Rozdział 11 / Kobiece
wsparcie potrzebne od zaraz!
W kolejny piątek rano obudziłam się w
kiepskim nastroju. Tego dnia w obozie miała nastąpić następna bitwa o
sztandar. Po poprzedniej pani Jackson udzieliła nam wszystkim długiej
reprymendy. Przypomniała, że w grze chodzi o zwykłą, sportową rywalizację, a
nie otwartą wojnę. Postanowiła również zmienić zasady. Nie wolno nam było
korzystać z innej broni czy zbroi niż ta, która miała leżeć na placu do
szermierki. Z używaniem magicznych przedmiotów i swoich zdolności mieliśmy
uważać.
Właściwie, to mnie już nie
interesowało. Uprzedziłam swoich przyjaciół, że tym razem nie mam ochoty brać w
tym udziału. Z powodu naszej przegranej dzieci Nemezis dawały nam w kość,
mszcząc się różnymi kawałami, co było uciążliwe. Poza tym miałam dość wrogości
w obozie. Dzieci Aresa i Afrodyty, które zaatakowały nas nad potokiem,
zostały ukarane dyżurami zmywania naczyń pod czujnym okiem harpii przez cały
tydzień. Ich spojrzenia nie napawały mnie optymizmem…
Wstałam i sięgnęłam po przygotowane
poprzedniego dnia ubranie. Krzyknęłam, kiedy poczułam coś obślizgłego w ręku.
Zamrugałam zaskoczona i zauważyłam, że na mojej bluzce siedziały dwie duże
ropuchy.
– Okropność! – zawołał nad moim uchem
Pete. – Ja miałem tylko jedną.
Jęknęłam i zrzuciłam zwierzęta
podmuchem wiatru na podłogę, a stamtąd w stronę otwartych drzwi.
– Kiedy to się skończy? – spytałam,
choć wiedziałam, że nie prędko. Nemezis tak łatwo nie zapominała… Jej dzieci
tym bardziej!
– Nie wiem, ale wczoraj rozmawiałem z
Rafim i powiedział, że już im przechodzi.
– Rafi? Nie znam żadnego… –
powiedziałam nieprzytomna.
Peter się zaśmiał wesoło.
– Oczywiście, że znasz. To Raphael
Blanc.
Kiwnęłam głową chowając obślizgłą
koszulkę do worka na pranie. To właśnie ten chłopak tak cierpliwie walczył ze
mną na moim pierwszym treningu. Kucnęłam w stronę walizki szukając nowych
ubrań.
– Zmieniłaś zdanie w sprawie dzisiejszej
bitwy? Przyda nam się każda pomoc! – mój bratanek był wyraźnie podekscytowany.
– Nie ma szans, nie piszę się na to –
stwierdziłam.
– Na co się nie piszesz? – usłyszałam
pytanie zadane przez Phillipa.
Spojrzałam w stronę drzwi. Nie zdziwiła
mnie ta poranna wizyta. Właściwie Phil, albo Amber przychodzili do nas co rano.
– Nieważne… – szepnęłam.
– Wiecie, że przed waszym domkiem po
podwórku hasają trzy ropuchy?
– Taa… – skrzywiłam się – dzieci
Nemezis wciąż chowają urazę… Przez nich nie mam czystej bluzki do założenia.
Jackson podszedł do mnie i obejrzał
mnie od stóp do głowy. Zadrżałam pod tym taksującym spojrzeniem. Miałam na
sobie dopasowaną zieloną piżamę. A włosy splotłam wieczorem w warkocze. Teraz
były potargane, a gumki ledwo się na nich trzymały. W moim odczuciu nie
wyglądałam zbyt dobrze.
– Jak dla mnie możesz chodzić w ten
sposób – powiedział lekkim tonem.
Spojrzałam na niego zirytowana. Cofnął
się lekko pod moim spojrzeniem, udając przestraszonego.
– Albo możesz od razu założyć dres do
ćwiczeń – dodał.
– Jeszcze nie wysechł po praniu… –
wskazałam na sznurki do prania rozwieszone pod sufitem. – A poza tym, mam
ochotę wyglądać dziś bardziej dziewczęco.
Phil znów spojrzał na mnie uważnie.
Zrobił dwa kroki i stanął tuż przede mną. Nie czułam się bezpiecznie. Moje
serce zaczęło bić szybciej. Chłopak wyciągnął rękę i dotknął mojego policzka.
– Ty zawsze wyglądasz dziewczęco, albo
raczej kobieco. Bez względu na to, co założysz – powiedział zmysłowo.
Zaschło mi w gardle i nie wiedziałam co
powiedzieć, co zrobić. Nie mogłam się poruszyć, jakby dotyk Phila mnie
sparaliżował. Wpatrywałam się w jego turkusowe oczy czekając, co zrobi.
Pochylił się do mnie. Nasze usta dzieliło parę centymetrów. Serce biło mi
jeszcze szybciej. Chciałam tego pocałunku. Przez ostatni tydzień poznałam go
lepiej i w moim sercu zakiełkowało nieśmiałe uczucie. Czułam jego oddech na
swoich policzkach.
– Hej!
Aż podskoczyłam na ten okrzyk. Phil
również zadrżał i odsunął się ode mnie. Oprzytomniałam i rozejrzałam się. Pete’a
już w domku nie było. Nawet nie wiem kiedy wyszedł. W drzwiach stał
Bradley w bojowej postawie.
– Gotowi na bitwę? – zapytał spiętym
głosem.
– Cześć… – przywitałam się.
Zerknęłam w stronę Phillipa. Miał
zaciśnięte pięści i stał tyłem do nas. Widać, że pojawienie się Brada
porządnie go zdenerwowało. Ja też nie byłam z tego zadowolona, ale na pewno nie
byłam zła.
– Ja dziś odpuszczam bitwę. Już wam
mówiłam – powiedziałam spokojnie i kucnęłam nad walizką.
– Nie dasz się namówić?
Brad wszedł do środka i stanął po
środku dywanu.
– Nie ma mowy.
– To nie dobrze, nie zdążymy zmienić
sztandaru… Prawda Jacks?
– Nie rozumiem. Po co macie zmieniać
sztandar?
Phil odwrócił się w moją stronę. Miał
obojętną minę. To ciepło, jakie widziałam wcześniej w jego oczach, zniknęło.
– Nie przyjrzałaś się sztandarowi
poprzednio, co? – mówił spokojnie, prawie delikatnie.
– Nie… – przyznałam.
– Mily pięknie wyszywa i wyszyła na nim
złote pochodnie ze skrzydłami.
– Na twoją cześć – dodał z uśmiechem
Bradley.
Byłam pod wrażeniem. Dlaczego nikt
wcześniej mi o tym nie powiedział? Spytałam ich o to, a wtedy obaj
wzruszyli ramionami.
– Jany miała to zrobić, pewnie
zapomniała przez tę sprawę z Ruby – odpowiedział Phillip.
– A skoro nas zostawiasz, sztandar jest
trochę nie na miejscu – zauważył Brad.
– Już wtedy był… zwłaszcza, że niewiele
pomogłam – stwierdziłam. – Nie zmienię zdania. Po całym tygodniu padam
zmęczona. Potrzebuję odpoczynku, a nie kolejnych walk.
Chłopaki ze zrozumieniem pokiwali
głowami. Zorientowałam się, że przez całą tę rozmowę nie spojrzeli na siebie
ani razu. Można było wyczuć napięcie między nimi. W każdej chwili mogła się
wywinąć kłótnia. Nie miałam ochoty w tym uczestniczyć.
– A teraz chciałabym się przebrać i
proszę, byście wyszli. Spotkamy się na śniadaniu.
Żaden z nich się nie poruszył. Patrzyli
na mnie, zupełnie, jakby chcieli ze mną porozmawiać. Na osobności oczywiście.
Zirytowało mnie to.
– Chłopaki, proszę was. Zostawcie mnie
samą. Obaj.
Spojrzeli po sobie. Nie były to
przyjemne spojrzenia. Wyglądali jak drapieżniki, które bronią swojego
terytorium. Odniosłam wrażenie, że to ja byłam tym terytorium. Niestety, przez
ostatni okres polubiłam obu chłopaków i nie czułam się komfortowo. Odwróciłam
się, sięgnęłam po pierwszy ciuch, jaki znalazłam, kosmetyczkę i ręcznik.
– Jak chcecie się bić, to beze mnie. Ja
idę pod prysznic.
Minęłam ich i wyszłam, nie oglądając
się za siebie. Byłam wściekła. Nagle stałam się polem bitwy pomiędzy dwoma
przyjaciółmi. Nie pisałam się, na to. Od samego początku widziałam, że Bradley
jest mną zainteresowany. To Phillipa nie umiałam rozgryźć. Dzisiejsza chwila
była tak niezwykła i piękna… Na jej przypomnienie wciąż robiło mi się ciepło na
sercu. Ale prysła niestety… I obawiałam się, że teraz była kolej na mój ruch.
Nasza kochana Elpis zyskała adoratorów! Niesamowite... Jak ona sobie z tym poradzi? Na szczęście może liczyć na swoje przyjaciółki.
całuski
Aga
całuski
Aga
Jaki ten Phil zmysłowy. Ja chcę być na jej miejscu. Do tego oni się kłócą o nią. WOW
OdpowiedzUsuń