Rozdział 15 / Wilki kontra wiatry
– Brad wspominał mi, że będziemy spali
raczej w motelach lub pod gołym niebem. A tu… samochód.
Phil uśmiechnął się do mnie w
odpowiedzi kiwając głową.
– Nikt nie przypuszczał, że tata da nam
swój samochód na misję. Musimy na niego uważać. Nie wiem, co mi zrobi, jak
zostanie zniszczony…
– A dlaczego miałby być? – zapytałam
rozbawiona czując jego przerażenie. Bał się gniewu pana Jacksona.
– A chociażby przez potwory –
wyszeptał.
– Swoją drogą, poza harpiami, nikogo
więcej w nocy nie spotkaliśmy, a odwiedziliśmy tyle parków! – zawołała
zaskoczona Sarah. – Nie żebym za nimi tęskniła… – pośpieszyła z wyjaśnieniem,
gdy zobaczyła nasze spojrzenia. – Ale to trochę dziwne. W nocy zwykle są najaktywniejsze.
Coś nas chroni?
Spojrzała na mnie, a ja wzruszyłam
ramionami. Przyszło mi do głowy, że może ktoś nas chronił. Apollowi zależało,
na znalezieniu swojego rydwanu, ale czy jego siostra pozwoliłaby mu się
panoszyć nocą? To do niej należał ten czas, to ona oświetlała jego mroki
światłem księżyca. Księżyc! Aż się
wyprostowałam, kiedy uświadomiłam sobie pewną prawdę. Kiedyś światłem księżyca
władała Selene. A ona była moją ciocią. Skoro mama miała na mnie pieczę… to
ciocia również. Uśmiechnęłam się do siebie pewna, że znalazłam kolejny fragment
układanki.
– A tobie co? – zainteresowała się
Janete moją radością.
– A coś wam opowiem… – podjęłam i opowiedziałam
im swój sen, moje spotkanie z matką i moje przypuszczenia co do cioci.
Kiedy skończyłam siedzieliśmy przez
chwilę w ciszy i popijaliśmy czekoladę.
– To mi coś uświadomiło… – Phil powiódł
spojrzeniem po każdej z nas. – W Przepowiedni Słońca jest mowa o tym, że
rodzeństwo odzyska moc, czyli dawni bogowie słońca i księżyca. Czyli Artemida
coś utraci… Mam nadzieję, że nie będziemy mieli na karku jej i jej łowczyń.
Nie mam ochoty spotkać najniebezpieczniejszej heroski i to córki Króla Bogów –
skrzywił się.
Nie bardzo rozumiałam, o co mu chodzi,
więc Jany zabrała się za tłumaczenie. Okazało się, że Artemida w swoim orszaku
Łowczyń, oprócz tych znanych mi z mitologii posiadała inne dziewczęta.
– Dawniej przewodziła nimi Zoe
Nightshade, córka jednego z potężnych tytanów. Wybacz, ale nie mam ochoty
wymieniać jego imienia – dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco. – Jak
chcesz więcej, musisz przeszukać obozowe archiwa. Była porucznikiem Łowczyń
długie stulecia. Została zabita w trakcie walk z ojcem bogów…
– Zoe i mój ojciec się znali – Phil się
skrzywił, a ja wyczułam od niego dziwny smutek i ból. – Nie można
powiedzieć, by się specjalnie lubili. Próbowała przekonać moją matkę, aby podążyła
za Artemidą. Na szczęście się tak nie stało. Któregoś razu Artemida została
porwana przez armię Pana Tytanów. Zoe i Łowczynie otrzymały misję odnalezienia
jej. W tym czasie porwana została również moja mama. Tata chciał ją odnaleźć i
wziąć udział w misji, bo był pewny, że oba porwania są ze sobą powiązane.
Łowczynie nie chciały o tym słyszeć. Koniec końców i tak wyruszyli razem,
głównie przez upór ojca. I oczywiście jego przypuszczenia okazały się prawdziwe
– wzruszył ramionami, jakby to była zwykła opowieść, ale emocje jakie mu
towarzyszyły temu przeczyły. Bardzo to przeżywał.
– Towarzyszyła im Thalia, córka Zeusa –
podjęła opowieść Janete – Pod koniec misji Zoe zginęła z rąk swojego ojca,
a po wszystkim uwolniona Artemida zaproponowała Thalii, by dołączyła do
jej Łowczyń, jako porucznik. Od tamtej pory jedna z najpotężniejszych herosek
naszych czasów podąża śladami Artemidy.
– Uwierz mi. Nie chcesz jej spotkać… –
szepnęła Sarah.
Zamyśliłam się. Amber zdążyła mi
opowiedzieć krótko o drugiej wojnie z tytanami. Była dumna z tego, że to jej
ojciec ocalił świat. Pamiętałam, że miało to związek z przepowiednią, jak w
moim przypadku. Tylko, że wtedy było kilku kandydatów do jej wypełnienia: Percy
Jackson, Thalia Grace i rodzeństwo di Angelo. Myśląc nad tym zrozumiałam, że
Thalia przyłączyła się do Łowczyń Artemidy, aby uniknąć losu zapowiedzianego
przez przepowiednię. Ciekawe, czy ja też miałam jakieś inne wyjście?
– Zbierajmy się, czas nagli –
zdecydował nagle Phillip wstając.
Poszłyśmy w jego ślady. Podziękowaliśmy
obsłudze za pyszne jedzenie i wyszliśmy na zewnątrz. Słońce nie było wysoko,
dochodziła ledwie ósma, ale dla nas było późno. Czas nieubłaganie płynął, a my
nie mieliśmy go dużo. Przeszliśmy pośpiesznie do samochodu. Śnieżka
zaproponowała, byśmy pojechali do jednego z większych parków na południu
Filadelfii. Jacks i ja się z nią zgadzaliśmy. Córka Ateny sprzeczała się
jeszcze przez chwilę z nami na ten temat, bo po drodze mieliśmy jeszcze dwa
inne parki. Nie chciała, byśmy czegoś pominęli.
– W małym parku nie będzie raczej
boiska do baseballa, prawda? – zauważyłam poirytowana. – Przecież to
logiczne. Jany, co się z tobą dzieje? Gdzie twoje umiejętności rozumowania?
Dziewczyna westchnęła i pokręciła
głową. Schowała twarz w dłoniach i wyszeptała przepraszające słowa po grecku.
Coś się z nią działo i ona sama nie wiedziała co…
Phil odpalił silnik i samochód ruszył z
miejsca. Jechaliśmy według wskazówek Sarah. Jak na tak wczesną porę, na ulicach
był sznur samochodów. Próbowaliśmy omijać te najbardziej zatłoczone, ale nie
udawało nam się to. Kiedy tylko uciekaliśmy przed jednym korkiem, zaraz
trafialiśmy w inny. W końcu zjechaliśmy w jakąś boczną alejkę i zabłądziliśmy.
Phillip zaklął po cichu. Był bardzo zniecierpliwiony. Stanął na poboczu,
wysiadł z auta i się rozejrzał. Wyszłam za nim. Znajdowaliśmy się na
niewielkiej ulicy na osiedlu domków jednorodzinnych Wszystkie wyglądały mi na
takie same. Phil wyrwał mapę z rąk Sarah i zaczął szukać trasy. Przez cały ten
czas mruczał pod nosem po hiszpańsku. Nie umiałam rozróżnić słów, ale jego negatywne
emocje mówiły mi wiele.
– Jedźmy po prostu na południe –
powiedziałam cicho.
Chłopak spojrzał na mnie chłodno.
Wiedziałam, co chciał mi w ten sposób przekazać: „Nie odzywaj się”. Westchnęłam
i zrobiłam to, o co mnie prosił. Zerknęłam na dziewczyny. Janete przysypiała
na tylnym siedzeniu, co trochę mnie niepokoiło. Sarah rozglądała się z zainteresowaniem
po okolicy.
Nauczenie się trasy przez Jacksona
zajęło raptem trzy minuty. Jego złość ustąpiła pewności siebie, a ja
odetchnęłam z ulgą. Chyba to wyczuł, bo uśmiechnął się kwaśno. Podszedł do
córki Hekate i wręczył jej mapę. Przyjęła ją bez słowa. W tym momencie broszka
wysyłała mi chłodny sygnał. Drgnęłam i rozejrzałam się dookoła.
Przed samochodem pojawiło się czterech
przeraźliwie chudych mężczyzn odzianych w strzępy ubrań. Jeden z nich
oprócz tego miał na sobie zwierzęce futra. Ich twarze były blade, chude i
przerażające. Policzki mieli całkowicie zapadnięte, a oczy czerwone. Wyglądali
na wygłodniałych. Uśmiechali się do nas szeroko ukazując ostre kły. Czułam,
że ich diety nie stanowią warzywa i owoce…
– Mamy kłopoty – szepnęłam.
– Ta… Lycánthropoi*… –
warknął Phillip.
– Super… – jęknęłam.
Nie miałam ochoty na kolejną walkę, ale
widziałam, że łatwo nie będzie. Wilkołaków nie da się tak po prostu wykiwać. Są
rządne krwi, głodne… Nie miałam pomysłu, jak można by je zabić, ale nie było
czasu na myślenie. Nie mieliśmy również czasu na wsiadanie do samochodu.
Musieliśmy walczyć. Zacisnęłam prawą rękę dobywając sztyletu z pierścienia.
Phil również dobył swój miecz. Śnieżka zapukała w okno auta.
– Jonas! Obudź się, kłopoty! – pisnęła.
Jany uniosła się automatycznie i zaraz
się pochyliła ukrywając się. Gdyby wilkołaki jej nie zauważyły, moglibyśmy
wykorzystać to jako przewagę. Miałam nadzieję, że zdolność strategicznego
myślenia lada chwila się w niej obudzi. Bardzo tego potrzebowaliśmy.
*Lycánthropoi (czyt. Likantropi) - Wilkołaki [λυκάνθρωποι].
Ojć… Czy im się w ogóle uda
dojechać tam, gdzie chcą? Słabo to widzę. I niby jak mają walczyć z tymi
bestiami?
Pozdrawiam tatusia!
Ag
Długo czekałem co będzie dalej. Ale się opłaciło.
OdpowiedzUsuńcieszę się :)
UsuńA gdzie wiatry? czekam na nie!
OdpowiedzUsuń