– Dlaczego tu jesteśmy? – rzuciłam
pytaniem.
– Moja pani was tu ściągnęła. Podobno
macie coś co ją interesuje.
– TU, to znaczy gdzie dokładnie? – zapytała
Janete.
– Kto jest twoją panią? – spytałam
jednocześnie.
– Wszystko w swoim czasie – kobieta
uśmiechnęła się złowrogo. – Chodźcie za mną.
Spojrzałam uważnie na Phillipa. Czułam
jego frustrację i rosnącą złość. Pokręciłam głową dając mu do zrozumienia, że
nie czas na sprzeczki. Jany ruszyła jako pierwsza z nas. Stawiała kroki bardzo
ostrożnie. Wskazałam chłopakowi, aby szedł za nią. Zrobił to z głębokim westchnieniem,
czym mnie rozbawił.
Szliśmy krętymi, chłodnymi korytarzami.
Ściany były wyciosane z kamieni i wyglądały na bardzo stare. Raz za razem
pojawiały się w nich drewniane drzwi. Jedne były otwarte i ukazywały
puste pomieszczenia podobne do tego, w którym się obudziłam. Inne były
szczelnie zamknięte. Kiedy koło nich przechodziliśmy, miałam wrażenie, że
słyszę jakieś jęki. Nie podobało mi się to miejsce. Miałam bardzo złe
przeczycie…
Poczułam ukłucie w plecy. Odwróciłam
się do Śnieżki. Patrzyła na mnie wymownie z zaciśniętymi ustami. Nie od razu
zrozumiałam, o co jej chodzi. Potrzebowała się ze mną skontaktować tak, żeby
inni nie słyszeli. Uśmiechnęłam się lekko i kiwnęłam głową. Nie minęła nawet sekunda,
jak usłyszałam w głowie jej głos.
Czuję
tu silną magię – powiedziała stanowczo. – Bardzo nieprzyjemną magię – dodała po chwili.
Westchnęłam rozglądając się dookoła.
Ta…
mnie też się tu nie podoba… – przyznałam w myślach. – I Philosowi też. Jest w bardzo bojowym
nastawieniu.
Nie
dziw mu się. – odpowiedziała – Martwi
się o ciebie. Wiesz, że byłaś nieprzytomna pół godziny? Tyle czasu zajęło nam
doprowadzenie twojej ręki do zdrowia.
Zaskoczona tą informacją, spojrzała
najpierw na koleżankę, a potem na swoją rękę. Była jak nowa. Nie czułam żadnego
bólu. Nie widziałam również żadnego śladu rozcięcia czy złamania. Jedyną pamiątką
po tym zdarzeniu, była krew na rękawie mojej bluzy. Poczułam ogromną
wdzięczność do swoich przyjaciół. Zamknęłam oczy na chwilę i wysłałam w myślach
podziękowania po grecku. Po chwili usłyszałam cichy śmiech Jany. Phil
odwrócił się i mrugnął do mnie. Humor mu się zdecydowanie poprawił. Ja również
się uśmiechnęłam.
Pięć minut później (według mojego
zegarka, a nie moich zdolności) natrafiliśmy na schody prowadzące na górę.
Szliśmy żwawym tempem. Nogi zaczynały mnie boleć. Przyszło mi do głowy, że latanie
na grzbiecie Faetona trochę mnie rozleniwiło.
– Gdzie
są nasze konie i pegazy? – zapytałam nagle. Było mi wstyd, że wcześniej o nich
nie pomyślałam.
Phillip tylko pokręcił głową w
odpowiedzi, a Jany wzruszyła ramionami.
Kiedy
się tu dostaliśmy, ich z nami nie było – wytłumaczyła mi Sarah w
myślach. – A dotarliśmy tu z pomocą
magii.
Musimy
być ostrożni – usłyszałam inny głos w swoim umyśle i aż stanęłam jak wryta.
Janete również się zatrzymała. Kazała
Phillipowi ją wyprzedzić, po czym pochyliła się do mnie. Na jej twarzy widniał
triumfalny uśmiech.
– W końcu słyszę wasze myśli. Nawet jak
nie są skierowane do mnie – szepnęła.
Zaskoczona zachłystnęłam się powietrzem
i dostałam czkawki. Dziewczyny zaśmiały się cicho i popchnęły mnie do przodu. W
górze było już widać światło i koniec schodów. Wciąż w lekkim szoku
wyszłam na powierzchnię.
Staliśmy w sporej izbie o ścianach i
suficie z jasnego drewna. Okna były białe i typowe dla wiejskich zabudowań –
szyby były podzielone na mniejsze kwadraciki poprzez przecinające się cienkie
listwy. Za oknami widać było ciemną noc. Byłam zbita z tropu. Nie czułam żadnych
negatywnych wibracji. Wręcz przeciwnie – pomieszczenie było skromnie i
przyjemnie urządzone. Pod ścianami stały stoły z ławami do siedzenia, a po
środku była pusta przestrzeń. Wyglądało to jak sala do zabaw w małym,
rolniczym miasteczku. Nie wiem czemu, ale przyszedł mi do głowy kard z filmu „Hannah
Montana”. Kiedy główna bohaterka zabawiała mieszkańców miasteczka śpiewem na
niewielkiej drewnianej scenie w dużej stodole.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytał Phil.
Odpowiedzi wcale nie udzieliła nam
kobieta, która nas tu prowadziła, tylko Jany.
– Jesteśmy w Muzeum Rolnictwa w Queens
– rzuciła szybko podchodząc do okna. – Byłam tu kiedyś z wujkiem. Nic się nie
zmieniło.
– Muzeum Rolnictwa? – zrobiłam wielkie
oczy.
– Queens? Wróciliśmy do Nowego Jorku,
na Long Island? – dociekał Jackson.
– O co tu chodzi? – próbowałam się
dowiedzieć.
Kobieta zaśmiała się dźwięcznie. Nie
podobał mi się ten dźwięk.
– Naprawdę się nie domyślasz? – zagadnęła
przekrzywiając głowę. Przyglądała mi się uważnie.
Zrobiłam głęboki oddech. Całe szczęście,
że czkawka mi minęła. Postanowiłam się skupić. Umysł miałam przyćmiony i
zmęczony, ale nie miałam czasu na narzekanie. Kobieta w czarnej tunice
powiedziała nam, że jej pani nas tu sprowadziła. Miałam coś, co ją interesowało.
Jedyną rzeczą wartą zainteresowania, jaką miałam, był Kryształowy Kwiat, który
znajdował się w moim plecaku, który… podskoczyłam przestraszona. Nie miałam
go na plecach. Spojrzałam na swoich przyjaciół. Żadne z nich go nie miało.
Czyli mój plecak został przy Lamposie… Nie byłam pewna, czy miałam się
cieszyć, czy bać jeszcze bardziej.
Phil wyczuł moje emocje, bo podszedł do
mnie z czujną miną.
– Co się dzieje? – pochylił się.
– Nie mam plecaka – powiedziałam mu do
ucha.
– To chyba dobrze, prawda? Zwłaszcza w
tej sytuacji…
– Chyba nie… – pokręciłam głową.
Zaczynałam łączyć fakty. Muzeum
Rolnictwa i kobieta o włosach w kolorze pszenicy mogły oznaczać tylko jedno. Nie
wiedziałam jakim cudem Pani Zbóż nas tu ściągnęła, ale nie dbałam o to w tej
chwili. Pamiętałam z mitów, że miała kiedyś dobre układy z boginią magii. Możliwe,
że ta użyczyła jej swojej mocy. A może Demeter sama sobie poradziła, albo
Persefona? Nie to jednak było ważne. Jeśli to faktycznie one nas tu ściągnęły,
to mogło im chodzić tylko o kwiat, którego przy sobie nie miałam.
Poczułam, że robi mi się gorąco z nerwów.
– To Demeter nas tu ściągnęła, prawda?
– spytałam patrząc się na kobietę.
Znów się zaśmiała po czym pogratulowała
mi błyskotliwości. Sarah pisnęła na te słowa. Nie rozumiałam jej entuzjazmu. Ja
go nie czułam. To nie może się dobrze skończyć
… – pomyślałam zerkając na Jany. Dziewczyna pokiwała głową nie patrząc na
mnie.
– Dlaczego bogini sama się nie zjawi? –
Phillip wyprostował się czujnie. Czułam jego zirytowanie.
– Bo jest w tej chwili zajęta. Ja muszę
wam wystarczyć.
– W takim razie kim jesteś?
– Och… skoro musicie to wiedzieć – wzruszyła
ramionami. – Jestem Lorelai Gai Geller, córka Despojny, wnuczka Demeter. Moja
matka w dawnych czasach pilnowała świątyni Pani Zbóż. Ale teraz nie ma ich zbyt
wielu. Za to pojawiają się takie miejsca… – pokazała ręką wokoło – są jak swego
rodzaju świątynie. Opiekujemy się nimi.
– My? – dociekałam. Trochę się w tym
gubiłam. Mój zmęczony umysł miał już dość nowych informacji.
– Tak. Moja matka ma liczne potomstwo.
Ale jesteśmy zwykłymi ludźmi, nie herosami, bo Despojna jest nimfą. Nazywamy
siebie kapłankami i kapłanami.
– To właściwie ma jakiś tam sens –
przyznała Janete. – Ale co to wszystko ma wspólnego z nami?
– Nic – zaśmiała się. – Wy macie tu
jedynie zostać, dopóki moja cioteczka Persefona do was nie przyjdzie. Oczywiście
macie to, na czym jej zależy?
– Tak, oczywiście – rzuciłam, zanim
któreś z moich przyjaciół zdążyło coś powiedzieć.
– To dobrze. Prześpijcie się trochę.
Rozejrzałam się. Niby gdzie mieliśmy
się przespać? Na tych wiejskich stołach? Nie było tu żadnych łóżek. Nie było tu
również siana. Lorelai Gai jednak nie wydawała się być zainteresowana tą
kwestią. Odwróciła się do nas tyłem i wyszła przez białe drzwi z napisem „EXIT”
świecącym nad nimi. Nie były to te, przez które tu weszliśmy. Prawdę
powiedziawszy tamte już zdążyły zniknąć.
– Mamy przerąbane… – jęknęłam, kiedy
zostaliśmy sami.
– Nie mamy twojego plecaka… – Jany wypowiedziała
na głos myśli, które chodziły mi po głowie.
– Sarah, musisz go tu ściągnąć, błagam
– poprosiłam przyjaciółkę.
Jej oczy zrobiły się wielkie. Jęknęła,
pokręciła słabo głową i usiadła ciężko przy jednym ze stołów.
– Nie wiem jak! Nie mam takiej mocy! A
poza tym… – ziewnęła – padam na zbity pysk. Możemy o tym pogadać, jak się
prześpimy? – zaproponowała, po czym rozłożyła się na ławce.
Teraz to i ja poczułam się senna. Ziewnęłam
i sama usiadłam przy innym stole. Ławka nie była specjalnie wygodna, ale
musiała mi wystarczyć.
– Ktoś chce czuwać? – zapytał Phillip podchodząc
do mnie.
– Nie ma mocy. Idę spać – Jany wdrapała
się na stół. Znieruchomiała błyskawicznie.
Poszłam w jej ślady. Położyłam się na boku
z ręką pod głową. Phil ułożył się twarzą do mnie i objął mnie ramieniem bez
słowa. Cała się spięłam od jego dotyku. Popatrzyłam na niego z niemym
pytaniem, o co mu chodzi.
– Spokojnie – szepnął. – Chcę mieć
pewność, że jesteś bezpieczna. Wiesz, że to dla mnie najważniejsza kwestia.
Śpij.
Rozluźniłam się czując, jak przepływają
przeze mnie jemu spokój i opanowanie. Zamknęłam oczy i zasnęłam od razu.
I co teraz, co zgubili Kwiat? Ma ktoś pomysł? Nie może być tak lekko... A może może? Co się stanie z naszymi herosami, kiedy się obudzą? Jak mają dokonać wymiany z Persefoną?
papa
GusiaG
Komentarze
Prześlij komentarz