Czemu czuję się taka przepełniona? – zapytała Sarah słabym głosem.
– Warzywa, które jemy są tak zmodyfikowane. Dzięki czemu mała porcja wystarczy – od­powiedziała nam córka Despojny.
– Pomaga wam jakaś czarodziejka, prawda? – rzuciłam pytaniem, które nie wiedzieć cze­mu pojawiło się w mojej głowie.
– Tak, jest jedna, która użycza nam swoich usług – kobieta przytaknęła z lekkim uś­mie­chem.
– Medea – wypaliłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Znów informacja sama pojawiła się w moim umyśle.
– Zgadza się! Brawo. Widać, że jesteś prawdziwą wnuczką Pani Jasności! – usłyszeliśmy głos dobierający z korytarza.
Zerknęłam na drzwi. Stała w nich dojrzała i tęga kobieta. Jasne włosy w odcieniu psze­nicy miała upięte z tyłu w luźny kok. W brązowych oczach krył się przyjazny blask idea­lnie współgrający z sympatycznym uśmiechem. To musiała być Demeter. Była ubrana w zielone ogrodniczki i długie gu­miaki. Wyglądała, jakby wyszła z ogrodu, gdzie pracowała od świtu. Podobny strój zakładała moja mama, kiedy pracowała w swoim ogródku.
– Pani! Dziękujemy za gościnę! – zawołała z wielką uprzejmością Janete. Nie sądziłam, że ją na nią stać.
– Proszę bardzo – zaśmiała się bogini. Weszła spokojnie do środka. – No dobrze. Skoro się najedliście, to zapraszam na werandę. Ktoś tam na was czeka – wskazała ręką w stronę tylnych drzwi. Nie zauważyłam ich wcześniej.
Wstaliśmy. Nie czułam się najlepiej. Brzuch mi ciążył, jak nigdy. Miałam wrażenie, że zja­dłam całą górę jedzenia. Poprawiłam szelki swojego plecaka i ruszyłam na werandę za Janete. Phillip szedł tuż za mną. Wyczuwałam, że był tak samo zaniepokojony, jak ja.
Cała weranda była pomalowana na kremowo. Barierka była prosta, bez żadnych ozdób. Trzy wąskie schodki wiodły wprost do ogrodu. Drewniana podłoga skrzypiała lekko pod naci­skiem naszych stóp. Pod oknem stała wiklinowa kanapa zaścielona zterema zielonymi podu­szkami. Na jednej z nich siedziała Persefona. Tym razem miała na sobie czerwoną sukienkę w kwiatki. Jej głowę ozdabiał słomkowy kapelusz. Patrzyła przed siebie zamyślona.
Demeter wyminęła nas i usiadła koło córki. Uśmiechnęły się do siebie serdecznie. Po chwili Pani Podziemia spojrzała na nas, a dokładnie na mnie. Wciąż uśmiechała się słodko. Nie podobało mi się to zupełnie. Czułam, że ten uśmiech nie jest szczery.
– Dobrze wam się spało? – zapytała słodkim głosem.
– Nie… – pokręciłam głową. Dziwne… nie miałam zamiaru tego powiedzieć. – Cholera…  – jęknęłam. – W potrawce było coś na kształt serum prawdy.
W tym momencie dobiegł nas śmiech z kuchni. Lorelai Gai śmiała się z nas serdecznie. Naprawdę nie powinniśmy byli jeść tego ratatuj. Byłam wściekła na samą siebie i na nią. Nie wiedziałam, na kogo bardziej. Poczułam strach, złość i zniecierpliwienie – nie moje…
– Cóż. Będzie nam łatwiej – powiedziała  Persefona, skupiając tym samym na sobie moją uwagę.
– To nie fair. A skąd mamy wiedzieć, że wy nie kłamiecie? – spytałam.
– Od waszej przyjaciółki Jany, prawda? – bogini zwróciła się do naszej przyjaciółki.
Zdążyłam zapomnieć, że był to jeden z jej talentów. Heroska wykrywała kłamstwa, cho­ciaż zbytnio się tym nie chwaliła. Zer­knęła na mnie i uśmiechnęła się pokrzepiająco.
– Przejdźmy do interesów, możemy? – spytał Phillip . Był wyraźnie zirytowany.
Obie boginie spojrzały po sobie w porozumiewawczy sposób. Demeter wstała, wypro­stowała swoje ogrodniczki i życzyła nam powodzenia. Wyszła do ogrodu, gdzie chwilę później zniknęła, dosłownie.
– Siadajcie dziewczęta – zaproponowała Persefona.
Nie ufałam jej, a ona najwyraźniej nie ufała nam, skoro dodała nam jakieś veri­taserum. Nie chciałam być jednak niegrzeczna, więc usiadłam. Dziewczyny poszły w moje ślady. Phil stał naprzeciwko nas oparty o barierkę. Nie spuszczał ze mnie oczu. Czułam się niezręcznie przez to spojrzenie, a także przez bliskość cór­ki Zeusa. To było dziwne uczucie, siedzieć tak ra­mię w ramię z bo­ginią. Jej cera była nie­zwy­kle jasna. Przy niej moje opalone ręce wyglądały, jakby były bru­dne.
– To czym jest to światło miłości? – spytała Sarah.
– Po kolei. Najpierw chcę zobaczyć kwiat. Potem powiem wam wszystko, w końcu przy­sięgłam.
Spojrzałam na Jany. Kiwnęła głową. Pokrzepiona jej gestem sięgnęłam po plecak. Zdjęłam go z pleców i wyjęłam ostrożnie Kryształowy Kwiat. Wokół nas zrobiła się nienaturalna cisza. Wiatr ucichł, ptaki zamilkły. Kryształ świecił jasnym blaskiem we wszystkich kolorach tęczy. Nie mogłam długo na niego patrzeć, bo oczy zaczynały mnie boleć. Zamknęłam je i skupiłam się na dotyku. Kwiat był ciepły i bardzo gładki, choć z pewnością nie kruchy.
– Mogę? – spytała Persefona nabożnym szeptem.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie i zerknęłam na nią. Wzięła Kwiat z ogromną delika­t­nością. W jej dłoniach pojaśniał bardziej. Wyraźnie wyczuwał jej boską moc.
– Jest piękny… – szepnęła zauroczona. – Dziękuję wam.
– Nie ma sprawy. Obyśmy tylko tego nie żałowali – powiedział Phillip z krzywym uśmie­chem.
– Spokojnie, nie zamierzam was zdradzić – zerknęła na niego bez zainteresowania. – Lo­ralai Gai, możesz go zanieść do mojego pokoju? – zawołała głośno.
Kobieta pojawiła się na werandzie. W ręku niosła szmacianą torbę. Bogini włożyła kwiat do środka z wielką ostrożnością. Kiedy jej siostrzenica wchodziła z powrotem nie spuszczała jej z oka. Miałam wrażenie, że nie ufała jej do końca. Tak, jak nam. W końcu spojrzał na nas. Jej twarz złagodniała, ale tym razem nie było w tym żadnej sztuczności.
– Wywiązaliście się. Teraz moja kolej.
Zmieniła pozycję na poduszce siadając bokiem do oparcia, a tym samym odsuwając się troszkę ode mnie. Byłam jej za to wdzięczna. Poczułam się trochę raźniej.
– Wasza przepowiednia mówi: „Skradzione odnajdą dzięki światłu miłości.” Chyba nie tru­dno się domyślić, że potrzebna jest wam miłość, a dokładnie dwoje kochających się ludzi. Aby odnaleźć Rydwan Słońca muszą oni kierować się tą miłością.
– Chyba że już wiecie, o kim mowa  – Janete spojrzała wymownie na mnie, a potem na Phila. Poczułam, że robi mi się gorąco.
– Jak ich miłość ma nam pomóc to odnaleźć? – zapytała Sarah powątpiewającym tonem.
– Zaraz! Wcale nie wiadomo, czy chodzi o nas! – zawołałam przerywając ich rozmowę.
– Oj daj spokój, nie ma sensu się wypierać – Jany rzuciła mi rozbawione spojrzenie tak, jak rano, gdy się obudziliśmy.
Z każdą minutą czułam się coraz bardziej niezręcznie. Poruszyłam się niespokojnie. Co się ze mną działo? W parku, w Filadelfii przyznaliśmy, że coś nas do siebie ciągnie, a teraz nie umiałam o tym rozmawiać. Nie potrafiłam też spojrzeć Phillipowi w oczy. Patrzyłam w swoje ręce. Chciałam, abyśmy prze­stali o tym mówić.
– Obawiam się, że to nie takie proste… – Persefona odezwała się po krótkiej chwili ciszy. – Światło miłości objawia się wtedy, kiedy jedno szuka drugiego. Potrzebujecie pary, która jest w rozłące. Jedno z nich musi być daleko, a drugie musi was zaprowadzić skupiając się na swo­jej miłości.
– Czyli to nie może chodzić o nas, bo ja nigdy nie opuszczę Elpis. Nie pozwolę na to, aby coś nas rozłączyło! – zawołał twardo Phil.
Bałam się na niego spojrzeć, więc zerknęłam na dziewczyny. Obie patrzyły na niego lekko zaskoczone. Wyglądało na to, że nie spodziewały się takich słów z ust chłopaka.
– Nie możesz powiedzieć tego z taką pewnością. Różne rzeczy się zdarzają – zauważyła Jany.
– Jeśli będzie trzeba, będę towarzyszył jej wszędzie. Nawet w toalecie…
Zrobiło mi się niedobrze. Nie wiedziałam, czy to z powodu jego słów, czy przez ratatuj, które ciążyło mi w żołądku. Wstałam i zmusiłam się, aby spojrzeć na Jacksa. Był cały blady, spięty i poważny. Nie czułam jego emo­cji, bo moje przytłaczały mnie wystarczająco. Patrzył na mnie z nie­przeni­knionym wyra­zem twarzy. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamknął usta równie szybko, jak je otworzył. W tym samym momencie poczułam silną złość i gniew. Nie należały do mnie. Nie sądziłam również, że należały do niego. Znów przychodziły do nas z zew­nątrz. Nie miałam siły z nimi walczyć.
– Czy jest tu gdzieś łazienka? – zapytałam szybko chwytając się za brzuch. Poczułam mdłości.
– Pierwsze drzwi na lewo na piętrze – poinstruowała mnie córka Demeter.
Weszłam pośpiesznie do kuchni. Potrzebowałam samotności. Czułam, że Phil ruszył za mną. Nie miałam jednak siły się z nim spierać. Przyspieszyłam i wbiegłam po schodach na pię­tro. Słyszałam tylko jak Jany woła za nami, aby Jackson zostawił mnie samą. Chyba jej usłu­chał, bo nie słyszałam jego kroków na schodach.
Odetchnęłam z ulgą, a w następnej sekundzie wymiotowałam do sedesu. Nie czułam się dobrze ani psychicznie, ani fizycznie.
– A co z tą ciemnością, która wciąż wisi nad Elpidhą? – usłyszałam głos Sarah dobiegający zza okna.
Usiadłam na dywaniku obok sedesu. Chciałam skupić się na rozmowie dobiegającej mnie zza okna, więc zdjęłam pewnym ruchem broszkę. Chciałam odciąć się od tego gniewu, który wciąż czułam.
– To nie jest moja sprawka. – Głos Persefony był bardzo poważny. – Wiem, że jest ciemność, która chce ją pochłonąć. Wyczuwam ją, ale nie mam na nią wpływu. Nie pochodzi ode mnie, ani z Podziemia. Ja użyłam mroku tylko parę razy, bo potrzebowałam Kwiatu.
– Nie używałaś jej pani od początku naszej misji? Albo jeszcze wcześniej? – zapytała spokojnie Janete.
– Nie.
– Więc kto to może być? – dopytywała się córka Hekate. – Czy może to być jakiś heros? Czy to potężniejsza siła, która pasuje tylko do boga, albo do jakiegoś potwora?
– Tego nie wiem. A nawet jakbym wiedziała, nie mogłabym wam więcej powiedzieć. Oj­ciec mi zabronił. Sami musicie resztę odkryć.
– Super… – jęknęła Jany.
– A zatem mamy szukać rozłączonej miłości? Jak? Jedno z nich musi być koło Rydwanu, skoro ich światło ma nas do niego zaprowadzić. Skąd mamy wiedzieć o kogo chodzi, skoro nie wiemy nawet kto go ma? – Phil pytał tak cicho, że ledwo go usły­szałam. Jego głos drżał lekko.
– Nie umiem wam na to odpowiedzieć. Możliwe jednak, że znajdziecie odpowiedzi, jeśli się rozłączycie – podpowiedziała Pani Podziemia.
– Nie ma mowy. Nigdzie jej samej nie puszczę. Znajdziemy inny sposób – rzucił twardo.
Nikt nie protestował. Jackson był bardzo opiekuńczy w stosunku do mnie już od po­czą­tku. I wszyscy wiedzieliśmy dlaczego. Obiecał to Wyroczni.
Usłyszałam skrzypienie desek. Ktoś chodził po werandzie. Po chwili skrzypienie ustało. Chciałam wstać i wyjrzeć za okno, ale znów poczułam mdłości. Zwymiotowałam ponownie i ję­knęłam osłabiona. Miałam wrażenie, że zaraz pozbędę się całego śniadania i znów będę głodna. Dlaczego tylko ja wymiotowałam?
– Znajdziemy sposób, by to wszystko przepracować i znaleźć odpowiedzi, których szu­ka­my – obie­cała pewnym głosem córka Ateny. – Póki co chyba powinniście ze sobą porozmawiać Phillip. Chodzi mi o ciebie i naszą Elpis.
– Nie sądzę, aby chciała teraz z kimkolwiek rozmawiać. Jeśli mnie słuch nie myli to dziew­czyna właśnie wymiotuje w łazience – rzucił głos, który musiał należeć do Demeter. Nie wiedziałam, że wróciła na werandę.
Poczułam złość i strach. Wstałam błyskawicznie. Nie miałam ochoty na rozmo­wę z swo­ich uczuciach. Wyszłam szybko przez drzwi na korytarz. Chciałam uciec jak najdalej. Coś ciągnęło mnie na zewnątrz. Wiedziałam, że nie zdążę dobiec do drzwi frontowych. Skiero­wałam się do pokoju na końcu korytarza. Weszłam do niego i zamknęłam drzwi. Nie miałam czasu się rozglądać dookoła. Skierowałam się do okna. Otworzyłam je i wyjrzałam przez nie. Pod ok­nem znajdował się dach ganku. Wyszłam na niego. Słyszałam zamieszanie w korytarzy. Phillip mnie szu­kał. Nie mógł mnie namierzyć dzięki broszce. Ta spoczywała w kieszeni moich spodni.
Zamknęłam oczy i przywołałam wiatr. Zażyczyłam sobie, aby mnie uniósł szybko w górę i z dala od farmy. Ciepły podmuch powietrza wykonał moje życzenia bez opóźnienia. Gdy opa­dłam na ziemię, usłyszałam wołanie przyjaciół. Już wiedzieli, że uciekłam. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale czułam, że właśnie tak powinnam postąpić. Może to znów była intuicja? A może coś mnie wołało?

Szłam przed siebie szybkim tem­pem. Po chwili poczułam ból. Ten ból nie był mój. Się­gnęłam po broszkę do kieszeni i scho­wałam do plecaka. Po sekundzie biegłam przed siebie z nadludzką szybkością. Czułam przy so­bie przyjemny wiatr. Potrze­bowałam chwili wytchnie­nia, chwili spokoju, czasu na przemy­ślenie kilku rzeczy. A przy Phillipie nie mogłam na to li­czyć. Nie po tym, co usłyszeliśmy…

Och Elpis... Co ty wyrabiasz? Chyba nie bardzo wie co. Gdzie ją to zaprowadzi?
Zostałam poproszona o skopiowanie tego opowiadania na Wattpada. Może wkrótce się za to zabiorę. 

Pozrdawiam
Ag

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d