Przejdź do głównej zawartości

"Dzieci Aniołów" Rozdział 3 cz.2


Dwa tygodnie zajęło mi przystosowanie się do nowej sytuacji. Przez ten czas byłam częs­tym gościem w Centrum Dowodzenia. Dowiedziałam się wiele na temat świata ciemności. Myślę, że czas najwyższy wszystko tu dokładnie opisać:
Demony mogą chodzić w dzień, ale słabsze tylko, gdy opętają jakiegoś człowieka. W swo­jej piekielnej postaci pojawiają się tylko w nocy, w ciemności. Dzielą się na kilka ro­dzajów. Mię­dzy innymi na tropicieli, którzy poszukują najpotężniejszych źródeł dobra, pró­bując je zni­szczyć. To tych najczęściej spotykają Wojownicy Światła i posyłają z pow­rotem do piekieł. Nie mogą pozwolić, by chodziły sobie bezkarnie po Ziemi. Te, które opętują ludzi, są łapane i od­prawia się na nich egzorcyzmy uwal­niając ludzi spod ich władzy. Zły duch wraca wówczas do świata ciemności. Wojow­nicy sami potrafią dokonać egzorcyzmu dzięki swojej wierze i krzy­żom świętym. Tylko naj­bardziej niebezpieczne są wypędzane przez księży i… Anielską Księ­ż­ni­czkę.
Kiedy się o tym dowiedziałam, przeraziłam się nie na żarty i byłam bliska omdlenia. Filip, który mi o tym opowiadał został od razu porządnie zbesztany przez Błażeja i Cyryla, (każdy z nich zrobił to oddzielnie). Kiedy doszłam do siebie zostałam wysłana do domu. Na kolejne in­formacje musiałam trochę poczekać. Od tamtej pory moją nauką o działalności Dzieci Anio­łów zajęła się pani Glic. Skoro potraciła usłyszeć moje tętno, mogła odpowiednio za­reagować.
Największym niebezpieczeństwem okazały się niestety Dzieci Demonów. Mogą one nor­malnie chodzić po ziemi za dnia i wyglądają, jak zwykli ludzie, dzięki temu, że mają w so­bie lu­dzką krew. Dowiedziałam się, że mogłam je mijać na ulicy i nawet tego nie wyczuć. Tylko doś­wiadczeni Wojownicy Światła są w stanie przejrzeć Dziecko Demona. Żeby się ich poz­być, trze­ba z nimi walczyć. Wykorzystuje  się do tego pobłogosławioną broń: miecze, sztylety, łuk i strzały. Nie używa się broni palnej. Podobno nie jest ona tak skuteczna, jak długie ostrze. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Nie mniej jednak zniszczenie potomków demonów i ludzi jest bar­dzo trudne, ponieważ trzeba ich osłabić, następne zastosować egzorcyzm. Jeśli jest w nich choć mała cząstka Dobra, da się ich ocalić w ten sposób. Kiedy to nie po­może… należy ich zabić. Dzieci Aniołów przeżywają każdą śmierć, nawet złego człowieka czy pół­czło­wieka… Jed­nakże czasami nie ma innego wyjścia. Zło nie waha się przed zabijaniem Dobra w ludziach i sa­mych ludzi. Nie można pozwolić, by zwyciężyło.
– Jak wy sobie z tym radzicie? – zapytałam Cyryla któregoś dnia.
Odprowadzał mnie do domu po szkole. Właśnie mi powiedział, że musiał zabić dwoje Dzieci Zła, gdyż nie było w nich ani krzty dobra. Westchnął cicho i przez chwilę nic nie mówił. Dobierał słowa. Bardzo pilnował, by mnie nie przestraszyć, czy nie zdenerwować.
– Pomaga wiara i Pismo Święte. Po takiej walce najczęściej przychodzę do kościoła i dłu­go się modlę za dusze moich ofiar. Mamy pełne wsparcie w księżach z naszej parafii. Nie od­ma­wiają nam pomocy i Sakramentu Pojednania i Pokuty – zamilkł na chwilę. – Wiesz, że tyl­ko ten Wojownik, który potrafi utrzymać swoje nerwy i emocje na wodzy, jest w stanie wygrać walkę z demonem?
Pokręciłam głową z lekkim niedowierzaniem.
– Czy w czasie walki to w ogóle możliwe? – zapytałam.
Uśmiechnął się do mnie lekko i pokiwał głową.
– Jeśli pozwolimy sobie, by wyniszczający gniew, złość, czy nienawiść doszły w nas do gło­su… demony mogą to wykorzystać na swoją korzyść. A uwierz mi… nie łatwo jest zabi­jać z mi­łością i spo­kojem w sercu. Ale to właśnie z tej miłości do niewinnych ludzi trzeba to robić. Bóg pobłogo­sła­wił naszą bitwę. Gdyby tego nie chciał, nie pozwoliłby Aniołom na naznaczanie nas i dziele­nie się z nami mocami.
Było to całkiem logiczne wytłumaczenie. Coś głęboko w moim sercu mówiło mi, że tak powinno być, ale wciąż nie mieściło mi się w głowie. Nie mniej jednak nauczyłam się, że są rzeczy, których nie można ogarnąć rozumem. Zwłaszcza, jeśli chodzi o sprawy Boże.

Kwestia uświadomienia moich rodziców co do mojej pozycji Aniel­skiej Księżniczki oraz  misji, jaką za sobą niosła, długo pozostała z boku. Najpierw sama chciałam się z tym wszys­tkim pogodzić. Właściwie, chętnie nie mówiłabym nic rodzicom, by ich nie martwić. Miałam ochotę skłamać, po co chcę jechać do stolicy. Jednak Wojownicy nie chcieli słyszeć o takiej opcji.
– My nie uciekamy się do kłamstwa. Jeżeli pozwolisz złu wejść do swojego serca nawet w drobnych sprawach… cóż… może się to skończyć fatalnie dla ciebie i dla wszystkich. Nie tyl­ko grzechy ciężkie potrafią zabić w człowieku Dobro. Nie zapominaj – zganił mnie Błażej spo­kojnym głosem.
Ostatecznie zdecydowaliśmy, że całą rozmowę przeprowadzimy razem, całą grupą. Przygotowałam więc rodziców do spotkania. Wojownicy Światła pod przewodnictwem pani Glic przyszli do nas w Niedzielę Chrystusa Króla. Jest to jeden z kilku dni, w którym to siły zła są wyraźnie osłabione. Moc władzy nad życiem śmiercią naszego bawiciela działa wówczas ze zdwojoną siłą. Błażej wspomniał mi w trakcie omawiania tego spotkania wcześniej, że to po­zwoli nam uchronić się przed tropicielami, którzy mnie prześladowali wyczuwając moją moc. Dziwne, ale nigdy tego nie zauważyłam. Może dlatego, że nigdy nie była pozostawiana sama. Zawsze ktoś przy mnie czuwał. Jeśli nie bracia, to Ami albo nauczyciele.
Z początku nasza rozmowa była dość sztywna i krępująca. Rodzice wymieniali uprzej­mości z naszymi gośćmi z pewną rezerwą. Mama zrobiła wcześniej cia­sto, ja przygotowałam kawę. Chciałam, by spotkanie wyszło jak najlepiej. Tego dnia oprócz swojej normalnej dawki leków wypiłam uspo­kajającą herbatkę ziołową. Dzięki temu czułam w sercu spokój, szkoda tylko, że nie mogłam nim zarazić innych.
Usiadłam pomiędzy tatą i panią Glic. Gdyby to ode mnie zależało, siedziałabym po drugiej stronie stołu z chłopakami. Niestety wymowne spojrzenie taty dało mi do zrozumienia, że nie powinnam kusić losu. Błażej musiał podzielać jego zdanie, bo lekko pokręcił głową.
– To może zacznę od początku… – zaproponowała nauczycielka chemii upiwszy łyk ka­wy.
Wytłumaczyła rodzicom wszystkie obowiązki Dzieci Aniołów. Opowiedziała o tym, jak noszący Znak Anioła mogą kształcić się na Wojowników Światła. W końcu przeszła do prze­ka­zania informacji o tym, kim jest Anielska Księżniczka. Kiedy skończyła cisza zaległa w po­koju. Spojrzałam na twarze moich rodziców. Mama wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Jej twarz miała nienaturalnie jasny odcień.
– Mamo… – szepnęłam przestraszona.
Tata odwrócił się w jej stronę gwałtownie. Pewnie usłyszał drżenie w moim głosie. Zdą­żył ją złapać, zanim opadła z krzesła.
– Wody… – zawołałam wstając.
Jednak Cyryl był szybszy. Zniknął nagle i po dłuższej chwili stał za nami ze szklanką wo­dy i ręcznikiem w rękach. Zabrałam je od niego. W tym czasie Błażej otworzył okno, by wpuś­cić do środka powietrze. Pani Glic spojrzała na mnie.
– Żałuję, że temu nie zapobiegłam. Skupiłam się na twoim tętnie i nie usłyszałam jej. Masz zadziwiająco spokojne serce dzisiaj – uśmiechnęła się lekko.
– To przez środki uspokajające – przyznałam. Mogłam dać je mamie.
Reakcja mamy była właściwie do przewidzenia. Zawsze się o mnie martwiła, a teraz do­wie­działa się, że byłam poważnie zagrożona i jeśli miałam przeżyć, musiałam zacząć ćwiczyć i uczyć się na Wojownika Światła, a także rozwijać swoje niezwykłe zdolności. Jedyną rzeczą, o której nie zdążyliśmy ich poinformować, było spotkanie z Radą.
Moja kochana rodzicielka ocknęła się minutę później. Usiadła i oparła się o tatę. Od razu odszukała mnie wzrokiem. Pochyliłam się nad nią zapewniając, że nic mi nie jest. Uśmiechnęła się blado.
– Czy jest coś jeszcze? – zapytała słabym głosem.
Z trudem przełknęłam ślinę. Nagle zaschło mi w gardle.
– Tak. Muszę odwiedzić Radę Wojowników Światła. Są kimś w rodzaju kierowników Dzieci Aniołów. Zażądali spotkania za mną i robią się niecierpliwi… Nie mogę dłużej zwlekać.
– W takim razie pojedziesz. To twój obowiązek – odpowiedział tata.
Patrzyłam na niego w lekkim szoku. Nie przypuszczałam, że usłyszę taką odpowiedź. Mama wydawała się podzielać jego opinię, choć wciąż uśmiechała się słabo.
– Dziękuję… – wymamrotałam w końcu.
– Ale ja idę z tobą – dodał mój tatuś.
Spojrzałam niepewnie na panią Glic. Kiwała głową.
– Jesteś niepełnoletnia, więc rodzice mogą z tobą jechać do Warszawy. Nie sądzę jednak, by mogli uczestniczyć w samym spotkaniu.
– Niech tak będzie – powiedział Błażej poważnym tonem.
Uśmiechnęłam się. Poczułam ogromną radość. Wdzięczna uściskałam rodziców, a oni odwzajemnili mój uścisk.
– Kocham was – szepnęłam a oni odpowiedzieli mi tym samym.

A jednak rodzice potrafią zaskoczyć...

Daaaawno nie pisałam tego opowiadania i miałam problem z przypomnieniem jego fabuły. Zobaczymy, czy mi się uda. Buziaki.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d