Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 19 cz.1

Rozdział 19 / Z deszczu pod rynnę

Tym razem brama w ogrodzie otworzyła się już znacznie bliżej altany. Nie musieliśmy znowu tak daleko biec. Phillip wyszedł jako pierwszy, a ja zamykałam pochód. Kiedy stanę­liśmy na trawie w parku w Jackson, noc była już ciemna i chłodna. Schowałam szybko kwiat do plecaka, a wyjęłam bluzę. Zerknęłam na przyjaciół. Im również musiało być chłodno. Sarah za­kładała kurtkę, a Jany skakała w miejscu.
– Co robimy? Nie wiem jak wy, ale ja jestem zmęczony. Trzeba by się przespać – stwier­dził Phillip rozglądając się.
Podzielałam jego opinię. Najchętniej wtuliłabym się w kołderkę i przespała cała noc, ale nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Dobrze wiedziałam, co powinniśmy teraz zrobić. Trzeba było skontaktować się z Persefoną. Trzeba było to w końcu załatwić.
– Co znaczy, że światło miłości nas poprowadzi? – spytałam.
Przyjaciele spojrzeli na mnie zdziwieni.
– A tobie co tak nagle? – zapytała Śnieżka.
– Wcale nie nagle – odpowiedziałam. – Wiecie, co powinniśmy zrobić.
– Tak bardzo ci się spieszy? Nie wolisz się najpierw przespać?
– Może i wolę… ale…
W tym momencie rozległ się głośny, zwierzęcy ryk.
– Mamy towarzystwo! – zawołał Phil. Spoglądał na prawo, w stronę drzew i nie­wiel­kie­go stawu.
Spojrzałam w tamtą stronę. Z ciemności nocy wyszedł w naszą stronę potężny stwór. Z początku trudno było rozpoznać, kim był. Ale kiedy pojawił się na rozległym terenie, na której staliśmy, padło na niego światło księżyca. I oto stał przed nami groźny Minotaur.
Był groźny, straszny i niezwykłe brzydki. Bycza głowa była ogromna, zakończona roga­mi zakrzywionymi w dziwny sposób. Ciało miał wielkie i owłosione. Od pasa w dół miał na sobie czarne spodnie dresowe. Musiały być w rozmiarze 5xl.
– Czy my zawsze musimy wpadać w kłopoty? – jęknęła Sarah.
– Jany, masz pomysł, bo ja opadam z sił… – przyznałam. – Nie wiem czy starczy mi ich na rozpętanie wichury.
– Oszczędzaj się. Walkę zostaw mnie.
Dziewczyna stanęła w bojowej pozycji i wyciągnęła przed siebie dwie rzeczy. Jedną była szeroka szabla, której nigdy wcześniej nie widziałam. Błyszczała niebezpiecznie sreb­r­nym blaskiem. Drugą rzeczą była czapka, którą przekazał nam Nick.
– Elpis, zakładaj broszkę. – Phil wyciągnął w moją stronę rękę i podał mi białą de­likatną biżuterię. – I sprowadź konie swojej matki. Tu nie jesteśmy bezpieczni.
– A gdzie jesteśmy? – zadałam pytanie, na które raczej nie mieliśmy czasu odpo­wia­dać.
Potwór nacierał na nas z głośnym rykiem. Janete założyła czapkę i zniknęła. Sarah i Phillip ustawili się przede mną w pewnej odległości, żeby mnie osłaniać. Założyłam bro­szkę i momentalnie poczułam więź emocjonalną z chłopakiem. Poczułam ciepło na sercu. Miałam wrażenie, że przybyło mi sił. Chciałam walczyć z Minotaurem, który teraz kręcił się dookoła siebie. Najwyraźniej próbował zlokalizować córkę Ateny, która ukryta pod czarem niewidzialności zadawała mu ciosy szablą. Zrobiłam krok w do przodu, ale Phil odwrócił się do mnie szy­bko.
– Słyszałaś? Masz się oszczędzać. I sprowadź tu konie!
– Niby jak? To nie ja mam gwizdek mojej matki, tylko Jany.
– To konie TWOJEJ matki, nie jej – zauważył.
Zaśmiałam się nerwowo. Miał rację. Ale ja nie miałam pomysłu, jak tego dokonać. Osta­tecznie zamknęłam oczy. Nigdy tego wcześniej nie ro­bi­łam, jednak warto było spró­bo­wać. Zlokalizowałam je z pomocą myśli. Były ukryte tam, gdzie je zostawiliśmy. Jadły spo­kojnie trawkę. Wysłałam do nich myśl, aby przyleciały do nas szybko. Konie poruszyły się, wi­dzia­łam to wyra­źnie, jakbym stała pomiędzy nimi. Lampos uniósł głowę i spojrzał przed siebie. Mia­łam wrażenie, że patrzy prosto na mnie. Chodźcie do nas – zawołałam w myś­lach. W tym momencie jednak ziemia wokół mnie zadrżała i straciłam poczucie równowagi.
– Uwaga! – usłyszałam głos Śnieżki.
W tej samej chwili poczułam kolejne drżenie, a sekundę później coś odrzuciło mnie do tyłu. Uderzyłam plecami o ziemię. Czułam okropny ból łopatek i prawego ramienia. Sięg­nę­łam lewą ręką i dotknęłam bolącego miejsca. Poczułam coś lepkiego i aż zadrżałam. Krwa­wiłam!
– Elpidha! Elpidha! Żyjesz? – głos Jany był pełen przerażenia.
– Tak, – jęknęłam słabo – ale jestem ranna.
– Uwaga, idzie na ciebie! – zawołał Phillip.
Otworzyłam oczy. Chłopak miał rację. Minotaur szedł prosto na mnie. Wyraźnie znu­dziła mu się walka z niewidzialnym wrogiem. Obrał sobie kolejny cel.
Poczułam przypływ energii wraz z adrenaliną. Wiedziałam, że muszę działać. Nie mo­g­liśmy zignorować tak poważnego przeciwnika. Wstałam ciężko na nogi i wyciągnęłam tar­czę. Niestety nie mogłam użyć sztyletu, skoro miałam niesprawną rękę, ale mogłam się bro­nić. Wyczułam, że Phil ustawił się tuż za Minotaurem. Nie musiałam go pytać, co za­mie­rza. Wiedziałam, że chce wykorzystać mnie jako przynętę i zaatakować stwora od tyłu, kiedy ten nie będzie czujny. Nie uśmiechał mi się ten plan, ale nie było czasu na obmyślanie innego. Westchnęłam i przygotowałam się na kolejny atak potwora.
Byk zaryczał głośno i wyciągnął swoje wielkie łapska w moją stronę. Chyba zamierzał mnie złapać. Zaczęłam cofać się ostrożnie, żeby na nic nie wpaść. Musiałam dać przyjaciołom czas na obmyślenie skutecznego ataku.
– Co jest? – zawołałam w stronę przeciwnika – Czyżbyś nie miał siły mnie złapać?
Minotaur zawarczał w odpowiedzi. Zdążyłam go zdenerwować, bo przyspieszył. Pochylił się do przodu. Jeszcze dwa kroki, a nie zdążę mu uciec… Teraz, albo nigdy Philos! – błagałam w myślach.
Kolejne zdarzenia postępowały po sobie jak w zwolnionym tempie. Potwór zrobił jeden krok… W tej samej chwili, tuż obok mnie pojawił się różowy błysk. Phil wyskoczył do góry z nie­samowitą siłą z jednej strony, a Jany z drugiej. Oboje szykowali się na wskoczenie nasze­mu wrogowi na grzbiet. Minotaur zrobił kolejny krok. Machnął ręką, a ja uniosłam się w po­wietrzu. Ale nie byłam w jego uścisku, tylko na grzbiecie Faetona. Szczęśliwa i radosna uści­skałam swojego rumaka. W międzyczasie moi przyjaciele wskoczyli na potwora i zadali mu cio­sy mieczami wprost nad karkiem. Głośny i przerażający ryk rozdarł powietrze. Stwór mio­tał się w około i pró­bo­wał dosięgnąć do tego miejsca. Phillip i Janete chwycili się rogów byka i a­ta­­kowali go swoimi ostrzami.
– To za mało… – szepnęłam.
Kazałam Faetonowi zawrócić i skierować się pod nogi potwora. Trzeba było go przew­ró­cić. Wtedy mielibyśmy jakąś szansę. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Śnieżki. Dosiadała czar­nego pegaza. Patrzyła na mnie uważnie.
– Jak ramię? – spytała zatroskana.
– Jakoś się trzymam. Musimy go powalić.
– Mam w plecaku linę.
Sięgnęła do niego przez ramię. W tej samej chwili zdałam sobie sprawę, że nie miałam na sobie swojego plecaka. Zaczęłam go gorączkowo szukać wzrokiem. Dostrzegłam go na ziemi. Leżał pod drzewem, a obok niego stał Lampos, jak na straży. Odetchnęłam z ulgą.
Kolejny głośny ryk sprawił, że wystraszona prawie spadłam na konia. Utrzymałam się ledwo, chwytając się prawą ręką. Zawyłam z bólu. Naprawdę nie miałam już siły walczyć…
– Mam linę. Masz siłę? – Sarah podfrunęła do mnie na swoim wierzchowcu.
– Nie, ale zróbmy to.
Wzięłam od niej jeden koniec liny i pociągnęłam w swoją stronę. Lina napięła się mocno. Ruszyłyśmy szybko okrążając Minotaura z dwóch stron. Zatoczyłyśmy okręgi po trzy razy. W tym momencie Jany krzyknęła, że już nie wytrzyma. To był nasz znak. Odciągnęłam Faetona z dala od Minotaura ciągnąc za sobą sznur. Sarah zrobiła to samo. Potwór zachwiał się i sapnął nagle, nie umiejąc złapać równowagi. Upadł na ziemię z donośnym łoskotem. Phil zeskoczył z niego, przebiegł dookoła, a potem wbił mu miecz prosto w oko. Ryk który później nastąpił był tak głośny, że musiałam zatkać uszy, co nie było łatwe z uszkodzoną ręką.
W tym czasie Śnieżka sięgnęła po coś do plecaka i rzuciła tym w potwora. Krzyknęła jakieś niezrozumiałe słowa. Kiedy jej pociski dosięgły Minotaura, ten sapnął ciężko i stanął w ogniu. Na szczęście zdołaliśmy się odsunąć. I ogień nas nie pochłonął. Czułam jego gorąco na twarzy. Sekundę później naszego wroga już nie było. Nad par­kiem unosił się czarny, śmier­dzący dym.
Wszystko to, od mojego bolesnego upadku do teraz, działo się w ciągu niespełna trzech minut, ale dla mnie było to jak wieczność. Koń mojej matki opuścił mnie powoli na ziemię. By­łam tak wyczerpana, że nie miałam siły z niego zsiadać. Pochyliłam się tylko do przodu i po­dzię­ko­wałam mu po grecku za pomoc. Zarżał radośnie.
– Sarah! Miałaś te bomby i nie użyłaś wcześniej? – wrzasnęła Janete.
– Nie mogłam, spalilibyście się razem z nim.
– Było krzyknąć, byśmy spadali i byłoby po kłopocie.
– Albo użyć ich wcześniej, zanim Elpis została ranna – stwierdził twardo Phillip. Szedł w moją stronę. Czułam bijącą od niego troskę i złość. Dziwnie kojąco było znów czuć jego emo­cje.
– Nie byłam pewna, czy zadziałają – przyznała córka Hekate. – Bo… powinny zapłonąć zielonym ogniem…
– Ojć… – wyrwało mi się mimochodem. Zielony ogień to wieczny ogień, którego nie da się zgasić. Jest niezwykle niebezpieczny…
– Ale nie zapłonęły na szczęście – zauważyła Janete.
– Na szczęście – Sarah pokiwała głową. – Ale wolę ich nie używać ponownie.
– Ryzyko zawodowe… – mruknął Phillip. Stał już przede mną i oglądał moją rękę. – Mo­cno boli?
– Jak diabli… – warknęłam i w końcu odważyłam się na nią spojrzeć.
Nie wiem, jakim cudem trzymałam się jeszcze. Rana była otwarta i obficie krwawiła. Kość ramienna wyglądała na zmiażdżoną. Nie mogłam na to patrzeć. Wzięłam głęboki oddech. Zro­biło mi się czarno przed oczami. Jak to możliwe, że Minotaur mnie aż tak pogruchotał?
– Elpis trzymaj się. Zaraz to naprawimy. – Phil przemawiał do mnie ciepłym tonem. – Chodź, usiądź na trawie.
Pomógł mi zejść z konia, bo ja opadłam już kompletnie z sił. Syknęłam z bólu ponownie. Powtarzałam sobie w głowie, że będzie dobrze, ale nie byłam tego taka pewna. Na szczęście dla mnie, nie byłam sama. Przyjaciele zaopiekowali się mną. Zorganizowali się bardzo szybko. Kiedy ja walczyłam o oddech i o to, by nie zemdleć, Jany opatrywała mi ramię. Wcierała mi nektar w ra­nę. Robiła to niezwykle delikatnie. Phillip trzymał mnie w swoich ramionach i sze­ptał po­krzepiające słowa po grecku. Wsłuchałam się w jego głos. W pewnej chwili Sarah pod­stawiła mi do ust soczek ze słomką.
– To ambrozja, pij – wyjaśniła.
Piłam powoli, małymi łyczkami. Smakowała jak czekolada z miętą, ale kiedy docierała do żołądka, paliła mnie od środka. Ból i szumienie w uszach się nasilały. Do tego ten ogień… Wszystko to razem sprawiło, że straciłam świadomość, chociaż nie przytomność. Odleciałam gu­biąc poczucie czasu i miejsca. Głos Phila słyszałam przytłumiony i dziwnie zniekształcony. Głosy dziewcząt również. Ale pomiędzy nimi był też inny głos, męski. Słyszałam go tak, jakby był gdzieś daleko i krzyczał do mnie.
– Elpidho Iliakos, czekam na ciebie! – usłyszałam wyraźnie.
Chciałam spytać kto na mnie czeka, ale moje usta odmówiły mi posłuszeństwa. Odpły­nęłam w kompletną ciemność… znowu.

Tym razem okazało się, że zwyczajnie zemdlałam. Gdy się tylko ocknęłam zobaczyłam swoich przyjaciół siedzących przy mnie w kółku. Patrzyli uważnie w stronę światła, znaj­du­ją­cego się po mojej prawej. Nie byliśmy już w parku. Drzewa i niebo gdzieś zniknęły. Zaskoczona zamru­gałam kilka razy. Ota­czały nas ciemne, brunatne ściany wyciosane z kamienia.
– Już wszystko dobrze. Rękę masz już zdrową – szepnął mi do ucha Phillip.
– A gdzie my jesteśmy? – zapytałam słabym, zachrypłym głosem.
Chłopak pomógł mi się podnieść do pozycji siedzącej.
– To mi wygląda na lochy – odpowiedziała mi cicho Jany – albo piwnice.
– Czyje? – dociekałam.
Przyjaciółka pokręciła głową. Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Wstałam ostrożnie przytrzymywana przez Jacksona. Kręciło mi się lekko w głowie, ale ręka już nie bolała. Otrze­pałam ubranie. Wzdłuż kręgosłupa przeszedł mnie zimny dreszcz. Miałam złe przeczucie.
– Coś mi się zdaje, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę – jęknęłam.
– Też tak myślę – przyznał Phil stając koło mnie.
Usłyszeliśmy śmiech i nagle w świetle wpadającym do pomieszczenia pojawiła się ko­bie­ca postać w czarnej tunice. Jej włosy były długie i falowane. Kolorem przypominały doj­rza­łe zboże. Rysy twarzy miała bardzo wyraziste, wręcz twarde.

– Nie inaczej – usłyszeliśmy jej słodki głos, który przyprawił mnie o kolejne dreszcze.


Minotaur pokonany, ale to raczej nie koniec. Co czeka dalej naszych herosów? Kim jest tajemnicza kobieta? Co z przepowiednią? Co z umową z Persefoną, czy faktycznie się opłaci?

Całuski

Gg

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d