Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 15 cz.3

– Wzywałaś córko Eos? – uśmiechnął się lekko.
– Cześć siostrzyczko – usłyszałam dobrze znany mi głos Zefira.
Odwróciłam się. Stał za nami w swojej sportowej koszulce i dżinsach. Koło niego stało dwóch mężczyzn. Jeden był starcem o ciemnej karnacji. Miał na sobie płaszcz w kolorze doj­rzałego jęczmienia. Włosy przyozdobione miał wieńcem z jęczmieni. Wiało od niego gorącym powietrzem. Musiał być Notosem, bogiem połud­niowego, ciepłego wiatru. Drugi mężczyzna był niewiele starszy od Zefira. Miał na sobie ko­szul­kę z obrazkiem przedstawiającym wieżę Eiffla, a na oczach okulary. Nie był tak przys­tojny jak on, ale miał w sobie coś pociągającego. Wyglądał, jakby dopiero co wylegiwał się na plaży. Z całą pewnością był Eurosem. Koło mnie musiał stać Boreasz, uosobienie wiat­rów pół­no­c­nych.
– W czym możemy pomóc?  – zapytał Boreasz.
– Wiem, że nie wolno wam się wtrącać w sprawy ludzi… – zaczęłam.
– Możecie przegonić wilki? – przerwała Janete.
– Możemy – przytaknął Notos podchodząc do nas. Machnął ręką, a silny podmuch wiatru zmiótł wilkołaki na przeciwległy koniec ulicy. – Jednak Elpidha też może to zrobić.
– Jak? – spytałam niepewnie.
– Pokierujemy cię – zapewnił mnie Zefir.
– Herosi, zajmijcie na chwilę wilki, a my poinstruujemy Elpidhę, co ma robić – zde­cy­dował Boreasz.
Phillip kiwnął głową gotowy do ataku. Dziewczyny ustawiły się obok niego. My w tym cza­sie odeszliśmy na bok. Bogowie wiatrów ustawili się dookoła mnie. Rozwinęli swoje różno­ko­lorowe skrzydła. Boreasz miał skrzydła ciemnopurpurowe, Zefir przezroczyste, Notos żół­to-pomarańczowe, a Euros jasnozielone.
– Nauczymy cię, jak tworzyć prawdziwe tornado czerpiąc siłę z natury, a nie z siebie – po­wiedział Notos.
Min phováste* – szepnął Bóg Zachodniego Wiatru widząc moje zdenerwowanie uśmie­chając się ciepło. – Empi­sté­phsou mas.**
Kiwnęłam głową i zamknęłam oczy, by móc się skupić. Usłyszałam szum powietrza, a na­s­tępnie wiatr buchnął we mnie z każdej strony. Nie było szans bym upadła. Przez moment mia­łam wrażenie, że lada chwila uniosę się w powietrzu.
– Nie walcz z tym – usłyszałam. – Daj się ponieść. Wykorzystaj tę siłę.
– Jak?
– Wpuścić nas do swojego umysłu, a ci pokażemy.
Poczułam, że się cała trzęsę. Bałam się wpuścić kogoś do swojego umysłu. Zefir pow­tó­rzył raz jeszcze, żebym im zaufała. Byli po mojej stronie. Nie było sensu się wahać. Ode­tchnę­łam i otworzyłam swój umysł. Chwilę później poczułam obecność czterech męż­czyzn. Objawili mi się, jako jaśniejące punkty. Zaczęli przemawiać do mnie wszyscy jedno­cześnie, jednym gło­sem. Zwracali się do mnie po grecku. Wytłumaczyli mi zasady rządzące trą­bami powie­trznymi, a po­­tem pokazali jak czerpać siłę z powietrza, z ciepła słonecznego.
– Czas działać – zawołał Phillip. – Długo nie wytrzymamy!
Otworzyłam oczy. Moich braci nigdzie już nie było, ale nie zmartwiło mnie to. Byłam go­to­wa do walki. Przywołałam wiatry z każdej strony świata i wzbiłam się w górę, w powie­trze. Kiedy byłam tuż pod chmurami, wykorzystałam ich wilgoć. Zderzyłam ze sobą ciepłe i zi­mne powietrze i skierowałam tornado w stronę ziemi. Im bardziej się obniżało, tym mocniej się krę­ciło.
Chciałam ostrzec przyjaciół, ale nie miałam zamiaru, alarmować wilko­łaki. Na szczęście Phil wiedział, co planuje i krzyknął coś do Sarah. Dziewczyna schowała rękę za siebie, po czym wyrzuciła coś do przodu. Pomiędzy herosami, a bestiami ukazał się dym. Nie wiedziałam, co to było, ale sprawiło, że wilkołaki się cofnęły. To mi wystarczyło.
Powróciłam na ziemię skupiając siłę tornada na wilkołaki. Musiałam wciągnąć wszystkie cztery do środka, po czym skierować na sporą odległość. Miałam również nadzieję, że tak silny wiatr je osłabi. Phillip położył mi rękę na barku.
– Skorzystaj z mojej siły – zaproponował.
Uśmiechnęłam się wdzięczna. Wciągnięcie wilków w trąbę powietrzną nie było łatwe, bo nie chciałam wciągnąć przy okazji niczego innego, a w pobliżu znajdowało się parę samo­cho­dów, w tym nasz, drzewa i domy. Jany zdawała się rozumieć mój problem, bo zawołała do Śnieżki, aby mi pomogła ustabilizować lej tornada. Z jej pomocą dokonałam niemożliwego. Chwy­ciłam wilkołaki w wietrzną pułapkę i uniosłam je w powietrze, żeby nie wciągnąć ni­cze­go innego.
– Skieruj je w morze. Mój dziadek się nimi zajmie – szepnął Phil.
Skorzystałam z wiatru zachodniego potęgując jego moc swoim gorącym wiatrem. Miałam problem z kierowaniem trąbą powietrzną z ziemi.
– Muszę wzbić się w powietrze – zawołałam.
– Służę pomocą – usłyszałam dźwięczny, męski głos.
Nim zdążyłam zareagować, silne ręce pociągnęły mnie do góry. Ręka Phila mnie puściła. Odwróciłam się, by sprawdzić kto mnie trzymał. Zobaczyłam przystojną, opaloną twarz.
– Euros? – pisnęłam.
W odpowiedzi zaśmiał się ciepło. Poczułam dziwny ucisk w żołądku. Odwróciłam szybko wzrok skupiając się na zadaniu. Musiałam usunąć wilkołaki.
Euros uniósł mnie tak wysoko, że bez problemu zobaczyłam wschodnie wybrzeże Ame­ry­ki. Całą swoją mocą skierowałam tam tornado. Kiedy zawisło nad wodą, wypuściłam wiatry i rozgoniłam chmury. Wilki spadły prosto w ocean. Miałam nadzieję, że nie umieją pływać.
– To wystarczy? – spytałam.
– Na jakiś czas na pewno. Trudno je zabić, ale łatwo przegnać. Morskie potwory zajmą je na jakiś czas, jeśli się wcześniej nie potopią.
– Postawisz mnie na ziemię?
– Na pewno tego chcesz?  – Jego zmysłowy głos szeptał mi wprost do ucha. – Mogę cię zabrać ze sobą do Francji, gdzie spędzam wakacje – uśmiechnął się do mnie zniewalająco.
– N-nie dziękuję… – pisnęłam, czułam się mało bezpieczna w jego objęciach.
Bóg Wiatru Wschodniego westchnął niezadowolony i zaczął obniżać lot.
– Nawet nie wiesz, jak mi szkoda, że jesteśmy rodzeństwem… – szepnął kiedy byliśmy tuż nad ziemią. – Będę cię obserwował. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Nie daruję nikomu, kto złamie ci ser­ce…
Ostatnie zdanie powiedział już, kiedy stanęliśmy przy naszym aucie. Phillip z całą pew­no­ścią je słyszał.
– Nikt tego nie zrobi – zawołał podchodząc do nas.
– Elpidha jest dla nas bardzo ważna – powiedział mój brat nie zrażony ostrym tonem chło­paka. – Jest naszą ukochaną siostrzyczką. Dbaj o nią, albo pożałujesz.
– Oto możesz być spokojny. Dziękujemy za pomoc. – W głosie Phila było słychać napięcie.
– A nie jest waszą jedyną siostrą? – spytała nagle Janete podchodząc szybko. Zerknęła ner­wowo na swojego siostrzeńca. Nie chciała kłopotów.
Euros zaśmiał się w odpowiedzi i uniósł się w powietrze na swoich srebrnych skrzy­dłach.
Tha ta poume!***
Tha ta poume – odpowiedziałam.
W następnej chwili zniknął. Spojrzałam na Phillipa. Docierała do mnie jego złość. Nie ro­zu­miałam, skąd się wzięła. Przyglądałam mu się przez chwilę. Patrzył przed siebie w miejsce, gdzie niedawno był Euros. Miał zaciśnięte pięści.
– Co się dzieje? – zapytałam cicho.
Zamrugał i spojrzał na mnie.
– Nic. Musimy ruszać dalej. – Odwrócił się i wsiadł do samochodu.
Nie rozumiałam, o co mu chodzi.
– Skąd ta jego złość?
Jany poklepała mnie po ramieniu.
– Widział spojrzenie, jakim obdarzył cię Euros. Nie było to spojrzenie brata na siostrę…
– Coś wam się przewidziało – rzuciłam.
Starałam się wyglądać na zrelaksowaną, ale zaschło mi w gardle. Przypomniałam sobie sło­wa boga: „Nawet nie wiesz, jak mi szkoda, że jesteśmy rodzeństwem.” Zadrżałam.
– Jacksowi się to nie spodobało. Martwi się o ciebie. – Jany przytuliła mnie lekko.
– Nie czuję tego. Czuję tylko złość. A jak ty się czujesz? – przyjrzałam się jej uważnie.
– Lepiej. Znacznie lepiej – uśmiechnęła się wesoło.
W tym momencie Phil krzyknął na nas. Wsiadłyśmy w pośpiechu do samochodu. Ru­szy­liśmy chwilę później. Jechaliśmy główną drogą w stronę parku Roosevelta. Złość Phila nie mi­ja­ła. Wiedziałam, że dłużej nie wytrzymam. Strasz­nie mnie to wszystko przytłaczało. Tym bar­dziej, że ogarniało mnie zmęczenie z po­wodu utraty sporej ilości energii.
– Phillipie Jacksonie proszę, przestań – poprosiłam. – Twoja złość jest nie do zniesienia. Prze­ra­żasz mnie.
Zerknął na mnie zaskoczony i w tym momencie złość wyparowała. Jakim cudem potrafił pozbyć się tak silnej emocji tak szybko? Też chciałabym się tego nauczyć.
– Przepraszam. Jestem trochę wytrącony z równowagi.
– Jak my wszyscy – zawołała Sarah. – Ktoś sobie z nami pogrywa. Najpierw dziwne za­cho­wanie Jany, a teraz Phil.
– Co przez to rozumiesz? – chłopak zerknął na nią poprzez lusterko wsteczne.
– A może mi powiesz, że ten gniew jest całkowicie normalny?
Nie odpowiedział, tylko się zamyślił. Nikt z nas nic więcej nie powiedział. Nie mieliśmy cza­su, bo w tym samym czasie dotarliśmy na parking w pobliżu parku. Wyszłam na zewnątrz i aż pisnęłam.
– To tutaj.


* Min phováste (czyt. Min fowaste) - nie bój się [Μην φοβάστε].
** Empistéphsou mas (czyt. empistefsu mas) – zaufaj nam [εμπιστεύσου μας].
*** Tha ta poume! (czyt. tfa ta pume) - do zobaczenia [Θα τα πούμε].


No i udało się!! Zwycięstwo! A teraz czas na spotkanie. Co ich czeka w parku? Jak sobie poradzą, czy uda im się odnaleźć Przybłędę?

W zakładce Bogowie zaktualizowałam dane o bóstwach wiatru.
Pozdrawiam!
Gusia

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d