Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 20 cz.3

Nie wiem jak długo tak biegłam. Nie zwracałam uwagi na czas, ani słońce. Wiedziałam tylko, że mijałam parki, ruchliwe drogi, mosty, pola i gwarne miejsca. Zatrzymałam się w koń­cu, kiedy poczułam, że słońce świeci pod innym kątem. Oparłam o drzewo. Biegłam naprawdę szybko, a mimo to nie czułam zmęczenia. To było dziwne uczucie. Wciąż oddychałam miarowo, zupeł­nie jakbym przeszła się po parku, a nie przemierzyła spory kawałek trasy.
Kiedy się rozejrzałam w około, zdałam sobie sprawę, że znajdowałam się na przed­mie­ściach. Nie byłam tylko pewna, czy to był Nowy Jork, czy inna mieścina. Domy w oko­licy stały od siebie w pewnej odległości, drzewa i krzewy były bardziej dzikie i gęste. Chodniki wy­glą­dały na bardzo stare. Odetchnęłam głęboko. Powietrze było rześkie i czyste. Zdecydo­wanie by­łam daleko od miasta Statuy Wolności, tam powietrze było inne.
Ruszyłam przed siebie pogrążona w myślach. Janete była pewna, że to, co łączyło mnie i Jacksa jest miłością. Ja… cóż na samą myśl o tym słowie przechodziły mnie ciarki. Nie były to przyjemne dreszcze. Bałam się tego słowa i bardzo mnie to zaskoczyło. Skąd ten strach? Nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Od kiedy to bałam się uczuć aż tak bardzo, ze od nich uciekałam? Przez dłuższą chwilę po prostu szłam. Starałam się od­gadnąć skąd we mnie tyle różnych emocji… Strach, ból, tęsknota, złość, czułość, poiry­towa­nie… Zadziwiające, jak to się wszystko we mnie mieściło.
– Co się ze mną dzieje? – zapytałam na głos zirytowana.
Nie oczekiwałam odpowiedzi. Nie sądziłam, by ktokolwiek mógł mi jej udzielić. Dlatego zaskoczyło mnie wołanie dobiegające z drugiej strony ulicy.
– Elphida, to ty?
Stanęłam prosto zaskoczona nie tyle słowami, ile głosem. Poznałabym go wszędzie. Ma­rzyłam o nim każde wakacje. Spojrzałam przez ulicę na wysokiego chłopaka w czarnej koszuli z podwiniętymi rękawami. Krótkie dżinsy opinały jego uda. Jego czarne włosy były w lekkim nieładzie, który zawsze wydawał mi się niezwykle czarujący.
– Rupert… – szepnęłam nie wierząc swoim oczom.
Chłopak przeszedł energicznie przez ulicę i stanął przede mną. Nie pomyliłam się, to był Rupert Butler, syn znajomych mojej mamy, którzy zawsze u nas mieszkali latem. Jego bły­szczące zielono-brązowe oczy uśmiechały się do mnie rado­śnie.
– Co za potkanie! Co robisz w Williamsport?
A więc nogi i wiatr zawiodły mnie do Williamsport. Niestety nie bardzo wiedziałam, gdzie to właściwie jest. Musiało to być mało znane miasto.
– Yyy… Jestem tu przejazdem – rzuciłam pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy. – A ty co tu robisz?
– Zatrzymałem się u kumpla na noc. Wow… – zaśmiał się. – Ale spotkanie… Słyszałem, że jesteś w No­wym Jorku na obozie. Właściwie to miałem zamiar cię odwiedzić… A tu proszę, ty jesteś tutaj! Urwałaś się z obozu?
– Tak, na chwilę… – skrzywiłam się. Nigdy nie umiałam kłamać, a już zwłaszcza Ru­per­towi. On zawsze mnie szybko rozgryzał.
– Eli, co się dzieje? – spytał z troską w głosie. Z jego twarzy zniknęła radość. Pojawiła się zmarszczka między oczami. Martwił się o mnie, a ja nie mogłam mu nic powiedzieć.
– Nic, po prostu pokłóciłam się z kimś i tyle… – nie chciałam mówić nic więcej, a on nie naciskał.
– To skoro już się spotkaliśmy, masz ochotę na gorącą czekoladę i tosty? – Wyraźnie chciał mi poprawić humor. – Zapraszam. Poznam cię z moim kumplem.
Kiwnęłam głową z entuzjazmem. Jako że zwróciłam prawie całe śniadanie, znów byłam głodna.
Chłopak zaprowadził mnie do dużego, jasnego domu z zadbanym ogródkiem i przytulną werandą. Przypominał mi dom w Muzeum Rolnictwa, z którego uciekłam. Poczułam ucisk w żo­­łądku. Już zaczynałam żałować swojej reakcji. Nie była ona przemyślana. Odgoniłam jed­nak myśli na bok. Powinnam się cieszyć z towarzystwa Butlera. Przecież na początku wa­kacji tego właśnie chciałam.
– Mój kumpel jest już w college’u. – Rupert przerwał moje rozmyślania. – Jest prze­za­bawny. Polubisz go.
– Na pewno – odpowiedziałam z uśmiechem, kiedy weszliśmy na ganek.
Nie zdążyliśmy zapukać, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich chłopak o ciemnej karnacji. Był szeroki w barach i znacznie od  nas wyższy. Głowę miał wygoloną do zera, a na twarzy szeroki uśmiech. Zaprosił nas gestem do środka nie mówiąc przy tym ani słowa. Z re­sztą nie musiał. Kiedy tylko weszliśmy Rupert zaczął wyjaśniać kim jestem i skąd się tu wzię­łam. Zgrabnie ominął to, czego nie wiedział.
– No i zaprosiłem ją na lunch. Mam nadzieję, ze się nie gniewasz? – dodał mój kolega na końcu.
Ciemnoskóry tylko się uśmiechnął i pokręcił głową. Spojrzał na mnie. Coś w jego uś­mie­chu mi się nie podobało. Coś w jego oczach również. Wydawały się nie uśmiechać szczerze. Oczy zawsze zdradzą człowieka… Po kręgosłupie przeszły mnie ciarki. Czułam, że powinnam stad wyjść, ale było za późno. Rupert położył mi rękę na plecach i popchnął lekko w głąb do­mu, do kuchni. Gospodarz szedł za nami. Wciąż nic nie mówił i bardzo mnie to niepokoiło.


No i gdzie cie poniosło, kobieto? Coś mi się zdaje, że nie będzie tam bezpiecznie. I kim jest ten tajemniczy chłopak?
Macie jakieś pomysły? Czekam na komentarze.

Całuski i pozdrowionka
Gusia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d