Nie
wiem jak długo tak biegłam. Nie zwracałam uwagi na czas, ani słońce. Wiedziałam
tylko, że mijałam parki, ruchliwe drogi, mosty, pola i gwarne miejsca. Zatrzymałam
się w końcu, kiedy poczułam, że słońce świeci pod innym kątem. Oparłam o
drzewo. Biegłam naprawdę szybko, a mimo to nie czułam zmęczenia. To było
dziwne uczucie. Wciąż oddychałam miarowo, zupełnie jakbym przeszła się po
parku, a nie przemierzyła spory kawałek trasy.
Kiedy
się rozejrzałam w około, zdałam sobie sprawę, że znajdowałam się na przedmieściach.
Nie byłam tylko pewna, czy to był Nowy Jork, czy inna mieścina. Domy w okolicy
stały od siebie w pewnej odległości, drzewa i krzewy były bardziej dzikie i
gęste. Chodniki wyglądały na bardzo stare. Odetchnęłam głęboko. Powietrze
było rześkie i czyste. Zdecydowanie byłam daleko od miasta Statuy Wolności,
tam powietrze było inne.
Ruszyłam
przed siebie pogrążona w myślach. Janete była pewna, że to, co łączyło mnie
i Jacksa jest miłością. Ja… cóż na samą myśl o tym słowie przechodziły
mnie ciarki. Nie były to przyjemne dreszcze. Bałam się tego słowa i bardzo mnie
to zaskoczyło. Skąd ten strach? Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Od
kiedy to bałam się uczuć aż tak bardzo, ze od nich uciekałam? Przez dłuższą
chwilę po prostu szłam. Starałam się odgadnąć skąd we mnie tyle różnych emocji…
Strach, ból, tęsknota, złość, czułość, poirytowanie… Zadziwiające, jak to się
wszystko we mnie mieściło.
– Co
się ze mną dzieje? – zapytałam na głos zirytowana.
Nie
oczekiwałam odpowiedzi. Nie sądziłam, by ktokolwiek mógł mi jej udzielić.
Dlatego zaskoczyło mnie wołanie dobiegające z drugiej strony ulicy.
– Elphida,
to ty?
Stanęłam
prosto zaskoczona nie tyle słowami, ile głosem. Poznałabym go wszędzie. Marzyłam
o nim każde wakacje. Spojrzałam przez ulicę na wysokiego chłopaka w czarnej
koszuli z podwiniętymi rękawami. Krótkie dżinsy opinały jego uda. Jego czarne
włosy były w lekkim nieładzie, który zawsze wydawał mi się niezwykle czarujący.
–
Rupert… – szepnęłam nie wierząc swoim oczom.
Chłopak
przeszedł energicznie przez ulicę i stanął przede mną. Nie pomyliłam się, to
był Rupert Butler, syn znajomych mojej mamy, którzy zawsze u nas mieszkali
latem. Jego błyszczące zielono-brązowe oczy uśmiechały się do mnie radośnie.
– Co za
potkanie! Co robisz w Williamsport?
A więc
nogi i wiatr zawiodły mnie do Williamsport. Niestety nie bardzo wiedziałam, gdzie
to właściwie jest. Musiało to być mało znane miasto.
– Yyy…
Jestem tu przejazdem – rzuciłam pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy. –
A ty co tu robisz?
– Zatrzymałem
się u kumpla na noc. Wow… – zaśmiał się. – Ale spotkanie… Słyszałem, że jesteś
w Nowym Jorku na obozie. Właściwie to miałem zamiar cię odwiedzić… A tu
proszę, ty jesteś tutaj! Urwałaś się z obozu?
– Tak,
na chwilę… – skrzywiłam się. Nigdy nie umiałam kłamać, a już zwłaszcza Rupertowi.
On zawsze mnie szybko rozgryzał.
– Eli,
co się dzieje? – spytał z troską w głosie. Z jego twarzy zniknęła radość. Pojawiła
się zmarszczka między oczami. Martwił się o mnie, a ja nie mogłam mu nic
powiedzieć.
– Nic,
po prostu pokłóciłam się z kimś i tyle… – nie chciałam mówić nic więcej, a on
nie naciskał.
– To
skoro już się spotkaliśmy, masz ochotę na gorącą czekoladę i tosty? – Wyraźnie
chciał mi poprawić humor. – Zapraszam. Poznam cię z moim kumplem.
Kiwnęłam
głową z entuzjazmem. Jako że zwróciłam prawie całe śniadanie, znów byłam
głodna.
Chłopak
zaprowadził mnie do dużego, jasnego domu z zadbanym ogródkiem i przytulną
werandą. Przypominał mi dom w Muzeum Rolnictwa, z którego uciekłam. Poczułam
ucisk w żołądku. Już zaczynałam żałować swojej reakcji. Nie była ona
przemyślana. Odgoniłam jednak myśli na bok. Powinnam się cieszyć z towarzystwa
Butlera. Przecież na początku wakacji tego właśnie chciałam.
– Mój
kumpel jest już w college’u. – Rupert przerwał moje rozmyślania. – Jest przezabawny.
Polubisz go.
– Na
pewno – odpowiedziałam z uśmiechem, kiedy weszliśmy na ganek.
Nie
zdążyliśmy zapukać, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich chłopak o ciemnej
karnacji. Był szeroki w barach i znacznie od
nas wyższy. Głowę miał wygoloną do zera, a na twarzy szeroki uśmiech.
Zaprosił nas gestem do środka nie mówiąc przy tym ani słowa. Z resztą nie
musiał. Kiedy tylko weszliśmy Rupert zaczął wyjaśniać kim jestem i skąd się tu
wzięłam. Zgrabnie ominął to, czego nie wiedział.
– No i
zaprosiłem ją na lunch. Mam nadzieję, ze się nie gniewasz? – dodał mój kolega
na końcu.
Ciemnoskóry
tylko się uśmiechnął i pokręcił głową. Spojrzał na mnie. Coś w jego uśmiechu
mi się nie podobało. Coś w jego oczach również. Wydawały się nie uśmiechać
szczerze. Oczy zawsze zdradzą człowieka… Po kręgosłupie przeszły mnie ciarki.
Czułam, że powinnam stad wyjść, ale było za późno. Rupert położył mi rękę na
plecach i popchnął lekko w głąb domu, do kuchni. Gospodarz szedł za nami.
Wciąż nic nie mówił i bardzo mnie to niepokoiło.
No i gdzie cie poniosło, kobieto? Coś mi się zdaje, że nie będzie tam bezpiecznie. I kim jest ten tajemniczy chłopak?
Macie
jakieś pomysły? Czekam na komentarze.
Całuski
i pozdrowionka
Gusia
Komentarze
Prześlij komentarz