Przejdź do głównej zawartości

"Nadzieja bogów" Rozdział 13 cz.3

Świadomość przyszłej walki sprawiła, że w moich żyłach popłynęła adrenalina. Puls przy­śpieszył, a zmysły się wyostrzyły. Zmrużyłam oczy. Teraz mogłam bez problemu dojrzeć po­marszczone twarze harpii, ich wydłużone ręce zakończone szponami, a także krótkie czar­ne, pierzaste skrzydła. Zawsze się zastanawiałam, jakim cudem te śmieszne małe skrzydła by­ły w stanie unieść ciała dorosłych kobiet. Te stwory widziałam wcześniej tylko dwa razy, gdy miałam dyżur zmy­wania naczyń w kuchni na obozie. I te pracujące wśród herosów nigdy nas nie atakowały.
Dwie harpie zachodzące nas od tyłu rzuciły się na nas z nieprzyjemnym skrzeczeniem. Zamachnęłam się sztyletem w kierunku jednaj z nich, rudowłosej. Odskoczyła zwinnie uży­wa­jąc swoich skrzydeł. Po mojej prawej stronie Śnieżka walczyła z drugą z nich. Za sobą rów­nież słyszałam odgłosy walki. Cztery stwory, na nas czterech. Niby siły były równe, ale coś mi mó­wiło, że nie miało pójść tak łatwo.
Ruda staruszka znów naparła wyciągając ku mnie swoje szpony. Zasłoniłam się tarczą. Wiedźma skrzeknęła i odbiła się. Uniosła się nad ziemię. Nie zniechęciła się i chwilę potem na­skoczyła na mnie ponownie. Adrenalina płynąca w moich żyłach pomagała mi się skupić, co lek­ko mnie zaska­kiwało. Do tej pory nawet w czasie treningów, potrafiłam spanikować zwła­szcza, gdy nie wi­działam wyjścia z sytuacji. W tej chwili też go nie dostrzegałam, a jednak moje ciało doskonale wiedziało, co robić.
Walka była niezwykła. Wiedźma nacierała na mnie z różnych stron, a ja odpierałam jej ataki. Próbowałam ją dosięgnąć. Nie zawsze mi się to udawało. Parę razy miałam wrażenie, że mój sztylet przez nią przeleciał, choć powinien utkwić w jej ciele. Kiedy zirytowany Phillip wy­krzyknął wiązankę przekleństw, wiedziałam, że też to zauważył. Wówczas w moim umyśle po­jawiły się nagle wszystkie informacje dotyczące harpii. Były one dziećmi Elektry i sio­strami Iris. Były również demonami, które potrafiły przybrać postać ducha.
– Jak mamy zabić, albo zranić ducha? – spytałam na głos cofając się do Jany i odrzucając wszystkie harpie w górę ciepłym podmuchem powietrza.
– Ducha? – dziewczyna z początku wydawała się mnie nie rozumieć.
– Tak, ducha. To są demony potrafiące przybrać postać ducha, zapomniałaś?
– Nie wiem… – odpowiedziała zmieszana.
Phil warknął i podszedł do nas.
– Kto zabił harpie w mitologii?
– Nikt… – powiedziałam automatycznie.
Informacje o mitach pojawiły się w moim umyśle w błyskawicznym tempie. Było to zas­ka­kujące i bardzo pomocne. W micie o Fineaszu nie jest wspomniane, jak można pokonać har­pie. Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo potwory nadleciały do nas ponow­nie. Byłam już poważnie zmęczona i ranna w niektórych miejscach. Moi towarzysze również. Postanowiłam zmienić taktykę.
– Czego od nas chcecie? – spytałam.
Rudowłosa zaśmiała się przeraźliwie. Już wiedziałam, że ma na imię Podarge*. A jej sio­s­tra­mi były Aello, Ocypete, Kelajno**. Wszystkie były uosobieniami gwałtownych wiatrów. Nie miałam szans pokonać je za pomocą wiatru… Czułam się bezsilna.
– Podarge, czego od nas chcecie? – powtórzyłam pytanie.
Wiedźma stanęła z powrotem na ziemi, podczas gdy pozostałe harpie unosiły się nad na­mi. Rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się w jednej z bocznych ulic Nowego Jorku, ale nawet tutaj pojawiali się od czasu do czasu przechodnie. Teraz zgromadziło się ich znacznie więcej. Byli wyraźnie zaciekawieni tym, co się działo. A ja byłam ciekawa, co zobaczyli poprzez Mgłę.
– Chcemy waszej śmierci – odpowiedziała ich liderka z nieprzyjemnym grymasem.
Spojrzałam ponownie na naszych wrogów. Phillip stanął przede mną chcąc mnie odgro­dzić, pokazać, że będzie mnie chronił.
– To już zdążyliśmy zauważyć – rzucił przez zaciśnięte zęby.
– To dobrze.
– Ale na co wam nasza śmierć?
Mój przyjaciel nie chciał dać za wygraną i byłam mu za to wdzięczna. Kiedy on próbował zagadać harpie, dociec powodu ich napaści, ja myślałam intensywnie nad sposobem wyki­wa­nia ich. Niestety, doszłam do wniosku, że jest tylko jeden i nie mógł się on spodobać nikomu z nas… Zerknęłam w górę i sięgnęłam umysłem daleko. Zaczęłam szeptać modlitwę do Zeusa. Prośbę, aby zrozumiał nasze położenie i pozwolił mi skorzystać z mojej niebezpiecznej mocy. Musiałam stworzyć niewielkie słońce, które wessałoby siły witalne harpii nie zasycając moich. Obawiałam się, że bez pomocy Boga Piorunów i Wiatrów się nie obejdzie.
Po zakończeniu monologu do Króla Bogów zaczęłam zbierać w sobie energię. Pierwsza zauważyła to Sarah. Spojrzała na mnie przerażona i pokręciła głową. Wiedziałam, że nie po­do­ba się jej to, ale i ona nie miała pomysłu. Obserwowała mnie uważnie gotowa wspomóc mnie swoją magią. Wokół mnie zgromadził się gorący i bardzo silny wiatr. Harpie zdążyły się już zo­rientować, co się działo. Wszystkie opadły na ulicę. Phil odwrócił się do mnie z przera­że­niem w oczach. Pamiętał, co się działo poprzednio.
– Elpis, nie rób tego! – zawołał.
Żeby się wszystko udało musiałam się na tym skupić, więc zignorowałam go. Złoży­łam swoje ręce, aby skumulować w nich energię z wiatru. Stworzenie małej gwiazdy trwało sekun­dę. Kiedy była uformowana spojrzałam na wiedźmy. Żadna z nich się nie uśmiechała.
– Odejdźcie, jeśli chcecie żyć – powiedziałam spokojnie.
– Nie możemy was puścić! – krzyknęła Aello. – Mamy zobowiązania.
– Musicie, nie macie wyjścia – zawołała Jany, głos jej drżał.
Podarge wymieniła spojrzenia ze swoimi siostrami, po czym zaskrzeczała donośnie. Wszy­stkie cztery ruszyły na nas jednocześnie. Nie zdążyły jednak zaatakować, bo z ognistej ku­li wystrzeliły promienie energii. Małe pioruny trafiły w każdą z Harpii. Zaskoczone zas­krze­czały, a potem rozpłynęły się w powietrzu. Zamrugałam zdziwiona zdając sobie sprawę z tego, że dosłownie przed chwilą pomógł nam sam Bóg Niebios. Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać. Musiałam zneutra­lizować małą i nie­bez­pieczną gwiazdę…
Sarah już stała krok ode mnie i szeptała zaklęcia. Phil podszedł do mnie od tyłu i szepnął mi do ucha, żebym uwierzyła w siebie. Janete z kolei szperała w swoim plecaku. Nie miałam czasu pytać, czego szuka. Musiałam wymyślić, jak rozproszyć energię. Musiałam uwierzyć, że mi się uda. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Czułam potęgę ognistej kuli w rękach. Wie­dzia­łam, że muszę się naprawdę postarać. Zeus z całą pewnością uważnie mnie obserwo­wał. W mojej głowie pojawił się obraz świata o brzasku. Gdy dzień budzi się do życia, światło roz­przestrzenia się powoli od wschodu do zachodu, jesz­cze przed słońcem. Mogłam to wyko­rzystać, mogłam rozproszyć tak energię. Czułam w sobie potrzebną do tego siłę, ale potrzebo­wałam czegoś, dzięki czemu wzbiję się wysoko w górę.
Otworzyłam oczy i zwróciłam się do Phillipa.
– Potrzebuję koni mojej matki.
– Co? Skąd ci je wezmę? – zapytał zaskoczony.
Nie umiałam odpowiedzieć mu na to pytanie. Zerknęłam na kulę energii. Rosła z każdą se­kundą.
– Jeszcze jestem w stanie ją kontrolować, ale przyjdzie moment, że jej wewnętrzna moc przerośnie moją… Zaufajcie mi, proszę… – jęknęłam.
– Wiem jak przyzwać konie – odezwała się Jany prostując się.
W ręku trzymała gwizdek, który miał kolor nieba o brzasku. Nim zdążyłam zapytać, skąd go ma, zadęła w niego dwa razy. Nie miałam pojęcia, jak konie mają się do nas dostać, ale wie­działam, że przybędą. Miałam nadzieję, że będą lada chwila i na szczęście nie przeliczyłam się. Nie minęła minuta, jak dwa wspaniałe wierzchowce stanęły przed nami. Faeton zaryczał we­soło, a Lampos skłonił głowę w moim kierunku. Nie miałam czasu niczego wyjaśniać. Wycią­g­nęłam ręce przed siebie pokazując koniom małą gwiazdę.
– Musicie zabrać mnie na orbitę, szybko.
Oba zarżały i ustawiły się do mnie bokiem. Mogłam wybrać, kogo chcę dosiąść.
– Czekaj, nie pozwolę ci samej! Lecę z tobą!
Uśmiechnęłam się lekko kiwając głową. Wiedziałam, że Jacks mnie nie puści. Właśnie dla­tego wspom­nia­łam o dwóch koniach. Jany i Sarah pomogły mi dosiąść Faetona. Wybrałam go, bo nie mogłam sobie wyobrazić Phila na koniu o różowej grzywie.
Wierzchowce nie potrzebowały żadnego rozbiegu, by wzbić się w górę. Latanie na koniu, który tak naprawdę galopował w powietrzu było niezwykłe i piękne. Pewnie bym się tym roz­koszowała, gdyby nie to, że potrzebowałam skupić się na ognistej kuli. W momencie odda­lenia się od Śnieżki poczułam, że zebrana przeze mnie energia jest bardzo potężna. Nie sądziłam, że moja przyjaciółka pomagała mi w stabilizowaniu jej.
– Jak wysoko chcesz się wznieść?
– Jak wysoko się da – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Prowadź, ja nie mogę się roz­praszać.
– Dobrze. Trzymajcie się blisko. – Głos Phila był opanowany i pewny siebie. Zaufałam mu.
Konie zaprowadziły nas naprawdę wysoko nad Ziemię. Widziałam, że Phillip ma już pro­blem z oddechem. Nie rozumiałam, dlaczego ja go nie miałam. W tej chwili przypomniałam so­bie moją modlitwę do Zeusa. To on kontrolował powietrze. Wyglądało na to, iż chciał mi po­móc, a Jacks nie był w jego planach.
Westchnęłam i wyrzuciłam kulę ognia w górę. Wykorzystałam gorący wiatr, aby odrzucić ją jeszcze wyżej. Kiedy ledwo wyczuwałam jej energię zebrałam w sobie całą pozostałą moc i posłałam ją jako strzałę świetlną. Niezwykła strzała do­tarła do mojego małego światła i roz­proszyła energię, a ta rozlała się po niebie niczym światło słoneczne. Gorąco dotarło do nas potężną falą. Ani mnie, ani zwierzętom mojej matki nic się nie stało. Niestety Phil nie był na to gotowy. Zawył głośno. Spojrzałam na niego wystraszona. Ubranie, które miał na sobie paliło się w niektórych miejscach.
– Musisz się ugasić wnuczku Posejdona – zaśmiałam się. – Na pewno masz w plecaku wo­dę.
Chłopak kiwnął głową. Nie sięgnął jednak do plecaka, a do kieszeni. Wyjął z niej zapal­ni­czkę. Pstryknął pokrętło i zamiast ognia pojawiła się stróżka wody. Wykorzystał ją do uga­sze­nia swojego ubrania.
– Przydatne, nie ma co – skomentowałam, kiedy skończył. – A teraz wracajmy.
– Słuchaj, a te konie nie będą wiedziały gdzie mamy szukać tego ogrodu?
Przyjrzałam się dokładnie Lamposowi. Patrzył na mnie mądrym wzrokiem, ale milczał. Pokręciłam głową zrezygnowana. Podejrzewałam, że Phil miał rację. Obawiałam się jednak, że nasza misja nie miała być tak łatwa. Musieliśmy odnaleźć Przybłędę, jeśli chcieliśmy zdobyć Kryształowy Kwiat. A gdzie szu­kać tej osoby? Nie miałam pomysłu.
– Trzeba wracać. Zaraz zgubimy gwiazdę wieczorną.
Mój przyjaciel kiwnął głową zrezygnowany i pogalopował przodem. W drodze powrotnej również nie rozglądałam się w około. Zastanawiałam się, nad przepowiednią. Rozważałam ją po raz kolejny. Byłam pewna, że gdzieś tam na naszej drodze, znajdowała się kolejna wska­zó­wka, tylko my jeszcze do niej nie dotarliśmy.

*Podarge – jedna harpii, często jest utożsamiana z Kelajno. Jej imię znaczy „Płasko-stopa”; [Ποδάργη].
**Aello, Ocypete, Kelajno – harpie z mitologii. Ich imiona z greki: Aello/Nikothoe „Wichrowa/Burzowa”, Okypete „Pędziwiatr”, Kelaino „Czarna”; [Άελλώ, Ώκυπτη, Κελαινώ].



Pierwsze małe zwycięstwo. Ale dlaczego harpie chciały ich zabić? Wobec kogo miały zobowiązania? I dlaczego Zeus im pomógł?
Się okaże... może wkrótce...
Pozdrowionka o 1:09 w nocy.
GG

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bohaterowie

Witam ;) Postaram się na bieżąco aktualizować podstronę z bohaterami opowiadania. Zamieszczam tam głównie herosów. Ale Jeśli chcecie opis rodziców, czy bogów, dajcie znać ;) pozdrawiam Ag

"Nadzieja bogów" Rozdział 17 cz.3

– Bradley! – zawołała radośnie Sarah. Zwierzęta wylądowały gładko na pasie zieleni za parkingiem. Pobiegliśmy w tamtą stro­nę. Po drodze rozglądałam się dookoła. Byłam ciekawa, czy ludzie dostrzegli pegazy, a jeśli nie, to, co widzieli? Wiedziałam, że Mgła różnie działała. Wszystko było zależne od tego, czy czło­wiek, który widział magiczne istoty i dziwne zdarzenia, był w stanie w nie uwierzyć czy nie. Wszystko sprowadzało się do jego pojęcia normalności. Bałam się, że ktoś z obecnych na stacji paliwowej pomyśli, że gdzieś w pobliżu kręcą film z końmi i przybiegnie. Na szczęście nikt nie wydawał się tym zainteresowany. – Siema. Czy nie było was pięcioro? – zainteresował się Brad, kiedy zszedł z czarnego pe­gaza. Patrzył po nas skonsternowany. – Było – odpowiedziała mu Jany. – Ale harpie porwały nam Przybłędę i musi ją odnaleźć. – Co? Kiedy? – Tuż po naszej rozmowie – pośpieszyłam z wyjaśnieniem. – I nie mamy wiele czasu. Chłopak spojrzał na mnie z żarem w oczach, a ja poc

"Nadzieja bogów" Rozdział 1 cz.2

Pierwsza całe to zdarzenie zauważyła Sylvia, najstarsza siostra Lyry. Zawołała nas wszy­stkich podniecona. – Zobaczcie! Tam się toczy jakaś walka! Wyszłam z basenu zastanawiając się, co to ma być za walka. W końcu za domem znaj­dowały się tylko wody i trzciny. Przecisnęłam się obok przyja­ciółki i stanęłam na skraju dział­ki. To, co zobaczyłam wywołało ciarki na moich plecach. Dwoje młodych osób (na oko w moim wieku) stało w wodzie. Byli na tyle daleko od brzegi, że powinni zatonąć, oni jednak utrzy­mywali się na powierzchni wody. Mieli na sobie zwykłe młodzieżowe, letnie ubrania. Z tej odległości nie potrafiłam określić jakiej są płci. – Czy oni mają miecze? – usłyszałam niedowierzanie w głosie ojca Lyry.  Zamrugałam i spojrzałam ponownie. Pan Novak miał rację! Tych dwoje skakało w miej­scu i wymachiwało mieczami. Zupełnie jakby walczyli! Tylko z kim lub czym? Z początku mia­łam trudności z dojrzeniem drugiej strony poje­dynku. Zmrużyłam oczy i skupiłam się na brą­zo­wej, d