Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 19 cz.2

– Dlaczego tu jesteśmy? – rzuciłam pytaniem.
– Moja pani was tu ściągnęła. Podobno macie coś co ją interesuje.
– TU, to znaczy gdzie dokładnie? – zapytała Janete.
– Kto jest twoją panią? – spytałam jednocześnie.
– Wszystko w swoim czasie – kobieta uśmiechnęła się złowrogo. – Chodźcie za mną.
Spojrzałam uważnie na Phillipa. Czułam jego frustrację i rosnącą złość. Pokręciłam głową dając mu do zrozumienia, że nie czas na sprzeczki. Jany ruszyła jako pierwsza z nas. Stawiała kroki bardzo ostrożnie. Wska­za­łam chło­pa­kowi, aby szedł za nią. Zrobił to z głębokim we­s­tchnieniem, czym mnie roz­ba­wił.
Szliśmy krętymi, chłodnymi korytarzami. Ściany były wyciosane z kamieni i wyglądały na bardzo stare. Raz za razem pojawiały się w nich drewniane drzwi. Jedne były otwarte i uka­zywały puste pomieszczenia podobne do tego, w którym się obu­dzi­łam. Inne były szczelnie zam­knięte. Kiedy koło nich przechodziliśmy, miałam wrażenie, że słyszę jakieś jęki. Nie po­do­bało mi się to miejsce. Miałam bardzo złe przeczycie…
Poczułam ukłucie w plecy. Odwróciłam się do Śnieżki. Patrzyła na mnie wymownie z za­ciśniętymi ustami. Nie od razu zrozumiałam, o co jej chodzi. Potrzebowała się ze mną skon­ta­k­tować tak, żeby inni nie słyszeli. Uśmiechnęłam się lekko i kiwnęłam głową. Nie minęła nawet se­kunda, jak usłyszałam w głowie jej głos.
Czuję tu silną magię – powiedziała stanowczo. – Bardzo nie­przyjemną magię – dodała po chwili.
Westchnęłam rozglądając się dookoła.
Ta… mnie też się tu nie podoba… – przyznałam w myślach. – I Philosowi też. Jest w bardzo bojowym nastawieniu.
Nie dziw mu się. – odpowiedziała – Martwi się o ciebie. Wiesz, że byłaś nieprzytomna pół godziny? Tyle czasu zajęło nam doprowadzenie twojej ręki do zdrowia.
Zaskoczona tą informacją, spojrzała najpierw na koleżankę, a potem na swoją rękę. Była jak nowa. Nie czułam żadnego bólu. Nie widziałam również żadnego śladu rozcięcia czy zła­mania. Jedyną pamiątką po tym zdarzeniu, była krew na rękawie mojej bluzy. Poczułam ogro­mną wdzięczność do swoich przyjaciół. Zamknęłam oczy na chwilę i wysłałam w myślach po­dziękowania po gre­cku. Po chwili usłyszałam cichy śmiech Jany. Phil odwrócił się i mrugnął do mnie. Humor mu się zdecydowanie poprawił. Ja również się uśmiechnęłam.
Pięć minut później (według mojego zegarka, a nie moich zdolności) natrafiliśmy na scho­dy prowadzące na górę. Szliśmy żwawym tempem. Nogi zaczynały mnie boleć. Przyszło mi do głowy, że latanie na grzbiecie Faetona trochę mnie rozleniwiło.
Gdzie są nasze konie i pegazy? – zapytałam nagle. Było mi wstyd, że wcześniej o nich nie pomyślałam.
Phillip tylko pokręcił głową w odpowiedzi, a Jany wzruszyła ramionami.
Kiedy się tu dostaliśmy, ich z nami nie było – wytłumaczyła mi Sarah w myślach. – A do­tarliśmy tu z pomocą magii.
Musimy być ostrożni – usłyszałam inny głos w swoim umyśle i aż stanęłam jak wryta.
Janete również się zatrzymała. Kazała Phillipowi ją wyprzedzić, po czym pochyliła się do mnie. Na jej twarzy widniał triumfalny uśmiech.
– W końcu słyszę wasze myśli. Nawet jak nie są skierowane do mnie – szepnęła.
Zaskoczona zachłystnęłam się powietrzem i dostałam czkawki. Dziewczyny zaśmiały się cicho i popchnęły mnie do przodu. W górze było już widać światło i koniec schodów. Wciąż w lekkim szoku wyszłam na powierzchnię.
Staliśmy w sporej izbie o ścianach i suficie z jasnego drewna. Okna były białe i typowe dla wiejskich zabudowań – szyby były podzielone na mniejsze kwadraciki poprzez przeci­na­jące się cienkie listwy. Za oknami widać było ciemną noc. Byłam zbita z tropu. Nie czu­łam ża­dnych negatywnych wibracji. Wręcz przeciwnie – pomieszczenie było skromnie i przyjemnie urządzone. Pod ścianami stały stoły z ławami do siedzenia, a po środku była pusta przestrzeń. Wy­glądało to jak sala do zabaw w małym, rolniczym miasteczku. Nie wiem czemu, ale przy­szedł mi do głowy kard z filmu „Hannah Montana”. Kiedy główna bohaterka zabawiała mie­sz­kańców miasteczka śpiewem na niewielkiej drewnianej scenie w dużej stodole.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytał Phil.
Odpowiedzi wcale nie udzieliła nam kobieta, która nas tu prowadziła, tylko Jany.
– Jesteśmy w Muzeum Rolnictwa w Queens – rzuciła szybko podchodząc do okna. – By­łam tu kiedyś z wujkiem. Nic się nie zmieniło.
– Muzeum Rolnictwa? – zrobiłam wielkie oczy.
– Queens? Wróciliśmy do Nowego Jorku, na Long Island? – dociekał Jackson.
– O co tu chodzi? – próbowałam się dowiedzieć.
Kobieta zaśmiała się dźwięcznie. Nie podobał mi się ten dźwięk.
– Naprawdę się nie domyślasz? – zagadnęła przekrzywiając głowę. Przyglądała mi się uważnie.
Zrobiłam głęboki oddech. Całe szczęście, że czkawka mi minęła. Postanowiłam się skupić. Umysł miałam przyćmiony i zmęczony, ale nie miałam czasu na narzekanie. Kobieta w czarnej tunice powiedziała nam, że jej pani nas tu sprowadziła. Miałam coś, co ją in­te­resowało. Jedyną rzeczą wartą zainteresowania, jaką miałam, był Kryształowy Kwiat, który znajdował się w mo­im plecaku, który… pod­skoczyłam przestraszona. Nie miałam go na plecach. Spojrzałam na swo­ich przyjaciół. Żadne z nich go nie miało. Czyli mój plecak został przy Lamposie… Nie byłam pewna, czy mia­łam się cieszyć, czy bać jeszcze bardziej.
Phil wyczuł moje emocje, bo podszedł do mnie z czujną miną.
– Co się dzieje? – pochylił się.
– Nie mam plecaka – powiedziałam mu do ucha.
– To chyba dobrze, prawda? Zwłaszcza w tej sytuacji…
– Chyba nie… – pokręciłam głową.
Zaczynałam łączyć fakty. Muzeum Rolnictwa i kobieta o włosach w kolorze pszenicy mo­gły oznaczać tylko jedno. Nie wiedziałam jakim cudem Pani Zbóż nas tu ściągnęła, ale nie dba­łam o to w tej chwili. Pamiętałam z mitów, że miała kiedyś dobre układy z boginią magii. Moż­liwe, że ta użyczyła jej swojej mocy. A może Demeter sama sobie poradziła, albo Persefona? Nie to jednak było wa­żne. Jeśli to faktycznie one nas tu ściągnęły, to mogło im chodzić tylko o kwiat, którego przy so­bie nie miałam. Poczułam, że robi mi się gorąco z nerwów.
– To Demeter nas tu ściągnęła, prawda? – spytałam patrząc się na kobietę.
Znów się zaśmiała po czym pogratulowała mi błyskotliwości. Sarah pisnęła na te słowa. Nie rozumiałam jej entuzjazmu. Ja go nie czułam. To nie może się dobrze skończyć … – pomy­ślałam zerkając na Jany. Dziewczyna pokiwała głową nie patrząc na mnie.
– Dlaczego bogini sama się nie zjawi? – Phillip wyprostował się czujnie. Czułam jego ziry­towanie.
– Bo jest w tej chwili zajęta. Ja muszę wam wystarczyć.
– W takim razie kim jesteś?
– Och… skoro musicie to wiedzieć – wzruszyła ramionami. – Jestem Lorelai Gai Geller, córka Despojny, wnuczka Demeter. Moja matka w dawnych czasach pilnowała świątyni Pani Zbóż. Ale teraz nie ma ich zbyt wielu. Za to pojawiają się takie miejsca… – pokazała ręką wokoło – są jak swego rodzaju świątynie. Opiekujemy się nimi.
– My? – dociekałam. Trochę się w tym gubiłam. Mój zmęczony umysł miał już dość no­wych informacji.
– Tak. Moja matka ma liczne potomstwo. Ale jesteśmy zwykłymi ludźmi, nie herosami, bo Despojna jest nimfą. Nazywamy siebie kapłankami i kapłanami.
– To właściwie ma jakiś tam sens – przyznała Janete. – Ale co to wszystko ma wspólnego z nami?
– Nic – zaśmiała się. – Wy macie tu jedynie zostać, dopóki moja cioteczka Persefona do was nie przyjdzie. Oczywiście macie to, na czym jej zależy?
– Tak, oczywiście – rzuciłam, zanim któreś z moich przyjaciół zdążyło coś powiedzieć.
– To dobrze. Prześpijcie się trochę.
Rozejrzałam się. Niby gdzie mieliśmy się przespać? Na tych wiejskich stołach? Nie było tu żadnych łóżek. Nie było tu również siana. Lorelai Gai jednak nie wydawała się być zain­te­resowana tą kwestią. Odwróciła się do nas tyłem i wyszła przez białe drzwi z napisem „EXIT” świecącym nad nimi. Nie były to te, przez które tu weszliśmy. Prawdę powiedziawszy tamte już zdążyły zniknąć.
– Mamy przerąbane… – jęknęłam, kiedy zostaliśmy sami.
– Nie mamy twojego plecaka… – Jany wypowiedziała na głos myśli, które chodziły mi po głowie.
– Sarah, musisz go tu ściągnąć, błagam – poprosiłam przyjaciółkę.
Jej oczy zrobiły się wielkie. Jęknęła, pokręciła słabo głową i usiadła ciężko przy jednym ze stołów.
– Nie wiem jak! Nie mam takiej mocy! A poza tym… – ziewnęła – padam na zbity pysk. Mo­żemy o tym pogadać, jak się prześpimy? – zaproponowała, po czym rozłożyła się na ławce.
Teraz to i ja poczułam się senna. Ziewnęłam i sama usiadłam przy innym stole. Ławka nie była specjalnie wygodna, ale musiała mi wystarczyć.
– Ktoś chce czuwać? – zapytał Phillip podchodząc do mnie.
– Nie ma mocy. Idę spać – Jany wdrapała się na stół. Znieruchomiała błyskawicznie.
Poszłam w jej ślady. Położyłam się na boku z ręką pod głową. Phil ułożył się twarzą do mnie i objął mnie ramieniem bez słowa. Cała się spięłam od je­go dotyku. Po­pa­trzyłam na nie­go z niemym pytaniem, o co mu chodzi.
– Spokojnie – szepnął. – Chcę mieć pewność, że jesteś bezpieczna. Wiesz, że to dla mnie naj­ważniejsza kwestia. Śpij.
Rozluźniłam się czując, jak przepływają przeze mnie jemu spokój i opanowanie. Zam­knęłam oczy i zasnęłam od razu.



I co teraz, co zgubili Kwiat? Ma ktoś pomysł? Nie może być tak lekko... A może może? Co się stanie z naszymi herosami, kiedy się obudzą? Jak mają dokonać wymiany z Persefoną?
papa

GusiaG

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d