Wgramoliłam się na tylne siedzenie. Dex
usiadł obok mnie. Dziewczyna odwróciła się do mnie i uśmiechnęła się. Miała
piękny uśmiech i oczy o ciekawym kolorze – szaro-morskie, prawie
turkusowe.
– Yeia
sou* – przywitała się ze mną po grecku. Potem zwróciła się do chłopaka – ruszamy.
Nie trzeba było mu tego dwa razy
powtarzać. Odpalił silnik i ruszył. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu, które
mi mocno ciążyło. Miałam w głowie wiele pytań, ale nie wiedziałam, jak mam
zacząć rozmowę. Pierwsza ciszę przerwała dziewczyna.
– Ile mamy czasu do wschodu słońca?
Nie wiem, do kogo skierowała to
pytanie, ale wiedziałam, że ja mogę na nie odpowiedzieć. Wystarczyło mi
krótkie spojrzenie w stronę horyzontu.
– Zostały nam dwie godziny i
czterdzieści dwie minuty – powiedziałam spokojnie.
Poczułam na sobie wzrok wszystkich osób
mi towarzyszących.
– Skąd wiesz? – zainteresował się
Dexter. Patrzył na mnie podejrzliwie.
Wzruszyłam ramionami. Spojrzałam na
dziewczynę, potem w przednie lusterko, w którym widziałam turkusowe oczy
chłopaka.
– Nie wiem. Zawsze potrafiłam określić
porę dnia. Od świtu do zmierzchu. W nocy jest gorzej, bo do ustalenia godziny
potrzebuję znać położenie słońca.
– Chcesz powiedzieć, że spojrzysz na
słońce i już wiesz? – spytała dziewczyna piszcząc.
– Tak. Od zawsze.
– Jesteś niezwykła – usłyszałam z jej
ust. – Chciałabym tak, jak ty… Ale poza inteligencją i znajomością greki
jestem całkiem normalna.
Chłopak za kierownicą prychnął i
spojrzał na nią.
– Chciałabyś. Nigdy nie będziesz
normalna, nie z twoimi ambicjami.
– Odczep się! – odkrzyknęła.
Przez krótką chwilę mierzyli siebie
spojrzeniami, po czym chłopak zwrócił swój wzrok w stronę drogi, a
dziewczyna na mnie.
– Na pewno nie jesteś zwyczajna. Wy nie
jesteście zwyczajni – powiedziałam przejęta. – Walczyliście z tym strasznym
smokiem i wygraliście. TO było niesamowite! – krzyknęłam.
Usłyszałam chóralny śmiech, do którego
się chętnie dołączyłam. Kiedy przestaliśmy się śmiać, dziewczyna pokiwała
głową.
– Masz rację, nie jesteśmy normalni,
nikt z nas nie jest…
– Widziałaś tę walkę? Wszystko? –
Dexter spojrzał na mnie uważnie.
– Tak, choć nie wiem jak to możliwe.
Ten Python to mitologiczne zwierzę, a mitologia nie jest prawdą… Nie może
być – ogarnęły mnie wątpliwości. Spojrzałam w przednie lusterko. – Powiedzcie,
że to sen.
Oczy chłopaka dziwnie zabłyszczały.
– To nie jest sen Elpidho, to się
dzieje naprawdę.
– Skąd znasz moje imię? – spytałam
wystraszona.
– Wszyscy je słyszeliśmy. Ten głos w
świetle tak ciebie zawołał. Mylę się?
Pokręciłam głową. A już miałam
nadzieję, że to mi się przesłyszało, że to był zwykły grzmot, a mój zaspany
mózg dorobił do tego interpretację. Ukryłam twarz w dłoniach. Trudno było mi
się z tym pogodzić, ale mitologia otaczała mnie ciasno. Obok mnie siedział
satyr, przede mną młodzi wojownicy, którzy zabili Pythona. Głos, który na mnie
krzyczał należał do dawnego boga… A młody bóg przyśnił mi się i powiedział, że
to nie był sen. Zupełnie jakbym znalazła się w jego świątyni jakieś klika
tysięcy lat temu…
– Wszystko w porządku? – usłyszałam
zatroskany głos dziewczyny.
Podniosłam głowę. Samochód już nie
jechał. Staliśmy na poboczu jakiejś drogi. Wszyscy troje wpatrywali się we
mnie. Każde z nich miało inny wyraz twarzy. Chłopak patrzył chłodnymi oczami,
usta miał mocno zaciśnięte. Dziewczyna spoglądała na mnie z troską i niepokojem.
Dopiero teraz zorientowałam się, że byli do siebie bardzo podobni. Musieli być
rodzeństwem. Dexter z kolei patrzył na mnie ciepło, uśmiechnął się do mnie
pokrzepiająco.
– Na pewno masz sporo pytań. Wal –
mrugnął do mnie zachęcająco.
Zrobiłam głęboki wdech i wyjrzałam
przez okno.
– Mitologia jest prawdą. Zabiliście
tego potwora. Co on tu robił?
– Potwory żyją na świecie ukrywając
się. Pokazują się, kiedy poczują słodki zapach… takim pachnął… yy… – Dex zaczął
się plątać.
– Dość, nie my powinniśmy jej to
wyjaśniać – przerwał twardo chłopak. – Zostawmy to tacie i Chejronowi.
Spojrzałam na niego zaciekawiona,
czyżby mówił o TYM mitycznym Chejronie?
– Na razie musisz wiedzieć tylko tyle,
że mitologia jest prawdą, a więc bogowie, półbogowie, duchy natury, satyry i
potwory – wszystko jest prawdziwe. Potwory bywają bardzo niebezpieczne.
Dopóki jesteś z nami, jesteś bezpieczna i nic ci się nie stanie.
Kiwnęłam głową, że rozumiem, chociaż na
usta cisnęło mi się milion pytań. Chłopak odwrócił się, zapalił silnik
i samochód ruszył. Po chwili pruliśmy na północ z ogromną prędkością.
– A… dokąd my właściwie jedziemy? –
spytałam ciekawa.
– Do obozu… Tam gdzie jest miejsce
takich jak ty – odezwał się cicho satyr.
– Jak ja? – spytałam również szeptem bojąc się krzyku
kierowcy.
– Tak, herosów – usłyszałam w
odpowiedzi.
Zamrugałam zaskoczona. Ja miałabym być
herosem? Nie… herosami według mitologii byli półbogowie, półludzie. Dzieci boga
i człowieka… A ja przecież miałam i tatę i mamę… Oni byli zwykłymi ludźmi, na pewno! Mama z całą pewnością nie
była żadnym bogiem (a raczej boginią), a tata nie żył, a bogowie raczej
nie umierają…
W dzieciństwie mama opowiadała mi
mnóstwo historii o bogach i herosach. Kochała grecką kulturę, a mity uważała
za najpiękniejsze dziedzictwo helleńskie. Jednak nigdy nie dała mi do
zrozumienia, że wierzy w te opowieści, że wierzy w greckich bogów. Myśl o
mamie przypomniała mi, że ona nie wiedziała, gdzie się wybierałam. Będzie się o mnie martwić – krzyknęłam
w duchu prostując się na swoim miejscu.
– Macie komórkę? Muszę zadzwonić do
mamy… i do Lyry!
– Żadnych komórek – rzucił chłopak
zerkając na mnie przez lusterko wsteczne.
– Czemu? – spytałam zirytowana patrząc
w jego chłodne oczy odbijające się w lusterku. – Muszę przekazać informację
mamie!
– Wszystko w swoim czasie. Z resztą
myślę, że się domyśli, gdzie możesz być. A jak nie, to Chejron na pewno coś
wymyśli.
– Niby jak ma się domyślić? Nie wierzy
w żadne mity!
– Oj, sądzę, że się mylisz. Nadała ci
greckie imię, więc może wiedzieć więcej, niż ci się wydaje. Poza tym komórki
są niebezpieczne. Potwory mogą nas przez nie namierzyć.
Zrobiłam wielkie oczy. Nie mogłam sobie
wyobrazić smoka, który korzysta z komputera, by namierzyć rozmowę telefoniczną…
– Niby jak? – spytałam skołowana.
– Fale – chłopak wzruszył ramionami.
Nic z tego nie rozumiałam.
– Jakie fale?
– To zwykła fizyka – odpowiedziała mi
dziewczyna machając lekceważąco ręką w stronę brata. – Nic ciekawego.
W obozie znajdziemy sposób, aby pogadać z twoją mamą. A tymczasem prześpij
się. Daleka droga przed nami. Jedziemy aż do Nowego Jorku.
Nie sądziłam, że moje zdumienie może
być jeszcze większe. Nowy Jork… Około dziewięćset pięćdziesiąt mil od
Jacksonville Beach. Ponad czternaście godzin jazdy samochodem. Byłam przerażona
taką perspektywą. Nim jednak zdążyłam wyrazić swoje zdanie, usłyszałam dziwnie
kojącą melodię graną przez Dextera. Kołysana piosenką zasnęłam głęboko.
*Yeia sou (czyt. Ja su) - cześć, dzień dobry, witaj, witajcie, siema, halo [Γεια σου].
Elpidha herosem? Całkiem dobrze zniosła tę nowinę. A tych dwoje? Kim oni są?
Cóż... jazda z naburmuszonym chłopakiem, radosną dziewczyną i satyrem przez czternaście godzin... żeby tak można było przespać całą tę podróż!
Co czeka naszych bohaterów w trakcie drogi?
Może macie jakieś pomysły?
GG
nieźle się rozkręca.
OdpowiedzUsuń